Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Jak woda po kaczce

Recenzje fantastyczne nimfa bagienna - 15 lipca 2014

na_skraju_jutra_okladkaAutor: Hiroshi Sakurazaka

Tłumacz: Anna Horikoshi

Wydawca: Galeria Książki 2014

Stron: 280

Cena: 34,90 zł.

 

Krótka wersja recenzji „Na skraju jutra”: Jest książką przeciętną. Koniec, kropka.

A teraz wersja nieco dłuższa.

Wcale nie twierdzę, że „Na skraju jutra” jest pozycją złą, gdyż tak nie jest. I właśnie w tym cały problem. Dobre i złe elementy tej powieści równoważą się wręcz doskonale. Niby mamy intrygujących bohaterów drugoplanowych, ale żadna z nich nie odgrywa większej roli. Natomiast para protagonistów – jedyne postaci, które poznajemy nieco lepiej – schematów nie łamie, ale przy tym nie jest aż tak sztampowa, aby irytować. Pomysł na fabułę również oryginalnością nie grzeszy (o czym może zaświadczy każdy, kto oglądał chociażby „Dzień świstaka”), jednak został przedstawiony w sposób wystarczająco świeży, aby utrzymać uwagę czytelnika. Co prawda pewne niedociągnięcia fabularne są obecne, ale nie rzucają się w oczy, i o ile nie zastanawiać się nad nimi zanadto, specjalnie nie przeszkadzają (a to więcej, niż jestem w stanie powiedzieć o co poniektórych utworach opowiadających o podróżach w czasie). Dialogi miejscami mogą wydawać się sztuczne, ale nie dla kogoś, kto wcześniej zetknął się z mangą i anime, i wie, że niejaka sztywność wypowiedzi wynika z konwencji literackich obowiązujących w Japonii. Pierwszoosobową narrację można by nazwać przegadaną i melodramatyczną, gdyby nie była wypowiadana ustami niedojrzałego, skoncentrowanego na sobie chłopaka, który dopiero co ukończył liceum, a do wojska zaciągnął się z powodu nieszczęśliwej miłości… do bibliotekarki.

Na plus należy zaliczyć autorowi fakt, że styl narracji zmienia się stopniowo wraz z głównym bohaterem, który na kartach powieści dojrzewa i staje się mężczyzną. Zręczny zabieg. Podobnie jak to, że nigdy nie poznajemy prawdziwego imienia Rity Vrataski (nawet w retrospekcjach z jej dzieciństwa jest nazywana po prostu „dziewczynką”), co podkreśla samotność postaci. Bohaterka wojenna, niby znana przez miliony, a tak naprawdę przez nikogo.

Niestety, utworowi zdecydowanie szkodzi skrótowość. Chociaż tu i ówdzie pojawia się jakiś diamencik, nie ma czasu choćby zabłysnąć, bo autor gna na łeb, na szyję (głównie kosztem postaci i fabuły). Proszę mnie źle nie zrozumieć, niektóre cięcia są jak najbardziej usprawiedliwione. W końcu w opowieści, której bohater zmuszony jest w kółko przeżywać ten sam dzień, należy je stosować, aby nie zanudzić czytelnika… tylko że Sakurazaki przesadza. W historii osnutej wokół konfliktu zbrojnego niemal nie widzimy walki. Romansu też prawie nie uświadczymy, bo po krótkiej rozmowie bohaterowie już w następnej scenie budzą się razem w łóżku, a ty, czytelniku, sam sobie dopowiedz, co działo się w międzyczasie. Ktoś liczył na epicką konfrontację z „oficerem” Mimów? Bardzo mi przykro, także w tym momencie autor zdecydował się wcisnąć guzik „fast forward”. Zupełnie jakby miał z góry wyznaczony limit stron, którego nie mógł przekroczyć, albo założył się z kimś, że napisze książkę w tydzień.

W rezultacie wszystko, co mogłoby uczynić z „Na skraju jutra” pozycję wyjątkową, gubi się we wszechobecnym pośpiechu, a do rąk dostajemy jeszcze jeden „zabijacz czasu”. Przyjemny i szybki w lekturze, ale niepozostawiający po sobie żadnego trwalszego wrażenia – ani pozytywnego, ani negatywnego.

Muszę jednakże przyznać, że książka mimo wszystko zachęciła mnie do obejrzenia wchodzącej do kin ekranizacji. Jestem niezmiernie ciekawa, jak pięćdziesięciodwuletni Tom Cruise zagra świeżo upieczonego absolwenta liceum.

Marta Tarasiuk




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Złe feromony
Recenzje fantastyczne nimfa bagienna - 10 czerwca 2016

Konrad „Khorne S” Fit pomieszkał chwilę w czarnej kolonii. Tfu, wróć, przeczytał „Czarną…

Jak zaszkodzić dobrej książce

Na wstępie powiem wprost: „Kartagina” pióra Joyce Carol Oates to powieść dobra, a wręcz wyśmienita.…

[RECENZJA] „Księga zepsucia. Tom 1” Marcin Podlewski

Gdy wymawiamy nazwisko „Podlewski”, pierwszym co natychmiast przychodzi do głowy jest space…

Komentarze: 1

  1. Uradowańczyk pisze:

    Tworzenie i eksploatowanie światów równoległych (oczywiście z opcją skoków w przyszłość lub przeszłość )to jeden z ulubionych motywów SF. Jednym z wariantów są przygody bohatera, który beztrosko i tak jakoś spontanicznie sobie między nimi skacze, a może nawet (skacząc)je tworzy.
    Gdy sobie kiedyś czytałem „Grom” Koontza, zastanowiło mnie, co się dzieje z tymi rzeczywistościami, gdy bohater się już nimi znudzi albo też przez siłę wyższą zostanie umieszczony gdzie indziej. Czy światy żyją własnym życiem, czy zostają unieważnione i dematerializują się wraz ze zniknięciem ich twórcy/głównego protagonisty? Gdy obejrzałem „Efekt motyla”, zagadnienie zaczęło mnie drążyć na poważnie, a po obejrzeniu filmu „The edge of tomorrow” obraziłem się na scenarzystów, producentów i literatów za jednym zamachem, krążących wokół tematu, że się nie zajęli tym aspektem zagadnienia. Cały czas światło na bohatera. A reszta ludzkości to co, już nieważna?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit