Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Anna Nieznaj „Cyberdziadek”

Opowiadania Anna Nieznaj - 1 czerwca 2012

Możesz łaskawie przestać się szarpać? – rzucił David Turner, regulując ostrość w wizjerze. – Nie ma co robić takiej tragedii. Wiem, co mówię, też w końcu jestem cyborgiem. Jedna soczewka sztuczna, wszczep w uchu, o rozruszniku serca nie wspominając. OK, rozumiem, mózgu mi nikt nie podmieniał. Ale czy ty naprawdę jesteś aż tak przywiązany do swojego mózgu?

Pająk krzyżak nie odpowiedział, za to, dokonując cudów zręczności, wywinął się z obejmujących go stalowych kleszczy chwytaka i umknął w te pędy z pola widzenia. Wobec takiego bohaterstwa David zlitował się nad zwierzątkiem. Wstał z trudem z obrotowego stołka i odsunął wysięgnik z mikroskopem oraz manipulatorami, żeby móc uchylić osłonę. Pająk tylko na to czekał – przebierając w zawrotnym tempie odnóżami, pognał między walające się na podłodze graty.

A idź w cholerę – pożegnał go David, niezadowolony z efektów dzisiejszej pracy, a równocześnie zbyt zmęczony, żeby zrobić cokolwiek więcej. – Nie chcesz być przełomem prywatnej technologii szpiegowskiej, to nie. Bez łaski.

Turner wyłączył system sterujący chwytakami, sprawdził ustawienia klimatyzacji chłodzącej komputery i podkręcił ogrzewanie w terrarium, w którym kłębiło się kilkudziesięciu kolegów niedoszłego bionicznego szpiega. Potem z ulgą zatrzasnął za sobą drzwi pokoju służącego za laboratorium.

Mieszkał w nieco zapuszczonej zabytkowej kamienicy z połowy dwudziestego wieku. Trzy ogromne pokoje rekompensowały mu brak windy i szemrane sąsiedztwo. Lokalizacja też była obiektywnie świetna – między malowniczym starym miastem a blichtrem przeglądających się w Odrze kilkudziesięciopiętrowych biurowców nowego City.

Niestety dzielnica, niegdyś porządna, teraz nieco podupadła, nie nadążając za resztą miasta. Jednak David miał duże doświadczenie w mieszkaniu w podobnych miejscach po tej i po tamtej stronie Atlantyku. Na marudzenie co porządniejszych sąsiadów odpowiadał, że dopóki policyjne patrole zjawiają się tu na piechotę, a nie opancerzonymi terenówkami, to naprawdę jeszcze nie jest to zły adres.

Turner, z wyżyn swoich blisko osiemdziesięciu bogatych w doświadczenia lat, miał dość pobłażliwy stosunek do miejscowej żulii.

 

*

 

Kolejka miejska mknęła nad sznurem samochodów na Moście Zwierzynieckim. Zatrzymała się na przystanku naprzeciwko Iglicy; skrzypnęły zaczepy i podwieszony pod stalową szyną wagonik obniżył się na poziom chodnika. Po chwili znów powędrował w górę, by ruszyć dalej w stronę Bartoszowic.

Turner wysiadł prawie pod swoją kamienicą. Powitał go nagły podmuch wiatru, który poderwał z ziemi kurz i drobne śmieci. Rosnące wzdłuż ulicy krzewy, obsypane białym kwieciem i słusznie zwane przez miejscowych „panna młoda”, przygięły się pod kolejnym porywem wichury. Niebo pociemniało, zbliżała się pierwsza majowa burza.

David szedł jak młody człowiek, pewnym, kołyszącym się krokiem, niesiony przez układ wspomagający pracę łydek i kolan ukryty pod nogawkami szerokich spodni. Mężczyzna był wysoki i bardzo szczupły, czerwona bluza z kapturem wisiała na nim jak na sklepowym wieszaku. Resztki jego włosów, teraz ukrytych pod bejsbolówką, były już zupełnie siwe.

Gdzieś od Oleśnicy zamruczał grom, ale Turner zahaczył jeszcze o mały sklepik spożywczy, pod którym stała grupka jego rówieśników.

Hi, Dave! – zawołał jeden z nich z charakterystycznym uśmieszkiem osoby próbującej porozumieć się w języku, którego nie zna. To pokolenie jeszcze uczyło się angielskiego tylko w szkole. – Beer?

Wbrew pozorom nie była to propozycja, tylko prośba.

Dziś nie mam pieniędzy – skłamał Amerykanin z przepraszającą miną, też po angielsku. Po polsku znał tylko pojedyncze zwroty, a i tych starał się nie używać, bo sądząc po reakcji rozmówców, wychodziło mu to raczej pociesznie.

Na szczęście młoda ekspedientka, jak większość osób, z którymi miał do czynienia, mówiła po angielsku płynnie, z tutejszym akcentem drugiego pokolenia dwujęzycznych Polaków.

Nie dawaj się im tak naciągać – rzuciła, przesuwając czytnik nad paczką mrożonych frytek.

Z ludźmi trzeba żyć – wyjaśnił pogodnie. Dziewczyna tylko fuknęła i poprawiła utlenione na platynowy blond włosy. Nie pasowały do jej typu urody, ale równie modny, podłapany od hinduskich sąsiadek kolczyk w nosie nie pasował jeszcze bardziej.

David na odchodnym pozdrowił jeszcze podsklepowych dziadków ubranych w sportowe buty i ciuchy, ale nieporównanie bardziej steranych życiem niż on.

Błysnęło, a grzmot przetoczył się po niebie. Mężczyzna wyjmował już zza bluzy smycz z kartą do domofonu, kiedy jadący za nim samochód zatrąbił przenikliwie.

Turner! – rozległo się wołanie, a David aż się skrzywił, korzystając z tego, że tamci jeszcze nie widzą jego twarzy.

Nie musisz tak hałasować – powiedział z lekką kpiną, odwracając się i zaplatając ręce na piersi.

Przy krawężniku stał odpicowany na błysk samochód ze składanym dachem. Na zderzaku miał naklejkę: „Ubezpieczone przez mafię. Stuknij nas, a my stukniemy ciebie.”

Trzeba było słuchać, jak wołają. – Siedzący na fotelu pasażera Chudy wyrzucił na chodnik dymiący jeszcze niedopałek.

Nie taki on już Chudy, skwitował w myślach David. Za dużo marihuany i słodyczy, za mało ruchu na świeżym powietrzu. Chudy nie miał wrodzonych predyspozycji do bycia szerokokarkim ochroniarzem, a ewidentnie bardzo by chciał.

Miałem hip hop na systemie wbudowanym. – Turner wzruszył ramionami.

Już od dawna nie słuchał muzyki przez implant, kiedy wychodził z domu, bo zaczęło mu to utrudniać orientację. Ale ci chłopcy nie musieli o tym wiedzieć.

Skończyłeś robotę? – kierowca syknął nieprzyjemnie.

On zawsze cedził przez zęby, syczał, ewentualnie czasem warczał, pielęgnując swój w szczegółach dopracowany wizerunek. Skórzana kurtka, czarne dredy do ramion, od wielkiego dzwonu gotycki makijaż, a do tego kiczowata do bólu diaboliczna ksywka – Samael: właściciel pseudomafijnego kabrioletu, szef Chudego, zleceniodawca Davida.

Jeszcze nie – odpowiedział Turner, dobitnie i pewnie. – Nie lubię, jak się mnie popędza, już ci mówiłem.

To po prostu zrób, co masz zrobić. Zamiast się zabawiać w pedofila.

Chudy parsknął, David postukał się wymownie w czoło. Wynajął stancję japońskiej studentce i radochę miało z tego pół dzielnicy. Ale poziom dowcipów jakoś go nie bawił. Toteż, kiedy Samael sięgnął do kieszeni po aerozol, Turner w rewanżu zainteresował się niewinnie:

Kropelki do nosa? Masz katar?

Chudy wolniej łapał ironię, ale Samael się wkurzył. Wbił spojrzenie w Amerykanina. Oczy miał jednolicie czarne – tatuaż na białkach i tęczówki, może naturalne, choć raczej zmienione kolorem szkieł kontaktowych. David nie był w stanie z tej odległości ocenić, jak bardzo rozszerzone są źrenice wanna be demona.

Doradzałbym więcej ostrożności w słowach, Turner…

Wiatr szarpnął jeszcze mocniej bzem rosnącym przy drzwiach kamienicy, sypnął na rozmawiających usychającymi bladofioletowymi płatkami. Deszcz lunął nagle, zalewając jasną tapicerkę kabrioletu.

Nabuzowany narkotykiem Samael zaklął, rąbnął w przycisk zamykający dach i ruszył z taką fantazją, że cudem tylko nie wpakował samochodu w najbliższą latarnię.

Czego mu zresztą David z całego serca życzył.

 

*

 

Ayame Sugo zamieszkała u Davida, kiedy ten zdał sobie sprawę, że nie ma już zdrowia i cierpliwości do użerania się z lokalnymi bandziorkami. Oczywiście trudno porównywać kwoty, które mógł uzyskać z wynajęcia pokoju, z tymi, jakie – nieregularnie, ale jednak – dostawał w różnych formach od Samaela. Jednak o ile mniej wymagało to nerwów, a przede wszystkim zaangażowania. Turner uznał, że trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: jeżeli będzie się nadal rozdrabniał, a to na zdalne rozpracowywanie zamka i alarmu w czyjejś wypasionej beemce, a to na zdejmowanie zabezpieczeń z kradzionych telefonów z danymi biznesowymi, a to na takie poważniejsze, ale znacznie bardziej pracochłonne zlecenia jak ostatnie, to po prostu nie starczy mu już sił na pająki.

Na jego ukochany, pieszczony latami projekt. „Najbardziej efektowne złodziejstwo Davida T., obywatela amerykańskiego”, jak lubił je w myślach określać. O lekki dreszcz przyprawiała go świadomość, że za kradzież tego patentu korporacyjni prawnicy mimo karty stałego pobytu mogą go wsadzić do samolotu powrotnego do USA, razem z deportowanymi nielegalnymi.

Oczywiście wolałby nie znaleźć się nagle, u schyłku życia, samotny, w hali przylotów, z jedną tylko walizeczką i kompletnym brakiem pomysłów na przetrwanie, ale też i Stany nie były miejscem, do którego chciało się wracać. Mimo upływu tylu już lat od wielkiego kryzysu, zażegnania pandemii i mało chwalebnego wycofania wojsk z południowego kontynentu.

Kiedy trzydzieści lat temu David pakował się na wyjazd do Unii, uciekał przed całym splotem okoliczności, ale i realnym zagrożeniem, które ściągnął sobie na głowę, wywijając nawet większy przekręt niż teraz montowane pająki – no i właśnie, jak to on, wyjechał akurat w porę, by nadal mieć papiery czyste jak łza.

Ale tym razem szło o coś więcej. Bioniczny system szpiegowski miał stanowić jego polisę emerytalną. Gwarancję spokojnej starości.

Miał już nawet kupca, jednego z tych niewidzialnych, znanych tylko za pośrednictwem cyfrowej komunikacji, ukrytego za rzędem anglojęzycznych, gładkich słów. Turner próbował czasem bawić się w policyjnego psychologa i na podstawie sposobu formułowania wypowiedzi określić chociażby kraj pochodzenia kontrahenta. Snuł egzotyczne wizje, sięgające hen, gdzieś na wschód czy południe.

Jednak Rosjanie raz, że mieli swoich ludzi, dwa – Chiny pod bokiem. Zdarzyło się już Davidowi obudzić w środku nocy z niemiłą myślą, że być może przyszłym treserem szpiegowskich pajączków ma zostać na przykład terrorysta z północnoafrykańskiego Kalifatu.

No cóż, ryzyko zawsze jest. Kiedy dziewczyna wychodzi z klubu z facetem, też musi się liczyć z zagrożeniem, że ten obedrze ją ze skóry i zje na kolację. Lecz, statystycznie rzecz ujmując, nie zdarza się to zbyt często, prawda?

Po głębszej analizie różnych poszlak Turner doszedł do wniosku, że cybernetyczne zwierzątka zamówił po prostu ktoś ze Środkowej Europy. Miły, spokojny, pielęgnowany tu z pietyzmem handel lokalny. Precz z globalizacją.

Dla swojej emerytury, rojącej się w terrarium i przebierającej ośmioma odnóżami, David był skłonny nawet zamieszkać z kimś obcym. Zgodnie z zasadą, że nie łamie prawa, kiedy nie ma po temu konkretnego powodu, ogłoszenie wywiesił na oficjalnej uniwersyteckiej stronie.

Nie spodziewał się przesadnego odzewu, bo letni semestr zaczął się już jakiś czas temu, ale prawie natychmiast dostał wiadomość od panny Sugo. Awatar przedstawiał młodziutką Japoneczkę z filmowym makijażem, prowadzącymi do mózgu wtyczkami rodem prosto z komiksów retro oraz zielono-niebieskim kanarkiem siedzącym na dłoni.

Kilka maili i dwa dni później Ayame wprowadziła się do Davida, jak łatwo się domyślić, bez wtyczek i kabli w głowie, bez makijażu będącego również dziełem programu graficznego, za to – i tu już Turner się zdziwił – jak najbardziej z zielono-niebieskim kanarkiem. Genetycznie zmodyfikowanym i zamówionym specjalnie dla niej przez mamę w jednym z laboratoriów prefektury Chiba. Kanarek był psychopatą i próbował atakować każdy zbliżający się do niego obiekt. Poza Ayame oczywiście.

Dziewczyna pisała, że jest w połowie Amerykanką. Mimo to David trochę się martwił, że dla wychowanej częściowo w Japonii, a częściowo w San Francisco Ayame, mieszkający od tylu lat w Unii nowojorczyk może być równie obcy jak cała reszta Wrocławia.

Nawet jeśli tak było, to i tak dogadywali się sympatycznie. Turner powoli oswajał się z obecnością drugiej osoby w domu. Oczywiście miało to swoje kiepskie strony, ale w połączeniu z oszczędnościowym reżimem pozwoliło mu przeznaczyć dużo więcej czasu na pająki. Wymagająca ogromnego skupienia umysłowego i precyzji ruchów praca szybko go męczyła, a wzrok znów mu się ostatnio pogorszył, więc David bardzo chciał już swoje bioniczne krzyżaki wyprowadzić z fazy testów do bezpiecznej, sprzedawalnej wersji release.

 

*

 

Do kiepskich stron pojawienia się Ayame należał chłopiec o niewymawialnym dla obojga gospodarzy imieniu Krzysiek. Krzysztof. Słowem – Chris. Tak zaczął go nazywać David i od niego z ulgą przejęła to Ayame, która wcześniej starała się z uprzejmości mówić do chłopaka tak, jak jej się przedstawił.

Panna Sugo studiowała matematykę, a Krzysiek był jej kolegą z roku. Odwiedzał Ayame na stancji i chyba samym tym faktem zasłużył na odruchową niechęć Turnera.

Teraz David, wchodząc do mieszkania, minął oboje młodych, jak stali na klatce schodowej, patrząc na ulewę za oknem. Zapewne Ayame zaprosiłaby kolegę do środka, ale na widok wracającego gospodarza, nagle się rozmyśliła. Jak przykro… Turner uśmiechnął się pod nosem. Panna Sugo była w porządku. Starała się jak najmniej uprzykrzać mu życie, a on ze swojej strony też chyba nie był jakimś karykaturalnym posępnym starcem gnębiącym biedne dziewczę. Po prostu nie przepadał za tłumami przelewającymi się po jego prywatnym terytorium. Od zawsze wolał nawet z własnymi znajomymi spotykać się na mieście. A dwoje studentów zdecydowanie podpadało pod jego definicję tłumu.

Turner usiadł z ulgą na łóżku, podwinął szerokie dżinsy i zaczął odpinać konstrukcję usprawniającą chodzenie. Za chwilę będzie sunął po domu, powolutku, noga za nogą, szur, szur skarpetami o panele, ale nie chciał się od urządzenia całkowicie uzależnić. Niech te jego zwiotczałe, białe łydki choć trochę jeszcze same popracują.

Włączył podgląd obrazu z kamerki ukrytej we framudze drzwi wejściowych. Kiedy się tu sprowadzał, lata temu, nie chciał robić zbyt wiele zamieszania, a zwłaszcza sugerować sąsiadom, że od tej pory zawartość mieszkania może stać się dla kogokolwiek pokusą. Wystarczyło, że nad wiecznie zasłoniętym roletą oknem laboratorium zawisło pudło z mielącym powietrze wiatrakiem od klimatyzacji. Drzwi pozostały stare, drewniane, pomalowane na niesprecyzowany bury odcień i miejscami odrapane.

Te nowe – antywłamaniowe i naszpikowane elektroniką – kazał zamontować bezpośrednio za nimi, a kolejne, już mniej masywne, na końcu korytarza, w wejściu do laboratorium. No i kamera na klatce. David nie był paranoikiem, po prostu miał już swoje sprawdzone sposoby na życie.

Deszcz za oknem powoli słabł, a młodzi na schodach chichotali. Nie umknęło uwagi Davida, że chłopak starał się przy tym zmniejszać dzielący ich dystans, jednak Ayame, wciąż nienagannie uprzejma i wesoła, zawsze w kluczowym momencie robiła krok w tył.

Mogę przyjść do ciebie jutro rano? – spytał w pewnym momencie Krzysiek.

Lepiej nie. Spotkajmy się w bibliotece, jakoś po dziesiątej.

A co, ten twój cały cyberdziadek nie pozwala ci gości przyjmować?

Ayame coś odpowiedziała, a David prychnął. Nieopatrznie dał się smarkaczowi wciągnąć parę dni temu w rozmowę na tematy mniej lub bardziej zawodowe, i oto na co mu przyszło – cyberdziadek. Pora umierać. Korzystając z braku świadków, Turner zarechotał pod nosem i szur, szur, poszurał do laboratorium zobaczyć, jak się czują pająki.

Nawet jeżeli czuły się źle, to nie raczyły się z tym ujawnić. Kiedy zatrzaskiwał za sobą drzwi, do mieszkania wróciła Ayame. Widocznie pogoda poprawiła się na tyle, że sumienie pozwoliło jej wypuścić Krzyśka na ulicę.

Jak randka? – bezczelnie powitał ją David.

Eee tam, żadna randka – machnęła ręką, zupełnie niespeszona, i to właśnie przekonało Turnera o prawdziwości jej słów. – Między nami nie ma chemii, to tylko kolega. Uczymy się razem.

Bardziej niż rozmową o swoim życiu osobistym, wydawała się zainteresowana drzwiami, przed którymi stał Turner. Niby były oklejone udającym drewno tworzywem, ale jednak odstawały od całości mieszkania.

Słuchaj, co tam w zasadzie jest? Sejf? Serwerownia z trefnymi danymi? – Jeśli chodzi o bezczelność, to i pannie Sugo jej nie brakowało. Turner wręcz miał wrażenie, że ta cecha pod jego złym wpływem lśni ostatnio pełnią blasku.

Tam, moja droga, jest potwór.

Napraawdę? – Skośne oczy dziewczyny zabłysły. Nie była chyba pewna, czy ma się śmiać, czy uwierzyć.

Oczywiście, że naprawdę. W naszych, to znaczy starych europejskich bajkach, zawsze są jakieś drzwi, których nie wolno otwierać. Ciekawskie dzieci tam zaglądają, a wtedy potwór jak nie wypadnie i UAAAAAAA!!

Ayame aż podskoczyła, przez mgnienie oka autentycznie wystraszona, a potem tylko prysnęła do swojego pokoju, kręcąc głową i śmiejąc się pod nosem. A David w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku poszedł ratować frytki, rozmrożone i nadające się już tylko do natychmiastowego wstawienia do piekarnika.

 

*

 

Burza nie przyniosła załamania pogody. Przez następne dni było tylko coraz cieplej, parny upał ciążył już w stronę lata. Turner szedł od kolejki nieśpiesznie, zmęczony duchotą. Miał przynajmniej tyle rozumu, żeby ubrać się odpowiednio do temperatury – w koszulkę z krótkimi rękawami, bez bluzy, którą musiałby teraz trzymać w ręku. Wystarczyło, że na ramieniu niósł z trudem dopięty plecak. Nie ważył w sumie tak dużo, ale spore tekturowe pudełko z elektronicznymi goglami ciężko było w nim upchnąć ze względu na kanciasty kształt.

Samaelowi marzyły się wirtualne raje, wspomagane miksturami sprzedawanymi przez jego innych znajomków, tych, co to się interesowali raczej farmaceutyką niż komputerami. Sęk w tym, że jedno z drugim nie zawsze dobrze współpracowało, a efekty specjalne z gier potrafiły nafaszerowanemu rozśmieszaczami delikwentowi tylko ostatecznie zaszkodzić. Albo odwrotnie – nie nadążały za jego, hmmm, bujną wyobraźnią i ostrym jak brzytwa umysłem.

Słowem – potrzebne były modyfikacje i nakładki, szyte na miarę poprawki w oprogramowaniu, spowalniacze, przyspieszacze, odrobina cenzury i kilka fajerwerków dla klientów specjalnych. Masa roboty, którą David, co tu kryć, odkładał na święty nigdy, z naiwną nadzieją, że może się Samaelowi odmieni. Najwyraźniej jednak nie pozostawało nic innego, jak po prostu do tego usiąść.

Pocieszające było tylko głębokie postanowienie, że już na nic więcej nie da się namówić. Tak przynajmniej sobie powtarzał, choć z drugiej strony miał świadomość, że to nie pierwszy raz, kiedy postanawia rzucić robotę. Kiedyś jednak w końcu trzeba.

David wyprostował się nieznacznie, widząc parę nadciągającą z naprzeciwka zalaną słońcem uliczką. Sąsiadka o prezencji statecznej matrony pod rękę z kilkunastoletnim wnukiem. Amerykanin pozdrowił damę i mrugnął do niej, odprowadzany zniesmaczonym spojrzeniem dzieciaka i z pozoru całkowicie zignorowany przez elegancką sąsiadkę. Mimo to uśmiechnął się tak, że zaczął nagle przypominać bardzo chudego, ale nad wyraz zadowolonego kocura. Łączyły go z tą panią przyjemne wspomnienia z czasów, gdy szarmancki młodzieniec bawił się jeszcze w piaskownicy, a babcię odwiedzał z rzadka. Więc ta miała sporo wolnego czasu. Najwyraźniej jednak dziwnym trafem nie opowiadała rodzinie, jak go spędza, a jej obecne, pobożne i dostojne wcielenie bawiło Turnera nieustannie.

Odmłodzony o ponad dekadę, zapomniawszy o zalegającej nad miastem spiekocie, machnął kartą przed domofonem i wszedł na cienistą i chłodną klatkę schodową.

 

*

 

Czekali na niego na podeście między pierwszym a drugim piętrem. Kilka stopni od podwójnych zamaskowanych drzwi i bezpiecznego mieszkania.

Włóczysz się po mieście, zamiast pracować, nieładnie… – Samael był nakręcony chyba jeszcze bardziej niż w czasie ich poprzedniego spotkania. Wyglądał, jakby nagromadzona w nim energia mogła w każdej chwili eksplodować, każąc mu na przykład biegać po ścianach. Mówił w normalnym tempie, ale widać było, że wymaga to od niego sporego wysiłku i panowania nad sobą.

Przecież pracuję – wzruszył ramionami David z wystudiowanym, lekko ironicznym wyrazem twarzy. Ale wcale nie był zadowolony, że ich widzi, nie lubił mieć chłopców z miasta na swoim terenie. Do domu nie wpuszczał ich nigdy, teraz najwyraźniej ktoś otworzył gówniarzom dolne drzwi. – Poszedłem kupić sprzęt. – Zdjął z ramienia plecak.

Pokaż.

Samael był ciekawy, a Chudemu obejrzenie gogli niewiele mogło powiedzieć, ale też się gapił, kiedy Turner wyciągał pudełko. Amerykanin zrobił krok wyżej po schodach. Twarze jego i niskiego Samaela znalazły się na tej samej wysokości.

Jeżeli nawet jakiś błysk w oczach gangstera powinien Davida ostrzec, to ten go nie zauważył. Oddał zleceniodawcy delikatne gogle, kupione przecież za zaliczkę. Trzymając już karton, Samael skinął głową w stronę Chudego.

Dopiero teraz byłeś na zakupach, Turner? – powiedział przy tym. – Teraz zabierasz się do roboty? Nie za późno trochę?

David, popchnięty przez młodszego z bandziorów, poleciał w dół na podest, aż pod ścianę. Zbyt przerażony, żeby się przejmować bólem, próbował sięgnąć do kieszeni spodni po kastet, ale zyskałtyle, że Chudy wykręcił mu nadgarstek.

Co robisz, debilu?! – warknął Samael. – Chcesz programiście rękę złamać?! Z drogi!

Odstawił na schody pudełko z goglami i zaczął schodzić po stopniach, podświetlony od tyłu przez padające z okna promienie słońca. Mroczny demon, zwinny i silny, buzujący chęcią zniszczenia, z czymś nieludzkim w pozbawionych białek, jednolicie czarnych oczach.

Takim go widział David przez tę chwilę, zanim Samael znalazł się na podeście i, zaskakująco jak na swój stan spokojnie, wymierzył Turnerowi kilka kopnięć podkutymi butami. Raz trafił w szkielet mechanizmu wspomagającego chodzenie, ale na szczęście nie zrobiło to urządzeniu żadnej szkody.

A potem gangsterzy odeszli, bez słowa, zostawiając gogle tam, gdzie stały, a Davida tam, gdzie leżał, znacznie bardziej zszokowanego, niż chciałby się przed sobą przyznać. Nie był to pierwszy raz, kiedy go pobito, a nawet nie pierwszy, gdy nie miał najmniejszych szans na obronę, ale raz, że od poprzednich takich wydarzeń minęło wiele lat, a dwa, że obecna bezsilność wydała się Turnerowi znacznie głębsza. I ostateczna.

Wiedziony instynktem, wspiął się po zakurzonych stopniach, podpierając się rękami. Zgarnął pod pachę cenne pudełko, otworzył kluczem drewniane drzwi, odblokował kartą oraz hasłem metalowe i dopiero, kiedy znalazł się za nimi, tym razem już naprawdę bezpieczny, osunął się pod ścianę.

Serce Davida tłukło się jak oszalałe, a potem dla odmiany zrobiło sobie na tyle długą przerwę w pracy, żeby obudził się rozrusznik.

Same atrakcje: starość nie radość, śmierć nie wesele. Amerykanin odzyskiwał powoli kolory na twarzy, równowagę wewnętrzną i zdystansowany stosunek do rzeczywistości, ale nadal ani myślał wstawać z dywanika pod drzwiami. Wygrzebał z tylnej kieszeni spodni blister z tabletkami i łyknął dwie.

Ten świetny moment wybrała sobie na powrót do domu panna Sugo. Pierwszą myślą Turnera było, że jednak incydent zaszkodził mu znacznie poważniej, niż przypuszczał, bowiem ulega właśnie halucynacjom. Ayame zamiast związanych grzecznie w kucyk kruczoczarnych włosów miała na głowie… coś. Postrzępione, niesymetryczne, a co najważniejsze, w psychodelicznym odcieniu neonowej zieleni, przysiągłby, że świecącej w ciemnościach.

Najświętsza Mario Panno… Irlandzkie geny dalekich przodków Davida postanowiły mu się przypomnieć, podpowiadając odpowiednią w takich przypadkach instancję.

Za to Japonka przeraziła się jak najbardziej serio, widząc staruszka siedzącego na podłodze, opartego plecami o ścianę.

Panie Turner! – zawołała, zapominając, że od początku są na „ty”. – Co się stało, źle się pan czuje? Może zadzwonię na pogotowie?

Słuchaj, dziunia. – David czuł się zdecydowanie źle, a wtedy charakter mu się psuł. – Zmykaj stąd, ale już. Nigdzie nie dzwoń i nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy.

Ayame zawahała się jeszcze przez mgnienie oka, ale widząc wyraz twarzy gospodarza, wycofała się do swojego pokoju. Amerykanin tymczasem powoli się pozbierał i ruszył do łazienki, nie zdejmując z nóg węglowego rusztowania, ale w tempie raczej szurającym. Czubkami palców podtrzymywał się ściany.

W nieskazitelnie białej, obszernej łazience powitał go horror. Rozrzucone w pośpiechu ręczniki, tubki, miseczki i pędzle do rozmieszania farby, jakiś grzebień, blat nad pralką, kafelki – wszystko było pokryte zaciekami fluorescencyjnej posoki, zajeżdżającej nieprzyjemnym aptecznym zapaszkiem mimo otwartego okna.

Panno Sugo! – krzyknął lodowato David.

Ayame w panice aż zasłoniła rękami twarz, kiedy tylko zobaczyła Turnera, który nawet nie próbował przekroczyć progu łazienki.

Przepraszam! Śpieszyłam się na kolokwium, miałam sprzątnąć zaraz po powrocie, ale zapomniałam, bo tak się przestraszyłam, że pan…

David nawet jej nie słuchał. Czując, jak robi mu się coraz bardziej słabo i mdło, powlókł się do sypialni, zwinął na łóżku i zasnął.

 

*

 

Obudził się późnym wieczorem, ale jeszcze nie było całkiem ciemno. Uwielbiał letnie noce na tej szerokości geograficznej, dające przedsmak tych naprawdę białych, z Helsinek czy St. Petersburga, których nigdy nie widział, lecz zawsze o nich marzył.

Było już chłodniej, przyjemnie. Poobijany i ponury, osłabiony przez przeżyty stres, David czuł się jednak znacznie lepiej i do żadnego lekarza się nie wybierał. Zrobienie mu znaczącej krzywdy nie leżało w interesie Samaela.

Turner wziął prysznic w odczyszczonej na błysk łazience, a potem zrobił sobie herbatę i tosty. Na kawę było za późno, a solidniejszej kolacji nadal nie byłby w stanie zjeść. Z kubkiem w ręku zapukał do Ayame. Nie chciał, żeby się bała – ani jego, ani o niego.

Dziewczyna siedziała na łóżku, obłożona foliowymi kartkami, na których różnokolorowymi flamastrami zapisała wzory i twierdzenia. Większość alfabetem łacińskim, ale czasem migały też japońskie ideogramy. David przypomniał sobie, jak kiedyś przyszła do niej koleżanka z kraju i rozmawiały w swoim języku, wtrącając tylko matematyczne terminy po angielsku, a czasem nawet polsku, co dawało interesujący efekt.

Niedługo sesja – wyjaśniła teraz z obłędem w oku, a psychopatyczny kanarek zatrzepotał wściekle skrzydłami, witając intruza zza prętów klatki.

Wyrazy współczucia – rzucił Turner z szerokim uśmiechem. Jak już musiał mieć pod dachem farbującą włosy pannę, to przynajmniej tyle dobrego, że była ścisłowcem. David skończył politechnikę i zawsze twierdził, że on to w młodości umiał całki liczyć, w odróżnieniu od matematyków, którzy ograniczali się do dowiedzenia, że ich wyliczenie jest możliwe, ale lepszy teoretyk niż na przykład filolożka czy artystka. Zwłaszcza artystka malarka, pomyślał, wspominając stan łazienki.

Pił herbatę, przeglądał komiks na czytniku studentki, ona próbowała ogarnąć notatki i ogólnie atmosfera była miła, swobodna i rodzinna.

Nagle Ayame pisnęła, strasząc tym nadwrażliwego dziś Davida.

To jest… To jest… – szukała odpowiedniego słowa, wskazując na dużego krzyżaka, który zjechał na srebrzystej nitce z sufitu dokładnie przed jej nos.

Pająk, dziewczyno. Takie zwierzę, sprytne, jak widać. Ty tu mieszkasz i on tu mieszka. Jakiś problem?

 

*

 

Przez następne dni David nadal dochodził do siebie. Było mu wstyd, ale poprosił Ayame, żeby parę razy zrobiła dla niego po drodze zakupy. Niby mógł zamówić je z dostawą do domu, ale jakoś perspektywa otwierania nieznajomym drzwi nie napawała go entuzjazmem.

Wreszcie ochłonął – i fizycznie, i psychicznie. Połaził trochę po dzielnicy, po to tylko, żeby udowodnić sobie, że nie stanowi to dla niego żadnego problemu, i zaszył się z powrotem w domu. Żarty się skończyły, projekt dla Samaela trzeba było po prostu skończyć. Na wczoraj.

Turner siedział po nocach, bo zawsze mu się lepiej tak pracowało, a do tego mógł wtedy mniej czasu spędzać w klimatyzowanym laboratorium.

A żeby cię tak…

Odłożył gogle. Debugger znowu raczył zawiesić nie tylko się, ale i cały system. Czekając na efekt twardego resetu, David podszedł do uchylonego okna. Ciepłe powietrze niosło zapach skoszonej trawy i czegoś, co tam akurat właśnie kwitło. A kwitło chyba wszystko.

Z głębi pustej ulicy, oświetlonej chłodnym blaskiem pracujących na baterie słoneczne latarni, rozległ się kobiecy, rozkosznie beztroski śmiech. David aż spojrzał, która to wraca taka uchachana.

Ku swojemu zaskoczeniu stwierdził, że… Ayame. Jej nastroszone włosy rzeczywiście lekko fosforyzowały. Szła, paplając sama do siebie, czyli do telefonu.

No, już prawie jestem – dobiegło do uszu Turnera, który, korzystając z ogólnej ciszy, podkręcił czułość swojego aparatu słuchowego prawie na maksimum. – Całkowity spokój, żywej duszy nie ma. Chris, nikt mnie tu nie zabije, naprawdę…

David z niechęcią musiał policzyć Krzyśkowi na plus troskę o bezpieczeństwo włóczącej się po ciemku Ayame. Ta na chwilę zamilkła, a potem parsknęła śmiechem.

Nie mów tak na niego! – Machnęła ręką w nieco przesadnym geście i znów zachichotała w sposób, który kazał Turnerowi spojrzeć, czy aby się nie zatacza. Szła jednak prosto. W miarę. – A opowiadałam ci o tych drzwiach?… No właśnie, to było niezłe: „Potwór, UAAAAA!”

Aż zatrzymała się na chwilę, demonstrując gestami potworność potwora niewidzącemu jej rozmówcy. David wzniósł oczy do nieba.

Nie, nie mam pojęcia, co tam jest. Nie chce powiedzieć. – Ayame stała już pod wejściem do klatki tak, że David musiał uważać, żeby go nie zobaczyła, gdyby nagle podniosła wzrok. – Słuchaj, Chris, jeżeli ktoś instaluje sobie między pokojami drzwi zamykane na kartę, to widać ma powód, ja go wypytywać nie będę. Sam z nim rozmawiaj… Aaaa, to już nie moja wina, że za tobą nie przepada.

I najwyraźniej mam rację”, skrzywił się nielubiący wścibstwa David. Spojrzał na monitor, razem z oddalonym o kilka czy kilkanaście kilometrów Krzyśkiem pilnując, czy Japonka bezpiecznie pokona dwa piętra drewnianych schodów. Kiedy pojawiła się w polu widzenia kamery, wyszedł do przedpokoju.

Ayame właśnie zamykała za sobą drzwi, zamaszystymi ruchami chowając kartę do torby w kwiaty i próbując tak zdjąć buty, żeby się przy tym nie przewrócić.

Jestem w domu. To cześć, Chris, buźka, dzięki…

Rozłączyła rozmowę.

Buźka? – David rozpromienił się w jednym ze swoich wredniejszych uśmieszków. – No proszę, a mówiłaś, że między wami nie ma chemii?

Bo nie ma – stwierdziła stanowczo. – Jest tylko analiza zespolona i równania różniczkowe. Cząstkowe – uściśliła, unosząc palec wskazujący.

Minęła Turnera i tanecznym krokiem powędrowała do siebie. Nie poczuł od niej alkoholu i to zmartwiło go najbardziej.

 

*

 

David stał oparty o balustradę Mostu Piaskowego i patrzył na płynącą pod jego stopami Odrę. Za sobą miał wędrówkę wąskimi uliczkami centrum, kawiarniane ogródki, wystawy antykwariatów pełne pożółkłych, zakurzonych ksiąg oraz chłodny hall biblioteki, niby cichy, ale pulsujący pośpiechem i emocjami studentów. Trwała sesja. Biblioteczne serwery mieliły dane, zawsze wolniej, niżby należało, czytniki pożerały prąd z baterii w nieprzewidzianym tempie, wybuchały dzikie afery, gdy odkrywano, że ktoś zhakował sobie legitymację, żeby uzyskać dostęp do zasobów przeznaczonych tylko dla pracowników – ogólnie chaos sięgał zenitu.

Turner tę właśnie porę roku lubił najbardziej. W ogólnym obłędzie nikt nie zwracał uwagi ani na niego, ani na dane, które ściągał. Nawet wiek nie grał roli – dopóki nie domagał się niczego od personelu, nikt nie zawracał sobie głowy dopytywaniem, czy siedzący spokojnie w kącie nad kawą i laptopem starszy pan jest profesorem, studentem czy osobą z ulicy zalogowaną na publicznym koncie. A potrzebne mu do pracy dane, których bezpieczniej było nie ściągać z domu, tu ginęły w informacyjnym szumie.

Było już popołudnie, na szczęście pochmurne, przynoszące ulgę po kilku tygodniach upału. David uniósł wzrok na wznoszący się za niskimi budynkami centrum błękitny drapacz chmur w kształcie anielskich skrzydeł i dalej, na panoramę znacznie wyższych budynków nowej części miasta. A potem znów spojrzał na to, co miał prawie w zasięgu ręki. Średniowieczne mury, katedralne wieże, mosty, mostki i kładki między wyspami. Tysiącletnie miasto na wodzie, szaleństwo.

David uśmiechnął się i miał właśnie ruszyć na bulwar, kiedy kątem oka zarejestrował coś, co sprawiło, że cały się spiął. Charakterystyczna para – dwóch kolesi, jeden na czarno, z długimi włosami, a drugi wyższy, w czapce z daszkiem i sportowej kurtce. Siedzieli sobie spokojnie przy bulwarze na Wyspie Piasek, jak turyści.

Oczywiście byli to Samael i Chudy. Owładnięci najwyraźniej nagłą potrzebą podziwiania widoków. Jakoś to Davidowi mocno do nich nie pasowało. Nie miał jednak zamiaru bawić się w szpiega, ani tym bardziej wdawać z gangsterami w rozmowę. Właśnie odwracał się, żeby możliwie szybko zniknąć w tłumie na Grodzkiej, kiedy zauważył, że na ławce koło Samaela siada grzecznie przystrzyżony blondynek.

Turner zamarł i zaklął w myślach. Nawet z tej odległości doskonale go poznawał. Studencik z porządnego domu, dobrze ułożony i elegancki. Krzysiek zwany Chrisem, spragniony korepetycji z równań cząstkowych, troskliwy opiekun naćpanych koleżanek. A przynajmniej jednej koleżanki – którą chyba tak bardzo chciał odprowadzać do domu i pobierać nauki w jej panieńskim pokoiku, że aż musiała go straszyć cyberdziadkiem i zamkniętym za pancernymi grodziami tajemniczym potworem.

A żeby to tak szlag jasny trafił…

Krzysiek posiedział na ławce przez chwilę, na tyle długą, żeby Chudy zdążył dokończyć papierosa, a ukryty za ekranem ogłoszeniowym David zdecydować, że jest jednak bardziej wściekły niż przestraszony. Samael w nerwowym tiku kołysał kolanem, nienawykły do pozostawania w bezruchu.

Wreszcie „turysta” Krzysiek wstał i odszedł nieśpiesznie w stronę Mostu Tumskiego, zabierając ze sobą futerał na aparat fotograficzny, który – to akurat David pamiętał bardzo dokładnie – leżał na ławce już wcześniej, przed przyjściem studencika. I który raczej nie zawierał aparatu.

Turner przypomniał sobie rozchichraną Ayame i rąbnął pięścią w balustradę, aż go zabolało.

 

*

 

W zasadzie sprawa Davida nie dotyczyła. Panna Sugo była dorosłą, obcą kobietą i najbardziej wyrafinowana forma ochrony, jakiej mogła od niego oczekiwać, to pomoc przy konfigurowaniu programu antywirusowego.

Bił się więc z myślami, głównie dlatego, że nie miał najmniejszej ochoty wyjaśniać dziewczynie całej sytuacji, a panna wyglądała na dociekliwą. Jednak problem rozwiązał się sam, kiedy Amerykanin wrócił wreszcie do domu po długim spacerze dla zebrania myśli.

W panelu przy zamku migała ostrzegawczo czerwona diodka. Ktoś był w domu – nie Ayame, jej twarz system zeskanował i rozpoznawał nawet teraz, po zmianie fryzury. Owszem, zdarzało się, że studentka przyprowadzała koleżanki, ale dość rzadko. Poza tym Turner po prostu tego się spodziewał – że na monitorze, na filmie sprzed prawie godziny, zobaczy Krzyśka. Bo jego właśnie miał teraz najmniejszą ochotę oglądać.

Pod wpływem impulsu wziął więc głęboki oddech i zapukał do pokoju panny Sugo.

Ayame, pozwól na chwilę – zawołał chłodno.

Nigdy nie wchodził do niej bez uprzedzenia, ale teraz złapał się na odruchowym szacowaniu czasu, jaki zajęło Japonce podejście do drzwi. Niby Chris był w jej głowie zapisany wyłącznie w katalogu „Analiza zespolona i inne zboczenia”, ale Turner zbyt długo już chodził po świecie, żeby nie wiedzieć, jak łatwo mężczyzna możne zmienić swój status w oczach dziewczyny. Sztuczka „na korepetycje” nie była mu obca.

Ayame zjawiła się błyskawicznie, nie zdradzała też żadnych objawów pospiesznego ubierania. Co więcej, David oceniłby jej image wręcz jako zapięty pod szyję, zwłaszcza w kontekście czerwcowych temperatur. Demonstracyjnie zapięty pod szyję. Odstraszająco i zniechęcająco.

Turner odnotował to z ulgą, zważywszy, co miał zamiar za chwilę zrobić. Siedzący na tapczaniku studentki Krzysiek wychylił się zza framugi i ukłonił grzecznie.

Chris – odezwał się gospodarz, a wyczulona na emocjonalne niuanse Ayame od razu się zaniepokoiła. – Będzie lepiej, jeżeli przestaniesz odwiedzać pannę Sugo. Będzie lepiej, jeżeli w ogóle przestaniecie się przyjaźnić.

Japonka błyskawicznie zmierzyła wzrokiem najpierw starszego, potem młodego mężczyznę. Następnie nabrała gwałtownie powietrza, jednak nie odezwała się ani słowem, czujnie śledząc reakcję oburzonego Krzyśka. Również to David zauważył z satysfakcją. Ufała mu, była ostrożna, śledziła rozwój sytuacji. Być może wręcz będzie oczekiwać wyjaśnień dopiero w cztery oczy, po wyjściu Chrisa. W końcu ona też mogła, choćby i za chwilę, spakować się i wypowiedzieć umowę.

To, co mówił studencik, w zasadzie nie miało znaczenia. Turner nie spodziewał się, żeby chciał stawiać opór. Został wyraźnie wyproszony, a i koleżanka jakoś nie rzucała się go bronić przed grubiaństwem „rąbniętego cyberdziadka”.

Kiedy jednak Krzysiek ani myślał ruszyć się z miejsca i wyrzucał z siebie pełne emfazy: „Ayame, pozwalasz, żeby on cię traktował w taki sposób?! Poszukamy ci innego mieszkania, przecież to skandal!”, wzrok Davida padł na rozpięty plecak chłopaka. Na samym wierzchu leżał futerał na aparat fotograficzny. Też otwarty. I pusty.

Turner poczuł lodowaty dreszcz. Bardzo nie lubił mylić się w stosunku do ludzi, a ze zdziwieniem uświadomił sobie, że w tym przypadku byłoby mu jakoś niewspółmiernie żal. Zdążył się z sublokatorką zaprzyjaźnić dość szybko, nawet jak na siebie. Już trzydzieści lat temu pewna sympatyczna młoda kobieta powiedziała mu, że powinien mieć własną córkę, bo próbuje zachowywać się wobec niej jak ojciec.

David, teraz już ponury jak chmura gradowa, omiótł spojrzeniem cały pokój. Na stole stały dwie szklanki z koktajlem owocowym, którego przygotowanie chwilę trwało, szczególnie jeżeli Ayame chciała potem posprzątać. A od incydentu z farbowaniem włosów zrobiła się niebywale wręcz schludna. Znając ją, zostawiła gościa samego, wolała, żeby nie rzucał się Davidowi w oczy we wspólnej części mieszkania. Zazwyczaj tylko przemykał do jej pokoju i nie wystawiał stamtąd nosa.

Krzysiek się pieklił, Ayame milczała. Nie tonowała go, nie wypychała, nie zacierała śladów. Nie rzucała porozumiewawczych spojrzeń: „Idźże wreszcie, ja się tym zajmę.” Za to on wyglądał, jakby go ktoś do tego tapczanika przyspawał, a opuszczenie mieszkania groziło mu śmiercią w męczarniach. Bo też i zapowiadało się, że opuści je raz na zawsze.

Turner podszedł długimi, sprężystymi krokami do łóżka Ayame, zadowolony jak rzadko, że nie zdążył jeszcze po powrocie do domu zdjąć mechanizmu z nóg. Ukląkł na podłodze, pochylony między grzejnikiem, ścianką tapczanu a murem. Odsunął listewkę, zwykły kawałek płyty paździerzowej maskującej nieładne wykończenie narożnika, który jednak przyciągał jak magnes rozbiegane spojrzenie spoconego z nerwów, pyskującego na potęgę studenciaka. Teraz, z bliska, David zauważył też cieniutką plątaninę pajęczych nitek przyczepionych do mankietu białej koszuli chłopca. Temat był w zasadzie zamknięty.

Turner sięgnął w ciemną, wąską przestrzeń za meblem, niszcząc przy tym ostatecznie mieszkanie któregoś ze sprytnych krzyżaków. Namacał pakiecik zawinięty w folię. Kiedy go wyciągnął, zza przezroczystego plastiku błysnęły psychodeliczne kolory imprezowych tabletek.

Amerykanin rzucił paczkę Krzyśkowi, skupiony tylko na wyrazie twarzy Ayame. A ta, ku jego ogromnej uldze, po prostu zamarła w szoku. Następnie wysyczała tonem, jakiego nigdy od niej nie słyszał:

Chciałeś tu to zostawić, Chris? Nie wypadało najpierw spytać? Odpalić paru groszy za ryzyko, hmm?

Chłopak zwinął się błyskawicznie i był już na korytarzu, kiedy Japonka szarpnęła zamknięcie klatki zmutowanego kanarka. Zielono-niebieski pocisk wystrzelił z jej wnętrza, a David tylko krzyknął w stronę drzwi wyjściowych: „Odblokuj!”. Krzysiek pociągnął je do siebie, zamek puścił ze szczęknięciem metalu o metal, a sekundę potem drugie, drewniane skrzydło łupnęło o framugę, zatrzaskując się za młodocianym dilerem.

Kanarek zawisł przed zamykającymi się powoli elektronicznymi grodziami. Zatrzymał się w powietrzu nienaturalnie precyzyjnie, jak koliber poruszając skrzydełkami tak szybko, że aż ich obraz rozmywał się przed oczami Turnera.

David miał niemiłe uczucie, że w tej ucieczce przed niepozornym ptaszkiem nie było nic a nic groteskowego. Ayame zawołała coś ostro po japońsku i kanarek, o ile to coś można było nadal nazywać kanarkiem, posłusznie przysiadł na jej dłoni. Wbił w Amerykanina czarne paciorki oczu, ale nie szykował się do ataku.

David – powiedziała powoli dziewczyna. – Ja cię naprawdę cholernie przepraszam…

 

*

 

Ty sobie w kulki lecisz, Turner? – Samael podniósł wzrok znad palmtopa, odgarniając z twarzy czarne dredy. Zatrzasnął klapkę i schował urządzenie do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki. Zirytowany zaczął bębnić palcami o stolik między colą Davida a swoją plastikową tacą z nietkniętymi fastfoodowymi kalmarami. Chudy bez słowa jadł ciepłe ciastko nadziewane jabłkami. Nie jemu było się wypowiadać na temat jakości wykonanego zadania.

Uprzedzałem cię w mailu – odpowiedział Turner z kamiennym spokojem, który go jednak dużo kosztował. – Nie będę rzeźbić szczegółów, a nie mam głowy do szukania podwykonawców. Kogoś weźmiecie, to nie musi być żaden orzeł. Dostaliście szczegółową analizę rozpisaną na podpunkty. Naprawdę tylko usiąść i klepać kod.

To dlaczego sam tego nie zrobisz? – Trudno było oceniać nastrój Samaela, wytatuowane oczy dekoncentrowały rozmówcę.

Nie mam siły. Jestem zmęczony, myślę, że to dobry moment, żeby zakończyć współpracę.

David i gangster mierzyli się przez chwilę wzrokiem, a Chudy wyprostował się i rzucił:

Kurwa, szefie, idziemy z nim pogadać na świeżym powietrzu?

Nie – odezwał się po dłuższej chwili Samael. – Dobrze, Dave, w takim razie na tym skończymy. Pieniądze są tam gdzie zawsze.

Wstał od stolika i dodał niby w stronę kumpla, pogardliwie:

Chcesz staremu dziadkowi wpierdol robić? Nie masz lepszych zajęć? Nic tu po nas.

 

*

 

Chwila urażonej dumy, wtedy, nad sączoną powoli colą, na czterdziestym piętrze centrum handlowego, minęła jak mgnienie oka, a pozostał zdrowy rozsądek. I święty spokój.

Ciche letnie noce nareszcie poświęcane na pracę nad tym projektem, który był naprawdę ważny. Posłuszne pająki dające się łapać zimnymi metalowymi szczypcami i w ostrym blasku laboratoryjnej lampy poddawane mikrozabiegom.

Chipy były maleńkie, połączenia nerwowe na granicy czułości mikroskopu, ale kolejne generacje ośmionożnych wywiadowców zachowywały się z coraz większym sensem. Znikała niezborność ruchów i dezorientacja, zastąpiona błyskawicznym reagowaniem na przesyłane przez radio komendy. Krzyżaki urządzały sobie dalekie wycieczki po budynku, a Turner mógł podziwiać na ekranie zakurzony strych albo sypialnię znajomej sąsiadki.

Ayame też prowadziła nocny tryb życia, ucząc się w panice tych przedmiotów, które daje się zrozumieć tylko przy poziomie stresu osiąganym w przednoc egzaminu. Potem chodziła nabuzowana jak Samael, od samego zdenerwowania i nadmiaru skupienia nad teorią, bez żadnego sztucznego wspomagania. Nie mogąc się wyciszyć, wpadała w fazę maniakalną i wykorzystując maksymalną koncentrację, uczyła się dalej, nieco na oślep, czegokolwiek, nie zawsze zresztą matematyki. A po kilku dniach zaliczała zjazd, rozpacz, nie była w stanie podnieść się z łóżka, a zamiast mózgu miała watę. Starała się nie trafić z takim samopoczuciem akurat na dzień egzaminu.

David obserwował emocjonalny rollercoaster sublokatorki ze spokojnym zrozumieniem. Nawet kiedy panna Sugo, spotkana w kuchni o czwartej rano, poinformowała go z niezdrowym błyskiem w oku, że ułożyła haiku o kwitnącym jaśminie i przestrzeni Hilberta. Na szczęście, nie znając japońskiego, mógł się wymigać od oceniania walorów artystycznych dzieła.

A pająki szykowały się już do podróży, starannie posortowane według typów. Brakowało jeszcze tylko kilku partii. Turner zaczął powoli omawiać z kontrahentem szczegóły transportu i zapłaty.

 

*

 

Minęło właśnie południe, senne, oślepiająco jasne, spalające prawie żywym ogniem resztki wysuszonych trawników, które wyglądały, jakby był już późny sierpień. Ayame zdała dziś ostatni egzamin i wróciła do domu spać. Wspomniała, że ma zamiar wieczorem iść oblewać sukces, ale David nie był pewien, czy posesjowa szara beznadzieja nie połknie jej teraz na kilka dni. Przynajmniej on sam zawsze tak reagował na długie przeciążenie pracą umysłową i brakiem snu.

Skończył właśnie lunch, dopijał kawę i miał zamiar wracać do korespondencji z przyszłym właścicielem pająków, kiedy telefon zamruczał sygnałem przychodzącej wiadomości.

Turner sięgnął po niego nie spiesząc się, ale wyświetlany tekst połączony z opisem nadawcy zmroził go cholernie niepokojącym przeczuciem. Samael.

Nie lubimy, jeżeli ktoś nieuprzejmie traktuje naszych kolegów. Miłej zabawy, Dave.”

Amerykanin, wiedziony instynktem i doświadczeniem, wyjrzał za okno, ostrożnie, nie podchodząc zbyt blisko do szyby.

Na chodniku naprzeciwko stała czarna korweta, a w niej, oprócz właściciela, siedzieli Chudy i Krzysiek, rozparci wygodnie i bardzo zadowoleni.

Nigdzie się nie wybierali, ewidentnie na coś czekając.

Brakuje tylko popcornu. „Miłej zabawy”. Będzie przedstawienie. O, jasna cholera.

Jeszcze nie wiedząc, czego się spodziewać, David rzucił się do monitoringu. Bomba pod drzwiami? Specjaliści od rozwiązywania gangsterskich umów o pracę wspinający się po schodach? Zaprószony „przez przypadek” w tej kompletnej suszy ogień, który – jeżeli nie zabije mieszkańców i nie wypali do murów zabytkowej kamienicy – to na pewno zwabi strażaków, a oni, ratując Davidowi życie, utopią mu równocześnie serwerownię?

Turner sprawdzał właśnie gotowość wszystkich czujek przeciwpożarowych, które porozmieszczał w budynku i które wydawały się działać bez zarzutu, kiedy usłyszał dźwięk parkującego pod klatką samochodu. Dużego samochodu.

Wyjrzał przez okno i poczuł, jak w gardle rośnie mu gula. Policyjna suka bez włączonego sygnału. Cicho i kulturalnie – nie było powodu, żeby straszyć sąsiadów.

Chudy, widząc Davida w oknie, zamachał mu i wyszczerzył się w paskudnym uśmieszku. Samael nie błaznował, tylko rozsiadł się jeszcze wygodniej za kierownicą. Krzysiek zamarkował gest straszenia kogoś. Amerykanin odczytał z jego ust: „Potwór, UAAAA!”.

Jeszcze się łudził, że gliny przekopią mu mieszkanie, polując na coś bardziej oczywistego. Pozrywają panele z podłogi, kiedy ich pieskom wyda się, że wywęszyły przemycane zza wschodniej granicy dragi, albo wypożyczą sobie komputery, z nadzieją na znalezienie na nich megawywrotowych danych, godzących w bezpieczeństwo świata zachodniego. Ta druga opcja, mało zresztą prawdopodobna, również groziła co najwyżej spędzeniem jakiegoś czasu w areszcie i dawała nadzieję na spore odszkodowanie.

Zagracone mieszkanie Davida od strony formalnej było czyste. Nawet laptop z kilkoma nadal niezbędnymi do pracy, więc nieodinstalowanymi aplikacjami, leżał sobie spokojnie w piwnicy. Oczywiście tej należącej do miłej sąsiadki, która miała klaustrofobię i nigdy ze swojego boksu nie korzystała, więc nawet nie była świadoma, że od dobrych piętnastu lat jej klucz nie pasuje do zamka.

Jedyne trefne, ale za to bardzo, bardzo trefne, co znajdowało się za magicznymi drzwiami, to… potwory właśnie. Ośmionożne, zbyt liczne, by ukryć je w cudzej piwnicy, niewinne i legalne. Dopóki ktoś, zaintrygowany sposobem ich przechowywania i ewidentnym przygotowaniem do transportu, nie pomyśli, że może to jednak nie jest po prostu dziwaczne hobby właściciela, i nie spróbuje przyjrzeć się im dokładniej.

Fakt, musiałby to być ktoś bardzo spostrzegawczy, a przy tym, mając już w ręku łup, musiałby poszukać okradzionego. Powiązać nitki, znaleźć właściciela patentu. Zapytać grzecznie, czy ma coś przeciwko jego wykorzystywaniu i czy nie zechciałby wejść na drogę prawną.

Jednak David, patrząc w obezwładniającej zgrozie w czarne oczy Samaela, pomyślał, że kto, jak nie zleceniodawca, wie najlepiej, na co go stać. Do jak wyrafinowanej roboty mógłby sam mu dać referencje.

I jakby czytając Turnerowi w myślach, gangster wystukał na telefonie kolejnych kilka słów. Komórka Amerykanina błysnęła wiadomością: „Od nas nie odchodzi się do konkurencji, Dave”.

Policjanci stali już na wycieraczce, pod kamerą. Dzwonek brzęczał.

Po co dawać wpierdol staremu dziadkowi”, pomyślał z zadziwiającą w tej chwili logiką Turner. Samael był na swój sposób złośliwy – trudno bardziej wrednie trafić w najczulszy punkt kogoś, kto przez prawie osiemdziesiąt lat nie dostał nawet grzywny za palenie jointa w miejscu publicznym.

 

*

 

Trwało to długo, cholernie długo, szarpało nerwy przebłyskami nadziei, że cud się zdarzy i po prostu sobie pójdą. Ale nie tym razem. Ktoś naprawdę musiał mieć duże zaufanie do Samaela i jego podejrzeń, opartych na plotce, na urazie wywalonego z domu na pysk nieopierzonego dilera i ogólnym przekonaniu, w sumie przecież nielogicznym, że David nie mógł tak po prostu zrezygnować z zawodu.

W końcu znaleźli, zrobili trochę szumu – myśleli, że pająki są może pod ochroną, zagrożony gatunek. Robili zdjęcia i porównywali ze wzorcem w bazie, Turner w pewnym momencie był o krok od parsknięcia histerycznym śmiechem.

Przerażona Ayame mogła się wreszcie przebrać z infantylnej piżamy z postaciami z kreskówek w normalne ciuchy. Wyszła z łazienki pod nadzorem pilnującej jej policjantki, spłakana, a ręce jej się trzęsły, kiedy zapinała bluzkę, krzywo zresztą.

David usiadł na obrotowym stołku w rogu pokoju i czekał. Zajęło im to trochę czasu, ale ostatecznie załapali. Ci dwaj po cywilnemu, którzy od początku budzili w Turnerze największy niepokój. Skojarzyli maszynę – że nie jest to technologia, jakiej używa się hobbystycznie w domu bez bardzo konkretnych powodów. Potem poświęcili jednego krzyżaka i znaleźli chip. Nikt nie był tak naiwny, by uwierzyć w samorodny geniusz Davida – pozostawało tylko pytanie o źródło wiedzy: wojsko czy korporacje? Tak czy owak, sprawa nagle wskoczyła na bardzo wysoką półkę.

Nie łam się, Dave! – krzyknął kpiąco Samael, kiedy idealnie przed jego kabrioletem przeprowadzano do policyjnej furgonetki skutego kajdankami Turnera. – Dwa lata jak dla brata, a potem do domu! Miłego lotu przez Atlantyk!




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Lee Childe „Poziom śmierci”
Fantastyka Fahrenheit Crew - 7 października 2010

Albatros Pierwsza z serii powieści o Jacku Reacherze, inteligentnym i niepokornym byłym majorze żandarmerii wojskowym,…

Martha Wells „Powietrzne okręty” (fragment)
Fragmenty Fahrenheit Crew - 1 stycznia 2012

Dla Rory’ego Harpera   1 Przygotowaliśmy się zatem do opuszczenia Wyspy Burz, w nadziei,…

Marcin Jamiołkowski „Czarny Roman”
Fragmenty MAT - 8 grudnia 2015

Nota od wydawcy: poniższy tekst jest bezpośrednio powiązany z „Okupem Krwi” Marcina Jamiołkowskiego Jestem…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit