Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

A. Kosel „Quis custodiet”

Opowiadania A. Kosel - 29 lipca 2012

Bezczas

Trzeci dzień czasu okrętowego. Tam, na zewnątrz, nie minęła nawet sekunda. Tutaj – trzeci dzień. Dokładnie – szósta godzina trzeciego dnia. Do końca jeszcze dwanaście godzin. Do tego czasu nie mam praktycznie nic do roboty. Oprócz myślenia. Szare ściany kajuty nie nastrajają optymistycznie. Nigdy nie miałem pojęcia, dlaczego wszystko na statku ma być szare. Zapewne jakiś mądry człowiek dowiódł, że w ten sposób nic nie będzie rozpraszało myśli. Bo, dopóki nie dotrę, mam tylko jedno zadanie. Myślenie.

 

Ziemia. Memo 24031

Siedzę w gabinecie Szefa. „Moja” część to fotel i niewielki stolik. Puste ściany w nieskazitelnie kremowym kolorze. Z lewej okno z widokiem na kopuły miasta. Oczywiście holo. Żadnego okna być tu nie może. Za głęboko po ziemią. Przede mną matowo czerni się płyta. Tak naprawdę nikt z nas nie wie, jak wygląda „jego” część gabinetu. Nikt też nie wie, jak wygląda sam Szef, ani nie słyszał jego prawdziwego głosu. Tylko zmieniony przez modulatory. Zawsze taki sam.

– Polecisz.

Polecę, oczywiście że polecę. Inaczej… po co by mnie tu wezwał.

– Daleko? – pytam.

– Niecałe trzy dni w jedną stronę – odpowiada.

Trzy dni? Niecałe trzy dni?

– Blisko – zauważam, żeby tylko coś powiedzieć.

– Najbliżej jak tylko można.

 

Bezczas

To mój trzeci lot. A zatem, zgodnie z procedurą, ostatni. Leżę, gapię się w sufit kajuty. Gdy zaczynano loty, nikt nie wiedział, jak będzie zachowywał się ludzki organizm w takich warunkach. Podejrzewano wszystko – od rozstroju nerwowego do katatonii. Kiedy pierwszy raz wysłano człowieka w Bezczas, wszystkie służby Projektu postawiono w stan pogotowia. Po powrocie na pierwsze standardowe pytanie jak się czuje podróżnik wzruszył tylko ramionami i powiedział: „Wynudziłem się”.

 

Ziemia. Memo 24032

Poprawiam się w fotelu. Najbliżej jak tylko można?

– Proxima? – zgaduję. – Co tam wykryto?

– Nic – odpowiada Szef. – Tam jest absolutnie czysto.

Zaczynam czuć się nieswojo. Szef nigdy nie bawił się w zgaduj zgadulę. Co może być bliżej niż Proxima? Zaczyna we mnie kiełkować paskudne podejrzenie. Pochylam się, chrząkam.

– Tak – mówi Szef. – Ziemia.

 

Bezczas

Tak naprawdę to nie jest lot. Statek nie jest statkiem. Te nazwy przyjęto trochę ze względów bezpieczeństwa, a trochę ze zwykłego powodu, żeby nie utrudniać sobie życia. Podobnie komorę wykutą głęboko w korzeniach Andów nazywano Kosmodromem. Tam znajdowało się wszystko, co było związane z Projektem Grendel.

 

Ziemia. Memo 24033

Czuję, że mam sucho w ustach.

– Od dawna? – mój głos brzmi chropawo.

– Pół roku temu – głos Szefa, przetworzony przez elektronikę, jest jak zwykle beznamiętny.

Sporo czasu. Na pewno wiedzą już wszystko. Przez chwilę wyobrażam sobie, ile musieli wypuścić tam sond.

– Jaka zbieżność? – nie mogę się powstrzymać od pytania.

– 99% – brzmi odpowiedź.

 

Bezczas

Początek Projektu sięga czasów, gdy uporano się z problemami energetycznymi. Najpierw zimna fuzja, potem energie czarnych dziur. Narodziny ery kosmicznej. Bezpieczny napęd jądrowy, a później fotonowy, otworzyły drogę do gwiazd. Może nie do wszystkich od razu, ale można już było realnie myśleć o dotarciu do celu w rozsądnym czasie, z wykorzystaniem hibernacji. Setki tysięcy sond wysyłanych w głąb wszechświata w każdej milisekundzie przesyłały na Ziemię petabajty informacji, wykorzystując tachionowe strumienie jako nośniki. Mając takie dane, można było pokusić się o wysłanie wypraw załogowych. Można było nawet myśleć o kolonizacji innych układów. Pomyślano o tym – i robiono to.

A potem powstał Projekt Grendel. Błogosławieństwo ludzkości. I wrzód na jej ciele.

 

Ziemia. Memo 24034

Przez chwilę siedzę nieruchomo, trawiąc informację. 99% zbieżności. To prawie my. Druga Ziemia, druga ludzkość. Drugi ja.

 

Bezczas

Jak to często bywa, podwaliny Grendela były dziełem przypadku. Grupa naukowców pracująca nad ostatecznym obaleniem teorii Everetta, zakładającej multiplikację wszechświatów wskutek oddziaływania efektu kwantowego, odkryła coś dokładnie przeciwnego. Obok naszego wszechświata istniały inne. Co więcej, przy wykorzystaniu dostępnych nam energii można było robić przejścia.

Tak błyskawicznego utajnienia prac i w tak głębokim stopniu (dosłownie i w przenośni) w swej historii ludzkość jeszcze nie notowała. Oprócz naukowców, którzy dokonali odkrycia, wiedzę o projekcie posiadało może ze trzydzieści osób na całej planecie. A jednocześnie połowa instytucji naukowych pracowała na jego rzecz. Nie mając o tym najmniejszego pojęcia.

 

Ziemia. Memo 24035

Przerywam milczenie.

– Dostanę materiały? – Ni pytanie, ni stwierdzenie z mojej strony.

– Nie tym razem. – W wyobraźni widzę niemalże, jak Szef wzrusza ramionami. – Znasz przecież Ziemię.

Powinienem się tego spodziewać. Po co mi materiały. Znam Ziemię. Znam jej góry i oceany, wiem jak wygląda niebo, jak smakuje woda, jak pachnie powietrze. W dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach.

– A ten jeden procent? – próbuję. – Jakie są różnice?

– Niewielkie – pada odpowiedź. – Kilka gatunków zwierząt, parę nowych roślin. Geografia praktycznie bez zmian.

– A ludzie?

– Tacy sami.

 

Bezczas

Wstaję, robię kilka kroków po kabinie i kładę się z powrotem.

Przejścia były możliwe, ale powroty nie zawsze. Na kilkaset wygenerowanych koordynatów wracała jedna, czasami dwie sondy. Te, które natrafiły na wszechświaty o tej samej fizyce. W innych nie miały prawa przetrwać – ale to już nie leżało w kręgu zainteresowania Projektu Grendel. Skoro nic z naszego wszechświata nie mogło tam przetrwać, to było też odwrotnie – nic stamtąd nie mogło się przedostać tutaj. Grendel zajmował się tylko tymi, gdzie sam mógł dotrzeć. I skąd dotrzeć można było do nas. Do ludzi.

 

Ziemia. Memo 24036

– Tacy sami? A technologicznie?

Chwila milczenia. A potem pada odpowiedź.

– Pół kroku przed ekspansją w kosmos.

 

Bezczas

Początkowo próbowano wykorzystać technologię przejścia do podróżowania w naszym kosmosie. Okazało się to niemożliwe. Transferu można było dokonać w dowolny punkt przestrzeni innego wszechświata, nieważne, jak odległy. Ale wracało się zawsze do miejsca startu. Nie można było także trafić w inny moment trwania uniwersum. Marzenia o podróżach w czasie pozostały marzeniami. Czas w wymiarach, pomiędzy którymi były możliwe przejścia, biegł tak samo.

 

Ziemia. Memo 24037

Zaciskam pięści, aż bieleją mi kostki. Nie pytam, czy Rada pojęła już decyzję. Inaczej by mnie tu nie było.

Tuż przed ekspansją. Czyli mają już wystarczające źródła energii. A odkrycie technologii przejścia było, przynajmniej u nas, sprawą przypadku. Równie dobrze mogą odkryć ją jutro.

– Kiedy? – pytam.

– Polecisz dzisiaj – mówi Szef – ale to nie wszystko.

Nie wszystko? A co jeszcze może mnie zaskoczyć?

-Czyli? – mój głos jest już spokojny.

– Weźmiesz pasażera.

 

Bezczas

Nasze sondy atakowały każdy dostępny wszechświat. Bez przerwy nakłuwały ich powłoki, zbierając i przesyłając dane. Dla każdego miejsca, z którego dało się wrócić. Punktem wyjściowym była zawsze Ziemia, a właściwie jej odpowiednik w tamtych uniwersach. Potem kolejne sondy, zgodnie z kierunkiem naszej ekspansji, w naszym wszechświecie. Nastąpiła dosyć dziwna sytuacja: mogliśmy dotrzeć wszędzie w obcym kosmosie, ograniczenia odległości praktycznie nie istniały, podczas gdy nasz własny musieliśmy mozolnie zdobywać. Fizyka jest bezwzględna. Nie mogliśmy też wykorzystywać informacji zdobytych tam do wyboru celu podróży tutaj. Prawdopodobieństwo błędu było małe, ale jednak istniało. Wystarczyłoby, że na przykład atmosfera zbadanej tam planety różniłaby się jednym czynnikiem i cała wyprawa podjęta tutaj skończyłaby się fiaskiem. Stuprocentowej zbieżności nie było nigdy. Czego więc tam szukaliśmy? Oczywiście cywilizacji.

 

Ziemia. Memo 24038

Wstaję z fotela.

– Pasażera? – powtarzam z niedowierzaniem – i może jeszcze..

– Tak – przerywa Szef. – Zostawisz go tam.

 

Bezczas

Dlaczego więc, mając takie doskonałe dane na temat innych wszechświatów, nie próbowaliśmy ich skolonizować? Zamiast mozolić się tutaj? Bo byliśmy cywilizowani. Nie chcieliśmy zajmować komuś jego domu. Ale też nie chcieliśmy, żeby ktoś zajął nasz. To był właśnie Projekt Grendel. Wyszukiwanie innych cywilizacji w innych, równoległych wszechświatach. Wyszukiwanie i ocenianie. Czy ich technologie pozwalają im na zapukanie do naszych drzwi, czy jeszcze nie. Jeżeli nie, zostawialiśmy ich w spokoju. Jeżeli tak, to… leciał człowiek. Jeden człowiek.

Decyzję o locie podejmowała Rada Projektu. Sześciu ludzi, którzy nigdy nie widzieli swoich twarzy, i tylko jeden z nich wiedział, że jest Szefem. Każdy z pozostałych wiedział tylko, że on sam nim nie jest. Cel lotu? Zniszczenie.

Na kilka milisekund w tamtym świecie wyłaniała się z Bezczasu szara kapsuła i po wypluciu z siebie ziarna śmierci znikała. Ziarno było zalążkiem czarnej dziury, trzymanej w straszliwych okowach pól siłowych, które znikały razem z odejściem kapsuły. Kolaps grawitacyjny, karmiąc się masą planety, rósł, w kilka chwil ją wchłaniając. Sposób czysty, pewny i bezwzględny. Działał niezależnie od tego, jak zbudowane były tamte istoty. A my zostawaliśmy mordercami.

 

Ziemia. Memo 24039

– Kto to będzie? – pytam z pozorną obojętnością. Nie sądzę, żeby Szef dał się na to nabrać.

– Naukowiec. Wszystkiego dowiesz się po osiągnięciu celu. – Głos Szefa kończy spotkanie. – Możesz już iść.

 

Bezczas

Z jednej strony byliśmy cywilizowani, nie chcąc osiedlać się w innych wszechświatach, a z drugiej niszczyliśmy każdy rozum, który wystarczająco blisko zbliżał się do odkrycia tajemnicy przejść. Takie rozwiązanie uznano za konieczność. Projekt Grendel nie miał trwać wiecznie,tylko do czasu, aż nauczymy się zamykać drzwi przed nieproszonymi gośćmi. Jeśli uda się nam posiąść tę wiedzę, Grendel zostanie zawieszony, a my ograniczymy się do obserwacji. Wówczas może odwiedzimy ich na zasadzie partnerstwa. Ale dopóki nasz dom pozostawał otwarty, a my nie umieliśmy go zamknąć, Grendel działał, a my byliśmy jego częścią.

Gdyby Projekt był jawny, nigdy nie wszedłby w fazę realizacji. Ludzie nie zgodziliby się na unicestwianie innych cywilizacji, nawet za cenę śmierci ich własnej. Dlatego był tak tajny. Najtajniejszy ze wszystkiego, co kiedykolwiek zostało stworzone.

Gdy wysyłano człowieka, decyzja była już podjęta. Odpowiedzialność brało na siebie sześciu ludzi. Plus jeden. Procedura wymagała, żeby aktu zniszczenia dokonywał człowiek, nie maszyna. Sześciu podejmowało decyzję, a jeden leciał, aby wykonać zadanie. Z jednym zastrzeżeniem, niezwykle ważnym dla naszej ludzkiej moralności. Mógł w trakcie lotu zmienić decyzję. Mógł się rozmyślić, a jego decyzja nie mogła być podważona. Nigdy. I przez nikogo. Mógł wrócić i powiedzieć, że nie wykonał polecenia. Procedura przewidywała, że w takim przypadku badania tego wszechświata zostają zawieszone bez możliwości wznowienia. Prawda, jakie to sprytne? Rada Projektu, podejmując decyzję, zawsze mogła znaleźć usprawiedliwienie, że jej decyzja nie była ostateczna. Człowiek lecący ją wykonać usprawiedliwiał się że wykonywał tylko decyzję Rady. Ale wszyscy związani z Grendelem wiedzieliśmy, że te usprawiedliwienia są tylko dla nas. I każdy z nas miał nadzieje, że gdy Grendel się skończy, żadnego z nas nie będzie wśród żywych. Ludzkość nigdy nam nie wybaczy.

 

Ziemia. Memo 24040

Idę korytarzem wykutym w skałach pod Andami. Wybetonowany chodnik, wzdłuż ścian pasy oświetleniowe. Mam na sobie zwykły kombinezon. W przeciwieństwie do lotów kosmicznych, skafandry nie wchodzą w skład wyposażenia. Korytarz się rozszerza i wychodzę na Kosmodrom. Sztuczna pieczara, dwadzieścia pięć metrów na trzydzieści, wysoka na piętnaście. Światła umieszczonych wokół sklepienia reflektorów skupione są na spoczywającym pośrodku Kosmodromu statku. Masywna, szara kula o średnicy piętnastu metrów. Wewnątrz zawiera wszystko, co jest potrzebne do przeżycia przez pół roku. Jedzenie, system odświeżania powietrza i tak dalej. No i materiały dotyczące celu. Tabele, wykresy, prognozy rozwoju w przypadku braku podjęcia akcji. Żadnych zdjęć. A czego w nim nie ma? Niczego, co służy rozrywce. Niczego, co mogłoby spowodować, że człowiek podjąłby decyzję pod wpływem przeczytanej właśnie książki czy obejrzanego filmu. Przez czas lotu jest się samemu. Chyba że ma się pasażera.

 

Bezczas

Lot, bo uparcie trzymano się tego określenia, nie trwa prawie nic w czasie rzeczywistym. Tylko ułamki sekund, potrzebne do wynurzenia się tam, wykonania zadania i powrotu. Dla ludzi z zewnątrz wygląda to tak, że pilot wchodzi do statku i prawie natychmiast z niego wychodzi. Dla nas, którzy byliśmy w środku, nie była to chwila. Wewnątrz mijały godziny, dni, tygodnie. Czasami miesiące. Oczywiście im dalej był cel, tym dłużej to dla nas, zamkniętych w kapsule, trwało. Najdłużej pół roku. Tyle zajmowało sondom dostarczenie materiałów z obszarów odległych o prawie trzynaście miliardów lat świetlnych. Nie dało się ich wysłać poza ten obszar. Uznano go za granice dostępnych wszechświatów, przy czym nie było prostej korelacji pomiędzy odległością w innym wszechświecie a czasem przebywania w kapsule. Najkrócej leciało się niecałe trzy dni. Na Ziemię. I nikt jeszcze tak blisko nie leciał.

 

Ziemia. Memo 24041

Stoi przy wejściu do kapsuły. Ubrany podobnie jak ja w szary kombinezon. Trochę niższy ode mnie. Nie znam go. To nie znaczy, że nie jest w Projekcie od dawna. Mało kto interesuje się świadkami swojego upodlenia. Podchodzę; nie podajemy sobie rąk. Nie ma tutaj takiego zwyczaju. Poza nami na Kosmodromie nie ma nikogo. Wszystko odbywa się automatycznie, a procedura obserwowana jest przez kamery. Wchodzę pierwszy. Kiedy jesteśmy w środku, zamyka się klapa włazu. Zanim dochodzimy do swoich kajut, lot się rozpoczyna.

 

Bezczas

Dotychczas w ramach Projektu Grendel siedemnaście razy sondy przyniosły nam obrazy obcych cywilizacji. W różnych częściach tamtych wszechświatów. Dwanaście razy były na takim stopniu rozwoju, że nie mogły w żaden sposób nam zagrażać. Może w przyszłości, kiedy się rozwiną…? Ale to będzie problem naszych potomków. Albo Grendel nie będzie już potrzebny. Pięć razy wysyłano ludzi, w tym dwa razy mnie. Za pierwszym razem była to cywilizacja niehumanoidalna. Zdjęć oczywiście żadnych nie dostałem, wiec wiedziałem tylko, że rozwijali się prawdopodobnie jakieś dwanaście tysięcy lat. Druga bardziej podobna do naszej, ale o zupełnie niezrozumiałej dla mnie strukturze społecznej. Obie miały szansę odkryć sekret przejść. Żadna już nie istniała.

Podczas lotu nie rozmawiamy. Nie mamy o czym. On wie, po co lecę, ja nie chcę wiedzieć, po co leci on. Dolecimy, on wyjdzie, a ja podejmę decyzję. Po raz pierwszy nie wiem jaką.

Na całym statku jest tylko jedna rzecz, która nie jest szara. Czerwony przycisk. Znajduje się w sterowni. Na osobnej konsoli. Wydaje mi się to pompatyczne i staroświeckie. Czy zawsze musi być czerwony? Ale niech będzie, w końcu funkcja jest ważna, nie kolor. Oczywiście, można też wykonać procedurę powrotu bez wykonania zadania. Darowanie życia całej cywilizacji.

W całej historii Grendela nikt jeszcze tego nie zrobił.

 

Ziemia II. Memo 1

Dolecieliśmy. On stoi przed włazem. Po raz pierwszy się do niego odzywam.

– Długo mam czekać?

– Dwie godziny.

– A jeśli nie wrócisz? – pytam. Przecież nie pójdę go szukać.

– W sterowni jest koperta – odpowiada cichym, spokojnym głosem. – Tam znajdziesz instrukcje.

Kiwam głową. Właz się otwiera i do statku wdziera się powietrze. Ziemskie powietrze, pachnące kwiatami. Chyba jesteśmy na łące. Ale nie mam czasu się przyglądać. On wychodzi, właz się zamyka.

 

Bezczas

Wracam do sterowni. Na konsoli leży koperta. Schylam się po nią, rozrywam, wyjmuję instrukcję. Prostuję się i zaczynam czytać.

Witaj i wybacz, że trafiło to właśnie na Ciebie. Ale kiedy doczytasz do końca zrozumiesz. Przez cały czas udziału w Projekcie miałem nadzieję, że to się stanie, że natrafimy w końcu na nas samych. Nieco tylko młodszych. Mając pełny dostęp do materiałów. wiedziałem, jaka jest prawdziwa zbieżność naszych światów. Ponad 99,9%. Rozumiesz? To znaczy, że i ja tam jestem, i Ty. I prawie każdy, kto żyje na naszej Ziemi. Tylko bez tej skazy, jakim jest Grendel. My, pracownicy Projektu, nie jesteśmy tam skazani na samotność. Możemy żyć normalnym życiem. Chcesz wiedzieć, kim tam jesteś? Jak wygląda twoja żona i dzieci? Tak, masz żonę, masz rodzinę. Ja zresztą też.

I chcę ich zobaczyć. Możesz mnie traktować jako ambasadora. Opowiem im o naszej Ziemi. O Projekcie Grendel. Musimy się porozumieć, żebyśmy już nigdy nie mieli rąk umazanych krwią. Musimy współpracować, musimy jak najszybciej znaleźć rozwiązanie, musimy zamknąć Grendela. Ja już nie wrócę, jakakolwiek będzie Twoja decyzja. Ale zanim ją podejmiesz, daj mi czas. Czas na spotkanie, na wyjaśnienie. Pozwól mi spotkać moją rodzinę. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.

I podpis. Podpis, który znam dokładnie. Taki sam, jak na wszystkich dokumentach Projektu Grendel. Podpis Szefa.

 

Bezczas

Wpuszczam kartkę z ręki. Opada powoli na podłogę. 99,9 %. Prawie my. Prawie. Jest nadzieja, że możemy im wytłumaczyć. My, nieco starsi bracia w rozumie. Może zrozumieją nasze motywy. Może Grendel nie stanie między nami. A jeśli nie? Jeśli są jednak inni i z obrzydzeniem odtrącą naszą przyjaźnie wyciągniętą, skrwawioną dłoń? A może się mylę? Może już myślą o własnym Grendelu? Czy dać im czas? Jeśli wrócę bez wykonania zadania, loty tutaj zostaną zawieszone, tak stanowią procedury. Co wtedy?

Pozostanie czekać. Czekać, aż z Bezczasu wynurzą się statki innych Ziemian. Przybywających, żeby nawiązać kontakt z nami. Braćmi w rozumie tak bliskimi, że trudno sobie bliższych wyobrazić. Przywitamy się, padniemy sobie w ramiona i dalej pójdziemy już razem. Chyba że nie będą chcieli. Że pewnego dnia w pobliżu naszej Ziemi na niewyobrażalnie krótki czas pojawi się kapsuła, ciśnie grawitacyjne ziarno czarnej dziury i zniknie. Kilka sekund później zniknie Ziemia, ściśnięta w potwornym kolapsie do wielkości ziarna grochu. A potem identyczne kapsuły wyłonią się przy skolonizowanych planetach. Cała nasza cywilizacja sczeźnie jak płomień świecy, zdmuchnięta wirami grawitacji. Nasz wszechświat stanie otworem dla nowych panów.

Stoję w bezruchu. Zrobiliby nam to? Są przecież tacy sami. A ja? Czy gdybym był na ich miejscu, zrobiłbym to mojemu drugiemu „ja”? Patrzę wprost na szarą ścianę, ale nie widzę jej. Wyobrażam sobie ich Ziemię. Szmaragdowe morza, żółte piaski plaż. Widzę górskie szczyty, białe czapy lodowców. Ukryte w dolinach miasta, kopuły sterczące z zieleni. Widzę łódki na rzekach, łąki pokryte kwiatami. Widzę śmiejące się dzieci, ludzi spacerujących po parkach, trzymających się za ręce. Jacy oni są? Ile to jest zero jeden procent różnicy?! Biorę głęboki oddech i powoli wypuszczam powietrze. Potem odwracam się, robię dwa kroki i naciskam czerwony guzik.




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Monika Błądek „Gloria”
Patronaty F-ta Jagna Rolska - 23 sierpnia 2016

Autor: Monika Błądek Tytuł: „Gloria” Premiera: 7 września 2016 Cena: 39,90 zł…

Romuald Pawlak „Wojna balonowa. Pogodnik trzeciej kategorii, tom 2”
Patronaty F-ta Fahrenheit Crew - 22 maja 2006

Pechowego maga Rosselina kłopoty darzą prawdziwą przyjaźnią. A jego najlepszym przyjacielem i zarazem największym…

„Ghost in the Shell” od Netflixa
Filmy i seriale MAT - 12 grudnia 2018

Netflix planuje wyprodukowanie własnej wersji kolejnej legendarnej mangi – tym razem ma…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit