Tytuł: Drozdy. Posłaniec śmierci
Tłum. Miłosz Urban
Wydawnictwo: Akurat, 2013
Stron: 368
Druga odsłona perypetii Miriam Black rozpoczyna się spektakularnym końcem sielanki. Po roku przemieszkanym z Louisem w przyczepie kempingowej i przepracowanym w sklepie (w rękawiczkach, żeby przypadkiem nikogo nie dotknąć i nie zobaczyć, jak umrze) bohaterka ma dosyć. Daje temu wyraz, przez co traci zatrudnienie. Postanawia przy okazji przeciąć toksyczną pępowinę łączącą ją z jednookim kierowcą ciężarówki i wrócić do dawnego, „przeklętego” trybu życia. Traf chce, że Louis akurat ma dla panny Black prośbę od swojej znajomej, Kathy, która jest przekonana, że toczy ją śmiertelna choroba i nie zostało jej wiele życia. Chce wiedzieć, czy jej przeczucia są słuszne. Tego rodzaju „usługowa” relacja odbiega od zwyczajowego modus operandi Miriam, jednak z uwagi na niezłe wynagrodzenie dziewczyna przystaje na propozycję. Tak trafia do szkoły dla „zbłąkanych dziewcząt”, w której znajoma Louisa uczy literatury, i szybko odkrywa, że dzieje się tam coś bardzo niedobrego. Widząc już, że może zmieniać przeznaczenie, choć ma to swoją – niemałą – cenę, Miriam postanawia zapobiec makabrycznym losom uczennic placówki. W tym celu, z pomocą klientki, rozpoczyna prywatne dochodzenie.
Druga powieść Wendiga pod pewnymi względami przypomina debiut, a pod innymi się od niego różni. Po stronie zalet zdecydowanie należy wymienić nieco mniejsze stężenie językowego turpizmu, który, stosowany umiarkowanie, o wiele lepiej spełnia swoją funkcję. Narracja też jest poprowadzona zdecydowanie lepiej, bardziej płynnie i świadomie, nie pojawia się wcześniejsze zamieszanie, zawsze wiemy, o kim w danym momencie mowa. Zarazem fabularny rollercoaster jakby zwalnia. Nie brakuje spektakularnych zwrotów akcji, a sama fabuła, choć bliższa tym razem kryminałowi z wątkami paranormalnymi, również pozostaje interesująca, ale nie ma już tego efektu „wessania”, który występował przy lekturze tomu pierwszego. Nie chodzi przy tym tylko o brak świeżości pomysłu, bo Wendig w ciekawy sposób rozwija wątek odkrywania przez Miriam możliwości jej daru, zarazem stawiając swoją protagonistkę w kluczowym momencie powieści przed nielichym i bynajmniej niebanalnym etycznym dylematem. Wydaje się, że większe dopracowanie pomysłu i lepsza kontrola nad literackim tworzywem po prostu odebrały Posłańcowi śmierci (tytuł oryginału: Drozd przedrzeźniacz, jest o wiele lepiej umocowany w fabule) część tej nieporadnej, koślawej, zagadkowej magii, o której wspominałam w poprzedniej recenzji. Poza tym emploi mordercy przywiodło mi na myśl rozwiązania zastosowane w jednym z kryminałów Marka Krajewskiego, więc też nie zrobiło odpowiednio mocnego, oryginalnego wrażenia. No i tym razem mamy dużo mniejszy wgląd w przeszłość i wątki prywatne Miriam Black – tu najważniejsza zagadka, tajemnica pochodzenia jej zdolności, została już po prostu rozwiązana. O wiele bardziej irytująca jest też odporność bohaterki na rozmaite urazy, które zdają się po niej spływać jak woda po kaczce.
Powyższe zastrzeżenia nie zmieniają jednak faktu, że w Drozdach. Posłańcu śmierci mamy do czynienia z technicznie sprawniejszą, ciekawą, nastrojową kontynuacją oryginalnego pomysłu. Z dynamiczną fabułą, odpowiednią dawką grozy podlanej makabrą, z lekką nutką interesującej etycznej i społecznej refleksji. To niewątpliwie danie, którego warto skosztować. Przykład innowacyjnej literackiej kuchni.
Agnieszka Chojnowska
Pobierz tekst:
Idealna na początek
Piękne wydanie i merytoryczna zawartość, czyli Hanna Fronczak recenzuje książkę Michaela Prestwicha „Ludzie…
Trylogia Pół bohatera
Napisanie powieści powinno mieć swój cel…no właśnie – powinno. Maciej Tomczak recenzuje…
Naleśnikowa science
Alan Averill Piękny kraj Tłum. Arkadiusz Nakoniecznik Wydawnictwo: Akurat, 2013 Stron: 363…