Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Reputacja Andrzeja Pilipiuka

Recenzje fantastyczne A.Mason - 21 września 2015

reputacja_okladkaReputacja jest w cenie nie tylko u wiktoriańskich panien na wydaniu… u pisarzy również (a może nawet przede wszystkim u nich). Mason recenzuje ostatnią książkę Andrzeja Pilipiuka.

 

W światku fantastycznym pokutuje (głupi moim zdaniem) przesąd, że pisarz nie powinien recenzować książek kolegów po piórze. A już na pewno nie powinien się brać za swoich rodaków. Stąd niektórzy pisarze, aby uniknąć „dymu”, podpisują się pod swoimi recenzjami pseudonimem. Ja jestem w jeszcze gorszej sytuacji, recenzuję bowiem książkę przyjaciela. Przez jakiś czas zastanawiałem się, jak wykręcić się od roboty, zwalić ją na kogoś innego, później zacząłem sobie szukać jakiegoś ciekawego nicka. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że byłoby to nieuczciwe zarówno wobec czytelników, jak i autora. No cóż, czytelnicy najwyżej nie uwierzą, że to co napiszę, nie jest stronnicze, a Andrzej… liczę na to, że się nie obrazi na mnie.

W ręce moje trafiła „Reputacja” Andrzeja Pilipiuka – zbiór opowiadań „niewędrowyczowskich”. I skoro o reputacji mowa, to znamienne jest, że opisując książkę, zastrzegam, że zbór nie jest powiązany z Jakubem Wędrowyczem, bohaterem stworzonym przez Andrzeja. Powiedzmy sobie szczerze, dzięki opowiadaniom o Jakubie Andrzej zyskał ogromną popularność i jednocześnie dorobił się łatki „tego od Wędrowycza”. Wychodzi na to, że ludzie go albo kochają, albo uważają za grafomana. Trochę na własne życzenie, a trochę zbiegiem okoliczności. Zbyt łatwo, z przekory i dla zabawy, wszedł w rolę grafomana. Teraz się to za nim ciągnie, nawet pomimo że wydał już sporo powieści i kilka niezłych zbiorów opowiadań. Czy „Reputacja” ma szansę poprawić reputację autora?

Zbiór składa się z pięciu opowiadań, z których pierwsze poświęcone jest przygodom doktora Pawła Skórzewskiego w początku XX wieku, a pozostałe – współczesnemu nam Robertowi Stormowi. Taki podział powoduje, że książka wydaje mi się jakby nieco niespójna. Skórzewski i Storm to dwie zupełnie różne postacie, odmienny rodzaj przygód niepowiązanych ze sobą (pomimo pewnych nawiązań). I choć opowiadanie o Skórzewskim jest swego rodzaju prezentem dla tych, którzy znają jego wcześniejsze przygody, to jest to zdecydowanie za mało, żeby się nim nasycić, a za dużo, żeby ignorować.

W ogóle z tym pierwszym – tytułowym – opowiadaniem mam problem. Po jego przeczytaniu miałem ochotę Andrzeja i Rafała Dębskiego (redaktora książki) udusić. Nie, absolutnie nie za jakieś błędy, a za niewykorzystany potencjał. Przygody Skórzewskiego w Norwegii w 1909 roku mają wyśmienity klimat, choć nieco wtórny względem wcześniejszych opowiadań. Andrzej buduje bardzo ciekawą i tajemniczą opowieść, dodając do niej smaczki oparte na prawdziwych historiach odkryć medycznych. Paweł Skórzewski zostaje wezwany przez swojego przyjaciela, dyrektora szpitala w Bergen. W mieście dzieje się coś złego: grypa, epidemia czerwonki, trąd, gruźlica, a do tego nasilenie się ilości różnych wypadków. Tylko w szpitalu i jego najbliższej okolicy względny spokój. Grozę czuć od pierwszych akapitów, aż do… aż do samego końca historii.

A o co mam pretensje? O dwie rzeczy. Pierwszą z nich jest to, że autor momentami zbyt wyraźnie zaznacza istotne szczegóły. Na pewno nie raz ktoś wam pokazywał ciekawy film i komentował w rodzaju – a teraz uważajcie! zwróćcie uwagę na to, że tam wisi strzelba, która… oglądajcie dalej, zobaczycie sami. Bardzo podobne odczucia odnosiłem, czytając opowiadanie o Skórzewskim. Miałem wrażenie, jakby czasami Andrzej bał się, że niezbyt uważny czytelnik coś przeoczy. Ale nie to mnie najbardziej zdenerwowało.

W pewnym momencie historia lekarza „dostaje kopa” i nagle zaczyna się DZIAĆ. Wcześniej tak mozolnie i dobrze budowany klimat przygasa i zaczyna się… żeby nie zdradzać zbytnio fabuły… coś niby kino akcji klasy B. Andrzej miał pomysł, ale jakby stracił cierpliwość i zaczął „gonić” do ciekawego zakończenia, żeby się nim pochwalić przed czytelnikami. Boli mnie, że owo rozwiązanie akcji zawiera się w końcowym dialogu pomiędzy bohaterami, a nie w zakończonej chwilę wcześniej przygodzie. Naprawdę szkoda, „Reputacja” nie „odleżała” trochę, żeby autor mógł nad tym naprawdę niezłym materiałem jeszcze popracować. Błędem moim zdaniem było pozostawienie jej jako opowiadania otwierającego zbiór. Przygody Pawła Skórzewskiego stanowią zamkniętą historię, ale zbyt wyraźnie widać, że pochodzą z innego zbioru. Czytając, liczyłem że któreś z kolejnych opowiadań także będzie opiewać przygody doktora i zawiodłem się.

Jak można wywnioskować z powyższego, pozostała część zbioru to opis perypetii studenta archeologii Roberta Storma. Z głównym bohaterem mogliśmy się spotkać wcześniej w zbiorze „Aparatus”. Człowiek ten skupuje starocie, renowuje je i… bawi się w historycznego detektywa. Nie ma starego przedmiotu, którego by nie potrafił odnaleźć, nie ma zagadki, której nie potrafiłby rozwiązać.

Na początku czytałem ostrożnie, a nagle zorientowałem się, że pochłaniam kolejne opowiadanie i chcę jeszcze. Wtedy nadeszła konstatacja – dlaczego? Odpowiedź okazała się prosta – ponieważ Storm jest takim współczesnym Panem Samochodzikiem i Indiana Jonesem w jednym. Podobieństw jest zbyt wiele, żeby je zignorować, ale nie da się z tego uczynić zarzutu, bo Storm z pewnością nie jest Tomaszem ani Henrym, a pomysły na zagadki, które rozwiązuje, to z pewnością autorski zamysł Andrzeja Pilipiuka. W „Reputacji” znajdziemy sporą dawkę humoru i akcji, a także pewną niewielką dozę wzruszeń. W zamierzeniu są to opowiadania dla młodzieży, bo oprócz tego, że są łatwe, lekkie i przyjemne, autor przemyca w nich sporą dawkę ciekawostek historycznych.

Za to ostanie, zamykające książkę „Wielbłądzie masło”, zrobiło na mnie ogromne wrażenie, przypominając mi klimatem powieść Jerzego Szczygła „Tarninę”. Moim zdaniem jest to jedno z najlepszych opowiadań Andrzeja Pilipiuka. Przygody Roberta Storma przeplatane są historią trupy cyrkowej z czasów II wojny światowej, a raczej na odwrót, to historia trupy przeplatana jest wątkami Storma. Jest to świetna opowieść sentymentalna z ciekawymi, charakterystycznymi postaciami, które można polubić, i celnym zakończeniem. Blisko 130-stronicowe opowiadanie, niemal mikropowieść, na długo pozostaje w pamięci.

Pomimo peanów na temat „Wielbłądziego masła”, na zadane wcześniej pytanie – czy „Reputacja” może jakoś wpłynąć na reputację twórcy – odpowiem: nie. Jeśli ktoś lubi twórczość Andrzeja Pilipiuka, z pewnością nie będzie zawiedziony. Natomiast ci, którzy wolą literaturę „wysokich lotów”, raczej się nie przekonają. „Reputacja” nie odbiega poziomem od innych zbiorów Andrzeja, nie dorównuje jednak np. antologii „2586 kroków”. Mimo to ze zbiorem warto się zapoznać, bo moim zdaniem ostatnie opowiadanie ma szansę powalczyć w przyszłym roku nawet o Nagrodę im. Janusza Zajdla.

A.Mason

 

Tytuł: „Reputacja”

Autor: Andrzej Pilipiuk

Wydawca: Fabryka Słów 2015

Stron: 385

Cena: 39,90 zł




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Miroslav Žamboch „Mroczny zbawiciel”
Fantastyka Miroslav Žamboch - 8 listopada 2018

Zapowiedź książki Miroslava Žambocha pt. „Mroczny zbawiciel”.

Andrzej Pilipiuk „Wieszać każdy może”

Fabryka Słów Kiedy wrogie armie ścierają się koło twego domu, kiedy Zieloni…

Wrogowie i przyjaciele

Nancy Kress wyrobiła sobie mocną pozycję wśród autorów SF – i nie…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit