Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Aneta Jadowska „Miłość za grobową deskę”

Opowiadania Aneta Jadowska - 12 lipca 2012

Zapach alkoholu, dymu i testosteronu otaczały mnie znajomą mgiełką. Muzyka niskimi basami przenikała do szpiku kości. Szatański Pierwiosnek był swojski jak zawsze, jednak niepokój, który szarpał moimi wnętrznościami, nie pozwalał na zwyczajowe rozluźnienie. Wciąż czułam napięcie, od kilku dni nieodmiennie gromadzące się w moich ramionach i wzdłuż kręgosłupa. Nie było w tym nic racjonalnego. Przeczucie, które nie pozwalało mi zasnąć. Przeczucie, które kazało szperać, a w końcu zmusiło mnie do zwrócenia się o pomoc do Leona, właściciela baru i przyjaciela. Zawsze mi powtarzał, że gdybym tylko była w potrzebie, to nie ma przepisu, którego by dla mnie nie złamał.

– Coś się musiało stać – jęknęłam, uderzając dłonią o bar. – To do niej zupełnie niepodobne…

– Przesadzasz, kochanie, to właściwie do niej bardzo podobne. Nie pierwszy raz znika, nie pierwszy raz się o nią zamartwiasz… Pewnie wyjechała na jedną z tych swoich miłosnych eskapad.

Leon starał się mnie pocieszać, ale w jego czarnych oczach czaił się cień niepokoju. Pierwsze, czego uczą się magiczni wszelkiej maści, to nie ignorować intuicji. Czart, nawet jeśli sam jej nie miał, ufał mojej. A moja wydzierała mi się do ucha, że jest źle, cholernie i nieodwołalnie.

Wciąż miałam przed oczami mieszkanie Katii, puste walizki pod łóżkiem, półeczkę z kosmetykami zawaloną tak bardzo, że z pewnością niczego na niej nie brakowało… Nie, o Katii można wiele powiedzieć, ale nie to, że jest kobietą, która nie potrzebuje bagażu.

– Leon, nie odezwała się do mnie od dziesięciu dni. Gdyby była na autostradzie miłości, dostawałabym SMS-y po każdym orgazmie, wiem, co mówię, ostatnim razem zawaliła mi skrzynkę w komórce na amen… Zadzwoniłaby po dniu, góra dwóch, choćby po to, by omówić sprzęt faceta lub dać upust swoim schizoidalnym wątpliwościom, czy to na pewno ten jedyny, i sama doszłaby do wniosku, że nie, jeszcze zanim skończyłybyśmy pogawędkę.

Czart uśmiechnął się szeroko, odsłaniając ostre jak u rybki zęby.

– Nie można nie kochać tej dziewczyny – powiedział.

– Wiem, Leonie – parsknęłam.

Szczęśliwie nie pytał, na ile szczegółowo zdała mi relację z ich jedynej randki sprzed kilku lat. Lepiej, żeby nie był świadomy tego, co wiem o czarcich technikach całowania, w końcu był dla mnie kimś w rodzaju… sama nie wiem… ojca?

– Piec do wypalania ceramiki był całkowicie wygaszony, gliniane kubki popękały, zostawione same sobie w zbyt wysokiej temperaturze… Wiesz przecież, że nigdy nie dopuściła do wygaszenia pieca, rozgrzanie go z powrotem trwa całą dobę. Katia może zapomnieć o zapłaceniu podatków i mandatów, zażyciu witamin, może nawet zapomnieć o tym, że jest w związku, nim zacznie następny, ale, cholera!, nie zapomniałaby o tych kubkach. Miała je wysłać na jakieś targi rękodzieła, a w ostatniej chwili organizatorzy zwiększyli zamówienie o połowę. Potrzebowała kasy…

Jakiś cień przemknął przez twarz Leona. Dochodziła do niego powaga sytuacji Mimo swojego urokliwego roztrzepania w życiu prywatnym, Katia jedną rzecz zawsze traktowała śmiertelnie poważnie: pracę. Nieważne, czy była to praca nekromantki (choć wtedy śmiertelnie poważny stosunek nabierał nowego znaczenia), czy artystki, za jaką uchodziła w ludzkim świecie. Katia spóźniała się na randki, ale nie z zamówieniami. Nawet nalot zombiaków-plujów nie odciągnąłby jej od pieca z wypalaną ceramiką.

– Dobra, zaczynam rozumieć twój niepokój.

– Nie odbiera telefonów, co nie dziwi, jeśli jest w Thornie, ale najgorsze jest to, że nic nie czuję na naszej więzi…

– To chyba dobrze? Gdyby stało się coś złego, poczułabyś?

– Niby tak, ale to jest dziwne, jakby więź została zerwana czy stłumiona… Nie mam odczytów.

– Katarzyna? – zapytał, licząc na to, że głowa naszego sabatu ma wgląd w poczynania owieczek. Tyle że Katia jako nekromantka podlegała głównie Gardiaszowi, a on nie zamierzał się dzielić ze mną czymkolwiek.

– Katarzyna nic nie wie. Gardiasz milczy jak trup, którym chyba po części jest. Obrzydliwy typek.

Leon zaklął soczyście, wplatając między znane mi przekleństwa kilka słów z języka piekielników. Uroczo gardłowych, gdzieś na granicy krztuszenia się i syczenia.

– Właśnie dlatego potrzebuję twojej maleńkiej pomocy, Leosiu…

Uniósł brew i wyprostował swoje dwa metry trzydzieści centymetrów wzrostu.

– Mogłaś od razu mówić.

– Wolałam, byś zobaczył szerszy obrazek, zanim poproszę cię, byś poszedł i odrobinkę nastraszył bardzo dużego demona.

Zaśmiał się cicho.

– Dla ciebie skarbie, mogę go nawet zjeść, choć są niesmaczni. Prowadź.

Właśnie za tę gotowość pomocy (niekoniecznie z uwzględnieniem konsumpcji) nie mogłam go nie kochać.

*

Bramkarz w Żądzy – nocnym klubie w demoniej dzielnicy – nawet nas nie zatrzymał, choć gdy byłam tu poprzednio, blisko godzinę musiałam się z nim użerać, nim mnie wpuścił. Czemu od razu nie przyszłam z Leonem? Pociągnęłam czarta za rękę, by nasze głowy znalazły się na jednym poziomie. Muzyka dudniła głośno; jeśli miał mnie usłyszeć, musiałam krzyczeć mu wprost do ucha.

– Wiem na pewno, że tu była, później nikt już jej nie widział. Ktoś na pewno coś wie, ale nie chcieli ze mną gadać… Wiesz, całe te bzdury o rozdzielności systemów, że niby jako magiczna nie powinnam nawet zaglądać do demoniej knajpy. Właściciel coś wie, widziałam to w jego oczach, ale bawi go to, że nic nie powie.

– Teraz powie, skarbeńku, zaufaj mi. – Leon uśmiechnął się złośliwie i byłam absolutnie szczęśliwa, że jest po mojej stronie. Pogładziłam go po policzku i jego uśmiech złagodniał. Nim się wyprostował, cmoknął mnie w czoło.

Nie musieliśmy długo czekać, aż wieść o naszej obecności dotrze do właściciela. Ciemna aura demona gniewu szalała pod osłonami zbyt słabymi, by ukryć zdenerwowanie. Leon objął mnie ramieniem i poprowadził w jego stronę. Demon cofnął się o krok, widząc minę mojego towarzysza.

– Rez, mam użyć twojego pełnego imienia, czy po dobroci powiesz mi wszystko, co wiesz o Katii? – powiedział Leon, ignorując kurtuazyjne powitanie demona.

– Proszę, przejdźmy do mojego biura, jest tam ciszej. – Demon pocił się ze strachu, krople połyskiwały mu na skroni, nerwowo wycierał dłonie o nogawki spodni. Cały sznyt i splendor, które roztaczał wokół siebie, gdy byłam tu pierwszy raz, zniknęły. Spoglądał na mnie z wyrzutem, zły, że ściągnęłam na niego gniew czarciego generała, legendy piekielników.

Biuro było niewielkim pokojem wyłożonym skórzanymi panelami tłumiącymi hałasy z zewnątrz. Czarne, solidne biurko stało w jednym kącie, czerwona skórzana kanapa w drugim, ścianę naprzeciw niej zajmowały ekrany monitoringu. Szybko zauważyłam, że prócz kamer w sali głównej Rez podglądał też pokoje na zapleczu, wynajmowane na godziny w wiadomych celach. Byłam niemal pewna, że użytkownicy nie wiedzieli, że powiększają kolekcję niegrzecznych nagrań pewnego demona.

– Siadajcie, proszę, napijecie się czegoś? – Głos Reza brzmiał podejrzanie wysoko.

Leon opadł na kanapę, ja wolałam stać.

– Rez, ustalmy coś raz na zawsze. Dora Wilk to moja vantia – powiedział czart, akcentując ostatnie słowo, które, jak mi kiedyś wyjaśnił oznacza małą dziewczynkę lub córkę i było pieszczotliwym określeniem, którym czasem się do mnie zwracał. Odkąd pojawiłam się w jego barze, zbuntowana i dziewiętnastoletnia, miał do mnie słabość odwzajemnioną na tyle, że nie przeszkadzało mi, że nazywał mnie małą dziewczynką. Przy nim nadal byłam i mała, i śmiesznie młoda z moimi dwudziestoma siedmioma latami na karku. Nie rozumiałam tylko, dlaczego informuje o tym Reza, ale ufałam mu. Mówił spokojnym tonem, choć przez skórę czułam ukrytą w jego słowach groźbę. – Jeśli sprawiasz jej przykrość, biorę to sobie bardzo do serca. A chyba nie chcesz, bym nabrał przekonania, że celowo chciałeś mnie zdenerwować, prawda?

Demon nie był głupi. Pokręcił głową gwałtownie i powiedział:

– Nie, oczywiście, że nie, Leonie. – Ukłonił się nisko. – Nie wiedziałem, że jest twoją vantią, przysięgam…

– Jesteś jednym z najlepiej poinformowanych demonów w okolicy, więc śmiem wątpić, ale nie drążmy tego. Już wiesz, postaraj się, by inni też wiedzieli. A teraz powiedz nam wszystko, co chcemy wiedzieć.

– Chodzi wam o Katię, tę zgrabniutką nekromantkę?

Skinęłam głową bez słowa. Doskonale wiedział, o kogo mi chodzi, bo poprzednim razem przez godzinę błagałam go, by powiedział mi, z kim się tu spotkała tamtego wieczoru i co się stało.

– Przychodzi tu czasem, umawia się z demonami…

Nie byłam zaskoczona, jako nekromantka nie miała specjalnego brania wśród magicznych, a piekielnikom jej talent nie przeszkadzał.

– Masz jeszcze nagrania z tamtego dnia?

– Nie, nie nagrywam tego, co się dzieje na sali – powiedział, wzruszając ramionami. Ha, miałam rację, nieświadomie przyznał, że nagrywa to, co działo się w innych pomieszczeniach. Na przykład sypialniach na godziny.

– Czy tamtego wieczoru była z jednym z was? – zapytałam.

– Nie, była z magicznym, potężnym, i chyba też ścierwojadem… – skrzywił się.

Nie zamierzałam mu tłumaczyć, że to, iż Katia jest nekromantką, nie oznacza, że jada trupy, ona je tylko ożywia, animuje, lub odprowadza na wieczny spoczynek. Nie uwierzyłby mi, zbyt wielu z jej gatunku zapracowało na fatalną opinię, jaką nekromanci cieszyli się w naszym świecie. Faktem było, że faceci, a tych było zdecydowanie więcej, mieli skłonność do popadania w trupi obłęd. Kobiety były inne: silniejsze, zdrowsze i tak niezmiernie rzadkie, że Katia stanowiła prawdziwy ewenement.

– Nekromantą? – Nie dowierzałam, Katia nie umawiała się z nekromantami.

– Nie wiem, nie rozpoznaję magii, ale moja kelnerka, czarownica, nie chciała obsługiwać tego stolika, bo aura śmierci była zbyt potężna – wyjaśnił.

Zmarszczyłam czoło. Katia bywała tu regularnie, nigdy nie miała kłopotów z obsługą, więc najpewniej to nie jej aura tak odpychała kelnerkę. Ale kim był on, że jego aura nosiła większy ładunek śmiertelnej emanacji niż aura jednej z największych nekromantek w naszym świecie?

– Wezwij tę kelnerkę – powiedziałam zdecydowanym tonem.

Nie przepadał za rozkazami, ale twarda obecność Leona budziła w nim pilną potrzebę współpracy. Wyszedł szybko i po kilku minutach wrócił w towarzystwie niewysokiej, ciemnowłosej i całkiem ładnej kobiety. Jej aura była słaba – czarownica nie władała jakąś szczególnie widowiskową magią, co mogło wyjaśniać fakt, że pracowała jako kelnerka w demonim barze.

– Opowiedz mi o mężczyźnie, z którym była Katia – poprosiłam grzecznie.

Zerknęła na Reza, a ten przytaknął w milczeniu. Westchnęła ciężko i zaczęła mówić; niezbyt chętnie.

– Miał najbardziej naładowaną śmiercią aurę, z jaką się zetknęłam, duszącą, obrzydliwą i ciemną… Byłam chora od samego przebywania obok. Uprawiam magię płodności, towarzysz tej dziewczyny otoczony był jej przeciwieństwem. Nie wiem, jak ona mogła z nim wytrzymać… choć sama robi w trupach, więc pewnie nie odczuwała tego tak, jak ja.

– Był nekromantą? – spytałam, podejrzewając, że odpowiedź będzie negatywna. Katia była wierna swoim preferencjom.

– Nie… raczej, sama nie wiem, nie spotkałam tak silnej aury u magicznych…

– Bóstwo – mruknęłam coraz bardziej zaniepokojona.

Zamrugała zaskoczona.

– Taaa, to mogło być bóstwo śmierci. To by wyjaśniało wszystko.

– Dobrze, teraz ustalmy, które. Jak wyglądał, jak mówił, znaki szczególne?

– Nie miał ze sobą kosy, jeśli o to pytasz. – Uśmiechnęła się złośliwie.

– Znam mitologię wystarczająco, by wiedzieć, że nie był to Ponury Żniwiarz. Jesteś chyba dość wykształcona, więc wiesz, że bogów śmierci jest od groma, każda mitologia ma swoje. Będę wdzięczna za precyzję.

– Śniady, niewysoki, ciemne, bardzo grube włosy…

To nadal za mało. Cholera, większość z bóstw śmierci wygląda podobnie. Nawet Gardiasz, zawiadujący zaświatami dla magicznych, był brunetem o ciemnej, nieco zielonkawej karnacji. Bezwiednie zaczęłam przechadzać się po niewielkim pomieszczeniu, zastanawiając się, co wiem o wszystkich bogach śmierci i tego, co następuje po niej.

– Mówił z akcentem – dodała czarownica po chwili zastanowienia.

Zatrzymałam się gwałtownie.

– Jesteś pewna? Jakim?

– Nie wiem, trochę gardłowym, a jednocześnie jakby śpiewnym… Nie znam się na tym, po prostu słyszałam, że mówił z akcentem.

– Wyszła z nim dobrowolnie?

– Tak.

– Dzięki, to wszystko.

Leon wstał i stanął u mojego boku. Rez ukłonił się czartowi, a później skinął w moją stronę z dziwną gorliwością. Cóż, najwidoczniej Leon miał dobry wpływ na jego kindersztubę.

Wyszliśmy na chłodną, późnojesienną noc. Mżyło.

– Wiesz już, kim on jest? – zapytał czart, obejmując mnie ramieniem.

– Tak. Wszystkie bóstwa i większość magicznych mają dar poliglocji, uczą się języków błyskawicznie i prawie nigdy nie mówią z akcentem. Prawie wszyscy, bo dwie nacje celowo przy nim trwają, by podkreślić, skąd pochodzą. Grecy i Egipcjanie.

– A skąd wiesz, który z nich?

– Jest listopad, Leosiu, Hades ma żonkę u boku, nie ma mowy, by umawiał się z kimkolwiek w czasie, kiedy Persefona jest w domu. Zostaje tylko Anubis.

– Ta wiedza niewiele nam daje, skarbie, nie wiem, gdzie on rezyduje. I wiesz, jacy są Egipcjanie, nie słyną z gościnności i ożywionego życia towarzyskiego.

– Muszę znaleźć kogoś, kto mi pomoże… – Gorączkowo odkurzałam w pamięci leksykon bóstw, opasłe tomiszcze, które kazano mi wkuwać na szkoleniu dla magicznych. Całe szczęście, że przechodziłam je zaledwie kilka lat temu, a nie we wczesnym dzieciństwie, jak większość z nas. Tylko dlatego pamiętałam jeszcze to i owo. Dość, by na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

– Leoś, dzięki za pomoc, muszę teraz pogadać z Katarzyną…

– Zawsze do usług. I, maleńka, chyba nie zamierzasz sama iść do Anubisa?

– Nie, jeśli do niego pójdę, z pewnością nie będę sama. – Uśmiechnęłam się uspokajająco do wielkiego, nadopiekuńczego czarta. Nie w smak mu było, że nie może mi towarzyszyć, ale terytorium Anubisa należało do świata magicznych. Rozdzielność systemów była polityczną koniecznością, jako piekielny generał nie mógł naruszyć rozejmu, który zakończył stulecia wojen i prześladowań. Thorn pod wieloma względami był całkiem wyjątkowym miejscem.

– Uważaj na siebie, skarbie. – Ucałował mnie w oba policzki z głośnym cmoknięciem i podejrzanie długo przytulał. – Nie lubię, gdy pakujesz się w takie historie, vantio…

– Zawsze spadam na cztery łapki, papciu. – Poklepałam go po ramieniu, z niedowierzaniem obserwując szklące się nieco oczy czarta. Czyżby jesień nastrajała go melancholijnie?

 

*

Cierpliwość jest cnotą, a ja nigdy nie byłam przesadnie cnotliwą kobietą. Katarzyna ostrzegała mnie jednak, że tylko cierpliwością mogę coś wskórać u Hathor. Odnalezienie jej domu nie było trudne, gdy już, dzięki Katarzynie, wiedziałam, gdzie szukać. To miejsce miało wiele uroku, mały domek otoczony niewysokim białym płotkiem, niskopienne jabłonie rosnące wzdłuż wąskiej ścieżki wiodącej od furtki do pomalowanych na jasnoniebiesko drzwi. Drzewa, choć nastał już listopad, wciąż były zielone, ale to mnie nie zaskakiwało. Hathor wciąż miała ogromną życiodajną magię na swoje usługi.

Zapukałam, ale odpowiedziała mi cisza. Tylko głupiec wchodziłby do domu bogini bez zaproszenia, więc nawet nie naciskałam klamki. Przeszłam kilka kroków do kamiennej ławki pod starą jabłonią i usiadłam. Poczekam.

Wyciągnęłam przed siebie nogi i wystawiłam twarz na ostatnie ciepłe promienie słońca. Udzielił mi się spokój i cisza tego domostwa. Bogowie Egiptu mieli złą sławę w magicznym świecie. Byli chimeryczni, aroganccy, niezbyt skorzy do współpracy z kimś, kto nie posiadał jak oni korzeni nad Nilem. Hathor była jasnym promyczkiem na ich tle, co nie zmieniało faktu, że i ona była dość kapryśną kobietą o nieprzewidywalnych reakcjach. Katarzyna – najwyraźniej obawiając się, że wpadnę tu z typową dla siebie brawurą – pouczała mnie przez kilkanaście minut, jak kończyli ci, którzy w przeszłości podpadli egipskiej bogini płodności. Nie było nic przyjemnego w żywocie pod postacią cielęcia czy kozy, więc nie zamierzałam ryzykować, ale Hathor była moją jedyną szansą na dotarcie do Anubisa.

Oparłam się o chropowaty pień jabłoni. Sama nie wiem, kiedy przymknęłam oczy, odpływając w lekką drzemkę. Straciłam czujność na tyle, że gdy wielki łeb potrącił mnie w ramię, prawie spadłam z ławki. Krowa stała nieco zbyt blisko, wielka i jasna, z potężnymi rogami na głowie, ale w jej ciemnych oczach nie było agresji, raczej miękka ciekawość. Znów trąciła mnie łbem, jakby chciała wpakować nos pod połę mojej kurtki, ciepłe prychnięcie owionęło mi twarz. Zaśmiałam się. Było w niej coś pociesznego. Nie byłam typową dziewczyną z miasta, dzieciństwo spędziłam na wsi, w domu babci, więc zwierzęta mnie nie przerażały. Poklepałam szorstki łeb i zdumiewająco miękkie chrapy, nieco lepkie od śliny, ale nie dość, by nazwać je obrzydliwymi.

– Co malutka? Jesteś jedną z tych, którzy wkurzyli Hathor? – Parsknęłam śmiechem, gdy pokręciła głową, jakby wszystko rozumiała. – A może jesteś domowym zwierzątkiem bogini? Dobrze ci tu między jabłonkami, co?

Podrapałam ją między uszami jak psiaka. Przymknęła powieki i zamuczała cicho. Pieszczoch.

– Możesz dotrzymać mi towarzystwa, nim zjawi się twoja pani. A może wiesz, gdzie jest lub kiedy się pojawi?

Znów pokręciła głową. Cóż, nie ma tak dobrze. Schyliła głowę i skubnęła kilka mleczyków. Niemal słyszałam rosnącą trawę. Tylko mlaszczące odgłosy przeżuwania mąciły ciszę. Zupełnie jak na wsi, choć Thorn był zaledwie kilka minut drogi stąd. I jeden portal, co trochę zmieniało postać rzeczy.

Cierpliwie obserwowałam niebo zasnuwające się różowawą mgiełką zmierzchu. Ile tu siedziałam? Dwie, trzy godziny, może dłużej? Czas nie zawsze płynie normalnie w obejściu bogini. W brzuchu zaczynało mi burczeć, a mięśnie sztywniały od siedzenia na ławce. Krowa była coraz bardziej niespokojna. Jej nerwowe porykiwania i dreptanie w miejscu były aż za dobrze znajome, wymiona miała ciężkie, a pokrywająca je jasna skóra napięta do granic.

– No co, głuptasku, pani zapomniała, że trzeba cię wydoić? – spytałam ze współczuciem. Babcia zawsze pilnowała, by doić swoje krowy na czas, mówiła, że woli im oszczędzić bólu.

Krowa zamuczała smutno i trąciła mnie głową. Znów niemal spadłam z ławki, gdy naparła na mnie półtonową masą.

– A co, jeśli Hathor uzna, że przekroczyłam jakieś niepisane prawa gościnności? Wiesz, wydojenie cudzej krowy jest gorsze chyba od szperania w lodówce… – tłumaczyłam niecierpliwej mućce, która nie zamierzała ustąpić. Wyraźnie miała co do mnie swoje plany.

Posłusznie wstałam i dałam się zaprowadzić do zbitej z bali obory. Czy właśnie to miała na myśli Katarzyna, gdy kazała mi mieć otwarty umysł? Mam słuchać podszeptów namolnej krowy? Czemu nie, potrafiłam wydoić to stworzenie, nawet jeśli od czasu, gdy miałam wymiona w dłoniach, minęło ze dwanaście lat. To chyba jak jazda na rowerze, nie? Sięgnęłam po skopek i niski stołek.

