Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Andrzej Czechowski „Kikutnica”

Najpierw nie istniałem. Unosiłem się gdzieś w przestrzeni, dopóki nie doszło do katastrofy: coś zażądało, żebym wybrał, czym chcę być.

Nic nie powiedziałem (tak naprawdę nic nie pomyślałem), bo było mi wszystko jedno. I tak zostałem wcielony w duszę i ciało kikutnicy.

Kikutnice żyją na dnie morza, składają się prawie tylko z samych nóg i przypominają pająki, których zresztą nigdy nie wiedziałem. Nogi są im potrzebne, żeby mogły utrzymać się jakoś nad powierzchnią mułu. Bardzo długie nogi potrzebują trochę czasu, żeby się zapaść głęboko w muł. Zanim to nastąpi, mogą zrobić krok do przodu. Tak utrzymują się nad dnem.

Nietrudno zgadnąć, że pierwsza myśl, jaka mi się nasunęła, to pytanie; jak mógłbym wydostać się z ciała kikutnicy? W końcu wiedziałem, że gdzieś w górze jest przestrzeń i wolność. Można sobie tam bujać i nie myśleć. Nie ma też potrzeby maszerowania naprzód, krok za krokiem.

Ale jak to osiągnąć? Pierwszy sposób, jaki wymyśliłem, był bardzo prosty: należy dać się zjeść.

Kikutnice nie mają w sobie dużo mięsa, ale istoty żywe na dnie morza nie są wybredne. Słyszy się tam i wącha się niejedno, ale, żeby coś zobaczyć, trzeba być istotą uprzywilejowaną, z narządami wytwarzającymi światło. Rozejrzałem się (kikutnice mają oczy) i nie dostrzegłem nikogo w tym rodzaju. Było ciemno, ale chyba nie dość ciemno, żeby zwierzęta świeciły. Może byłem w płytkim morzu? W takim razie zjeść mnie mogłaby nawet zwyczajna ryba.

Dopiero wtedy przyszła mi na myśl (nie „przyszło mi do głowy”, bo żadnej głowy nie miałem), że powinienem najpierw sprawdzić, jakie są moje rozmiary. Jeżeli jestem wielki, inne istoty będą się mnie bały. Jeżeli bardzo mały, mogą mnie nie zauważyć. Pierwszy mój pomysł był taki: porównam moje rozmiary z rozmiarami ziarnka mułu.

Spróbowałem więc uchwycić ziarnko mułu korzystając z moich kończyn, ale wcale mi to nie szło. Wymykały mi się natychmiast, a co gorsza wydawało mi się, że zaraz potem rozpadają się na dużo mniejsze kawałki. Moja skala wielkości uciekała, więc przede mną i wciąż nie wiedziałem czy jestem duży, czy nie.

Najwyższy czas, żeby zacząć myśleć poważnie. Skąd bierze się mul? Nie jest to coś kosmicznego, ale rzecz zdecydowanie ziemska: na przykład, szczątki jakichś skorupek. Jeżeli są one bardzo małe w porównaniu ze mną, to ja sam nie mogę być naprawdę bardzo mały w porównaniu do nich. W świecie, w którym się znalazłem nie jestem więc istotą bez znaczenia. Wynika z tego, że zjeść mnie może nie byle kto. Powinienem się za nim rozejrzeć.

Rozmyślałem tak dalej o tym i owym, aż rzeczywiście coś się stało: jedna z moich nóg natrafiła na punkt oparcia. Z mojego poprzedniego życia zapamiętałem, że punkt oparcia jest rzeczą ważną: jeżeli go mam, mogę poruszyć świat. Uczepiłem się więc tego kamienia lub może muszli, najpierw jedną, a potem wszystkimi nogami i przyjąłem pozycję pionową, tak, żeby wszyscy mnie widzieli, i ja ich. Gapiliśmy się zatem na siebie nawzajem, ja i pustka: ciemna woda nade mną i czarny muł w dole. Byłem tylko kikutnicą i zaczynało to mnie przerastać.

Nagle coś świecącego przeleciało nade mną. Nie znikło, ale zawróciło. Okrążyło mnie raz i drugi. Światło było wprawdzie blade, ale i tak nie potrafiłem dostrzec żadnych szczegółów istoty, która świeciła. Dopóki nie opadła na dno i przybladła.

Wtedy wreszcie zobaczyłem mojego gościa. Miał chyba sześć, jeżeli nie osiem nóg, solidny, segmentowany ogon, oczy na szypulkach i długie wąsy. Źródła światła też były na szypulkach. Niestety, był ode mnie znacznie mniejszy i mowy nie było, żeby mógł mnie zjeść.

Przyglądałem się jemu i myślałem. Zaczęło mi się wydawać, że coś jest z nim nie tak.

Utrzymywał się na powierzchni mułu nie poruszając nogami. Ani myślał zagrzebać się w głąb. Miał świecące oczy i trzymał się blisko mnie. Wszystko to było nienormalne, jeżeli nie miało (poza przypadkiem) nic wspólnego ze mną. Wniosek z tego był następujący: przybył tu w mojej sprawie. Kikutnice chyba nie świecą, ale wydawało mi się, że cały nagle rozbłysłem: pomyślałem, że on przyszedł tu po mnie.

I rzeczywiście: w chwile potem uniósł się w górę, ponad powierzchnie mułu, okrążył mnie dookoła i powoli ruszył przed siebie. Za nim, wyciągając nogi z mułu, ruszyłem i ja.

* * *

Po pewnym czasie zacząłem się zastanawiać: dokąd prowadzi mnie mój przewodnik? Czy nie jest oczywiste, że (jeżeli mam wydostać się stąd) powinniśmy iść w stronę mniejszej głębi? Czy nie powinno robić się coraz jaśniej? Jeżeli tak, dlaczego jego oczy świecą coraz mocniej? Dlaczego nie polatuje on ponad mną, ale wydaje się trzymać blisko dna? I (co nagle zauważyłem) dlaczego zaczynam rosnąć?

A skąd to wiedziałem? Bo nie rosłem równomiernie: na przykład, moje oczy powiększały się wolniej niż moje nogi.

A zatem schodziłem w dół. Muł na razie był taki, jak poprzednio. Moje nogi nie zapadały się głębiej. Wyciągnąć je z mułu nie było trudniej niż przedtem. Nie czułem jeszcze głodu ani niewygody. Parzydełkowce i inne jadalne stwory pojawiały się nadal. No i miałem przewodnika.

Jednym różniłem się od zwyklej kikutnicy: tym, że miałem Rozum. Postanowiłem więc posłużyć się rozumem. Zatrzymałem się w miejscu i poczekałem, żeby zobaczyć, co się stanie.

Przewodnik nie od razu to zauważył. Leciał dalej przed siebie aż zniknął mi z oczu. Przez jakiś czas nic się nie działo, aż nagle przewodnik pojawił się z powrotem. Okrążył mnie raz i drugi i skierował się w tę samą stronę, co poprzednio. Ja zostałem w miejscu.

Niedługo trwało zanim przewodnik wrócił. Zatrzymał się tuż przede mną i jego świecące oczy zamrugały. Ja się nie ruszałem. Przewodnik wzbił się pionowo w górę i zostałem na jakiś czas sam.

Nie zaprzeczę, że w ciągu tego czasu próbowałem intensywnie myśleć. Jeżeli Coś potrafiło wyrwać mnie ze stanu szczęśliwości i zamienić w kikutnice, czy nie znaczyło to, że to Coś jest silniejsze ode mnie? Czy chciałbym zostać już na zawsze kikutnicą, jeżeli nawet będzie ona naprawdę sobą? Czy nie przeceniam wartości Rozumu? Bujać w przestrzeni to jedno, wędrować w mule jest czymś zupełnie innym.

Tak sobie rozmyślałem, aż nagle w mój świat wkroczyła rzeczywistość. Zauważyłem, że się zmniejszam! Moje nogi i czułki się skracały i coraz trudniej mi było utrzymać się nad powierzchnią mułu. Pamiętajcie, że punkt oparcia pozostawiłem daleko za sobą.

Przypuszczam, że wydałem wtedy z siebie Wrzask.

Mój Rozum znalazł się w fazie Przerażenia (jeden z normalnych stanów Rozumu). Najstraszniejsze było to, jak szybko się kurczyłem! Jeszcze trochę, a nic by ze mnie nie zostało. Na szczęście przewodnik wrócił.

Poszedłem za nim w głąb.

* * *

Przywrócono mi poprzedni rozmiar i mogłem dalej wędrować po mulistym dnie. Zacząłem też znowu rosnąć. Im głębiej, tym większe są kikutnice, nawet takie nieprawdziwe jak ja. Rozumu używałem od czasu do czasu, najlepiej wtedy, gdy nikt tego nie mógł zauważyć. Stosowałem go jedynie do celów wewnętrznych, aby poprawić sobie samopoczucie. Mój przewodnik niemal zaprzyjaźnił się ze mną. Niektóre jego myśli do mnie docierały. Było w nich coś o rafach koralowych, jakichś rybach, jeżowcach i ukwiałach. Doszedłem do wniosku, że był on tak samo wyrwany ze swojego środowiska jak ja. A kto był ponad nami? I gdzie?

Pomyślałem, że chyba wiem, dlaczego rosnę. Nie dlatego, że schodzimy coraz głębiej, ale dlatego, że mamy daleką drogę do przebycia. Trudno by było przejść ją na krótkich nóżkach.

Im większy się robiłem, tym trudniej było o jedzenie. Miałem wprawdzie długą ssawkę, ale trzeba było znaleźć coś do wyssania: jakąś gąbkę, robaka czy coś innego. Byłoby to łatwe na mniejszej głębokości, ale my wciąż schodziliśmy w dół. Przewodnik zrozumiał to szybko i zaczął trzymać się z dala ode mnie. Nie wiem, jak by się to skończyło, gdyby nie interwencja z zewnątrz. Z góry zaczęły opadać szczątki różnych zwierząt, w ilości wystarczającej, nie tylko żeby utrzymać mnie przy życiu, ale abym mógł nadal rosnąc, coraz większy i większy.

Aż wreszcie dotarliśmy na miejsce, do samego dna głębi. W ostatniej chwili.

Z mułu wyglądała już tylko mała część tego, czego szukaliśmy: nienaturalnie kolorowy, błyszczący fragment wielkiej kuli. Zrozumiałem nagle, dlaczego zostałem kikutnicą.

Rozstawiłem nogi tak, że stałem w rozkroku ponad kulą. Wysunąłem w dół ssawkę, która uchwyciła się kuli i stwardniała. Moje nogi zaczęły szybko rosnąć. Ssawka wyrwała kulę z mułu. Rosnąć w górę, unosiłem kulę coraz wyżej i wyżej. Powiększałem się proporcjonalnie: rozstaw moich nóg wzrastał tak szybko, jak mój rozmiar w pionie. Czy kikutnica nie jest najlepszym wzorem dla takiego dźwigu?

Ponad powierzchnią morza pojawił się ciągle rosnący szkielet ogromnej kopuły. To byłem ja: wszystkie dziesięć moich nóg i jedna ssawka. Rośliśmy wyżej i wyżej, aż błyszczącą kula została wyciągnięta z morza. A w chwilę potem wyciągnięty z kikutnicy, i w ogóle z rzeczywistości, zostałem i ja.

Teraz znów unoszę się w przestrzeni.

Jestem zupełnie wolny, ale nie czuję się tak zadowolony z mojego istnienia, jak przedtem. Czy szczęśliwość powróci kiedyś do mnie? Nie jestem już bezmyślny, bo cały czas myślę o jednym, to znaczy o kuli.

Dręczy mnie ciekawość: nadal nie wiem co było wewnątrz niej.

    Mogą Cię zainteresować

    Marcin Osuch, Konrad Wągrowski „Pozaziemscy bogowie i kosmiczni detektywi. Polski komiks SF do 1989 roku”

    Informacje na temat książki Marcina Osucha i Konrada Wągrowskiego pt. „Pozaziemscy bogowie…

    Michał Cholewa „Korekta założeń”
    Opowiadania Michał Cholewa - 31 grudnia 2024

    Jak zapewne czytelnicy pamiętają, od pierwszego do dwudziestego czwartego grudnia trwał Whamageddon…

    Tomasz Jarząb „Wola życia”

    Ogarniał go gniew. Jak można było doprowadzić do takiej sytuacji? Jak najnowocześniejsza…

    Komentarze: 1

    1. Q__ pisze:

      Jakoś mi to „Tower of Babylon” Chianga przypomina. Ciekawość poznawcza w stanie czystym, choć w dowolnie fantastycznych dekoracjach.

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *