Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Jagna Rolska „Na początku był Człowiek”

Opowiadania Jagna Rolska - 23 sierpnia 2019

Tym razem mamy dla czytelników przedruk opowiadania Jagny Rolskiej, które pierwotnie zostało opublikowane w czasopiśmie „Science Fiction, Fantasy & Horror” nr 75 w 2012 roku.

 

Ad-eim pomasował stłuczone kolano. Nie pierwszy raz wylądował na ziemi po spotkaniu z bandą szkolnych matołów. Arkusze rozsypały się po korytarzu i najwyraźniej miały zamiar zjednoczyć się z organizmem. Ich cienka, skonstruowana z martwego naskórka materia chętnie poddawała się strużce soków trawiennych cieknącej rynsztokiem jelit żywiciela. Chłopak poderwał się na równe nogi i wyzbierał notatki. Ka-han, ten kretyn z sąsiedniej klasy, parsknął szyderczo, przyglądając się nieporadnym ruchom. Ad-eim, unikając wzroku Ka-hana, omiótł spojrzeniem pomieszczenie. Tkanka pulsowała nerwowo, a szkolne korytarze poddawane były coraz większej aktywności.

Ka-han tak naprawdę nie miał chęci pastwić się nad tym cherlawym gnojkiem, ale szkoła właśnie się skończyła i ten etap życia odchodził do przeszłości. Paczka Ka-hana właśnie opuszczała budynek, by wraz z innymi dzieciakami świętować zakończenie nauki podczas siedmiodniowej balangi. Jeśli opowieści o Święcie Wiosny są choć w połowie prawdziwe, to czekała ich niezła impreza. Skopanie tego żałosnego szczyla to tylko dopełnienie pewnej tradycji. Takie, można powiedzieć, sentymentalne pożegnanie szkoły.

Kumpel Ka-hana, Je-fir, szturchnął przywódcę w ramię i wskazał mu miejsce za plecami ich ofiary. Na środku korytarza wypiętrzała się właśnie fontanna trawienna. Wszystkie dzieciaki wiedziały, że należy omijać je z daleka. Podstawowa mądrość życiowa wyniesiona z habitatu.

Ad-eim zgarnął arkusze i garbiąc się, przemknął pospiesznie w stronę wypiętrzenia będącego pod kontrolą Pani New’u. Na podium stała nauczycielka odziana w szatę, która była atrybutem jej urzędu.

– Spóźniłeś się! Usiądź – poleciła mu cierpko i rozpoczęła przemowę. – Dzisiaj kończycie szkołę. Za kilka minut zaczniecie tygodniową, szaloną imprezę ku czci żywiciela. Dalej inni pokierują waszymi losami, ja w każdym razie starałam się przez ostatnich kilka lat wpoić wam posłuszeństwo!

Nauczycielka podeszła do pulsującej błony okiennej i zapatrzyła się w kolorowe pęcherze głównego rynku. Widowisko jak zwykle zaprze dech w piersiach, i jak zwykle obróci w niwecz jej wychowanków. Pani New’u po raz kolejny podczas zmiany pokoleń ograniczyła się do beznamiętnej miny i zawilgoconym wzrokiem po raz ostatni omiatała swoich uczniów. Mały Da-rik tak wyrósł i wyprzystojniał, że do ostatniego dnia Pani New’u miała nadzieję, że uda się go ocalić. Mądry, uroczy i wyjątkowo zbudowany dzięki zamiłowaniu do sportu bardzo spodobał się Radzie, ale jego masa przesądziła o sprawie. Żywiciel doskonale wyłapuje tłuste kąski.

Pani New’u przysiadła na degenerującej się ławce i zatopiła twarz w dłoniach. Ile to już pokoleń dzieci? Ile godzin radości? I co dalej?

Każda klasa liczy zawsze czterdziestu chłopców. Pełne przeszkolenie trwa piętnaście cykli, potem Rada wyznacza tylko jedną osobę z klasy, by przekazała pamięć pokolenia następnym. Trzydzieści dziewięć istnień jest skazanych na zagładę. A klas jest zawsze dziesięć. Rachunek istnienia jest prosty – najlepszy uczeń z klasy dostępuje zaszczytu życia. Reszta musi się poddać trawiennym strukturom żywiciela, który nie jest w stanie żyć bez białka, a białko nie jest w stanie żyć bez nosiciela, w dochodzących do minus dwustu stopni mrozach na planecie. Pomiędzy następującymi cyklicznie orgiami obżarstwa gad zadowalał się okazjonalnymi absorpcjami, co Rada skrzętnie tuszowała.

Ławka z bulgotem zjednoczyła się z tkanką, więc Pani New u wstała z przesadnym ociąganiem, próbując zaakcentować swoją wolę wstania. Co oczywiście było bzdurą; każdy wiedział, że wola tkanki jest najważniejsza. A człowiek może co najwyżej gładzić jej pulsujące, ciepłe fragmenty z nadzieją, że ta przychyli się do jego potrzeb. Klasy i korytarze istniały tylko dlatego, że przez piętnaście cykli gad pozostawał w stanie hibernacji zimowej. Po planecie hulały mrozy, więc aktywność metabolizmu żywiciela ograniczona była do minimum, a tkankę można było nieomal dowolnie formować. Obecnie planeta zmierzała stanowczym kursem w stronę wiosny. Kąt nachylenia gwiazdy na siedem dni wyzwoli w gadach chęć życia, jedzenia i prokreacji. Tkanka wygładzi się, wymknie spod kontroli Rady, a układ trawienny żywiciela zażąda protein. Ludzkich protein. Uroczych, jędrnych kilkunastoletnich ciał.

Nauczycielka zerknęła na główny plac, na którym wypiętrzyły się stragany i stoiska.

– Dzisiaj kończysz szkołę – odwróciła się od okna i spojrzała badawczo na Ad-eima. – Dzisiaj – podjęła po chwili milczenia – pobiegniesz na rynek, by zgodnie z opowieściami, które znasz od dziecka, wziąć udział w najbardziej ekscytującej zabawie. Ty i twoi przyjaciele macie pełne siedem dni na beztroską zabawę. Potem podejmiecie zupełnie nowe funkcje.

– Mówiła pani o tym na lekcjach – odparł Ad-eim.

– Mówiłam, to prawda. – Pani New’u przechadzała się miarowo po sali i nerwowo zaplatając dłonie na piersiach, co chwilę zerkała w stronę głównego placu. – Nie mówiłam natomiast, jakie to zadania.

– Podobno tego mamy się dowiedzieć potem – szepnął chłopak.

Wszystko w nim było tak cholernie denerwujące, poprawne i bez zarzutu. Nauczycielka była wściekła, że musi uświadomić właśnie tego dzieciaka.

– Wszyscy dowiedzą się po zabawie, ty jednak dowiesz się teraz i gwarantuję ci, że to zmieni kompletnie całą twoją wiedzę o życiu.

– Zawsze słuchałem i robiłem notatki z pani lekcji – odparł chłopak obronnym tonem.

– A to wszystko gówno było! – wrzasnęła Pani New’u, sama nie wiedząc, czy irytuje ją rutyna informowania ucznia, że wszystko, o czym mówiła, to wierutna bzdura, czy też źródłem zdenerwowania jest konkretnie chłopak, którego nigdy nie lubiła. Nauczycielka ponownie zerknęła przez okno w stronę placu. Jej wychowankowie krążyli grupkami, śmiejąc się, popychając i zaczepiając samice z żeńskich klas. Mieli z nimi bezpośredni kontakt po raz pierwszy w życiu.

– Nie rozumiem – wyjąkał Ad-eim.

– Ad-eim – nauczycielka postarała się wtłoczyć maksimum ciepła w imię wychowanka – zostałeś wybrany, by wkroczyć do dorosłej społeczności.

– Dziękuję – odrzekł zdawkowo chłopak, nie wiedząc, że oznacza to jako jedyny z czterdziestu i jako dziesiąty z czterystu dostąpiłeś dzisiaj zaszczytu dalszego życia.

Pani New’u poczuła nagle, że jest stara. Nigdy nie miała problemów z obcesowym informowaniem wybrańca, że on przeżyje, a reszta jego kolegów zginie. Ad-eima czekał rodzaj stypy, po której jako jedyny pozostanie żywy. Bal trupów był dla kolejnych wybrańców szokiem. Lata prania mózgów, obietnic, że po zakończeniu szkoły otrzymają nowe ekscytujące zadania zderzały się nagle z wiedzą, że siódmego dnia wszyscy zginą. Znikną młodzieńcze plany i marzenia. Zostanie tylko on i dziewięciu jemu podobnych. A z żeńskich klas normalnego życia dostąpi tylko jedna samica. Królowa tygodnia przemiany. Nauczycielka pogładziła mechanicznie klatkę piersiową. Wiele się nie zmieniło. Sukces życia zawdzięczała jędrnemu ciału i urodziwej twarzy. Nieprzeciętny intelekt oczywiście doprowadził ją do miejsca, w którym mogła dowolnie wybierać chwilę poddania się działaniu soków trawiennych żywiciela, ale ciągle pamiętała, że przepustkę do życia zapewniło jej zdrowe i piękne ciało królowej. Nauczycielka nie miała pojęcia, kto zadecydował o ocaleniu Ad-eima. Ona tylko przekazywała informacje i łudziła się, że skrupulatne sprawozdania z postępów jej wychowanków jeszcze zmienią wyrok przed końcem siódmego dnia wiosny.

Pani New’u świdrowała chłopaka nienawistnym spojrzeniem.

Ad-eim kręcił się przez chwilę na niewygodnym, redukującym się stołku, by poderwać się z niego i stanąć w pobliżu pulsujących drzwi.

– O co pani chodzi? – warknął wyzywająco.

To nie było nic osobistego. Ad-eim zwyczajnie nie był tym, na którego czekała. Tyle lat szukała swojego synka i każdą twarz analizowała pod kątem podobieństwa do siebie lub do mglistego wspomnienia ojca. Tak właściwie to Pani New’u nie miała nawet gwarancji, że wydała na świat chłopca. Przekleństwem wiosny były wyrastające bez ostrzeżenia fontanny maszke, która gubiła zmysły. Ludzie, nauczeni, że należy omijać szerokim lukiem źródła trawienne, lgnęli jak ćmy do gruczołów produkujących skondensowane podniecenie. Żywiciel szykował się do aktywności płciowej i siłą rzeczy tłoczył doznania swoim pasożytom. Pani New’u widziała to wiele razy, ale zawsze cieniem na festiwalu życia i śmierci kładły się jej osobiste wspomnienia. Za mniej więcej pięć godzin z każdego zakątka degenerującego się placu wytryśnie maszke i pogrąży w chaosie chuci cały rocznik, a nauczycielka ponownie zanurzy się we wspomnieniach pewnego zapłodnienia w obliczu kosmosu. Bowiem w siódmym dniu gad obnaży nieomal przezroczysty brzuch i przez pulsujące powłoki ludzie ujrzą zewnętrzny świat. W chwili słabości żywiciel legnie na wznak, by po kilku godzinach odwrócić się na grzbiet i zagrzebać głęboko pod ziemię. Te kilka godzin, szczyt ekstazy i nieziemska rozkosz to całkowity sens istnienia. Nieprofesjonalne westchnienie, które wydarło się z klatki piersiowej Pani New’u, stłumiło dźwięki towarzyszące wchłanianiu się drzwi i ścian sali lekcyjnej.

– Czego pani ode mnie chce? – ponowił pytanie Ad-eim, odskakując na bezpieczną odległość od drzwi.

– Ad-eim! – zaczęła strofującym głosem, lecz po chwili znacznie zniżyła ton. – Chłopcze, za chwilę zrozumiesz, dlaczego tak ciężko jest mi z tobą rozmawiać. Pamiętasz lekcje o naszym żywicielu?

– Żywiciel zapewnia ludziom ochronę przed światem zewnętrznym. Dzięki niemu możemy istnieć. Zapewnia nam ciepło i nas żywi – chłopak wyrecytował szkolną formułkę.

– A teraz zachodzi pytanie, czym on sam się żywi?

Ad-eim patrzył nieprzeniknionym wzrokiem na nauczycielkę, a po chwili wraz z grymasem zrozumienia na jego twarzy odmalowało się przerażenie.

– Nie! – krzyknął.

– Teraz już wiesz, co miałam na myśli, mówiąc, że zostałeś wybrany. Nie wiem, dlaczego właśnie ty, ale jako jedyny ze swojej klasy będziesz dalej żyć. A teraz grzecznie pójdziesz świętować wraz ze wszystkimi i nie powiesz nikomu nic z tego, co tu usłyszałeś. Siódmego dnia ktoś z Rady powie ci, co masz dalej robić. I od razu uprzedzając twoje myśli, ostrzegam cię, że jeśli piśniesz komukolwiek choć słowo, to Rada dysponuje kandydaturą zastępczego wybrańca. Zresztą – Pani New’u wzruszyła ramionami – i tak nikt by ci nie uwierzył. Za parę godzin wszyscy zmienią się w bandę durniów. Dla ciebie natomiast lepiej by było, gdybyś nie korzystał z maszke.

Chłopak stał oszołomiony, niezdolny do wykonania najdrobniejszego ruchu.

– Możesz odejść – odprawiła go i ponownie odwróciła się w stronę otworu okiennego.

 

* * *

 

Ad-eim jak pijany krążył po topniejących korytarzach. Mijał gabloty z coraz mniej wyraźnymi plakatami. Jeden z nich krzyczał czerwonymi literami: Znajdź nasze stoisko podczas festiwalu. Atrakcyjne oferty pracy!. Inny głosił: Absolwencie! Nie składaj swojego losu w niepewne ręce! Dołącz do nas. Chłopak widywał je codziennie, ale dopiero teraz docierała do niego skala oszustwa. Przez chwilę pomyślał, że Pani New’u zwariowała, ale elementy układanki tak niepokojąco gładko wskoczyły na swoje miejsce, że aż się zdumiał, czemu nigdy nie zadał sobie pytania, skąd żywiciel czerpie pożywienie. Dlaczego właśnie on? Co wyróżniało go z tłumu nastolatków? Nauczycielka wspominała, że został wybrany jako jedyny z klasy, ale czy to oznacza, że z innych klas też ktoś otrzymał przepustkę do przyszłego życia? Ad-eim odwrócił się od kłamliwych ogłoszeń i pospiesznie ruszył w stronę wyjścia. Schody praktycznie przestały istnieć i trzeba było się nieźle nagimnastykować, by zeskoczyć na dziedziniec. Ku zaskoczeniu chłopaka podłoże było miękkie i elastyczne. Najwyraźniej transformacja dokonywała się także i tu. Dalej, w głębi placu kłębiły się grupki podekscytowanych absolwentów. Niektórzy głośnymi okrzykami zachwytu komentowali wypiętrzające się powoli gruczoły maszke, a inni krążyli pomiędzy stoiskami oferującymi maleńkie ciasteczka i chrupki produkowane z suszonej tkanki. Sprzedawcy zachwalali czapeczki i baloniki, a w głębi placu tłoczyły się stragany reklamowane w szkolnej gablocie. Ogromne napisy namawiały do skorzystania z usług pośrednictwa w znalezieniu satysfakcjonującej posady, zachwalały pracę w lecznictwie, edukacji, a jedno ze stoisk zachęcało do składania swoich ofert do Rady. Tam właśnie zmierzał Ad-eim, torując sobie drogę w gwarnym tłumie. Nieopodal stoiska z kolorowymi obrazkami wypatrzył Je-fira, pojawienie się tego półgłówka oznaczało, że Ka-han z pewnością kręci się gdzieś w pobliżu. I rzeczywiście, zaledwie kilkanaście metrów dalej osiłek nadskakiwał jakiejś samicy, która kompletnie go ignorowała. Ka-han, dla którego argument siły był jedyną pewną receptą na osiągnięcie celu, doskoczył do niej i brutalnie pociągnął za rękę.

Ad-eim wycofał się pospiesznie i omijając śmiertelnego wroga, próbował wtopić się w tłum. Dopiero gdy ominął strefę zagrożenia, przyjrzał się bacznie mijanym ludziom. Znakomitą część z nich znał ze szkoły, ale krążące grupkami samice widział z bliska po raz pierwszy w życiu. Zdziwiły go wyraźne różnice w budowie. Samice były drobniejsze, bardzo podobne do Pani New’u, ale w przeciwieństwie do niej nieosłonięte szatą z tkanki. Tego zaszczytu, zgodnie z wyniesioną z lekcji wiedzą, dostępowali wyłącznie członkowie Rady, których Ad-eim spotkał, poza Panią New u, raptem kilku, a wszyscy bez wyjątku byli nauczycielami. Dziewczęta miały wypukłe piersi i gładkie łona, których harmonii nie zakłócały żadne zewnętrzne organy. Ich głowy pokrywały dziwne, bardzo jasne zakończenia. Nie widziało się ani jednej z błyszczącą, gładką czaszką. I było w nich coś niepokojącego. Jakaś tajemniczość, której chłopak nie pojmował, a którą chętnie by odkrył. Niewiele miejsca w szkolnym materiale poświęcono samicom. Uczniowie musieli zadowolić się wiedzą, że nie wolno im się do nich zbliżać i że spotkają je podczas Święta Wiosny.

Ad-eim niechętnie oderwał oczy od stojącego nieopodal stadka dziewcząt i skupił się na dotarciu do stoiska Rady. Wierzył Pani New’u, ale młodzieńczy optymizm pozwolił mu także uwierzyć, że tych wszystkich roześmianych ludzi można jeszcze jakoś ocalić. Nie wiedział jak, tego właśnie chciał się dowiedzieć. I miał nadzieję, że zbliżenie się do Rady pozwoli znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania. Miał siedem dni.

 

* * *

 

Pani Safu otuliła się szczelnie szatą i zerknęła z westchnieniem na swoje wychowanki. Rozpierzchły się pomiędzy samcami, lecz nadal tworzyły kilkuosobowe grupki. Budynek szkoły właściwie przestał już istnieć i ze swojego miejsca na wzniesieniu tkanki nauczycielka obserwowała Panią New’u. Znała tę starszą o trzydzieści cykli koleżankę ze spotkań Rady, na których obydwie składały obszerne raporty o swoich wychowankach. Kobieta nie zrobiła na niej dobrego wrażenia. Pani Safu uważała, że nauczycielka samców jest zimną i wyrachowaną suką. Już sam fakt, że przeciwstawiła się swojej własnej płci i naucza w klasach męskich, Pani Safu uznawała za policzek, a wyniosłe zachowanie starszej samicy w stosunku do nauczycielek z klas żeńskich sprawiało, że w szkole dla dziewcząt nikt o Pani New’u nie powiedział nawet jednego ciepłego słowa.

Cóż z tego, że tamta już czterokrotnie była świadkiem Święta Wiosny? Ten pierwszy raz, podobnie jak u wszystkich ocalonych, kompletnie się nie liczy. Żaden z wybrańców nie ma wiedzy ani wspomnień, które mogłyby pomóc w zrozumieniu cyklu przemian. Później Pani New’u trzykrotnie wydawała na rzeź swoich wychowanków, co oznacza, że żyje już sześćdziesiąt cykli, podczas gdy Pani Safu właśnie zamierza uśmiercić swoją pierwszą w życiu klasę. Żyje dopiero trzydzieści cykli i jest szczęśliwa, że udało się jej uniknąć zagłady. Pamięta w najdrobniejszych szczegółach rozmowę, jaką piętnaście cykli temu, w degenerujących się ścianach żeńskiego dormitorium, przeprowadziła z nią jej nauczycielka, stara Pani Libu, która zresztą odeszła wtedy wraz z wychowankami, ponieważ jej czas decyzją Rady już się zakończył.

– Ósemko! – rzekła uroczyście, nazywając ją numerem porządkowym, ponieważ samicom zwyczajowo nie nadawano w habitacie imion i w dormitorium hołdowano tej tradycji.

– Tak, proszę pani? – Dziewczyna dygnęła przed matroną, która przysiadła na brzeżku jej kojca i łagodnym ruchem gładziła znoszoną szatę, obecnie poszarpaną na brzegach i w kolorze głębokiej czerni gangreny.

– Dziecko – westchnęła ze znużeniem nauczycielka. – Liczysz sobie zaledwie piętnaście cykli, a twoje ciało jest zachwycającą świątynią.

Pani Safu, która jeszcze wtedy nie posiadała imienia, podkurczyła smukłe nogi i wyczekująco wpatrywała się w starą Panią Libu. Nie śmiała wydusić choćby słowa. Wieloletnie szkolenie nauczyło ją cierpliwego oczekiwania na słowa nauczycielki.

– Jutro zaczyna się festiwal, o którym słyszałaś mnóstwo legend i opowieści. Jutro wszystkie twoje koleżanki dostąpią zaszczytu obcowania z wychowankami klas męskich. Ty także wmieszasz się w ciżbę, ale nie pozwolisz, by twoje ciało zatraciło się bez reszty. Gdy przyjdzie czas, zostaniesz wezwana.

– Nie rozumiem! – odważyła się odezwać bezimienna Ósemka.

– Zrozumiesz! – Pani Libu podniosła się gwałtownie i stanęła pomiędzy łóżkami Piątki i Szóstki, jedynych bliźniaczek w całej szkole. -1 tak bardzo się cieszę, że wybrali ciebie, jak bardzo rozpaczam nad resztą.

Nauczycielka wyszła, pozostawiając Panią Safu w stanie kompletnego oszołomienia. Oczywiście Pani Libu nie wspomniała o zbliżającej się zagładzie. Nie miało to sensu, ponieważ dziewczętom był pisany nieco inny los.

Późniejsze wydarzenia Pani Safu najchętniej wymazałaby z pamięci. Żadne słowa nie były w stanie oddać uczuć, jakie targały nią przez kolejne siedem dni festiwalu. Tymi, które z ledwością poddają się opisowi, były skrajne przerażenie, ekstremalne podniecenie, a w końcu ulga. Głęboka, paraliżująca ciało i myśli. Teraz nauczycielka próbowała wypatrzyć Dziewiętnastkę. Wybraną, która wkrótce otrzyma imię. Trudno w tłumie jednobarwnych ciał wypatrzyć konkretne, lecz w tym przypadku nie było to niemożliwe. Dziewczyna miała długie do ucha ciemne włosy, co było niespotykane. Większość kobiecych głów zdobiło króciutkie, jasne owłosienie, sterczące zabawnie na boki. Po chwili wpatrywania się w stłoczone na rynku sylwetki Pani Safu namierzyła wzrokiem swoją ciemnowłosą wychowankę. Pomiędzy dwoma stoiskami powstał centryczny plac okolony morzem gładkich głów. W samym środku stała Dziewiętnastka, najwyraźniej nagabywana przez jakiegoś osiłka. Tuż przy budce zgromadziły się dziewczyny z klasy. Samiec ciągnął wybraną w swoją stronę, zaciskając palce na jej nadgarstkach. Jego koledzy i zwyczajni gapie płci męskiej stali bezczynnie z boku i obserwowali rozwój wypadków. Pani Saf’u podniosła się energicznie, zdecydowana przyjść z pomocą wychowance.

W połowie wzniesienia osadziły ją w miejscu następujące po sobie kolejne wydarzenia.

– Ka-han! – Pani New’u z wrzaskiem wpadła pomiędzy chłopaka i wybraną. – Zostaw ją!

Chłopak nie zwrócił uwagi na nauczycielkę i szarpnął dziewczynę za ramię, jednocześnie uderzając ją w twarz. Pani New’u z całej siły pchnęła go w klatkę piersiową. Gówniarz odpowiedział gradem ciosów. Pani New’u upadła jak szmaciana lalka, a tłum uczniów zafalował gwałtownie i rozstąpił się, pierzchając poza linię straganów. Ka-han rzucił się do ucieczki.

Pani Safu wbiegła na plac, odpychając na boki gapiów, i dopadła do nielubianej koleżanki. Równocześnie nad nauczycielką pochylił się rosły chłopak. Przyklęknął i podłożył dłonie pod krwawiącą czaszkę. Pani New’u żyła, ale najwyraźniej była nieprzytomna. Wokół niej formowała się kałuża krwi.

– Chłopcze, zostań tutaj, a ja pobiegnę po pomoc. Nie ruszaj się stąd! – zadysponowała Pani Safu i wyprostowała się ponad bezwładnym ciałem rywalki. – Jak masz na imię? – rzuciła w przelocie, nie czekając na odpowiedź.

– Da-rik – wyszeptał chłopak i wpił zrozpaczone spojrzenie w nieprzytomne oblicze Pani New’u.

 

* * *

 

Ad-eim przedarł się przez tłum i w końcu stanął przed stoiskiem reklamującym posady w Radzie. Nie umknęło mu pewne poruszenie na rynku, ale dotychczasowe życie nauczyło go, że nie warto ingerować w żadne konflikty. Kramik rozczarowywał od pierwszego wejrzenia. Tkanka zwisała w smętnym wspomnieniu świetności, a sprzedawca, zasuszony i pomarszczony staruszek, był zdecydowanie nie na miejscu. Festiwal parował ciepłem młodych ciał i starość za kontuarem zbiła chłopaka z tropu. Na ladzie ujrzał kilka rzuconych od niechcenia ulotek o tak wyblakłych literach, że z trudem udawało się odcyfrować pojedyncze słowa. Szan-sa na lep… sylabizował bezgłośnie.

– W czym mogę pomóc? – zaszeleścił sprzedawca głosem równie starym, co jego zwiotczała skóra.

– Ja… to znaczy… – Ad-eim umilkł, ponieważ tak naprawdę nie wiedział, co ma powiedzieć i, co ważniejsze, co chciałby usłyszeć. Patrzył więc wyzywająco w wyblakłe oczy starego.

– Zostałeś wybrany – stwierdził sprzedawca.

– Skąd…

– Dostatecznie długo żyję, by rozpoznawać was od pierwszego wejrzenia.

– Nas?

– No nie myślisz chyba, że jesteś pierwszy? Za każdym razem jest dziesięciu.

Ad-eim odwrócił się gwałtownie i lustrował tłum w poszukiwaniu innych.

– Raczej ich nie znajdziesz – powiedział spokojnie starzec. – I nie każdy tu przychodzi – wyprzedził formujące się w głowie chłopaka pytanie. – Podczas poprzedniego Święta Wiosny pojawiło się dwóch i każdy zadawał dokładnie te same pytania – wyjaśnił, widząc rysującą się w głowie dzieciaka podejrzliwość.

– A teraz? Był ktoś oprócz mnie? – wtrącił niecierpliwe Ad-eim.

– Nie. Tamtym dwóm piętnaście cykli temu też tak powiedziałem.

Ad-eima te gierki słowne zaczęły irytować, a ostatnie stwierdzenie starego nad wyraz dobitnie pokazywało, że nie ma sensu oczekiwanie na szczere odpowiedzi.

– Co ja mam teraz robić? – spróbował mimo wszystko.

– Baw się, tańcz i pij maszke – odpowiedział stary. – Niby wybranym zakazują, ale wierz mi, chłopcze, że bez tego przed końcem wiosny zwariujesz od własnych myśli. Skup się lepiej na samicach, a nie na tym co nieuchronne.

Sprzedawca fałszywej nadziei umilkł, po czym dosłownie zapadł się pod tkankę. Chłopak obszedł ladę, ale po starym nie został nawet ślad, co innego zresztą aktualnie przykuło jego uwagę. Tuż obok stoiska przebiegł Ka-han i rozglądając się gorączkowo wzrokiem złodzieja, wśliznął się za świeżo osieroconą ladę i skulił pod kontuarem. Nieomal otarł się o Ad-eima, ale go nie zauważył, co chłopaka akurat ucieszyło. Pospiesznie oddalił się od stoiska i skierował w stronę środka placu.

 

* * *

 

Dziewiętnastka stała, niezdecydowana, czy pospiesznie się wycofać, czy podejść do klęczącego nad nieznaną jej nauczycielką chłopaka. Samiec podjął decyzję za nią.

– Czy możesz oderwać kawałek jej szaty? – poprosił i widząc, że go nie rozumie, dodał: – Trzeba obetrzeć twarz z krwi.

Podeszła więc i najdelikatniej, jak tylko się dało, oddarła spory fragment spódnicy. Wyciągnęła drżącą rękę w stronę Da-rika, ale ten przecząco pokręcił głową.

– Musisz mi pomóc – wskazał oczami swoje dłonie, wciąż podtrzymujące ranną. Spomiędzy palców na plac ściekała krew, żarłocznie wchłaniana przez żywiciela.

Dziewczyna uklękła i zaczęła delikatnie ocierać twarz starszej kobiety.

– Dziękuję. – Da-rik zerknął na samicę i uśmiechnął się do niej przelotnie, po czym ponownie utkwił zatroskane spojrzenie w nauczycielce.

– Musi wiele dla ciebie znaczyć – odważyła się odezwać Dziewiętnastka.

– Pani New’u… – odparł łamiącym się głosem. – Pani New’u… Ona przeżyje, prawda? – Utkwił zrozpaczone spojrzenie w dziewczynie.

– Mam nadzieję, że tak – szepnęła i odgarnęła ciemne owłosienie za ucho.

Chłopak szeptał prośby, by kobieta obudziła się i wstała. Błagał, by otworzyła oczy.

– Jest nieprzytomna – próbowała łagodnie wyjaśnić Dziewiętnastka, ale Da-rik nie słuchał.

– Pani New’u! – szeptał. – Niech się Pani obudzi! Potrzebuję Pani! Proszę!

Nauczycielka poruszyła gałkami ocznymi, ale nie zdołała unieść powiek. Życie wyciekało z niej bezgłośnymi strużkami krwi. Bezpowrotnie i nieodwracalnie.

Dziewiętnastka poczuła, że na jej ramię protekcjonalnie spada ciężka dłoń. Wykręciła szyję i zobaczyła zwalistego samca, którego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Jego ciało zakrywała szata. Członek Rady, którego nigdy wcześniej nie widziała, zacisnął kleszcze palców na jej karku i zmusił dziewczynę do podniesienia się z klęczek. Inne dłonie obezwładniły chłopaka i wyszarpnęły jego dłonie spod głowy rannej. Ich ciała, niczym bezwładne kukły, zostały brutalnie ciśnięte kilka metrów dalej, a nieprzytomną nauczycielkę natychmiast odgrodzono parawanami. Da-rik, kompletnie ogłupiały, osłaniał twarz zakrwawionymi rękoma, a dziewczyna, której serce ścisnęło się z żalu, impulsywnie przylgnęła do jego boku. Ponad jego ramieniem ujrzała Panią Safu. Stała, wpatrzona w uwijającego się wokół rannej Pana Lago, jednego z młodszych wiekiem członków Rady. Nieco dalej falował wzburzony tłum.

 

* * *

 

Pani New’u wielokrotnie zastanawiała się nad tym, co czuje umierający człowiek. Tylu wychowanków pogrzebała, że śmierć na stałe gościła w jej myślach. Gdy z habitatu przyprowadzano jej czterdziestu chłopców, patrzyła w ich jasne, liczące dwa cykle twarzyczki i widziała trupy. Za pierwszym razem próbowała zdystansować się i nie przywiązywać do dzieci, ale czas błyskawicznie zweryfikował owe zamierzenia. Dzieci, pozbawione matek, lgnęły do niej i łasiły się przy każdej okazji. I każde, które choć odrobinę przypominało ją samą, było nadzieją. Swoje Święto Wiosny pamiętała jak przez mgłę. Rozmowę z nauczycielką, Panią Rohu, tym bardziej. Nic nie jest w stanie przygotować na bezsens istnienia. A słowa osoby, która kształtuje życie od pierwszych wspomnień, są akceptowalne tylko do momentu, w którym ufający opiekunowi wychowanek rozumie przekaz. Jak rozumieć słowa kochanej nauczycielki, która obwieszcza, że cała klasa zostanie pożarta przez żywiciela? Tego, o którym uczyłaś się na lekcjach, którego obrazki rysowałaś i który był bohaterem właściwie wszystkich bajek czytanych łagodnym głosem Pani Rohu w dormitorium? Pani New’u pogrzebała w sercu tak wielu wychowanków, że twarze wirowały jej przed oczami, ale pamiętała wszystkie imiona. Wszystkie, co do jednego. Jej mózg już od dawna był cmentarzyskiem, a teraz to wszystko zmierzało ku ostatecznemu zapomnieniu. Co ciekawe, Pani New’u nie odczuwała strachu. Parawany lekko ją dekoncentrowały, ale świetnie rozumiała swoje położenie. Jednego tylko było jej żal i gdyby mogła, to cofnęła by czas. Wiedziała, że Da-rik nie może być jej dzieckiem, ale i tak w każdej klasie szukała podobnego do siebie chłopca. I mamiła się zmyśloną historyjką, że odnalazła swoje dziecko. Gdyby mogła cofnąć czas, to pogłaskałaby go po głowie, przytuliła i przez sekundę lub dwie udawaliby, że łączą ich więzy krwi.

Kręgosłup rozpuszczał się, a nogi zostały wessane w głąb tkanki, ale umysł ciągle pracował niezależnie od żywiciela. W ostatnich chwilach świadomości Pani New’u pozwoliła swoim myślom powrócić do tygodni spędzonych w habitacie. Do tych chwil, gdy poczuła, tak jak inne dziewczęta, że pęcznieje w niej nowe życie. Czerpiąc z gruczołów macicy skondensowane składniki odżywcze i prowadząc swobodne rozmowy z innymi brzemiennymi, oczekiwała dnia, w którym maleńki lokator pojawi się na jedynym znanym jej świecie. Gdy nadszedł, a zgromadzone samice zgodnie wypchnęły dzieci z macic, odebrano matkom maleństwa i wyprowadzono kobiety z habitatu. Pani New’u pamiętała, że ją zabrano do innego pomieszczenia, gdzie jakiś pomarszczony starzec pogratulował jej i ogłosił, że wkrótce obejmie ważne stanowisko. Do habitatu już nie wróciła, nie zobaczyła też dziecka i nikt nie wyjaśnił, gdzie podziały się pozostałe kobiety. Dawne czasy.

Co ciekawe, na chwilę, zanim stopiła się z żywicielem, poświęciła ulotną, ostatnią myśl innemu wychowankowi niż Da-rik. Ad-eim – pomyślała – kto teraz się tobą zaopiekuje? A potem tkanka agresywnie zaatakowała ulokowane w mózgu Pani New’u ośrodki nerwowe. Zalała ją fala bólu i czerwieni.

 

* * *

 

Ad-eim przedarł się przez tłum i zobaczył Da-rika. Klęczącego, wpatrzonego w kremowe płachty zakłócające harmonię płaszczyzn placu. Do boku niezbyt łubianego kolegi łasiła się bardzo ładna samica, ale Da-rik sprawiał wrażenie, że kompletnie tego nie rejestruje. Wybraniec energicznie podszedł do skulonej pary i stanął tuż obok tych dwojga, bezwiednie kierując spojrzenie tam, gdzie koncentrował uwagę absolutnie każdy, kto przebywał na placu. Na parawany.

– Co tam się stało? – zapytał, szukając odpowiedzi w oczach chłopaka.

Kolega sprawiał wrażenie wariata, ale tuląca go dziewczyna, nie przerywając mechanicznego gładzenia zgarbionych ramion Da-rika, zdobyła się na wyjaśnienia.

– Tam – wskazała na parawan – umarła wasza nauczycielka, Pani New’u, i twój kolega kompletnie się załamał.

– Pani New’u? – Ad-eim nieomal wykrzyczał jej imię. – Co ty mówisz, samico?

– Mówię, co widziałam – chłodno odparła Dziewiętnastka.

– Przepraszam, nie chciałem krzyczeć – próbował się usprawiedliwić. – Jesteś pewna, że Pani New’u…

– Widziałem to – wszedł mu w słowo Da-rik. – Nie ma jej już.

Ad-eim nabrał powietrza w płuca, mając szczery zamiar wygłosić jakąś pojednawczą mowę, ale gwałtowne wypiętrzenie gruczołu maszke, pierwszego źródła, które trysnęło tej nocy hormonem szczęścia i podniecenia, zagłuszyło jego myśli. Zgromadzony tłum w jednej chwili stracił zainteresowanie tragicznym wydarzeniem. Do fontanny ruszyły masy, przepychając się i niecierpliwie wyciągając dłonie. Pierwsi szczęśliwcy już napełniali hormonem usta i odchodzili na bok. Stali spokojnie, nie bardzo właściwie wiedząc, jakiego działania mają oczekiwać.

Dziewczyna, ciągle wtulona w Da-rika, najwyraźniej nie zdradzała ochoty na udział w wyścigu. Ad-eim wręcz przeciwnie. Niepomny nauk Pani New’u przepchnął się przez tłum, pochylił nad fontanną i nabrał płynu w usta. Właściwie przez chwilę myślał o tym, by splunąć cieczą na coraz bardziej elastyczną powierzchnię placu. Nie da się ukryć, że byłby jedynym człowiekiem, który wzgardziłby maszke. Jego spojrzenie odbiegło łagodnym lukiem od zwijanego parawanu, za którym dokonała się absorpcja Pani New’u, do głębi przerażonych oczu dziewuchy oplatającej Da-rika. Ad-eim zdecydowanym krokiem podszedł do nich i chwycił samicę za włosy, zmuszając ją do wstania.

– Jestem wybrańcem -wybełkotał, wciąż magazynując maszke w policzkach. – Trzymaj się mnie, może przyniosę ci szczęście.

Dziewiętnastka sercem lgnęła ku Da-rikowi, ale spojrzała wyzywająco w oczy samcowi, który stał naprzeciwko niej. Najwyraźniej się wahał, ale po kilku sekundach maszke zaczęła przejmować nad nim władzę. Kompletnie nie zastanawiając się nad tym, co robi, przywarł do drobnych warg dziewczyny, rozsunął je językiem i wlał do jej ust sporą porcję maszke.

– Też zostałam wybrana – odparła pewnym głosem, gdy posłusznie przełknęła płyn. – Choć tak naprawdę nie wiem, do czego – dodała znacznie ciszej.

– Zostaw ją Ad-eim! – krzyknął Da-rik, zrywając się na równe nogi i podchodząc bliżej. – Zostaw! – powtórzył i zacisnął dłonie w pięści.Ad-eim odsunął się od dziewczyny i podszedł do kolegi.

– Powiedz mi, co tu się właściwie stało? – zapytał, kompletnie ignorując wściekłość rywala. – Co stało się Pani New’u?

Imię nauczycielki otrzeźwiło Da-rika. Wskazał ręką na miejsce, gdzie wcześniej stał parawan. Barczysty mężczyzna zabrał go i zniknął. Obaj chłopcy podeszli bliżej. Po Pani New’u nie został najmniejszy ślad. Da-rik opuścił głowę.

– To Ka-han – odezwał się po dłuższej chwili milczenia. – Atakował tę samicę, a Pani New’u stanęła w jej obronie, no i Ka-han rzucił się na nią jak zwierzę. Po chwili leżała już nieprzytomna na ziemi, a Ka-han uciekł jak ostatni tchórz! – Da-rik obrzucił Ad-eima zrozpaczonym spojrzeniem. – Znajdę go i zabiję!

– Widziałem go, jak uciekał, i wiem, gdzie się schował. Dorwiemy go razem – zadecydował Ad-eim, lecz po chwili jego myśli pomknęły w zupełnie innym kierunku.

Falami spłynęło na niego kompletnie nieznane uczucie. Odwrócił się od Da-rika i odszukał wzrokiem dziewczynę. Stała dokładnie w tym samym miejscu, w którym ją zostawił, i patrzyła na niego. Ad-eim jak zahipnotyzowany podszedł do niej i stanął naprzeciwko. Rodziło się w nim dziwne pragnienie, które w jakiś sposób było z nią związane. Jego trzewia zalał ogień, a on szukał sposobu, by go ugasić.

– Też to czujesz? – zapytała dziewczyna.

– Nie potrafię się powstrzymać, ale nie wiem, przed czym.

– Spójrz na nich – skinęła głową w stronę zbitych w tłum ludzi. – To chyba ma coś wspólnego z maszke.

Ad-eim zobaczył samców splecionych ciałami z samicami. Odległość nie pozwalała dostrzec detali, ale zachwyt na nieprzytomnych twarzach był wystarczającym dowodem, że dotyk sprawiał im ogromną przyjemność. Jak okiem sięgnąć, cały plac pokrywały fontanny maszke, do których co jakiś czas podbiegali ludzie, pili chciwie, by zaraz pospiesznie wrócić do tulenia kolejnego ciała. Było w tym coś fascynującego i chłopak przycisnął swoje ciało do ciepłej skóry samicy. Nie wiedział, czego szuka.

– Napijemy się jeszcze? – Dziewczyna miała nieznacznie przyspieszony oddech, a jej policzki wyraźnie się zaróżowiły.

Chwyciła chłopaka za rękę i pociągnęła w stronę tryskającego sokami szczęścia gruczołu. Ad-eim nachylił się i już miał zaczerpnąć płynu, gdy poczuł silne pchnięcie w ramię.

– Zostawcie to świństwo, bo zgłupiejecie tak jak oni! – krzyknął Da-rik. – Pamiętasz, Ad-eim? Mieliśmy chyba znaleźć Ka-hana!

– To może poczekać! – warknął w odpowiedzi podniecony chłopak.

– Nie może – uciął pupilek Pani New’u. – Ja idę. Nie chcesz iść ze mną, to mi pokaż, gdzie się schował ten frędzel zgniłej tkanki. Dopadnę go sam.

– Idziemy z tobą – zdecydowała samica.

Spożyta przez nią i Ad-eima ilość maszke najwyraźniej gwarantowała wyłącznie krótkotrwały efekt, ponieważ obydwojgu zaczęła już wracać jasność myślenia. Chłopaka nie opuściło to osobliwe uczucie, ale miał niejasne wrażenie, że przy tej dziewczynie nawet bez maszke będzie odczuwał pewien dyskomfort. Było w niej coś niepokojącego.

– Ad-eim? Idziesz?

– Idę – odburknął i zmusił się marszu. – Ka-han schował się pod ladą stoiska Rady, ale głupi nie jest. Widział pewnie, jak wszyscy tu pogłupieli, i pewnie już się wymknął. Musimy się pospieszyć.

Wymijanie parzących się bezrozumnie grup uczniów było dla całej trójki niezapomnianym wrażeniem. Krajobraz chuci obserwowany z boku zdumiewał.

– Jak masz na imię? – zapytał dziewczynę Da-rik, by odwrócić jej uwagę od zbiorowego szaleństwa.

– Nie mam imienia – odparła. – Imiona otrzymujemy po festiwalu wiosny, tak powiedziała nam Pani Safu.

– Pani Safu? To ta, która podbiegła do Pani New’u? Lubisz ją?

– To jak mam cię nazywać? – wciął się w rozmowę Ad-eim.

– Mamy numery. Mój to dziewiętnastka i tak możesz mnie nazywać – odpowiedziała i natychmiast zwróciła się w stronę Da-rika. – Tak, to Pani Safu chciała pomóc waszej nauczycielce. Uwielbiam ją od dziecka, odkąd ją pamiętam.

– A pamiętasz coś z habitatu? – Da-rik najwyraźniej świetnie potrafił się komunikować z samicami.

– Nie, nic kompletnie.

– A ja mam takie zamglone przebłyski, pamiętam ciepło i słodki smak, i jeszcze to, że wszędzie było bardzo miękko.

– Przestańcie gadać o głupotach i bądźcie cicho.

Ad-eim przykucnął za jedną z budek i w milczeniu obserwował stoisko Rady. Na ladzie spółkowała jakaś para. Wybraniec dałby wiele, by leżeć tam z Dziewiętnastką. Obserwując szaleństwo z bliska, zaczynał rozumieć, gdzie rodzi się ukojenie. Zerknął w dół swojego brzucha i poczuł wstyd. Manewrując tak, by żadne z towarzyszy nie zobaczyło jego kłopotliwego stanu, powoli skradał się w stronę wejścia za ladę. Dziewczyna i Da-rik umilkli i posłusznie szli za nim.

 

* * *

 

Dozorca Tuso patrolował ściany habitatu i z niepokojem wypatrywał śladów wiosennej modyfikacji tkanki. Jak dotąd nic się nie działo, więc w połowie zakrętu mężczyzna zawrócił i skierował kroki do gabinetu dyrektora placówki. Zapukał w drzwi wykonane ze zrogowaciałej tkanki.

– Proszę wejść – rozległ się stłumiony głos i dozorca Tuso wszedł do środka. Dyrektor wyglądał na zmęczonego.

Przez ostatnie trzynaście cykli był oddelegowany przez Radę do innych zadań, a teraz, zaledwie sześć dni przed przyjęciem samic, wrócił do czynnego zarządzania habitatem. Zdaniem Tuso mężczyzna bardzo się postarzał, ale dozorca miał zaufanie do przełożonego. Wspólnie wyhodują już trzecie pokolenie dzieci, więc nie wątpił w kompetencje dyrektora. Ten nie tracił zimnej krwi nawet w obliczu najbardziej nietypowych zdarzeń, jak choćby tego sprzed czternastu cykli.

Tuso do końca życia zapamięta wieczór, gdy wraz z młodą opiekunką, jedną z wybranych z ostatniego festiwalu, byl na popołudniowym obchodzie. W korytarzach panowała cisza. Dzieci wisiały w równych szeregach przyssane do gruczołów żywiciela. Miały już ponad cykl i było kwestią czasu, gdy zostaną oderwane od ścian i odprowadzone pod skrzydła szkolnych nauczycieli. Tuso wspominał szkolne lata z rozrzewnieniem i zazdrościł tym maluchom niewinności i nadchodzących lat szczęśliwego życia. Za zakrętem jego towarzyszka stanęła nagle i wydała z siebie krótki, rozpaczliwy krzyk. Potem dozorca był wściekły, że dał się ponieść wspomnieniom i stracił czujność, a młodą opiekunkę obdarzył głęboką antypatią za to, że pierwsza zauważyła niekontrolowaną absorpcję dzieci. Pół ściany zapadło się, a maluchy zostały zassane przez tkankę. Gdzieniegdzie ze ściany wystawały jeszcze maleńkie stopki. Opiekunka pobiegła z krzykiem do dyrektora, choć właściwie to Tuso powinien to uczynić, ale nie mógł. Stał przed ścianą w bezruchu i spazmatycznie łapał powietrze. Jak przez mgłę pamiętał, że do korytarza wpadł dyrektor w towarzystwie łkającej kobiety i kilkunastu osiłków.

– Odrywajcie nieuszkodzone! – ryknął dyrektor i doskoczył do ściany.

Wspólnie uratowali wtedy większość dzieci, ale Tuso do dzisiejszego dnia nie mógł sobie wybaczyć tej spowolnionej reakcji. Nie mógł również zrozumieć, dlaczego żywiciel postanowił wówczas wchłonąć niedojrzałe organizmy.

Dyrektor siedział za biurkiem. Dozorca Tuso podszedł bliżej i zameldował gotowość habitatu na przyjęcie lokatorek.

– Dziękuję – odparł przełożony i zatopił wzrok w tajemniczych zwojach spoczywających przed nim na blacie.

Tuso wymamrotał niezrozumiale słowa pożegnania i ruszył do drzwi, ale zawahał się i odwrócił.

– Panie dyrektorze, przepraszam, że się ośmielam zapytać, ale nie daje mi spokoju ta sprawa z maluchami z poprzedniego Święta Wiosny – powiedział stanowczo. – Co się wtedy właściwie stało?

– Nie wiem dokładnie, ale to jeden z kolejnych znaków, że dzieje się coś nietypowego.

– Nietypowego?

– Według najstarszych członków Rady żywiciel wkracza w jakiś kolejny etap życia. Nie wiemy jaki, bo jak panu wiadomo, pamięć pokoleń nie sięga tak daleko, by wiedzieć coś więcej o etapach jego rozwoju.

– A co to może dla nas oznaczać? – ostrożnie zapytał dozorca.

– Nie wiem. – Dyrektor bezradnie rozłożył ręce. – Ale…

– Tak?

– Niech to zostanie między nami, dobrze?

– Oczywiście, panie dyrektorze.

– Mam wrażenie, że w każdą zmianę trzeba włożyć więcej wysiłku, a każdy wysiłek wymaga dodatkowej energii. Czerpanej z pożywienia oczywiście.

– I dlatego te dzieciaczki… Co to z nami będzie? – wyszeptał Pan Tuso.

Dyrektor tylko pokręcił głową i westchnął znużony.

 

* * *

 

Parka na ladzie kompletnie nie zwróciła uwagi na troje młodych ludzi przeciskających się do wnętrza stoiska. Zgodnie z podejrzeniami Ad-eima, Ka-han skorzystał z zamieszania i musiał się gdzieś wymknąć. W każdym razie pod kontuarem go nie było. Od gładkiej monotonii wnętrza odcinała się głęboka, biała szrama tkanki zarysowana dokładnie w tym miejscu, w którym sprzedawca zapadł się wcześniej pod ziemię. Ad-eim kucnął i delikatnie dotknął blizny. Zafalowała pod jego ręką niespokojnie.

– Widziałam już coś takiego – szepnęła Dziewiętnastka, kucając obok chłopaka. – Kiedyś podobna była u nas w dormitorium i w środku zniknęła dziewczynka. Nauczycielka mówiła, że to żywiciel, ale ja podsłuchiwałam pod gabinetem, bo miałam dyżur porządkowy na korytarzu, i usłyszałam, że żywiciel nie zostawia takich śladów, bo nie musi. Blizny są znakiem, że wyjątkowo potężni ludzie próbowali dokonać gwałtu na tkance, a ona z jakichś powodów im ustąpiła. Wtedy, u nas na korytarzu, jakiś niegodziwy człowiek porwał dziewczynkę i wciągnął pod spód. Nigdy jej nie odnaleziono. – Rozgorączkowana zacisnęła dłoń na ramieniu samca.

Ad-eim zadrżał, ale nie wycofał dłoni. Przez chwilę upajał się ciepłem falującej tkanki. Wrażenie potęgowała bliskość smukłego ciała Dziewiętnastki. Zakręciło mu się w głowie, ale niecierpliwe palce postanowiły zgłębić tajemnicę i po chwili wahania wczepiły paznokcie w szczelinę. Tkanka ustąpiła. Chłopak odskoczył i zasłaniając ciałem samicę i Da-rika, wpatrywał się w coraz szerszą rozpadlinę. Jego trzeźwy umysł atakowały piżmowe zapachy napływające od placu. Tkanka otwierała się przed nim ze złowieszczym jękiem doprowadzonej do ostateczności samicy, która garściami czerpała maszke.

– Widać wejście! – przerwała milczenie dziewczyna. – Chodźmy!

– Stój, idiotko! – wrzasnął Ad-eim. – Nie zapominaj, czym jest tkanka.

– Jak ty się do niej odzywasz? – włączył się w wymianę zdań Da-rik.

– Zamknij się! – warknął wybraniec.

Da-rik zagryzł wargi. Nie odpowiedział na zaczepkę. Odegra się później. Teraz obserwował, jak rywal nachyla się ostrożnie nad szczeliną i bacznie obserwuje jej wnętrze.

– Coś tam jest? – zapytała niecierpliwie samica.

– A żebyś wiedziała! Znalazła się nasza zguba – odparł Ad-eim.

Ka-han siedział nieruchomo na dnie szczeliny. Miał zakneblowane usta i związane ręce.

– No proszę! – gwizdnął przeciągle Da-rik, wyłaniając się zza pleców Ad-eima. – Ktoś był szybszy od nas. Ale to nie zmienia faktu, że ubiję frędzla własnoręcznie! – wrzasnął i wskoczył do środka.

– Da-rik! – krzyknęła Dziewiętnastka i podbiegła do krawędzi.

– Stój!

Ad-eim chwycił ją w pasie i przytrzymał. Przez jego ciało przebiegł dziwny dreszcz, więc natychmiast ją od siebie odepchnął i kucnął nad dołem.

– Da-rik! – wrzasnął, widząc, jak ten kopie bezbronnego Ka-hana. – Opanuj się, do cholery! Zatłuczesz go, a warto by się dowiedzieć, kto go tak urządził.

Chłopak znieruchomiał posłusznie, głośno dysząc z wysiłku, i opuścił zaciśnięte pięści. W tej samej chwili jakieś dłonie pociągnęły go do tyłu i zniknął z pola widzenia. W ciszy i bez zbędnej szamotaniny.

– Szlag! Nie ruszaj się stąd – nakazał dziewczynie Ad-eim i wskoczył za Da-rikiem.

Wylądował łagodnie. Tkanka była wyjątkowo sprężysta i przyjmowała ciężar, by natychmiast powrócić do pierwotnej postaci. Przez chwilę oswajał wzrok z panującym wewnątrz mrokiem, by w końcu ujrzeć Da-rika zwisającego bezwładnie w ramionach tego samego starca, który pilnował wcześniej stoiska Rady. Zza pleców dobiegały Ad-eima stłumione dźwięki wydawane przez zakneblowanego Ka-hana. Nie odwrócił się. Wolał nie spuszczać starego z oczu.

– Puść go! – zażądał.

Stary kompletnie zignorował chłopaka, delikatnie dotknął tkanki, a ta usłużnie oddarła pas stosownej długości, by skrępować nową ofiarę.

– Umiesz kierować tkanką? – Ad-eim z niedowierzaniem kręcił głową. – Przecież to niemożliwe!

Sprzedawca sprawnie skrępował i zakneblował Da-rika, po czym położył go delikatnie na podłożu.

– Wróciłeś jednak.

Obrzucił chłopaka badawczym spojrzeniem i zmusił tkankę do wygenerowania dwóch stołków. Gestem zaprosił Ad-eima i usiadł, stękając.

– Starość mnie dopadła i kości trzeszczą – pożalił się. – No ale powiedz lepiej, co cię, chłopcze, sprowadza?

– Szukałem Ka-hana. Oddaj mi go! – Wybrany nie skorzystał z zaproszenia; przyczaił się do skoku.

– A, ten mały tam? – machnął lekceważąco stary. – Niestety nie mogę go oddać, zaplanowałem go jako przekąskę dla siebie i żywiciela. Musisz zrozumieć, że za wolę współpracy muszę się tkance jakoś odwdzięczyć, a i sam gustuję w stałych, świeżych pokarmach. Kompletnie nie pojmuję tej ludzkiej namiętności do hormonów i preparowanej tkanki.

– To ty ukradłeś dziewczynkę z dormitorium? – Ad-eim usłyszał za plecami oskarżycielskie pytanie Dziewiętnastki.

– Do cholery, miałaś nie ruszać się z miejsca!

– O! Witam wybraną panienkę. – Stary pochylił głowę w parodii ukłonu. – Kolega panienki ma rację. Powinnaś zostać na górze, chociaż w sumie nie ma to w tej chwili właściwie żadnego znaczenia.

– Skąd wiesz, że jestem wybraną? – zapytała dziewczyna.

– Wiem o wszystkim, co się tutaj dzieje. Opowiada mi tkanka. Wystarczy tylko słuchać – stary wyszczerzył zęby w uśmiechu. – I przy okazji – zwrócił się do Ad-eima – kondolencje z okazji śmierci Pani New’u. Dla ciebie i tego biednego Da-rika. A swoją drogą, wiecie, że Pani New u przez jakiś czas myślała o tym, by powiedzieć mu, że jest wybrańcem? Stwierdziła, że wynagrodzi mu wszystkie lata, a w ostatecznym rozrachunku i tak niczego to nie zmieni, prawda? W końcu wszyscy ci głupcy z placu zostaną pożarci przez żywiciela. Białko lubi białko.

– Kłamiesz! – wrzasnęła Dziewiętnastka.

– Oj! Kochany Ad-eim zapomniał wspomnieć o małym sekreciku? Panienka nie wie, że tylko on i dziewięciu innych przeżyje, a wszystkie koleżanki panienki zostały przeznaczone do rozrodu? Och, a Pani Safu nie wspomniała pewnie, że po urodzeniu dzieci wszystkie koleżanki zostaną wygnane z habitatu, dzieci przyklei się do gruczołów żywiciela, a młode matki popędzi się w dół jelit do struktur trawiennych? Panienka oczywiście po urodzeniu dziecka tego tu wybrańca zostanie oddelegowana do pracy na rzecz Rady. Taki los wybranej.

– To prawda? – Dziewczyna patrzyła zimno na Ad-eima.

Chłopak pokręcił z rezygnacją głową i opuścił wzrok na Da-rika. Oczy skrępowanego wyrażały kompletne niedowierzanie, ale gdy zderzyły się ze spojrzeniem Ad-eima, momentalnie zabarwiły się przerażeniem.

– Pani New’u opowiedziała mi o tym – przyznał niechętnie wybrany.

Dziewiętnastka wymierzyła mu policzek i odeszła w drugi koniec pieczary.

– Może być problem z tym dzieciątkiem wybrańca i wybranej – zarechotał stary.

– Zamknij się! – wrzasnął Ad-eim. – O co ci chodzi?

– No i po co te nerwy? – zachichotał starzec. – W swojej młodzieńczej zapalczywości nie zwróciłeś uwagi na moje wcześniejsze słowa. To już nie ma żadnego znaczenia, a festiwal nie będzie trwał siedem dni. A fakt, że jesteś wybrańcem, zdecydowanie przestał się liczyć. I właśnie dlatego wszyscy tu zostaniecie, a ja przemknę się do kanału rodnego żywiciela. To by było na tyle!

Stary poderwał się zwinnie i kilkoma gestami zmusił tkankę, by skrępowała Ad-eima. Chłopak szamotał się chwilę, ale musiał ustąpić. Z góry zaczęły miarowo kapać krople soków trawiennych.

– No to żegnaj, chłopcze – powiedział pogodnie sprzedawca złudzeń.

Nie zdążył wykonać najmniejszego gestu. Upadł obezwładniony ciosem w skroń.

– Ad-eim! – krzyczała Dziewiętnastka, przeskakując ciało starego. Za nią stał nieruchomo wyzwolony z więzów Ka-han. – Uwolniłam go, więc nam pomógł, a teraz nie kręć się, to cię jakoś odplączę.

– Nie sądzę! – powiedział Ka-han. – Dzięki za uwolnienie, ale i tak stąd nie wyjdziecie.

Ka-han odbił się od dna i zniknął w zmniejszającej się w oczach szczelinie.

– Mocno trzyma! – poskarżył się Ad-eim, demonstrując krępujące go pasy tkanki.

Dziewczyna zaczęła je szarpać zębami i po dłuższej chwili uporała się z więzami. Wejście było już tylko wąskim przesmykiem łączącym ich z placem.

– Szybko! – Dziewczyna pociągnęła Ad-eima za rękę i zmusiła do podniesienia się z klęczek.

– A Da-rik? – zaprotestował.

– Nie zdążymy, zobacz!

Szczelina zaczęła się zasklepiać ze złowieszczym sykiem. Jej budowniczy leżał nieprzytomny i nie panował nad strukturą. Wolę tego zagadkowego człowieka przeważyła naturalna potrzeba uzupełniania ubytków. W ostatniej chwili wypełzli na powierzchnię żegnani wzrokiem pogodzonego z losem Da-rika.

 

* * *

 

Żywiciel wygrzebał się spod warstwy czarnego podłoża. W ciągu ostatnich kilku godzin mróz zelżał do minus pięciu stopni, a popielaty horyzont zaczęły barwić krwiste promienie morderczego słońca. Stan zimowej hibernacji powoli mijał. Wszędzie dookoła spod powierzchni gramolili się inni. Większość z nich była o wiele większa. Przeważały osobniki dorosłe, w pełni ukształtowane i gotowe do prokreacji wiosennej, która zajmie je przez najbliższe siedem dni. Później promienie gwiazdy rozgrzeją atmosferę planety do prawie stu stopni i cała kolonia pospiesznie zakopie się ponownie i zaniecha wszelkiej aktywności. Żywiciel był zaledwie nastolatką, którą stado nazwało Uhrr, i która dzisiaj dostąpi seksualnej inicjacji. Jej organizm już od kilku zimowych cykli mobilizował wszystkie zapasy energii na chwilę, w której uda jej się przywabić dorosłego samca i ukształtować jajo. Zazwyczaj siedmiodniową wiosnę wykorzystywała na bierną obserwację stada, a na pobór energii pozwalała sobie pod koniec okresu przyswajalnego ciepła. Wtedy również odwracała się na chwilę i kładła się na wznak, pragnąc nagrzać całe ciało przed kolejną, wieloletnią zimą. Teraz było inaczej. Już od chwili, w której mróz ustąpił, ruszyła na chwiejnych, nienawykłych do chodzenia odnóżach i ułożyła się brzuchem do góry przed pierwszym napotkanym samcem. Czekała.

 

* * *

 

– O co mu chodziło z tym, że to już nie ma znaczenia? – zapytała Dziewiętnastka, gdy tylko udało jej się odzyskać oddech.

– Nie mam pojęcia – odparł Ad-eim, leżąc na boku i ciężko dysząc. – Ale mam wrażenie, że Ka-han usłyszał znacznie więcej, więc musimy ruszyć za nim. Stary wspominał coś o kanale rodnym. Wiesz, gdzie to może być?

– Chyba trzeba się kierować w dół placu.

Chłopak podniósł się z trudem i wyciągnął dłoń w stronę samicy. Pobiegli. Zewsząd tryskały fontanny, a maszke dosłownie lało się po podłożu. Wszyscy mieli nieprzytomne spojrzenia i nawet na chwilę nie przerywali kopulacji. Ad-eim z przerażeniem rozpoznał w ciżbie kilkoro szkolnych nauczycieli też zatraconych w doznaniach. Przez chwilę pożałował, że nie ma czasu robić tego, co oni, ale odegnał podstępne myśli, uchwycił mocniej rękę dziewczyny i zaczął torować sobie drogę pomiędzy spoconymi ciałami. Przedzierali się z uporem, do czasu gdy na plecy rzuciła ich nieznana siła. Plac zmieniał orientację. Wszyscy zgromadzeni potoczyli się w dół spiętrzającej się tkanki skąpanej w maszke. Tłum zawył histerycznie, by po chwili wydać z setek płuc polifoniczny wyraz zachwytu. Ad-eim, obejmując ramieniem dziewczynę, zdołał zatrzymać się za straganem oferującym suszone ciasteczka.

Delikatne, ledwie mlecznie zabarwione powłoki brzuszne żywiciela ukazały wschodzącą gwiazdę. Czerwień oprawiona w granat dalekich przestrzeni sparaliżowała wszystkich. Na oczach ludzi dokonał się cud. Niektórzy krzyczeli, inni wyplątywali się z ramion sąsiadów i klękali, a większość po prostu leżała i rozszerzonymi emocjami oczami chłonęła zewnętrzny świat.

Ad-eim pomyślał, że dla tego widoku można nawet umrzeć, i mocniej przygarnął Dziewiętnastkę.

– Idziemy! – Dziewczyna pogładziła go po policzku i zerwała się na równe nogi. – Musimy dogonić Ka-hana.

Podniósł się ciężko i bez przekonania. Szli w dół placu rozświetlonego promieniami gwiazdy. Ludzie zastygli w oczekiwaniu, więc było dużo łatwiej ich wymijać. Tuż przy wyjściu dogonił ich brzęczący dźwięk wzburzonych głosów. Dziewiętnastka odwróciła się i ujrzała ciemny, wielki cień, który zasłaniał światło gwiazdy. Spojrzała w głąb kanałów rodnych i w oddali zamajaczyła jej sylwetka, która mogła być Ka-hanem.

– Rusz się, do cholery, tu zaraz stanie się coś złego! – wrzasnęła dziewczyna.

 

* * *

 

Uhrr była bardzo podekscytowana i niezwłocznie wyeksponowała swoje powłoki na działanie światła. Instynkt oraz wieloletnie obserwacje przekonały ją, że jeśli samiec ma podejść właśnie do niej i zrealizować zapłodnienie w sposób, który naraża ją na minimalny wydatek energii, to trzeba czekać cierpliwie. Miała szczęście. Jej ciało wkrótce przesłonił ogromny cień.

 

* * *

 

Ad-eim i Dziewiętnastka biegli w dół kanału rodnego, co jakiś czas widząc znikający za krzywizną cień umykającego Ka-hana. Za ich plecami tkanka ze złowieszczym trzaskiem absorbowała uczniów i uczennice. Nawet według szczątkowej wiedzy wybrańca scenariusz festiwalu fatalnie różnił się od wcześniejszych obchodów.

– Widzę go – wyszeptała dziewczyna.

Ka-han kręcił się obok owalnego przedmiotu, przezroczystego i drgającego w cieple tkanki.

– Zatłukę cię! – wysyczał Ad-eim. – Za Da-rika i Panią New’u.

– Mam cię w dupie! – wrzasnął Ka-han. – I tak już nie żyjesz. Wszyscy jesteście trupami! Nic już nie jest ważne, nic!

Owalna bańka drgała coraz mocniej.

Ka-han podszedł, tak jak zawsze na szkolnym korytarzu, i obdarzając Ad-eima pogardliwym uśmiechem, pchnął go mocno. Chłopak po raz pierwszy w życiu zdecydował mu się postawić. Utrzymał się na nogach i sparował pchnięcie. Gromadzona latami złość znalazła ujście i spotęgowała siłę Ad-eima. Wrogowie zwarli się w bójce. Dziewiętnastka instynktownie wyczuła, że nie powinna ingerować. Ostrożnie przesuwając się w bok, dotarła do zagadkowej bańki i oparła na niej ręce. W tej samej chwili nieznana siła wepchnęła ją do środka. Uszy wypełniła głucha cisza. Z zewnątrz nie docierały żadne dźwięki. Próbowała się wydostać, napierając na przezroczystą przeszkodę całym ciałem, ale ta nie ustępowała. Stanęła zrozpaczona i bezsilnie obserwowała pojedynek.

Ad-eim wydał z siebie ryk i ostatkiem sił powalił Ka-hana na ziemię. Przygwoździł go własnym ciężarem i zacisnął drżące z wysiłku dłonie na jego szyi. Odwieczny wróg ogłuszony wcześniejszym gradem wściekłych ciosów nie był w stanie oderwać duszących go rąk. Osunął się bezwładnie, a Ad-eim, uskakując przed coraz bardziej wzburzonymi strumieniami soków trawiennych, rozglądał się za dziewczyną. Ujrzał ją uwięzioną w bańce i podbiegł.

– Wychodź stamtąd! – krzyknął.

Dziewiętnastka coś mówiła. Ad-eim widział, że jej wargi się poruszają, ale nie docierał do niego żaden dźwięk. Położyła dłonie na przezroczystej błonie i pokręciła głową.

– Nie możesz?

Ad-eim przyłożył dłonie do dłoni dziewczyny i poczuł, że jakaś potężna siła wciąga go do środka. A sekundę później wszystko wokół zalało oślepiające światło.

 

* * *

 

Żar obejmował Uhrr aż do bólu pancerza. Coś było nie tak. Górujący nad nią samiec zaczął się tlić. Gwiazda, która stanowczo zbyt szybko zawładnęła nieboskłonem, bez ostrzeżenia eksplodowała. Na chwilę przed tym, zanim jej ciało rozsypało się w popiół, żywicielka chciała wydać z siebie ryk przerażenia. Nie mogła. Czerpiąc pożywienie wyłącznie ze środka organizmu, nie posiadała otworu gębowego i strun głosowych. Całym sensem jej istnienia było stworzenie odpornego na niesprzyjające warunki planety jaja. A to wymagało spożytkowania całego zapasu protein. Wyjałowienia organizmu z życiodajnych ludzi. Jajo po absorpcji nasienia było wydalane, a pozbawiona pożywienia samica umierała. Tego Uhrr nie wiedziała. Nie wiedziała również, że jajo, jedyna rzecz, która miała znaczenie dla ciągłości gatunku, zostało zainfekowaneprzez ludzi. I wreszcie, jakie to miało znaczenie w obliczu zagłady? Nienazwana planeta i bezimienna gwiazda w spektakularnych feeriach światła przechodziły do historii kosmosu. Zostało tylko jajo.

 

* * *

 

Ad-eim instynktownie nakrył własnym ciałem Dziewiętnastkę i zacisnął powieki. W ogłuszającej ciszy i ciemności zamkniętych oczu docierał do niego wyłącznie głuchy łomot własnego serca. Kokon amortyzował wszystkie wstrząsy. Gdy chłopak odważył się ostrożnie unieść głowę znad karku dziewczyny, ujrzał niknący w oddali żar barwiący granatem nieprzeniknione ciemności.

– Dziewiętnastko? – odezwał się niepewnym głosem.

Dziewczyna poruszyła się, ale nie odpowiedziała.

– Jesteś ranna?

– Nie.

Miękkie, kobiece ciało przywarło do Ad-eima, który nieomal natychmiast odnalazł drogę. Za błoną jaja rozciągały się smugi mijanych gwiazd, jedynych obserwatorek chwil, które są sensem istnienia gatunków. Kiedyś jajo żywiciela opadnie na inną planetę, a wraz z nim materiał genetyczny pasożyta, ale teraz liczyła się tylko ona.

– Dziewiętnastko?

– Tak? – wyszeptała na progu spełnienia.

– Nadaję ci imię Ei-eva.

 

Jagna Rolska




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Janusz Stankiewicz „Paskudna sprawa”

W oczekiwaniu na trzecią część przygód Goratha, zapraszamy do lektury opowiadania Janusza…

Jakub Bogucki „Żeglarz”
Opowiadania Jakub Bogucki - 1 października 2018

Niech mi pan na chwilę uwierzy. Zróbmy z tego taką grę… Jest…

Anna Wołosiak-Tomaszewska „Z wyrazami wdzięczności”

– Ale ja go naprawdę nie umiem ożywić! – jęknął w końcu…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit