Wszyscy kiedyś przybyliśmy tu z nurtem strumienia, ale teraz przebywamy na brzegu. A skąd się wzięliśmy? Z miasta.
Tkwimy więc przy brzegu i czekamy. Od czasu do czasu przypływa do nas liść.
Jest tu inaczej niż w mieście. Na początku nie było nam łatwo. Strumień tworzy w tym miejscu zakole i prąd wyrzucał nas pojedynczo przy tym samym, wysokim brzegu. Musieliśmy chwytać się korzeni wyrastających z urwiska, a potem jakoś wydostać się na górę. Parzyły nas pokrzywy, gryzły różne owady, gałęzie sterczały we wszystkie strony i wszystko, co miało kolor, było zielone i kłujące.
Teraz radzimy sobie lepiej. Najtrudniej jest o miejsce. Każde z nas potrzebuje mniej więcej 100 000 000 000 neuronów (komórek nerwowych). Weźmy na przykład mrowisko. Co najwyżej 500 000 mrówek. Każda ma niewiele w głowie: powiedzmy, 250 000 neuronów. Ledwie można się zmieścić z naszymi myślami.
Jeżeli zamiast mrówek wybralibyśmy myszy, będziemy ich potrzebować 10 000. Jeżeli psy – to 200. Ale to nie wszystko, bo istnieje przecież czas.
Sprawa prędkości myślenia bardzo nas podzieliła. Jasiek wybrał sobie psy. Spotykają się, powiedzmy, raz na tydzień i wtedy obwąchują się oraz szczekają. Ewa ma mrówki, a więc mieści się w jednym mrowisku, gdzie mrówki spotykają się codziennie. Proste zadania (takie na jednego psa) Jasiek rozwiązuje szybciej. Ale w sprawach bardziej skomplikowanych Ewa bije go na głowę. W dodatku nie wiadomo, kto pobiłby kogo fizycznie: 200 psów czy pół miliona mrówek?
Co do mnie, nazywam się Klet i jak my wszyscy, musiałem znaleźć coś dla siebie. Zacząłem od przybrzeżnych roślin: tatarak, trzciny i takie tam. Ważki, nartniki i żółtobrzeżki pomogły mi się wdrapać wyżej. Zapewniam was, że nie jest łatwo narzucić swoją opowieść innym. Nawet gąsienice tuż przed przemianą uważały, że same wiedzą lepiej.
Tak czy inaczej, wszyscy tu myślimy bardzo powoli. A tymczasem spływają do nas liście.
Naprawdę trudno się połapać, o co w nich chodzi.
Pamiętam ten tydzień, jak gdyby to było przed rokiem. Mrówki defilowały przed nami niosąc strzępki liścia pionowo w swoich żuwaczkach. Wyglądały jak zielone, naziemne motyle, które stopniowo coraz bardziej zżółkły. Każdy strzępek powinien zawierać jedną literę, ale w końcu nie można zbyt wiele wymagać od mrówek.
Siedzieliśmy zatem i każde z nas myślało po swojemu. Co to może znaczyć „rewolucja”? To oznacza jakiś obrót, prawda? W którą stronę, w prawo czy w lewo? Psy powarkiwały (Myślę, że one uważają, że ta sprawa jest w sam raz dla ich rozumu – powiedziała Ewa). Jeżeli miała rację i temat rzeczywiście był w sam raz dla psów, Jasiek mógł się nam nagle rozpaść na kawałki, jako niepotrzebny. A od wron (Aleksander) zrobiło się aż ciemno.
Nagle wrony zakrakały i odleciały. A ja zobaczyłem, że nadpływa następny liść.
Ponieważ byłem pierwszym, który zauważył ten liść, wszyscy zgodzili się, że to ja powinienem go odczytać. Przemyślałem to bez pośpiechu. Gąsienice moich motyli często jedzą liście. Jeżeli przeżują ten liść dokładnie i dobrze go przetrawią, być może tym razem nic nie utracimy z jego treści.
Minęło trochę czasu i grupka kilkudziesięciu gąsienic zjawiła się przed nami. Umiały się układać w rozmaite kształty, i to dla nas uczyniły. A oto, co odczytaliśmy:
MICE DAJA CZEPIANIA GIN ZAD LIZUJE WISTOW.
Nie było to całkiem od rzeczy, jednak nie mogliśmy się zgodzić, co to znaczy. Spędziliśmy kilka dni na dyskusjach, ale był to czas stracony, bo wkrótce pojawiło się kilkanaście innych gąsienic. Okazało się, że zjadały one liść zaczynając od przeciwnej strony. Oto, co nam pokazały:
SA ZA WSZ WA R MOBI AKTY
To także dawało się przeczytać, ale uznaliśmy, że powinniśmy połączyć oba fragmenty w całość. Gdy zrobiliśmy to w porządku chronologicznym (pierwsza grupa gąsienic, potem druga) dostaliśmy taki tekst:
MICESA DAJAZA CZEPIANIAWSZ GINWA ZADR LIZUJEMOBI WISTOWAKTY
Może nie było to bardziej bez sensu niż „rewolucja”, ale zgodziliśmy się, że chyba jeszcze nie zbliżyliśmy się do prawdy. Rozmyślalibyśmy pewnie przez resztę lata, ale Jasiek, który trochę denerwował się sprawą swoich psów, zaproponował, aby połączyć oba teksty ze sobą w odwrotnej kolejności niż je dostaliśmy. Teraz całość wyglądała tak:
SAMICE ZADAJA WSZCZEPIANIA WAGIN RZAD MOBILIZUJE AKTYWISTOW
Wszyscy spojrzeliśmy pytająco na Ewę, ale ona tylko zrobiła gest, który odpowiadał wzruszeniu ramion (Kaśka od żab i Zofia Królowa Pszczół były nieobecne). Tymczasem wrony wróciły i Aleksander oświadczył, że (jego zdaniem) powinniśmy poczekać na następne liście.
Ale liście przestały się pojawiać w naszym strumieniu. Był jeden krótki okres, w którym przypłynęło ich kilka naraz, ale wszystkie były poszarpane albo nadpalone przez ogień.
Odtąd minęło dużo czasu, nawet tak, jak my go liczymy. Każde z nas powiększyło się przynajmniej kilkakrotnie i zaczynamy nawet myśleć, czy nie powinniśmy się rozmnożyć.
Wygląda na to, że przyszłość należy do nas.

Andrzej Czechowski „Kikutnica”
Kikutnice żyją na dnie morza, składają się prawie tylko z samych nóg…

65 urodziny Vladimíra Šlechty
5 sierpnia 1960 roku przyszedł na świat czeski autor science‑fiction i fantasy…















Warszawa
13.11.2025

Muuszę się tym pochwalić. W chwilowym ataku szaleństwa ;) skrobnąłem maile do Andrzejów Czechowskiego i Urbańczyka, klasyków rodzimej SF ery „Młodego Technika” (czyli lat ’60 i ’70) z prośbą o wywiady (pisane lub podcastowe) lub opowiadania z szuflady dla „F.”.
Najpierw dostałem odpowiedź, automatyczną, mailowy odpowiednik „nie ma takiego numeru”. Dotyczącą dającego się wygooglać adresu Urbańczyka.
Potem odpisał Czechowski, uznawany swego czasu za drugiego po Lemie. Wysłał mi dwa opowiadania, nowonapisane ;), pierwsze od dekad, i dorzucił zgodę na ich publikację.
ps. Jeśli ktoś dysponuje kontaktem do Urbańczyka, albo Krzysztofa W. Malinowskiego i może się nim ze mną podzielić, albo sam podobną rozmowę poprowadzić, ucieszę się.
Klasyk fantastyki, cieszę się, że pisze.
Ponoć w szufladzie jest tego więcej ;).