– Tylko jakby Hathor chciała mnie zamienić w cielaka za nadużycia wobec ciebie, masz mnie wziąć w obronę, zrozumiano?

Pokiwała gorliwie łbem, aż parsknęłam śmiechem. Mleko tryskało o metalowe dno wiaderka. Świetnie, zdawało się, że mleczna produkcja w tej krowie poszła na całego. Wiaderko mogło pomieścić z dziesięć litrów, a już było pełne do połowy. Mućka uspokoiła się i z zadowoleniem żuła siano. Palce zaczynały mi lekko drętwieć, nim zamiast bystrej strugi do wiadra spłynęły tylko pojedyncze krople. Katarzyna padnie ze śmiechu, gdy się dowie, że załapałam się jako dojarka na farmie egipskiej bogini. Czy to sobie można wpisać w CV?

– Już lepiej, mała? – Poklepałam zwierzę po szerokim grzbiecie i odstawiłam wiadro, by nie trąciło go nogą.

Wróciłam na ławkę pod jabłonią, ledwie widoczną w mroku. Krowa szła za mną jak psiak. Westchnęłam. Widać potrafię znajdować przyjaciół w dziwnych miejscach. Szkoda tylko, że nie mogę znaleźć zaginionej przyjaciółki. Już miałam odejść, przekonana, że Hathor całkiem olała moją obecność, gdy na ganku rozbłysła żarówka i po chwili otworzyły się drzwi.

Była inna niż się spodziewałam. Zresztą, czego oczekiwałam? Kobiety żywcem wziętej ze starych papirusów? Nie wiem, ale drobna brunetka w stylu pin up girl nie zajmowała miejsca na szczycie moich oczekiwań. Biała sukienka w czerwone groszki wirowała szeroką spódnicą wkoło kształtnych kolan, z bufiastych rękawków wyłaniały się szczupłe ramiona. Wysokie, czerwone buty na koturnach postukiwały o kamienna ścieżkę, gdy bogini szła w moją stronę. Ciemne włosy zebrała w wysoki koński ogon przewiązany aksamitką. Zamiast tradycyjnego egipskiego makijażu zobaczyłam kocie oczy obwiedzione grubo eyelinerem, firankę podkręconych zalotką rzęs i karminowe usta. Krótka grzywka przywodziła na myśl Betty Page. Zdusiłam chichot.

– No-no, cierpliwa jesteś, moja panno, miałam nadzieję, że znudzisz się szybciej i pójdziesz swoją drogą – powiedziała nieco ochrypłym głosem.

– Nie, dlaczego? Miło mi się tu siedziało, poza tym chciałam z tobą porozmawiać, Hathor.

Kąciki ust drgnęły jej w ironicznym uśmieszku.

– To więcej niż ja mogłabym powiedzieć o tobie, wiedźmo. Nie mam ochoty na pogawędki z gawiedzią.

– Przykro mi to słyszeć, Hathor. Przyszłam prosić cię o pomoc.

– Jak wszyscy… ciągle ktoś mi przeszkadza, wciąga w te wasze bzdurne, ludzkie sprawy.

– Tym razem to jeden z was wciąga w wasze egipskie sprawy mnie i moich bliskich – niemal warknęłam, choć starałam się opanować. – Anubis spotkał się z moją przyjaciółką i ślad po niej zaginął. Muszę wiedzieć, czy nic jej się nie stało.

– Anubis – skrzywiła się. – Nieznośny bękart. Ale nie wiem, czemu miałabym ci pomagać.

– Och, nie wiem, może dlatego, że przynajmniej w teorii jesteś tą dobrą w waszym panteonie? I może dlatego, że jedyną winą Katii było szukanie prawdziwej miłości nie tam, gdzie powinna? Jeśli, jako bogini miłości, możesz mi zagwarantować, że nic złego nie spotka jej z rąk twojego kuzyna, dam ci spokój, nie będę stawać na drodze ich szczęściu, ale coś mi mówi, że Anubis nie jest z tych, którzy wiją gniazdko i kupują dzieciom prezenty na urodziny.

– Nie jest. – Znów się skrzywiła. – Ale to nie moja sprawa, wiedźmo.

– Dora, na imię mam Dora, i proszę cię o pomoc. Czy to czyni moją sprawę twoją sprawą? Złożę ci ofiarę, jakiej zażądasz.

– Ofiary zawsze są mile widziane, ale skąd pomysł, że masz coś, czego chcę? Nic tu po tobie, znikaj, nim zamienię cię w cielę.

Subtelny ruch nadgarstkiem i zagęszczenie powietrza wkoło zapewniły mnie, że mogła to zrobić. Wstałam z ławki i zrobiłam kilka kroków w stronę furtki. Jako cielak na pewno nie zdołam pomóc Katii, a i żywot dwunożny raczej mi odpowiadał. Z frustracji zagryzłam wargi; pyskowanie tylko ją wkurzy i mogę skończyć jako coś, co ma jeszcze więcej niż cztery nogi.

Nie dotarłam do furtki. Potężne uderzenie w plecy niemal powaliło mnie na kolana.

– No uspokój się, mała. – Odganiałam się od potężnego łba. – Już sobie idę…

Krowa zamuczała i niemal mnie stratowała, zastawiając drogę do wyjścia. Przez chwilę miałam wrażenie, że coś mi umyka, jakieś pozawerbalne porozumienie między egipską Betty Page a miejscową rogacizną.

– No-no, a to niespodzianka, Moo cię polubiła – mruknęła Hathor.

– Widać daję się lubić, gdy ktoś da mi szansę – warknęłam, zbierając się z trawnika.

– Dobrze. Pomogę ci. Moo zwykle zna się na ludziach. Zabiorę cię do Anubisa. Kiedy zaginęła twoja przyjaciółka?

– Dziesięć dni temu.

– Po pełni?

– Tak, najbliższa jest pojutrze.

– Więc mamy jeszcze szansę, by zastać ją żywą.

– Co masz na myśli? – Odwróciłam się gwałtownie.

– Och, mój kuzyn ma pewne… cóż, dziwactwo. Jego pojmowanie miłości jest nieco… wypaczone.

– Chce ją zabić? – Przełknęłam ciężko.

– W jego rozumieniu tego słowa nie, raczej unieśmiertelnić, co nie zmienia faktu, że ona tego nie przeżyje. Zbieraj się, idziemy do katakumb. – Pstryknęła palcami i ze stukotem obcasów podeszła do furtki. – Nie mamy całej nocy! Moo, zostaw swoją nową koleżankę – rzuciła przez ramię.

Krowa z markotnym wyrazem pyska pozwoliła mi odejść. Poklepałam ją po łbie i pobiegłam za Hathor, która szła tak energicznie, że czarny koński ogon obijał się o jej drobne plecy. Powodzenie mojej misji zawdzięczałam krowie. Historie z egipskimi bóstwami zawsze miały w sobie pierwiastek surrealistyczny.

 

*

– Wiedźmy przodem – powiedziała Hathor, wskazując niewielką jaskinię obrośniętą karłowatymi krzewami. Kolejny raz nie wiem czego się spodziewałam, ale chyba nie tego. Uniosła kpiąco brew. – No chyba że chcesz zrezygnować.

– Nie – mruknęłam i wkroczyłam w ciemność. Czułam obecność bogini za plecami.

Nagle rozbłysło światło i zamiast chropowatych ścian pieczary zobaczyłam gładką powierzchnię marmurowych płyt i chromowane drzwi windy. Nie dziwić się niczemu, pomyślałam. Hathor nacisnęła guzik na panelu i po chwili drzwi rozsunęły się z sykiem. W lustrze zajmującym całą ścianę obszernej kabiny widziałam swoją nieco pobladłą twarz i uśmieszek Hathor.

– Spodziewałaś się piramid?

– Nie spodziewałam się niczego konkretnego – odpowiedziałam spokojnie. – Niewiele o was wiadomo. Może tylko zaskakuje mnie użycie nowoczesnej technologii. I niepokoi to, jak długo zjeżdżamy.

– Katakumby są jakieś dwa piętra pod ziemią. Masz klaustrofobię? Ta winda jest taka malutka, ciasna, powietrze jakby zbyt gęste, nie uważasz? – kpiła.

– Nie zauważyłam, jak dla mnie wszystko jest w porządku – uśmiechnęłam się blado.

– Dzielna mała wiedźma – parsknęła – niczego się nie boisz, co? Odwaga czy niewiedza?

– Och, boję się bardzo wielu rzeczy, Hathor, ale windy nie są nawet w pierwszej setce.

Niski chichot odbił się echem o chromowane ściany.

– Pamiętaj, że nie idziemy się bić z Anubisem. Nie będę zasłaniać cię własną piersią, jeśli go wnerwisz, on bywa nieco… porywczy.

Skinęłam głową.

– Możesz porozmawiać z przyjaciółką, ale jeśli ona zechce z nim zostać, wychodzimy, zrozumiano?

– Tak, Hathor. Ale nie sądzę, by chciała zostać, kiedy pozna prawdę.

– Chyba że marzy jej się nieśmiertelność. Wy, śmiertelne wiedźmy, chyba zrobicie wszystko, by zaznać tego zaszczytu, co? – Znów kpiący uśmieszek.

– Przeceniasz powab nieśmiertelności, zwykłe życie nam wystarczy. Poza tym przecież wiesz, że i my możemy ją osiągnąć bez technik, których używa Anubis.

– Jeśli pożyjecie dość długo, by rozwinąć magię wystarczająco, by przejść na wyższy poziom.

– Jeśli będzie nam pisane, to tak. W tej chwili chcę tylko, by Katia miała wybór.

– A jeśli wybierze Anubisa?

– Jeśli taka będzie jej wola, pogodzę się z tym.

– I odejdziesz? Tak po prostu? Nie wyglądasz na taką, która łatwo rezygnuje.

– Mam zaufanie do rozumu Katii.

– Umawianie się z Anubisem pozwala weń wątpić.

– Kobiety i mężczyźni! Sama wiesz, że w takiej konfiguracji czasem nie ma zbyt wiele miejsca dla rozsądku.

– To prawda – ponownie parsknęła śmiechem.

Drzwi rozsunęły się, tym razem bezszelestnie. Szeroki, wyłożony czarno-białymi marmurowymi płytami korytarz wiódł do obszernej sali, wysokiej na pięć metrów, urządzonej z przepychem w stylu szaleństwa nowobogackich. Najwidoczniej nawet bardzo stare pieniądze mogą pachnieć tanio. Złocenia, klejnoty i drogie dizajnerskie meble nie imponowały mi. Rozglądałam się, szukając Katii.

– Dora? – Wyłoniła się nagle zza wysokiego oparcia fotela. – Co tu robisz?

– Szukam cię, kochanie, stęskniłam się.

– Żartujesz? Widziałyśmy się wczoraj! – Umilkła, widząc moją pociemniałą twarz.

– Jedenaście dni temu, tyle minęło od twojej randki z Anubisem w Żądzy.

Zamrugała, podchodząc do mnie bliżej.

– To nie żart, prawda?

– Nie, nawet ja nie mam takiego poczucia humoru. A znalezienie cię nie było łatwe.

– Nie wiedziałam… Anubis zaprosił mnie do siebie… Wreszcie facet, którego nie odstrasza mój talent.

– To wspaniale, ale to chyba jego jedyna zaleta. Czy powiedział ci, jaki ciąg dalszy przewidział dla waszego małego romansu?

Zachichotała.

– Chyba wreszcie znalazłam faceta, który nie boi się słów „związek” i „długoterminowy” w jednym zdaniu. To może skończyć się ślubem, Anubis powiedział, że nie wyobraża sobie swojej przyszłości beze mnie.

– Cudnie. A czy wspomniał, jak skończyły jego poprzednie oblubienice i jakie jest jego wyobrażenie o idealnym związku? – Hamowałam się, by na nią nie krzyczeć. Nie wiedziała, w co wdepnęła, a nie chciałam, by wkurzona, na złość mnie, postanowiła odmrozić sobie uszy. Zwłaszcza że odmrożone uszy byłyby w tej sytuacji najmniejszym problemem. Nie chciałam jej zranić, ale musiała wiedzieć.

– O czym mówisz? I kim jest twoja koleżanka? Jakaś była flama Anubisa? – Spojrzała krytycznie na drobną boginię, która przyglądała nam się z ironicznie uniesioną brwią.

– Ja z Anubisem? Nigdy w życiu – parsknęła Hathor. – Jesteśmy zbyt blisko spokrewnieni. Dora, on zaraz tu będzie, na twoim miejscu pośpieszyłabym się z wyjaśnieniami – dodała.

– Dobrze, a więc w skrócie: Anubis ma w zwyczaju mumifikować swoje oblubienice.

– Mumifikować?

– Tak. Tak na dobre. Gwarancja świeżości i ostateczna profilaktyka przed starością. Nie wspomniał o tym?

– Szuja. – Katia poczerwieniała. Nagle zbladła. – Kiedy mówił o planowanej uroczystości, nie miał na myśli ślubu, co?

– Nie, skarbie, na najbliższą pełnię zaplanował sobie imprezę z bandażami i wyciąganiem twojego mózgu przez nos.

Ok, może byłam brutalna, ale zasługiwała na szczerość, której poskąpił jej kochanek.

– Katia, co one tu robią? – Głos Anubisa, podszyty złością, sprawił, że podskoczyłam. Niewysoki, śniady i ciemnowłosy bóg wyglądał nieźle, ale nie był wart życia. Postawił na podłodze spory wypchany worek, który ze sobą przyniósł, i wytarł dłonie o granatowe spodnie.

– Odwiedziły mnie. Anubisie, chyba zapomniałeś mi o czymś wspomnieć… Od naszej randki minęło kilka godzin czy kilka dni?

– Czas jest naszym wrogiem, kochanie, ale nie martw się, poradzimy sobie. – Uśmiechnął się do niej z czułością i dotknął jej policzka. Miałam ochotę trzepnąć go w tę kłamliwą gębę, ale wiedziałam, że muszę pozwolić Katii załatwić to po swojemu.

– Mam wrażenie, że nie powiedziałeś mi o paru szczegółach… Możesz mi opowiedzieć o jutrzejszej uroczystości? – Uśmiechała się słodko, ale znałam ją na tyle, by zauważyć ostry błysk w oku.

– To będzie początek naszej wieczności razem, moja piękna. Nigdy więcej nie będziesz musiała bać się upływu czasu, już zawsze będziesz piękna, młoda, zawsze u mojego boku – zapewniał, ściskając jej dłoń.

– Świetnie, a czy będę oddychać? Jeść? Moje serce będzie na miejscu i inne organy też?

Wyraz lekkiej konsternacji odbił się na jego twarzy.

– Będziesz zawsze piękna i młoda, czy to nie jest najważniejsze?

– Nie, Anubisie, nie jest! – Zezłościła się – Przynajmniej nie dla mnie!

– Zapytaj go, co przytachał w tym worze – rzuciła Hathor, oglądając z uwagą swoje karminowe paznokietki.

– Nie wtrącaj się, Hathor! – warknął Anubis. Cała jego łagodność nagle wyparowała.

– No co, kuzynie? Ma prawo wiedzieć! Jeśli mimo to zechce z tobą zostać, jej wybór. Ja tylko dbam, by miała pełen ogląd sytuacji – powiedziała bogini spokojnie, choć z wyraźną satysfakcją.

– Ona mnie kocha, zostanie ze mną na zawsze! – krzyknął.

– Jasne! Chciałabym zobaczyć jej reakcję na widok zawartości tego worka – prychnęła.

– Co w nim jest? – spytała Katia głucho.

– Nic, czym powinnaś się interesować – warknął, ale nagle przypomniał sobie, że ma być słodki jak miód, więc złagodniał i dodał – chyba mi ufasz, Katiuszka?

– Pokaż, co tam masz. – Była zdecydowana. – Dora, pomóż mi.

Sięgnęłam po worek i chwilę musiałam się szarpać z Anubisem, który trzymał sznur niczym dziewica ostatni skrawek odzieży chroniący ją przed gwałcicielem. Szarpnęłam mocniej, aż wór upadł i wysypała się jego zawartość. Katia pochyliła się i wzięła całą garść jasnoszarego proszku.

– Ty padalcu, to natron! Tym chciałeś mnie poczęstować? Minerałem do mumifikacji? Chciałeś mnie wysuszyć na cholerną mumię? – wrzasnęła.

Znałam już ten stan, nadchodził tajfun „Katia”

– Dzięki niemu nigdy nie miałabyś zmarszczek! – krzyknął na swoją obronę. Idiota.

– Na zmarszczki są kremy z retinolem, ty kretynie! Nie natron, nie mumifikacja, nie wyciąganie mózgu przez nos!

Popchnęła go tak mocno, że opadł na tyłek. Spoglądał na nią w całkowitym oszołomieniu. Jeśli sądził, że wybrał sobie słodką i łagodną dziewczynkę, czekała go niespodzianka. Katia dopiero się rozgrzewała. Jej moc narastała w powietrzu, włoski na ramionach stały mi dęba. Miałam nadzieję, że panuje choć trochę nad sobą, a wrzeszczy tylko na pokaz.

– Zmarnowałeś mi jedenaście dni życia! Naobiecywałeś bzdur! Przekonywałeś, że nie potrzebujemy prezerwatywy! Lepiej, by twoje cholerne plemniki były równie niemrawe jak ty, bo jeśli zaszłam w ciążę, wykastruję cię tępym nożem! Wygadywałeś banialuki o naszej świetlanej przyszłości, kanalio! Sam się zmumifikuj, ty i ten twój żałośnie nikły członek, i wiesz, rozmiar naprawdę ma znaczenie, mówiłam, że nie, tylko po to, by ci nie robić przykrości! Może nie miałby znaczenia, gdybyś wiedział, jak używać tego, czym dysponujesz, albo chociaż gdzie jest ten pieprzony punkt G, a nie myślał tylko o tym, by dociągnąć do dwóch minut! Ty złamasie cholerny, nie zbliżaj się do mnie, bo nie jesteś jedynym, który zna się na mumifikacji! Osobiście wyciągnę ci flaki, wpakuję je do glinianej amfory, pozbędę się znikomych szczątków twojego mózgu, wsadzę cię w ten cholerny natron na pełne siedemdziesiąt dni, natrę oliwą z woskiem i gumą, a potem owinę lnianymi bandażami! Kretynie, nie zadzieraj z nekromantką, bo nawet twoja cholerna mumia nie będzie bezpieczna! Zbliż się do mnie a zmuszę twojego trupa do czyszczenia miejskich latryn! – Obuta w szpilkę stópka znalazła drogę do jego rodzinnych klejnotów; jęknął ale nie zdołał się zasłonić przed kolejnym kopniakiem. Moc Katii jak bicz przecięła powietrze, zostawiając ślad na boskim policzku.

– To by było na tyle, jeśli idzie o jej zgodę, co? – rzuciła Hathor, szczerząc zęby.

– Katiu, jak możesz? – jęczał Anubis. – Przecież mnie kochasz!

– Dora, zabierz mnie stąd, zanim egipski panteon zubożeje o jedno parszywe bóstwo – powiedziała Katia, wciąż roztrzęsiona. Błysk w jej oczach mówił jasno, że ledwie panuje nad mocą i za chwilę faktycznie możemy mieć kłopoty.

– Oczywiście, skarbie. – Objęłam ją mocno.

Wyszłyśmy. Hathor przywołała windę i kilka minut później stałyśmy już przed wejściem do jaskini.

– Jestem ci winna ofiarę – zwróciłam się do bogini – powiedz, czego sobie życzysz?

– Nic nie jesteś mi winna, widok skopanego po jajach kuzyna w pełni zaspokoił moją potrzebę ofiar. Warto było wyjść z domu, by zobaczyć, jak twoja mała przyjaciółka sprowadziła go do parteru – zachichotała. – Dawno tak się nie bawiłam.

Pożegnała się z nami i energicznym krokiem odeszła. Czarna kitka kołysała się między łopatkami, spódnica wirowała wokół zgrabnych ud.

– Czy ta Betty Boop to naprawdę była Hathor? – spytała Katia słabym głosem.

Przytaknęłam.

– Umieram z głodu i muszę się napić. Dora, nie wiem jak ci się odwdzięczyć, gdyby nie ty… Cholera, czy ja jestem przeklęta? Zupełnie nie znam się na facetach czy przyciągam tylko świrów? – Pociągnęła nosem. – Od dziś zabieram cię na wszystkie randki, spotkam się drugi raz tylko z tymi, którym dasz certyfikat jakości Dory Wilk.

– Kochanie, nie mogę chodzić z tobą na wszystkie randki, pracuję, mam życie – zaśmiałam się.

– Masz rację, po prostu dam sobie spokój z randkami. – Znów pociągnęła nosem. – Tak będzie bezpieczniej.

Uścisnęłam ją, pewna, że nie miną trzy dni, a jakiś przystojniak będzie miał przyjemność intymnego spotkania z moją słodką przyjaciółką. Optymizm Katii był zbyt wielki, by egipskie bóstwo mogło go ostatecznie pogrzebać czy zmumifikować.

– Chodźmy do Leona, zamartwiał się o ciebie, na pewno da nam coś do jedzenia i solidne szklanice alkoholu. Albo mleka. Koniecznie musimy się napić mleka, gdyby nie pewna krowa, być może nie zdołałabym cię uratować.

– Krowa? Musisz mi o tym wszystkim opowiedzieć – zachichotała.

Przez chwilę szłyśmy w milczeniu, aż Katia przystanęła i spojrzała na mnie z uśmieszkiem igrającym w kąciku ust.

– Leon się o mnie martwił? Szkoda, że nam nie wyszło, i szkoda, że Braga wróciła. Nie zasługuje na takiego dobrego męża… Takie już jest moje szczęście, najlepsi faceci są żonaci. Zwykle z paskudnymi babami. Zostały same odrzuty i resztki.

– Coś tam się jeszcze pewnie znajdzie, jeden czy dwóch niedokończonych idiotów, z których może jeszcze będą ludzie.

– Może, czas pokaże. – Wzruszyła ramionami. – Chodźmy coś zjeść. Tyle dobrego z tej historii z Anubisem, że przez jedenaście dni zjadłam nie więcej niż tysiąc pięćset kalorii, więc dziś mogę pochłonąć dużą pizzę z podwójnym serem bez cienia wyrzutów sumienia. I deser wielki jak Kilimandżaro, lody, czekolada, wszystko podwójne. I wypić co najmniej drugie tyle kalorii w postaci Cosmopolitana.

Nie mogłam nie kochać jej praktycznego zmysłu.




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Adam Cebula „O sztuce miotania klątw, czyli dużo przykładów i mało refleksji w trybie tekstowym”
Para-Nauka Adam Cebula - 28 lutego 2014

Cóż, muszę uprzedzić: ten tekst może przynieść straty. Jeśli nie chcesz ich ponieść,…

„Venom” trafia do kin
Filmy i seriale Fahrenheit Crew - 5 października 2018

Polska premiera „Venoma”.

Janusz A. Zajdel „Cylinder van Troffa”
Fantastyka Fahrenheit Crew - 12 lutego 2008

superNOWA Klasyczna powieść jednego z twórców polskiej fantastyki socjologicznej. Autor w formie sensacyjno-rozrywkowej przedstawia…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit