Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Magdalena Kucenty „Co się stało z Mią Blue?”

cosiestalozmiablue

We­dług de­fi­ni­cji, którą od­na­la­złam w En­cyk­lo­pe­dia In­fer­na, hun­tria (rza­dziej uży­wa­na od­mia­na męska hun­trian) to sa­mo­dziel­ny zawód z grupy spe­cja­li­stów do spraw śled­czych. Do zadań hun­trii na­le­ży m.in. wy­tro­pie­nie Anima Errata, dusz za­gu­bio­nych w In­fer­num (…).

Po­zor­nie wszyst­ko się zga­dza, a jed­nak uży­cie słowa „za­gu­bio­nych” uwa­żam w tym kon­tek­ście za nie­po­praw­ne. Otóż z re­gu­ły dusze same ucie­ka­ją, to, czy zgu­bią się po dro­dze, jest już kwe­stią przy­pad­ku.

Ciara an Phlá Mhór, Wiecz­ne Łowy

Oso­bi­ście je­stem zwo­len­ni­kiem teo­rii, iż Pie­kło, Zie­mia i Niebo to różne wer­sje tego sa­me­go uni­wer­sum. Jeśli spoj­rzysz na Zie­mię pod od­po­wied­nim kątem – zo­ba­czysz Pie­kło, pod innym kątem – zo­ba­czysz Niebo. Naj­bar­dziej uwiel­biam w tej teo­rii ra­do­sną im­pli­ka­cję ist­nie­nia ta­kie­go kąta, pod któ­rym Niebo za­mie­nia się w Pie­kło.

P.Bel­la­gam­ba, Wy­wiad z Sza­ta­nem

Dum. Dum. Dum.

Kroki dud­ni­ły w wą­skim ko­ry­ta­rzu, gdy Bam­ber Ebbe, ni­czym pług za­mia­ta­ją­cy wszyst­ko ze swej drogi, obrał kurs do ga­bi­ne­tu ko­mi­sa­rza Sek­cji Trze­ciej. Ga­bi­ne­tu szefa tego ca­łe­go bur­de­lu, zwa­ne­go Biu­rem Ewi­den­cyj­nym Pią­te­go Kręgu.

Jego ga­bi­ne­tu. Nie­ste­ty.

I kiedy tak szedł, niemalże biegnąc, plamy potu roz­kwi­ta­ły mu pod pa­cha­mi jak kwia­ty na wio­snę. Ale nie przej­mo­wał się tym. Opi­sy­wać jego urodę, to jak opo­wia­dać o mo­ral­no­ści po­li­ty­ków; był brzyd­szy od desz­czo­wej nocy i do­brze o tym wie­dział, więc nie dbał o pre­zen­cję. Wpraw­dzie po tylu la­tach mógł­by wnio­sko­wać o przy­dzie­le­nie jakiejś względnie estetycznej po­wło­ki, ale przy­zwy­cza­ił się do swojego ciała. Zresztą wolał stra­szyć wiel­kim brzu­szy­skiem i gniew­nym gry­ma­sem nie­zstę­pu­ją­cym z nalanej twa­rzy, niż wła­zić od za­ple­cza ja­kie­muś urzę­da­so­wi. A żeby co­kol­wiek za­ła­twić, nie­wąt­pli­we wła­zić by mu­siał, i to głę­bo­ko.

Nie. Star­czy­ło mu kło­po­tów. Szcze­gól­nie odkąd miał nie­przy­jem­ność współ­pra­co­wać z Kirą. Ledwie pomyślał o huntrii, za­czy­nał zgrzy­tać zę­ba­mi.

Już pierw­sze­go dnia podwładna od­kry­ła przed nim zu­peł­nie nowe, nie­zna­ne mu dotąd po­zio­my nie­sub­or­dy­na­cji. I choć ko­mi­sarz mu­siał przy­znać, że pra­co­wa­ła cięż­ko – być może naj­cię­żej z ca­łe­go od­dzia­łu – to wo­lał­by jed­nak, żeby prze­sta­ła w kółko po­dej­mo­wać się nie­sank­cjo­no­wa­nych misji oca­le­nia wszech­świa­ta.

Bo Kira wy­naj­dy­wa­ła dziu­ry w nie­mal każ­dym śledz­twie i wska­ki­wa­ła do nich chyżo, doprowadzając tym Bam­be­ra do szew­skiej pasji. Na do­miar złego, jeśli coś po­szło nie tak, ob­ra­ca­ła całą spra­wę w żart, świę­cie prze­ko­na­na, iż wszyst­ko uj­dzie jej pła­zem.

Ko­mi­sarz nie wątpił, że wła­śnie z taką sy­tu­acją miał obec­nie do czy­nie­nia. Od paru go­dzin huntria ukry­wa­ła się u niego, ocze­ku­jąc na ma­gicz­ne sa­mo­roz­wią­za­nie pro­ble­mów, któ­rych na­ro­bi­ła. A w tym cza­sie Bam­ber uże­rał się z bub­ka­mi od Spraw We­wnętrz­nych, bio­rąc na sie­bie całą od­po­wie­dzial­ność za po­wsta­ły ba­ła­gan.

Po­wo­li miał już dosyć. Wkro­czył do po­ko­ju, trza­ska­jąc drzwia­mi, a sie­dzą­ca przy biur­ku drob­na po­stać drgnę­ła ner­wo­wo. Bez­czel­na, zaj­mo­wa­ła jego fotel!

– Jak po­szło, sir? – spy­ta­ła, szyb­ko ustę­pu­jąc mu miej­sca. Wiel­kie ka­łu­że bursz­ty­no­wych oczu wy­ra­ża­ły de­mon­stra­cyj­ną skru­chę, ale Bam­ber nie dał się na­brać. Nie tym razem.

– Gów­nia­nie po­szło, o! – ryk­nął w od­po­wie­dzi i opadł cięż­ko na skó­rza­ne sie­dze­nie.

Wie­dział, że hun­tria pró­bu­je go udo­bru­chać, per­fid­nie wy­ko­rzy­stu­jąc swoją dzie­cin­ną apa­ry­cję. Bo jak nie wie­rzyć tej gład­kiej twa­rzycz­ce i nie­win­ne­mu spoj­rze­niu? Kira wy­glą­da­ła ni­czym cho­ler­ny anio­łek, któ­re­mu nie­chcą­cy zbłą­dzi­ło się do Pie­kła. Do­ro­bić skrzy­dła i spo­koj­nie mo­gła­by robić za ozdo­bę świą­tecz­ną.

– Mimo głę­bo­kich uszko­dzeń eks­trak­cja duszy prze­bie­gła po­myśl­nie – ob­ja­śnił już spo­koj­niej­szym tonem. – Prze­słu­cha­li Huck­ste­ra, grzecz­nie po­twier­dził twoją wer­sję wy­da­rzeń, ale nie chciał po­ka­zać wspo­mnień. Oznaj­mił, że skoro przy­zna­je się do wszyst­kie­go, nie widzi po­trze­by uze­wnętrz­nia­nia swo­jej duszy. To jed­nak nie wy­star­czy­ło SW-owcom. Two­je­go part­ne­ra zdą­ży­li już wziąć na spyt­ki i na­ci­ska­ją, żebyś od­da­ła się w ich ręce. – Bam­ber o­parł brodę na pię­ści i dodał: – Ech, mała, po jakie licho pod­cho­dzi­łaś do tego fa­ce­ta?

Pod­wład­na wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Oby­wa­tel Edric Huck­ster spro­wo­ko­wał mnie do dzia­ła­nia swoim wy­jąt­ko­wo po­dej­rza­nym za­cho­wa­niem – wy­re­cy­to­wa­ła cicho, przy­su­wa­jąc sobie ze zgrzytem krze­sło. Bam­ber le­d­wie roz­róż­niał słowa, cho­ciaż znał tę śpiew­kę na pa­mięć.

– Psia­krew, Kira! – nie wy­trzy­mał. – To już się odlać w parku nie można?

– No, ale on sikał wy­jąt­ko­wo po­dej­rza­nie, sir!

Tym razem hun­tria nie kryła się z ło­bu­zer­ską miną, ale Bam­ber nie po­dzie­lał jej roz­ba­wie­nia.

– Pod­da­ję się – wes­tchnął z re­zy­gna­cją. – Skoro nie po­tra­fisz po­dejść do spra­wy po­waż­nie, tym bar­dziej nie za­mie­rzam nad­sta­wiać za cie­bie karku. Inni mogą cię wziąć w dia­bły! Potną twoją duszę w równe pa­secz­ki i bę­dzie spo­kój.

Rzadko kiedy tak niefrasobliwie wypowiadał się o Innych. Nie­lu­dzie. Bez dusz, bez naj­mniej­szej iskry czło­wie­czeń­stwa, na­pa­wa­li lę­kiem wszyst­kich. Nawet naj­więk­szych sza­leń­ców. Nawet jego podwładną.

We­so­łe ogni­ki bursz­ty­no­wych oczu zaraz przy­ga­sły. Hun­tria prze­cze­sa­ła pal­ca­mi krót­kie, kasz­ta­no­we włosy i zer­knęła na ko­mi­sa­rza spode łba.

– Ale…

– Żad­ne­go ale! Wynoś się z mo­je­go ga­bi­ne­tu!

W za­ku­rzo­nym po­wie­trzu za­le­gła cięż­ka cisza. Ko­mi­sarz i pod­wład­na mie­rzy­li się wzro­kiem, aż w końcu ta druga ustą­pi­ła:

– Dobra, za­cznę gadać. Ale to nie bę­dzie krót­ka hi­sto­ria – ostrzegła z naburmuszoną miną i ostentacyjnie założonymi rękoma, po czym usiadła.

Bam­ber miał ocho­tę dać dziew­czy­nie na­ucz­kę. Prze­go­nić ją, oznaj­mia­jąc, że już za późno na wszel­kie tłu­ma­cze­nia. Ale nie ode­zwał się ani sło­wem.

Bo spra­wa była dziw­na. Dziu­ra­wa jak ser szwaj­car­ski, za­drę­cza­ła umysł ko­mi­sa­rza ele­men­ta­mi za nic niechcą­cy­mi zło­żyć się do kupy.

Atak Huck­ste­ra sam w sobie nie miał sensu, a re­ak­cja Kiry była co naj­mniej gwałtowna. Nie, po­wie­dzieć, iż hun­tria za­cho­wa­ła się gwałtownie, to jak okre­ślić ognie pie­kiel­ne cie­pła­wy­mi. To było szalone. Dźgnęła podejrzanego dwadzieścia sześć razy! Dwadzieścia sześć pieprzonych razy!

Choć Bam­ber nigdy nie przy­znał­by się do tego na głos, wolał wie­rzyć, że ja­kimś cudem dzia­ła­nia pod­wład­nej zo­sta­ły po­dyk­to­wa­ne gło­sem do­bre­go, choć „nieco” po­ryw­cze­go serca.

– No, to jak bę­dzie? – spy­ta­ła Kira, gdy cisza za­czę­ła się prze­dłu­żać.

Ko­mi­sarz po­wo­li ski­nął łysą głową.

– Mów. Ale wy­czu­ję kłam­stwo, to tylko kopa na po­że­gna­nie za­su­nę.

Hun­tria wy­mru­cza­ła coś o „szko­dli­wych wa­run­kach pracy”, jed­nak Bam­ber zbył tę uwagę mil­cze­niem. W końcu pod­ję­ła:

– Muszę za­cząć od ano­ni­mu sprzed mie­sią­ca. Tego, dzię­ki któ­re­mu zna­leź­li­śmy Mię Blue, a ra­czej to, co z niej zo­sta­ło…

28 dni, czyli do­kład­nie jeden mie­siąc pie­kiel­ny wcze­śniej

Gęste chmu­ry przy­sła­nia­ły niebo, na szare bu­dyn­ki wraz z desz­czem spły­wa­ło mętne po­po­łu­dnio­we świa­tło. Tego dnia po­go­da w Pie­kle była dosyć par­szy­wa. Co praw­da, po­go­da w Pie­kle za­wsze jest par­szy­wa, więc ten dzień nie od­zna­czał się ni­czym wy­jąt­ko­wym. Przy­naj­mniej pod względem me­te­oro­lo­gicz­nym.

Kira stała w jed­nym z wielu ciem­nych, cia­snych za­uł­ków Lyuk, po­chy­lo­na nad zma­sa­kro­wa­nym cia­łem nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nej duszy. W po­wie­trzu wi­siał ten cha­rak­te­ry­stycz­ny fetor po­wo­li roz­kła­da­ją­cej się po­wło­ki – ostry za­pach amo­nia­ku i zgni­li­zny.

W ofie­rze ziały dziu­ry wiel­ko­ści dłoni, umiej­sco­wio­ne w oko­li­cy pier­si i brzu­cha, przez co ten za­padł się ni­czym prze­bi­ty balon. Mlecz­no­bia­łe plamy se­mi­kr­wi zna­czy­ły zbru­nat­nia­łą skórę, której od­cień wska­zy­wał, że tru­chło leży tutaj przy­naj­mniej od paru dni.

Sto­ją­ce­go obok Saula wy­raź­nie ze­mdli­ło. Pra­wie dwa metry chło­pa, le­d­wie się­ga­ła mu do pier­si, a chwiał się ni­czym trawa na wie­trze. Po­bla­dły, co kon­tra­sto­wa­ło z jego kru­czo­czar­ny­mi wło­sa­mi, by ustać, mu­siał o­przeć się o mur naj­bliż­sze­go bu­dyn­ku. Z jego miny można było wy­wnio­sko­wać, że zaraz zwró­ci śniadanie na swój no­wiut­ki płaszcz.

Kira za­cią­gnę­ła się smro­dem niby naj­cu­dow­niej­szym z aro­ma­tów i wy­buch­nę­ła grom­kim śmie­chem. Wie­dzia­ła, że męż­czy­zna pra­co­wał w Biu­rze już od wielu lat, cho­ciaż part­ne­ra­mi zo­sta­li do­pie­ro parę mie­się­cy temu. A to znaczyło, że musiał należeć do tych nie­ule­cza­nie wraż­li­wych.

– Co ty, zie­le­nie­jesz na widok roz­be­be­szo­nej skóry? – spy­ta­ła kpiąco. – Za­tkaj nos, gumiaku, od razu po­czu­jesz się le­piej.

Saul po­krę­cił nie­mra­wo głową.

– Nie, dam radę.

Ku roz­cza­ro­wa­niu Kiry, part­ner pu­ścił mimo uszu nie­tak­tow­ny zwrot. Gumiaki, czyli dusze połączone z powłokami, jak na chodzące trupy przystało, nie musiały specjalnie oddychać. A po zniszczeniu oraz wydrenowaniu z semikrwi stawały się sprę­ży­ste w do­ty­ku i od­strę­cza­ją­co cią­gli­we. Stąd nazwa – rów­nie po­wszech­na, co ob­raź­li­wa.

– Jak chcesz – prych­nę­ła hun­tria, kucając przy ciele. – Przy­po­mnij mi, kto ją zna­lazł?

– Anonim.

Kiw­nę­ła głową.

– No, tak. Dla­te­go nie ko­ja­rzy­łam.

Chwi­lę wsłu­chi­wa­ła się w szum desz­czu, ob­ser­wu­jąc szare kro­ple, spły­wa­ją­ce po twa­rzy ofia­ry. Sine usta zastygły w niemym krzyku. Ciem­ne, szeroko otwarte oczy ziały pustką, wpatrzone w pochmurne niebo. Kie­dyś to ciało mu­sia­ło wzbu­dzać po­żą­da­nie, ale teraz pre­zen­to­wa­ło się dosyć ża­ło­śnie – uło­żo­ne na ster­cie śmie­ci, z ordynarnie rozłożonymi nogami, w błysz­czą­cym różowymi ce­ki­na­mi sta­niku i rozciętej spódnicy.

– Dobra –  huntria wyciągnęła rękę w stronę ciała – nie będę się szczy­pać. Spraw­dzę ją na miej­scu.

Saul ma­ru­dził, że nie po­win­na do­ty­kać do­wo­dów, do­pó­ki nie po­ja­wią się pla­sty­cy. Że wpad­nie w ta­ra­pa­ty, jeśli wnik­nie zbyt głę­bo­ko.

Zbyła part­ne­ra milczeniem, kła­dąc dłoń na pierw­szej lep­szej dziu­rze w zwiot­cza­łym ciele, i przy­mknę­ła oczy. Prze­cież deszcz dawno zmył wszel­kie przy­dat­ne ślady.

Za­czerp­nąw­szy od­de­chu, wy­obra­zi­ła sobie, jak wcho­dzi w uszko­dzo­ną po­wło­kę. Potem roz­luź­ni­ła mię­śnie i oczyściła umysł, by swo­bod­nie po­dą­żyć ze strumieniem ukry­te­go we­wnątrz bytu, ale raptem ze­sztyw­nia­ła. Za­miast duszy, za­miast tego ko­lo­ro­we­go wiru myśli oraz wspo­mnień, pod po­wie­ka­mi ujrzała jedynie wy­zu­tą z barw ni­cość.

***

W Pie­kle słowo „śmierć” sta­no­wi­ tabu – ja na ten przykład nie używam go wcale. Nie dla­te­go, że – tak jak na Ziemi – budzi­ strach, ale z tę­sk­no­ty za speł­nio­ną na­dzie­ją. Bo po śmier­ci mogło coś być i prze­cież było. Choć ciała ludzi ob­umie­ra­ły, po krót­kim przy­stan­ku w pur­ga­to­rium ich je­ste­stwo, myśli oraz wspo­mnie­nia tra­fia­ły do ko­lej­ne­go świa­ta. Wy­ru­sza­ły na trud­no do­stęp­ną nie­biań­ską lub ła­twiej osią­gal­ną pie­kiel­ną wę­drów­kę. Py­ta­nie brzmia­ło: co potem? Co, jeśli dusza znik­nie i nawet hun­trie nie będą w sta­nie jej od­na­leźć?

Na­dzie­je drastycznie ma­la­ły.

***

Śledz­two w spra­wie Mii Blue zo­sta­ło za­mknię­te, zanim na dobre je otwar­to. Za­gi­nio­ną duszę albo ktoś wtło­czył do no­we­go ciała, albo ule­gła cał­ko­wi­te­mu uni­ce­stwie­niu. Pla­sty­cy twier­dzi­li, że zna­le­zio­ne zwło­ki nie no­si­ły śla­dów prze­no­sze­nia, więc w grę wchodziła tylko druga opcja. A to zna­czy­ło, że spra­wę przej­mo­wa­ła Sek­cja Druga – kry­mi­nal­ni.

Dzię­ki wy­zy­wa­ją­ce­mu ubio­ro­wi szyb­ko usta­lo­no miej­sce pracy ofia­ry – Mia Blue tań­czy­ła w klu­bie He­aven, znaj­du­ją­cym się przy skrzy­żo­wa­niu Pet­ter­son i Lum­ley. Za­gi­nię­cie ko­bie­ty zgło­szo­no ponad ty­dzień wcze­śniej, ale ko­mi­sarz przy­dzie­lił do po­szu­ki­wań inną huntrię. A ta, bez choć­by mru­gnię­cia po­wie­ką, dała sobie spo­kój ze śledz­twem. Nie chwyciła tropu, mimo że znik­nię­cia w klu­bie zda­rza­ły się po­dej­rza­nie czę­sto. Co zresztą nie dziwiło Kiry. W prze­ci­wień­stwie do niej, mało który funk­cjo­na­riusz zo­sta­wał po go­dzi­nach, czy­ta­jąc stare pro­to­ko­ły.

Również tego dnia wy­szła z Biura do­pie­ro póź­nym wie­czo­rem. Mrok zdą­żył już obu­dzić uwię­zio­ne w la­tar­niach ulicz­nych świe­tli­ki i zie­lon­ka­wy blask wy­do­by­wał z ciem­no­ści krzy­wi­zny ka­mien­ne­go bruku.

W dro­dze do He­aven po­gry­za­ła kan­dy­zo­wa­ne mrów­ki z pa­pie­ro­wej to­reb­ki. Spokojna, jak gdyby nigdy nic, za­czę­ła klu­czyć wą­ski­mi ulicz­ka­mi. Niecały kwa­drans póź­niej na­bra­ła pew­no­ści, że ma ogon. Cał­kiem po­kaź­ny ogon.

– Nie za duży je­steś na za­ba­wę w cho­wa­ne­go? – za­py­ta­ła pod­szy­tym drwi­ną tonem i od­wró­ciw­szy się na pię­cie, rzu­ci­ła po­gnie­cio­ną to­reb­kę pro­sto w śle­dzą­cy ją cień. – Co, Saul?

Mężczyzna zaklął, zbyt cicho jednak, by mogła zrozumieć słowa. A gdy wszedł w zieloną poświatę, szukanie emocji na jego twarzy okazało się równie daremne, co wyglądanie uśmiechu w kamiennym podłożu.

– Idziesz do­wie­dzieć się cze­goś o tej tan­cer­ce, praw­da? – spy­tał, pró­bu­jąc wy­cią­gnąć coś lep­kiego z wło­sów.

Kira wzru­szy­ła ra­mio­nami i ponownie skie­ro­wa­ła się w stro­nę He­aven.

– Nie twoja spra­wa, co robię w wol­nym cza­sie – wark­nę­ła, sta­ra­jąc się jak naj­szyb­ciej od­ma­sze­ro­wać.

Nie­ste­ty, Saul do­go­nił ją w parę se­kund. Jakby nie pa­trzeć, miał zde­cy­do­wa­nie dłuż­sze nogi.

– Nie ro­zu­miesz – stwier­dził ostro. – Chcę pomóc.

– To sobie chciej! Kto po­wie­dział, że po­trze­bu­ję po­mo­cy?

Zmru­ży­ła oczy, prze­szy­wa­jąc go zim­nym spoj­rze­niem. Ale kogo pró­bo­wa­ła oszu­kać? Nie miała szans wy­glą­dać groź­nie.

– Prze­py­tam ob­słu­gę, przy­ci­snę parę osób do muru, a ty w tym cza­sie bę­dziesz uda­wać zwy­kłą klient­kę – za­pro­po­no­wał dużo ła­god­niej­szym tonem. – W ten spo­sób mo­że­my do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej.

Hun­tria za­ci­snę­ła usta w wąską kre­skę i zmierzyła partnera podejrzliwym spojrzeniem. Zachowywał się dziwnie. Dotąd robił na niej wrażenie osoby, która od­kle­pu­je swoje i idzie do domu, nigdy nie­za­drę­cza­na kosz­ma­ra­mi prze­szło­ści. Skąd to nagłe zainteresowanie tak bez­bo­le­śnie za­mknię­tą spra­wą?

– Dobra – rzuciła zaintrygowana huntria – ale jesz­cze raz zła­pię cię na swoim ogo­nie, to ode­tnę te twoje gu­mo­wa­te jądra i we­pchnę ci je do gar­dła!

Z nie­ma­łą dozą sa­tys­fak­cji spostrzegła cień wątpliwości malujący się na twarzy olbrzyma. Chyba jed­nak zdo­ła­ła go tro­chę na­stra­szyć.

***

Pełna bio­lu­mi­ne­scen­cyj­nych owa­dów kula bły­sko­wa krę­ci­ła się nad człon­ka­mi ze­spo­łu, oświetlając ja­skra­wy­mi ko­lo­ra­mi ich znu­dzo­ne ob­li­cza. Grali jazz, którego Kira szczerze nie cierpiała.

Basista, z nadłamanym papierosem między zębami, brzdąkał leniwie na strunach, biegnących od szyi aż po pas, i kiwając głową w rytm melodii, co chwila strącał na siebie popiół. Stojący obok bębniarz walił w swój po­kaź­ny kał­dun z nieco większą werwą, niektóre uderzenia podkreślając gromkimi beknięciami. Kolejny instrumentalista, bez otwierania oczu, niczym w transie sunął palcami po otaczającym go pierścieniu klawiszy, zwinnie omijając nitki strun porastających mu zewnętrzne organy instrumentalne. Dalej samotna kobieta-muzyk grała na wygiętej esowato rurze, która swój początek brała w krtani, zastępując rażąco nieobecne usta. Najwyraźniej dźwięki saksofonu stanowiły jej jedyny głos.

Jamę brzusz­ną ostat­nie­go członka zespołu wy­peł­nia­ła ro­ze­dr­ga­na mem­bra­na. Ten tylko chło­nął muzykę po­zo­sta­łych i wzmac­niał ją kil­ku­krot­nie. Mimo hałasu sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał zasnąć.

Kira stała tuż pod sceną, dzi­wiąc się, że mózg jej jesz­cze nie wy­pły­nął nosem za spra­wą tej ośle­pia­ją­cej gry świa­teł oraz mu­zy­ki nie­ubła­ga­nie hu­czą­cej w uszach. Pod­słu­cha­nie cze­go­kol­wiek w ta­kich wa­run­kach było nie­moż­li­we.

Na szczę­ście hun­tria za­uwa­ży­ła, że część klien­tów co jakiś czas gdzieś wy­cho­dzi­ła – jak się oka­za­ło, do ka­me­ral­ne­go ogród­ka na za­ple­czu lo­ka­lu. Najwyraźniej wszechobecny dym oraz zgiełk nie tylko ją męczyły.

Pięć minut póź­niej stała tam, zaciągając się wysępionym papierosem. Wszyscy w klubie palili, co jednak nie przeszkadzało, by robili to również na zewnątrz. A ona nie chciała się wyróżniać.

– Głupio mi, jak­bym dawał fajkę dziec­ku – par­sk­nął chło­pak, który ją po­czę­sto­wał. – Ale tu przecież nikt nie wy­glą­da na tego, kim jest.

Kira skrzywiła się z niesmakiem, ale nie miała za­mia­ru wy­ja­śniać tępakowi, jak bardzo się mylił.

– Nie bądź taki cno­tli­wy – rzu­ci­ła iro­nicz­nie. – W końcu z ja­kie­goś po­wo­du tutaj tra­fi­łeś.

– Racja – od­parł z uśmie­chem na ustach. – W ogóle to Da­mien je­stem.

– Rika.

Dalej roz­mo­wa szła cał­kiem gład­ko. Da­mien oka­zał się sta­łym by­wal­cem, po­tra­fił wy­mie­nić z imie­nia wszyst­kie „anioł­ki” tań­czą­ce w klu­bie. Dzi­wił się tro­chę znik­nię­ciem Mii, choć przy­znał, że już wcze­śniej nie­któ­re dziew­czy­ny „re­zy­gno­wa­ły”. Poza tym przynudzał.

Po skoń­cze­niu pa­pie­ro­sa pożegnała chłopaka i wró­ci­ła do wnę­trza lo­ka­lu. Aku­rat zro­bi­ło się tro­chę ci­szej. Na sce­nie stał męż­czy­zna w odrażająco ja­skra­wym gar­ni­tu­rze i za­po­wia­dał ko­lej­ny wy­stęp.

Kira wy­ło­wi­ła z tłumu wiel­ką po­stać Saula, który miał wejść do klubu chwi­lę po niej. Gdy sta­nę­ła obok, mu­sia­ła dźgnąć go łok­ciem w brzuch, ina­czej w ogóle by jej nie za­uwa­żył.

– Daj pa­pie­ro­sy – za­żą­da­ła.

Wy­glą­dał na zdzi­wio­ne­go, ale po ko­lej­nym cio­sie wy­cią­gnął pacz­kę z kie­sze­ni.

Kira bez podziękowania udała się do ogrodu. A tam czas wlókł się nieubłaganie. Próż­ne ga­da­nie, prze­ry­wa­ne od­pa­la­niem jed­ne­go szlu­ga od dru­gie­go, męczyło. Szcze­gól­nie że Saul najwyraźniej prze­tur­lał się po tej cho­ler­nej pacz­ce. Kirze wła­śnie koń­czy­ły się pa­pie­ro­sy w jesz­cze zno­śnym sta­nie, kiedy nagle pie­kiel­ni­cy za­czę­li wra­cać do lokalu.

A w środ­ku kon­fe­ran­sjer oznaj­mił, że nie­ba­wem na sce­nie za­go­ści Ma­da­me An­ge­li­que. Wiadomość spotkała się z ogromnym entuzjazmem widowni. Rozległy się wycia, roz­brzmia­ły prze­cią­głe gwiz­dy.

Huntria nie była zaskoczona. Pra­wie wszyst­kie gu­mia­ki, z któ­ry­mi roz­ma­wia­ła, nie­cier­pli­wie wy­cze­ki­wa­ły wy­stę­pu Ma­da­me. A spy­ta­ne dla­cze­go, irytująco zgod­nie od­po­wia­da­ły, żeby le­piej prze­ko­na­ła się na wła­sne oczy.

Toteż teraz prze­py­cha­ła się na przód tłumu, nie szczę­dząc szturch­nięć i kop­nia­ków, dep­cząc stopy, jak po­pad­ło. Ledwie zdążyła dotrzeć pod scenę, kiedy za­pa­dła ciem­ność i głosy uci­chły.

Echo ha­ła­su wciąż dud­ni­ło Kirze pod czasz­ką, a wie­lo­barw­ne zyg­za­ki mi­ga­ły przed oczami, gdy znowu roz­brzmia­ła muzyka, a snop świa­tła wy­strze­lił spod su­fi­tu.

Blask objął wy­chy­la­ją­ce się z mroku postaci: An­ge­li­que towarzyszyło dwóch klęczących mężczyzn. Nagich, poza parą skórzanych obroży, złączonych jednym łańcuchem z dłońmi divy. Srebrne ogniwa oplatały smukłe nadgarstki piosenkarki, wiążąc ją na dobre z pupilami, a jasna tka­ni­na sukni sta­pia­ła się z ala­ba­stro­wą skórą artystki. Od pasa w górę Madame spra­wia­ła­by wra­że­nie na­giej, gdyby nie morze roz­iskrzo­nych krysz­tał­ków na pier­siach oraz brzu­chu.

Jak się po chwili okazało, anielskiego wizerunku dopełniały skrzydła. Wielkie, kre­mo­we raptem po­ja­wi­ły się za ple­ca­mi kobiety, dum­nie ster­cząc nad ra­mio­na­mi.

Rozłożywszy je szeroko,  Angelique zaczęła śpiewać:

Białe zęby, oczy jasne

Pupa, cycki, zgrab­ne nogi

Tylko usta takie sine

I ten gry­mas trwo­gi

Czemu tak, czemu ko­cha­nie?

Czy po to pra­gną­łeś mnie?

Mężczyźni łapali ją za nogi, wspinali się rękami w górę ud, lizali pośladki i rozcapierzonymi palcami zrywali kryształki z brzucha. Ale Madame kontynuowała nieugięcie. Z jej gar­dła wy­do­by­wał się mocny, uwo­dzi­ciel­ski głos, sło­wom pio­sen­ki to­wa­rzy­szy­ły drob­ne gry­ma­sy oraz gesty. Pokazywała zęby w nieco drapieżnym uśmiechu, głaskała pupili po głowach i wyginała się lekko, naprowadzając złaknione dotyku dłonie na swoje piersi.

Ale od ko­lej­nej zwrot­ki ta­niec na­brał gwał­tow­no­ści, a śpiew stał się ostrzejszy, bar­dziej gar­dło­wy:

Szare zęby, oczy puste

Pupa, cycki oklap­nię­te

I te usta takie sine

Z życia wy­ci­śnię­te

Czemu tak, czemu ko­cha­nie?

Czy to z mi­ło­ści za­bi­łeś mnie?

Diva odepchnęła od siebie pupili, ale ci na powrót przykleili się do niej, coraz bardziej napastliwi w pieszczotach. Łańcuch pobrzękiwał metalicznie, kryształki uderzały o ziemię. Wreszcie w dłoniach mężczyzn pojawiły się bliźniaczo podobne, błyszczące złowrogo ostrza.

Chwilę później nieskazitelna biel splamiła scenę, a Madame upadła na kolana, trzymając się za brzuch.

Kira wes­tchnę­ła, by­naj­mniej nie z za­chwy­tu. W gruncie rzeczy wiedziała, co zaraz nastąpi – Angelique zaśpiewa ostatnią, dosyć smutną zwrotkę, i skona.

Po prostu oglądała kie­dyś ten spek­takl. I to w dużo ciekawszym wy­ko­na­niu.

***

Saul cze­kał na nią przed lo­ka­lem. Od­da­ła mu pacz­kę pełną po­ła­ma­nych pa­pie­ro­sów, a on scho­wał ją do kie­sze­ni, nawet nie pa­trząc. Za­czę­ła ża­ło­wać, że, oszczę­dza­jąc port­fel, nie ku­pi­ła sobie żad­ne­go na­po­ju w barze. Gar­dło ją dra­pa­ło od cią­głe­go mó­wie­nia. Wszystko przez te prze­klę­te ceny.

– Do­wie­dzia­łeś się cze­goś? – wy­chry­pia­ła.

Przy­tak­nął.

– Jedna z tan­ce­rek przy­znała, że Mia spo­ty­ka­ła się z kimś re­gu­lar­nie. Ponoć facet był bar­dzo za­zdro­sny o to, co ro­bi­ła w pracy.

– Na­zwi­sko?

Saul po­krę­cił głową.

– Mia nazywała go „swoim mi­siem”, co ra­czej nie­wie­le nam daje. Może ty coś masz?

Za­miast od­po­wie­dzieć, za­char­cza­ła i splu­nę­ła part­ne­ro­wi pod nogi. Przypadkiem nie trafiła, a raczej trafiła idealnie, przez co Saul cof­nął się i pa­trząc na nią z wy­rzu­tem, spró­bo­wał wy­trzeć but o zie­mię. Wy­glą­dał przy tym ko­micz­nie.

Hun­tria le­d­wie zdo­ła­ła za­cho­wać po­waż­ny wyraz twa­rzy, gdy skła­ma­ła:

– Nic cie­ka­we­go.

***

Drzwi baru Irygacja zamknęły się za jej plecami, w nozdrza raptem uderzył słodki zapach perfum. Azazel, demoniczny drag queen, który przed wiekami nauczył kobiety stosować makijaż, czekał już w umówionym miejscu, sącząc jakiegoś fikuśnego drinka z parasolką. Na szczęście pamiętał, by dla Kiry zamówić kwas.

– Wy­bacz spóź­nie­nie, Az. – Uśmiech­nę­ła się prze­pra­sza­ją­co, rzu­ca­jąc kurt­kę na opar­cie krze­sła. – Śle­dzi­łam kogoś i…

– Nie mu­sisz się przede mną tłu­ma­czyć, kru­szyn­ko – wtrą­cił i prze­chy­la­jąc się nad sto­łem, uca­ło­wał ją w oba po­licz­ki. – No to opo­wia­daj, ma­leń­ka – mówił dalej tym swoim ty­po­wo mę­skim gło­sem wy­cią­gnię­tym na moż­li­wie wy­so­kie re­je­stry. – Co cię spro­wa­dza do starego demona?

Kira usia­dła, po­cią­gnę­ła łyk kwasu i za­wie­si­ła wzrok na ogrom­nych pier­siach Aza. Ja­kimś cudem spra­wia­ły wra­że­nie jesz­cze więk­szych niż ostat­nim razem, gdy je wi­dzia­ła. Odro­bi­na wię­cej i opusz­cza­jąc brodę, po pro­stu za­cznie się o nie obi­jać.

– To już nie można od­wie­dzić przy­ja­cie­la bez eee… po­wo­du? – spy­ta­ła z roz­tar­gnie­niem, wciąż za­hip­no­ty­zo­wa­na wi­do­kiem gar­gan­tu­icz­nych cyców. Czuła, że po­wo­li zo­sta­je we­ssa­na w zie­ją­cą mię­dzy nimi prze­pa­ść, nie­ubła­ga­nie przy­gnia­ta­na cię­ża­rem mięk­kich…

– Kru­szyn­ko? – Az za­krył szpo­nia­sty­mi dłoń­mi de­kolt. – Sły­sza­łaś, co mó­wi­łem?

Kira z tru­dem unio­sła głowę.

– Co?

Demon fuk­nął podi­ry­to­wa­ny.

– Czyli nie. Ma­leń­ka, na­praw­dę do­ce­niam en­tu­zjazm, z jakim wpa­tru­jesz się w moje bliź­niacz­ki, ale nie lubię być ignorowany. – Prze­cią­gnię­te krwi­sto­czer­wo­ną szmin­ką usta wy­krzy­wi­ły się w sar­do­nicz­nym gry­ma­sie, błysz­czą­ce pier­ście­nia­mi szpo­ny błą­dzi­ły po upu­dro­wa­nym po­licz­ku. – Mó­wi­łem, że jak bardzo bym cię nie uwiel­biał, nie uwie­rzę w te całe od­wie­dzi­ny bez po­wo­du.

Hun­tria za­mru­ga­ła kil­ku­krot­nie i utkwi­ła wzrok w swo­ich dło­niach, gro­te­sko­wo ma­łych na tle kufla z bul­go­czą­cym kwa­sem. A od­zy­sku­jąc nie­ja­ką wła­dzę nad ję­zy­kiem, od­par­ła:

– Je­steś jedną z nie­wie­lu osób, dla któ­rych sta­ram się być uprzej­ma. Nawet jeśli udaję, po­wi­nie­neś to do­ce­nić.

– Niech ci bę­dzie. Ser­decz­nie dzię­ku­ję za twoją fał­szy­wą uprzej­mość.

– Pro­szę bar­dzo. A teraz mia­ła­bym do cie­bie parę pytań…

Demon uśmiech­nął się z prze­ką­sem, „a nie mó­wi­łem?” za­lśni­ło w spoj­rze­niu pio­no­wych źre­nic. Nie zwa­ża­jąc na jego pro­wo­ku­ją­ce miny, opo­wie­dzia­ła po­krót­ce o zna­le­zio­nej po­wło­ce Mii Blue. Azazel twier­dził, że nie ko­ja­rzy ta­kiej du­szycz­ki, ale gdy usły­szał, gdzie hun­trię za­wio­dły dal­sze po­szu­ki­wa­nia, wy­raź­nie ze­sztyw­niał. Wtedy spy­ta­ła, czy demon zna gwiaz­dę He­aven i wie, że ta ko­piu­je jego wy­stęp.

Znał, wie­dział i nie wy­glą­dał na za­do­wo­lo­ne­go. Za­nur­ko­wał dło­nią mię­dzy „bliź­niacz­ki” i wy­cią­gnął stam­tąd jo­in­ta. Po pstryk­nię­ciu pa­zu­ra­mi jeden ko­niec bi­buł­ki roz­ża­rzył się na po­ma­rań­czo­wo, a drugi wy­lą­do­wał w uszmin­ko­wa­nych ustach. Kira wie­dzia­ła, że demon pró­bu­je ma­sko­wać fru­stra­cję, zaj­mu­jąc sobie czymś ręce.

Po chwili, nie­chęt­nie, ale za­czął mówić. Wpierw o zna­jo­mo­ści z An­ge­li­que, potem o tym, jak po­ma­gał przy za­ło­że­niu He­aven i zre­zy­gno­wał w trak­cie, bo prze­cież we­dług pla­nów to miał być teatr ka­ba­re­to­wy, a nie…

– …bur­del au­kcyj­ny? – po­wtó­rzy­ła za­sko­czo­na hun­tria.

– Ina­czej tego nie nazwę, kru­szy­no. Dziew­czy­ny są na sprze­daż. Zga­du­ję, że wszyst­kie oprócz Angi.

– Ale jak to na sprze­daż?

– Tra­dy­cyj­nie, na jedną noc, na choć­by go­dzin­kę albo – za od­po­wied­nią kwotę – nawet na za­wsze. Klient tylko wska­zu­je model, płaci i może za­brać nową za­baw­kę do domu.

Kira za­gry­zła wargę w za­my­śle­niu. By coś ta­kie­go prze­szło, wiele osób – pla­sty­ków, kon­tro­le­rów, kry­mi­nal­nych, może nawet hun­trii – mu­sia­ło w stosownym mo­men­cie od­wró­cić głowy i przy­mknąć oczy.

Nie łu­dzi­ła się co do do­sko­na­ło­ści sys­te­mu: prze­cież zbrod­niarz pil­no­wał zbrod­nia­rza. Szcze­gól­nie su­mien­ność kon­tro­le­rów wy­da­wa­ła jej się wąt­pli­wa. Byli od­po­wie­dzial­ni za pro­wa­dze­nie ewi­den­cji, zo­bo­wią­za­ni do re­gu­lar­ne­go spraw­dza­nia, czy po­zo­sta­li pie­kiel­ni­cy grzecz­nie sie­dzą, gdzie sie­dzieć po­win­ni – czyli w miej­scu ska­za­nia.

Tyle że kon­tro­le­rem zo­stać mógł prak­tycz­nie każdy – pra­co­wa­ło ich w Biu­rze od groma, więc pew­nie tra­fia­ły się i szumowiny naj­gor­sze­go sortu. Ze śled­czy­mi oraz pla­sty­ka­mi spra­wa wy­glą­da­ła ina­czej – mu­sie­li tra­fić do Pie­kła za grze­chy lek­kie, czy bez­li­to­sne wie­rze­nia ogółu, przez które nawet dzie­ci miały szan­sę się tu zna­leźć. Ale skąd pew­ność, że czy­sta prze­szłość za­pew­ni rów­nie czy­stą przy­szłość? Prze­cież nic tych dusz nie po­wstrzy­my­wa­ło przed tym, by po śmier­ci zejść na ścież­kę grze­chów cięż­szych…

Piskliwy chi­chot odciągnął uwagę huntrii od tych niewesołych przemyśleń.

– …sły­sza­łem, że pokój VI­P-ow­ski to żywa wy­sta­wa – naj­wy­raź­niej Az cały czas coś mówił, a ona znowu nie słuchała – bo wiesz, nie­któ­rych to­wa­rów nie można lek­ko­myśl­nie pre­zen­to­wać świa­tu.

– Ja­kich to­wa­rów?

– Ot, cho­ciaż­by mo­de­li mi­nia­tu­ro­wych. – Ponownie się ro­ze­śmiał. – Dzie­cia­ki są w cenie, kru­szy­no.

Kira gwał­tow­nie wsta­ła, z roz­ma­chem roz­le­wa­jąc swój kwas. Brzdęk kufla ude­rza­ją­ce­go o stół zawtórował wściekłym słowom hun­trii:

– I ty się cie­szysz, Az?

Po­zo­sta­li go­ście baru zwró­ci­li na nią oczy.

– Och, kru­szy­no, spo­koj­nie – od­parł przy­ci­szo­nym gło­sem demon. – Prze­cież to nie muszą być praw­dzi­we dzie­ci… Za życia mogli mor­do­wać i kraść albo – co gor­sza – byli po­li­ty­ka­mi. A jeśli faktycznie są tam jakieś dzieciaki, to takie, które polewały kota naftą i rzucały podpaloną zapałkę. Pa­mię­taj, że nie ma ludzi bez winy, a spra­wie­dli­wość nie ist­nie­je, nie­waż­ne, po któ­rej stro­nie ba­ry­ka­dy wy­lą­du­jesz.

Hun­tria opa­dła z po­wro­tem na sie­dze­nie. Nie wie­dzia­ła, o ja­kich „stro­nach”, o ja­kiej „ba­ry­ka­dzie” mówił Aza­zel, ale nie miała za­mia­ru pro­sić, by roz­wi­nął tę przy­jem­ną jak ból głowy ideę. Wy­szep­ta­ła tylko:

– W takim razie muszę do­stać się do tego po­ko­ju.

– No, to od­wiedź po­now­nie tę prze­klę­tą spe­lu­nę i przy­znaj się pierw­szej lep­szej oso­bie. Za­ło­żę się, że nie prze­pusz­czą ta­kiej oka­zji.

– Przy­znaj? Do czego? – spy­ta­ła, ale uła­mek se­kun­dy póź­niej już wiedziała, o co mu cho­dzi.

***

In­for­ma­cje od Aza nijak nie tłu­ma­czy­ły znik­nię­cia Mii, za to pro­wa­dzi­ły do cze­goś znacz­nie więk­sze­go. Cze­goś, w czym nawet ja oba­wia­łam się maczać palce, a jed­nak wie­dzia­łam, że zanurzę się aż po łokcie.

Nigdy nie byłam dobra w da­wa­niu za wy­gra­ną.

***

Aku­rat prze­trzą­sa­ła szaf­kę ko­mi­sa­rza, gdy do ga­bi­ne­tu wszedł Saul.

– Wzy­wał mnie… – wiel­ko­lud urwał w pół zda­nia. – Ty?

– Ja – od­po­wie­dzia­ła, nie prze­ry­wa­jąc po­szu­ki­wań. – Sia­daj.

Nie po­słu­chał, otę­pia­łym wzro­kiem wpa­trzo­ny w musz­lę łącz­ni­ka. Pew­nie wy­obra­żał sobie, jak jesz­cze chwi­lę temu takie samo, po­dob­ne małży stwo­rze­nie pod­ska­ki­wa­ło na jego biur­ku, wy­wrza­sku­jąc roz­ka­zy ak­sa­mit­nym ni­czym pa­pier ścier­ny gło­sem Bam­be­ra.

– Sia­daj, mówię! – wark­nę­ła. – Ko­mi­sarz ma w swoim łącz­ni­ku na­gra­ne we­zwa­nie. Wy­star­czy podać imię, a musz­la de­li­kwen­ta sama powie mu, by ru­szył czte­ry li­te­ry.

– Że co?

– To ja cię tu ścią­gnę­łam, ge­niu­szu.

Nadal wy­glą­dał na dosyć zdez­o­rien­to­wa­ne­go, ale przy­naj­mniej wziął sobie krze­sło. Kira odetchnę­ła z ulgą.

Prze­rwała bez­owoc­ne po­szu­ki­wa­nia i wsko­czy­ła na biur­ko ko­mi­sa­rza. Mil­czą­co przyglądając się twar­dym rysom part­ne­ra, igno­rowała spoj­rze­nie jego zmru­żo­nych w ocze­ki­wa­niu oczu.

Saul w końcu nie wy­trzy­mał:

– Mów, o co cho­dzi, albo wra­cam do sie­bie.

– Chcę, żebyś od­po­wie­dział mi na jedno py­ta­nie – oznaj­mi­ła spo­koj­nie, dło­nią prze­jeż­dża­jąc po bla­cie biur­ka. Szczupłe palce do­tknę­ły ka­ła­ma­rza, mu­snę­ły ster­tę pa­pie­rów i niby przy­pad­kiem za­ci­snę­ły się na le­żą­cym obok pió­rze.

Kira pierw­szy raz mogła sobie po­pa­trzeć na part­ne­ra z góry. A jed­nak z tru­dem przy­szło jej za­cho­wa­nie nie­wzru­szo­ne­go wy­ra­zu twa­rzy, gdy, po­chy­la­jąc głowę, wy­szep­ta­ła:

– Jak na­zy­wa­ła się twoja pierw­sza dziew­czy­na?

Oczy męż­czy­zny roz­sze­rzy­ło zdu­mie­nie, które po chwi­li prze­mie­ni­ło się w zro­zu­mie­nie. Hun­tria wy­grze­ba­ła jego akta. I zna­la­zła py­ta­nie kon­tro­l­ne. Py­ta­nie, na które tylko praw­dzi­wy Saul po­tra­fił od­po­wie­dzieć.

Kira nie ro­zu­mia­ła do końca tego me­cha­ni­zmu, ale – choć sama nie znała imie­nia dziew­czy­ny – zo­rien­to­wa­ła­by się, jeśli po­dał­by złe. A gdyby podał pra­wi­dło­we, zaraz za­po­mnia­ła­by, jak brzmia­ło.

Oszust przez mo­ment nie mógł wy­du­sić z sie­bie słowa. Aż wresz­cie wy­mam­ro­tał:

– Nie masz prawa mnie spraw­dzać.

Ręka łow­czy­ni za­ma­szy­stym cio­sem wbiła pióro w po­li­czek męż­czy­zny. Nie zdą­żył za­re­ago­wać. Sta­lów­ka prze­bi­ła skórę, mlecz­nobiała se­mi­kr­ew wy­mie­sza­ła się z gra­na­to­wym atra­men­tem.

Kira do­tknę­ła świe­żej rany, a głowa męż­czy­zny bez­wład­nie opa­dła na pierś. Gdy hun­tria po­pły­nę­ła w głąb na­ru­szo­nej po­wło­ki, ko­lo­ro­wa burza rozszalała się przed ocza­mi jej duszy.

Wygrzebała imię dru­gie­go ist­nie­nia, któ­re­go dom tak bez­li­to­śnie plą­dro­wa­ła. Ja… Jako… Jakob. Na­praw­dę na­zy­wasz się Jakob.

Duch męż­czy­zny szar­pał się w pu­łap­ce wła­sne­go ciała. Pró­bo­wał uciec czar­nym mac­kom łow­czy­ni, wy­su­płu­ją­cym śli­skie nitki re­mi­ni­scen­cji ze splo­tów jego ist­nie­nia. Na próż­no.

Czemu ukra­dłeś po­wło­kę Saula? Co mu zro­bi­łeś? – py­ta­ła.

Inni mogli szat­ko­wać i prze­glą­dać dusze ni­czym ko­lek­cje slaj­dów, ale Kira nie miała ta­kiej wła­dzy nad dru­gim bytem. Prze­ję­ła kon­tro­lę nad cia­łem gu­mia­ka, ale nie zła­ma­ła ducha. Pod po­wie­ka­mi do­strze­ga­ła kłę­bek szyb­ko mi­ga­ją­cych ob­ra­zów, w uszach roz­brzmie­wa­ły urwa­ne dźwię­ki, noz­drza wy­peł­nia­ły nie­ustan­nie zmie­nia­ją­ce się za­pa­chy.

Z imieniem było najłatwiej. Poza tym mogła schwy­cić lo­so­we wspo­mnie­nie, ale cięż­ko było je utrzy­mać na dłu­żej w mac­kach wła­snej świa­do­mo­ści. A mó­wiąc do Ja­ko­ba, zwięk­sza­ła szan­se na spo­wol­nie­nie sza­leń­cze­go wiru, za­trzy­ma­nie w ka­drze tego, co ją in­te­re­so­wa­ło. W końcu po usły­sze­niu py­ta­nia trud­no nie po­my­śleć o od­po­wie­dzi.

Ale żaden z ob­ra­zów nie zwol­nił, żaden nie przy­kuł uwagi Kiry. Jakob dalej sta­wiał opór i był w tym na­praw­dę dobry.

Za­ata­ko­wa­ła moc­niej, ze­wsząd ude­rzając na­tręt­ny­mi jak muchy py­ta­nia­mi, które echem roz­no­si­ły się po jaźni oszu­sta:

Kim je­steś!? Kim je­steś?! Kim je­steś?!

Czemu ukra­dłeś po­wło­kę Saula?! Czemu ukra­dłeś po­wło­kę Saula?!

Co się stało z Mią Blue? Co się stało z Mią Blue?

Za­bi­łeś ją? Za­bi­łeś ją?

Co ro­bi­łeś w jej miesz­ka­niu? Co ro­bi­łeś w jej miesz­ka­niu?

To nie był żaden ano­nim, co? To nie był żaden ano­nim, co?

Dla­cze­go?! Dla­cze­go?! Dla­cze­go?! Dla­cze­go?!

W końcu pod­dał się tej la­wi­nie słów i po­ka­zał jedną z od­po­wie­dzi. A wtedy hun­tria za­czę­ła kląć, na czym świat stoi…

Teraz

– Cze­kaj, cze­kaj. – Bam­ber uniósł dłoń, po­wstrzy­mu­jąc pod­wład­ną przed kon­ty­nu­owa­niem opo­wie­ści. – Cały czas wie­dzia­łaś, że jest szpic­lem z SW?

Hun­tria po­krę­ci­ła głową.

– Nie cały, sir. Zda­rze­nia, o któ­rych opo­wia­dam, miały miej­sce dwa­dzie­ścia czte­ry dni temu.

To ozna­cza­ło, że dziew­czy­na po­trze­bo­wa­ła ty­go­dnia, by przej­rzeć pod­sta­wio­ne­go przez SW agen­ta. Bamber doradzał tamtemu milczenie i opieranie się wszelkim propozycjom Kiry, w końcu praw­dzi­wy Saul wła­śnie tak po­stę­po­wał. Widać to nie wystarczyło.

– Po czym się zo­rien­to­wa­łaś? – do­cie­kał dalej.

Kira wzru­szy­ła ra­mio­na­mi, jakby sama nie wie­dzia­ła, ale gdy otwo­rzy­ła usta, po­pły­nął z nich potok słów:

– Po pierw­sze Saul, ten praw­dzi­wy, był jakiś ner­wo­wy, przy­gnę­bio­ny. Jed­ne­go dnia cie­nie zna­czy­ły mu oczy, ale dru­gie­go wy­glą­dał, jak gdyby nigdy nic. Zga­du­ję, że wtedy do­szło do pod­mian­ki. A ten nowy to to­tal­na ofer­ma, ze­mdli­ło go na widok lekko po­dziu­ra­wio­nej skóry, potem w ogóle nie krył się z tym, że był spra­wą po­dej­rza­nie za­in­te­re­so­wa­ny. No i jak wzię­łam od niego pa­pie­ro­sy, to zro­zu­mia­łam, że nie pali. Pacz­ka była taka po­mię­ta, jakby nie­daw­no z kimś wal­czył, ale z dru­giej stro­ny, płaszcz miał nowy… – Zmarsz­czy­ła czoło i do­da­ła: – Zapomniałabym o najważniejszym: SW-owiec miał problemy z oddychaniem, a to ty­po­wy objaw po zmia­nie skóry na nie­do­pa­so­wa­ną.

Ko­mi­sarz po­dra­pał się po gło­wie. Nie na­dą­żał za ob­ja­śnie­nia­mi pod­wład­nej, ale wolał tego nie mówić na głos, więc wy­krzy­wił gniew­nie wargi i spy­tał:

– Czyli co? Ata­ku­jesz fa­ce­ta, bo miał po­mię­tą pacz­kę pa­pie­ro­sów? Osza­la­łaś?!

Jeśli Bam­be­ra wzrok nie mylił, huntria po­trak­to­wa­ła go miną, którą re­zer­wo­wa­ła dla osób wy­jąt­ko­wo nie­roz­gar­nię­tych.

– Nie zro­bi­łam tego lek­ko­myśl­nie. Saul palił jak smok, ofer­ma z SW już nie. Zga­du­ję, że nosił pacz­kę jako ele­ment przy­kryw­ki, taki re­kwi­zyt. Zresz­tą to tylko po­szla­ka. Do­pie­ro py­ta­nie kon­tro­l­ne, które od­czy­ta­łam z akt Saula, upew­ni­ło mnie w podejrzeniach.

Ko­mi­sarz po­my­ślał o tym, jakim spo­so­bem Kira we­zwa­ła do sie­bie SW-owca, i wle­pił wzrok w musz­lę ko­mu­ni­ka­to­ra. Przez tę małą cho­le­rę będę mu­siał ska­so­wać wszyst­kie na­gra­nia, stwier­dził w duchu. I wy­mie­nić zamki w drzwiach.

– Zga­du­ję, że akta wy­kra­dłaś z mojej szaf­ki, ale mu­sia­łaś to zro­bić, zanim ścią­gnę­łaś Saula do ga­bi­ne­tu. – Po­de­rwał głowę, nagle pe­wien, że zła­pał Kirę na kłam­stwie. – W takim razie, czego ty tam jesz­cze szu­ka­łaś?

Hun­tria wy­da­wa­ła się zu­peł­nie nie­po­ru­szo­na chy­trym, trium­fu­ją­cym bły­skiem w oku ko­mi­sa­rza.

– Chcia­łam zna­leźć wła­sne akta, sir – od­par­ła z roz­bra­ja­ją­cą szcze­ro­ścią. – Zo­ba­czyć, co cie­ka­we­go ma na mnie Biuro.

Bam­ber wes­tchnął za­wie­dzio­ny i prze­tarł nagle cięż­kie po­wie­ki. Po­czuł się bar­dzo, ale to bar­dzo zmę­czo­ny.

– Dobra – wy­chry­piał – jaki to wszyst­ko ma zwią­zek ze spra­wą Huck­ste­ra?

– Pro­szę za­cho­wać cier­pli­wość, sir. To do­pie­ro po­ło­wa hi­sto­rii…

Dwa­dzie­ścia czte­ry dni wcze­śniej

– Ko­mi­sarz wie?

– Jako je­dy­ny. Ale le­piej nie mów mu, że też się do­wie­dzia­łaś. – Zmarsz­czył brwi, po czym dodał: – Naj­le­piej ni­ko­mu nic nie mów.

Zmru­ży­ła po­wie­ki, ły­piąc na ni­by-Sau­la-Ja­ko­ba po­dejrz­li­wym wzro­kiem. Dla­cze­go mia­ła­by ukry­wać co­kol­wiek przed Bam­be­rem? Czyż­by SW-owiec nie chciał, by wy­szło na jaw, jakim oka­zał się nie­kom­pe­tent­nym dur­niem? W takim razie hun­tria ży­czy­ła mu po­wo­dze­nia w wy­tłu­ma­cze­niu się z brzyd­kiej rany na gębie. No, bo co? Powie, że nie­for­tun­nie spadł ze scho­dów i po­le­ciał na spo­tka­nie za­ostrzo­nej w szpic po­rę­czy?

Ni­by-Saul-Ja­kob w za­my­śle­niu badał wiel­kość uszko­dzeń. Jego język, ni­czym nad­zwy­czaj ru­chli­wa gli­sta, prze­jeż­dżał po wnę­trzu oka­le­czo­ne­go po­licz­ka, pró­bu­jąc wy­do­stać się na ze­wnątrz przez oto­czo­ną pier­ście­niem gra­na­to­wych kro­pe­lek dziu­rę, ale był na to zde­cy­do­wa­nie za sze­ro­ki. Kira do­strze­ga­ła je­dy­nie ró­żo­wy ko­niu­szek, le­d­wie wy­sta­ją­cy z po­strzę­pio­nej tkan­ki. Rana wy­glą­da­ła na­praw­dę pa­skud­nie, a plama po atra­men­cie tylko po­gar­sza­ła efekt.

Jed­nak na drugi dzień twarz męż­czy­zny była jak nowa, po dziu­rze ślad nawet nie zo­stał. Ni­by-Saul-Ja­kob mu­siał od­wie­dzić ga­bi­net pla­stycz­ny, w któ­rym za­ła­ta­li go jak uszkodzony but.

Kira chcia­ła jesz­cze po­roz­ma­wiać z SW-owcem, bo poprzedniego dnia nie­wie­le z niego wy­cią­gnę­ła, ale za­rów­no biur­ko Saula, jak i hun­trii, znaj­do­wa­ły się we wspól­nej sali, gdzie pra­co­wa­ło kil­ku­dzie­się­ciu ewen­tu­al­nych świad­ków.

Dla­te­go, gdy tylko za­uwa­ży­ła, że part­ner w końcu zbie­ra się do wyj­ścia, schwy­ci­ła go za ło­kieć i za­su­ge­ro­wa­ła tonem nie­wi­niąt­ka:

– Przejdź­my się, co, wiel­ko­lu­dzie?

Ski­nął, zanim skoń­czy­ła mówić, jakby od po­cząt­ku spo­dzie­wał się tej pro­po­zy­cji.

Za­rzu­ci­ła na ra­mio­na kurt­kę, on zgar­nął swój głup­ko­wa­ty ka­pe­lusz z biur­ka i wy­szli. Na ze­wnątrz pa­no­wa­ła cisza, a zie­lo­ne świa­tła la­tar­ni roz­pra­sza­ły mroki ro­dzą­cej się nocy. Ostat­nio wie­czo­ry nad­cho­dzi­ły szyb­ko, jakby gwieź­dzie, wokół któ­rej krą­ży­ło dzie­więć krę­gów pie­kiel­nych, znu­dził się mo­no­ton­ny krajobraz Lyuk. Nic w tym zresz­tą dziw­ne­go. Mia­sto ka­mie­nia­mi stało, wszyst­kie bu­dyn­ki były szare i w jakiś spo­sób przy­tła­cza­ją­ce, a ponad da­cha­mi gó­ro­wa­ły ma­ja­czą­ce w od­da­li ciel­ska pa­ją­ków dźwi­go­wych. Stwo­rze­nia ha­ro­wa­ły w stocz­ni, pod­no­sząc na srebr­nych ni­ciach po­tęż­ne ele­men­ty stat­ków, jakby te nic nie wa­ży­ły.

– My­ślisz, że kie­dyś byli ludź­mi? – spy­ta­ła Kira, wpa­trzo­na w gigantyczne cie­nie na tle pur­pu­ro­we­go nieba.

– Mó­wisz o pa­ją­kach? Nie wiem. Ponoć w Dzie­wią­tym Kręgu prze­lud­nie­nie spra­wi­ło, że wci­ska­ją dusze do owa­dzich po­włok, ale w Pią­tym na razie mamy spo­kój. – Dra­pał się po po­licz­ku. Twarz mu­sia­ła go swę­dzieć po „ła­ta­niu”. – Poza tym, co to za oszczęd­ność miej­sca, wkła­dać czło­wie­ka w takie bydlę?

Kira uśmiech­nę­ła się lekko. Dostrzegała jasno, że z ni­by-Sau­la-Ja­ko­ba ze­szło na­pię­cie, któ­re­go dotąd nie była nawet świa­do­ma.

Skrę­ci­ła w pierw­szą lep­szą ulicz­kę, tra­cąc widmo pa­ją­ków z oczu, i zmie­ni­ła temat:

– To nie był żaden ano­nim, co?

Mężczyzna pochylił głowę, błękitne oczy i twar­de rysy za­to­nę­ły w cie­niu fedory.

– Taa… Szko­da, że nie do­grze­ba­łem się do tego wcze­śniej. Wi­dzisz, po­wło­ki noszą ślady pa­mię­cio­we wła­ści­cie­la nawet po…

– Wiem – wtrą­ci­ła. – Uryw­ki ostat­nich wspo­mnień.

Po­tak­nął.

– Cza­sa­mi po gło­wie prze­my­ka­ją mi myśli, które wcale nie na­le­żą do mnie. Dzię­ki temu wie­dzia­łem, gdzie znaj­dzie­my ciało…

– Ach, ro­zu­miem. To ty je­steś tym za­zdro­snym fa­ce­tem Mii!

– Nie ja – zaprzeczył sta­now­czo. – Saul był… Chyba.

Kira wzdry­gnę­ła się, jakby ktoś nagle prze­je­chał jej kost­ką lodu wzdłuż krę­go­słu­pa.

– Był?

– Twój part­ner nie chciał z nami współ­pra­co­wać, więc mu­sie­li­śmy go oddać Innym. Nie­ste­ty, z fatalnym skut­kiem.

To zda­rza­ło się rzad­ko. Inni z chi­rur­gicz­ną pre­cy­zją kro­ili dusze, wy­cią­ga­jąc na świa­tło dnia do­kład­nie to, czego po­trze­bo­wa­li. Ale cza­sa­mi… tylko cza­sa­mi, po pro­stu coś szło nie tak. A wtedy już nie było ka­wał­ków, które można by po­zbie­rać do kupy.

Hun­tria prze­łknę­ła gulę, rap­tem na­ra­sta­ją­cą jej w gar­dle.

– Dla­cze­go go zgar­nę­li­ście?

– Mamy do­wo­dy, że sa­bo­to­wał nie­któ­re śledz­twa.

Za­wa­ha­ła się przed za­da­niem ko­lej­ne­go py­ta­nia:

– My­śli­cie, że je­stem w to uwi­kła­na?

Tym razem po­krę­cił głową.

– Na to brak do­wo­dów, poza tym spraw­dzi­łem cię. O dziwo, pa­pie­ry masz w miarę czy­ste.

Cóż, przy­naj­mniej do­wie­dzia­ła się, gdzie znik­nę­ły jej akta.

– Dla­cze­go pod­su­ną­łeś mi trop wią­żą­cy Mię z Sau­lem? Prze­cież, prę­dzej czy póź­niej, za­pro­wa­dził­by mnie pro­sto do cie­bie.

Na ustach męż­czy­zny mignął cień słabo skry­wa­ne­go uśmie­chu.

– Kto wie? – odparł z przekąsem. – Być może chcia­łem cię wy­pró­bo­wać.

– I co? – fuk­nę­ła.

– Nie jest źle. – Mru­gnął do Kiry za­wa­diac­ko, a ona parsknęła śmiechem. Do stu dia­błów, za­czy­na­ła lubić tego dur­nia!

Rap­tem jed­nak pomyślała o Mii i wszelka wesołość ją opuściła.

– To Saul zabił dziewczynę?

– Nie wiem. Blue wciąż może ist­nieć.

Kira zmarszczyła brwi.

– Ale jak?

– Hmm… Pla­sty­cy roz­wa­ża­ją dwa wa­rian­ty, prawda? Są ślady – duszę prze­nie­sio­no, nie ma śla­dów – zna­czy, ko­niec pie­śni. A jeśli to tak na­praw­dę nie była skóra Blue? Jeśli ktoś stwo­rzył iden­tycz­ną, pustą po­wło­kę i po pro­stu znisz­czył?

Huntria za­chły­snę­ła się na myśl o ta­kiej ewen­tu­al­no­ści. Jak mogła na to nie wpaść? Co gor­sza, jak on mógł wpaść na to przed nią?!

– Sądzę, że Han­dlarz ma­czał w tym wszyst­kim palce – dodał ni­by-Saul-Ja­kob. – Pew­nie…

– Kto?

– Cho­le­ra jasna, nie prze­ry­waj mi w kółko. – Zmie­rzył ją groź­nym spoj­rze­niem i do­pie­ro po upew­nie­niu się, że za­mknę­ła dziób na kłód­kę, kon­ty­nu­ował: – Han­dlarz to pseu­do­nim. Jedna z grub­szych ryb w morzu zwa­nym czar­nym ryn­kiem. Sprze­da­je nie­le­gal­ne po­wło­ki, po­dej­rze­wam, że He­aven się u niego za­opa­tru­je. Poza tym chętnie przygarnia – zaakcentował sarkastycznie – zagubione dusze. Krążą różne legendy o tym, co potem z nimi robi. Brakuje jednak sznur­ków łą­czą­cych z Handlarzem two­je­go by­łe­go part­ne­ra oraz pannę Blue.

Umilkł i zwal­nia­jąc kroku, znowu wbił wzrok w zie­mię.

– Co ro­bi­łeś w miesz­ka­niu Mii? – prze­rwa­ła ciszę huntria.

Ni­by-Saul-Ja­kob niespodziewanie wy­buch­nął śmie­chem.

– Śle­dzi­łaś mnie! Nie uwa­żasz, że to lekka hi­po­kry­zja z two­jej stro­ny? – Wy­słu­chał od­po­wie­dzi Kiry ze sto­ic­kim spokojem. – Ach, oczy­wi­ście, że nie uwa­żasz. No tak, skoro je­steś w tym lep­sza ode mnie, nie po­wi­nie­nem się zło­ścić. To ma sens. Więc po­zwól mi za­spo­ko­ić twoją cie­ka­wość. Li­czy­łem, że widok miesz­ka­nia panny Blue obu­dzi we mnie wspo­mnie­nia Saula. Jesteś usatysfakcjonowana? Och, to bar­dzo doj­rza­łe z two­jej stro­ny… Mo­żesz scho­wać już ten palec. Zro­zu­mia­łem alu­zję.

***

– Znaj­dę je – obie­ca­ła.

Roz­ma­za­ła kciu­kiem kro­pel­ki se­mi­kr­wi wy­kwi­ta­ją­ce we wnę­trzu dłoni Ja­ko­ba. Dwa małe na­kłu­cia znowu po­zwo­li­ły jej wnik­nąć do byłej po­wło­ki Saula. Tym razem, za­miast za­nu­rzyć się w roz­sza­la­łym morzu, tra­fi­ła na spo­koj­ne wody le­ni­wie pły­ną­cej rzeki wspo­mnień.

Jakob sku­pił się na czymś przy­jem­nym, tak jak go po­in­stru­owa­ła. Miała ocho­tę po­dej­rzeć, co ta­kie­go spra­wia­ło mu ra­dość, ale po­sta­no­wi­ła usza­no­wać pry­wat­ność to­wa­rzy­sza. Nie z przy­zwo­ito­ści, na ta­kich truizmach się nie wy­zna­wa­ła. Po pro­stu, gdyby partner zła­pał ją na pod­glą­da­niu, mógł­by stra­cić wszel­kie chęci do współ­pra­cy.

Bez dalszego ociągania się za­czę­ła po­szu­ki­wa­nia. Otoczyła spiralą czarnych macek wody mi­go­tli­we­go stru­mie­nia i musnęła błyszczącą powierzchnię, próbując odnaleźć jakiś mar­twy punk­t tego prądu. W końcu za­trzy­ma­ła się przy ciem­no po­ły­sku­ją­cej sa­dzaw­ce i za­nurzyła w od­mę­tach pierw­sze­go z od­na­le­zio­nych śla­dów.

Pełne usta Mii roz­cią­gał fi­glar­ny uśmiech, ciem­ne oczy błysz­cza­ły in­te­li­gen­cją.

– Nie­dłu­go bę­dzie­my wolni. Jesz­cze tylko…

Po­ca­ło­wał ją… Krą­głe pier­si fa­lo­wa­ły, lśniąc od potu… ję­zy­kiem draż­nił ró­żo­we sutki… Uda roz­chy­li­ły się za­chę­ca­ją­co… Powoli wsu­nął się w nią i ryt­micz­nie po­ru­sza­jąc bio­dra­mi…

Obraz fa­lo­wał. Choć pełen luk, nie po­zo­sta­wiał wąt­pli­wo­ści. Blue była ko­chan­ką Saula.

Kira wy­szła ze wspo­mnie­nia i sto­jąc nad brze­giem szem­rzą­cej cicho rzeki, wy­pa­try­wa­ła ja­kiej­kol­wiek skazy. Po chwi­li za­uwa­ży­ła roz­wi­dle­nie. Bez na­my­słu za­nu­rkowała w cien­kiej, po­ły­sku­ją­cej czer­wie­nią od­no­dze.

Mia znowu uśmie­cha­ła się, jakby wie­dzia­ła coś, o czym nikt inny nie wie.

– Czemu tak, czemu ko­cha­nie? – zaśpiewała drżącym głosem.

– Nie! Bła­gam, nie!

– Czy to z mi­ło­ści za­bi­łeś mnie?

Na­gro­ma­dze­nie emo­cji ude­rzy­ło w Kirę. Za­chwia­ła się, wy­rzu­co­na z po­wro­tem na brzeg. Czuła ból. Ogrom­ny ból stra­ty i dojmującą rozpacz. Wie­dzia­ła, że gdzieś tam, na ze­wnątrz, jej ciało ro­ni­ło łzy.

Z tru­dem wzno­wi­ła po­szu­ki­wa­nia. Cof­nę­ła się w górę stru­mie­nia i spo­strze­gła drob­ną myśl, którą wcze­śniej prze­ga­pi­ła. Leżała tam, niby kamyk opłu­ki­wa­ny wodą. Huntria chwy­ci­ła ją pew­nie.

– To nie ona, to nie ona! – po­wta­rzał, ude­rza­jąc me­to­dycz­nie. Bia­ła­wa ciecz spry­ski­wa­ła mu dło­nie. Nisz­cząc po­wło­kę, sta­rał się za wszel­ką cenę nie pa­trzeć w twarz, którą prze­cież ko­chał.

Kira wy­śli­zgnę­ła się z ciała part­ne­ra i otar­ła zwil­got­nia­łe po­licz­ki.

– Masz coś? – spy­tał Jakob.

Tym razem go nie okła­ma­ła.

***

Ta sama gra ko­lo­ro­wych świa­teł, ten sam roz­sa­dza­ją­cy uszy hałas. Kira znowu sie­dzia­ła w He­aven. Opar­ta o kon­tu­ar, maj­ta­ła nerwowo no­ga­mi, po­nie­waż krze­sło ba­ro­we było dla niej zde­cy­do­wa­nie za wy­so­kie.

– Cześć, dzie­cin­ko – usły­sza­ła nad uchem zna­jo­my głos. Chło­pak wstrze­lił się w lukę mię­dzy jed­nym wy­stę­pem a dru­gim, więc nie miała pro­ble­mu ze zrozumieniem tego, co mówił.

Od­szu­ka­ła w pa­mię­ci pa­su­ją­ce do twa­rzy imię.

– Da­mien – wy­rzu­ci­ła z sie­bie. – W sumie to za­baw­ne, że na­zy­wasz mnie dzie­cin­ką.

Tym razem wy­ja­śni­ła mu, że nie­któ­rzy w Pie­kle wy­glą­da­li do­kład­nie na tych, którymi byli. Przy­naj­mniej nie­gdyś byli. Opo­wie­dzia­ła o ży­wych, na­ma­cal­nych du­szach, które nie noszą po­włok, wy­glą­dem od­zwier­cie­dla­jąc to, jak wi­dzia­ły sie­bie przez więk­szość czasu spę­dzo­ne­go na Ziemi. Mło­dzi za­zwy­czaj nie zmie­nia­li się wzglę­dem ostat­nich mo­men­tów życia, ale star­si, do­strze­ga­ją­cy w lu­strze ob­li­cze gład­sze niż w rze­czy­wi­sto­ści, czę­sto od­zy­ski­wa­li dawną apa­ry­cję. Nie bra­ko­wa­ło też osób, które w swej pa­mię­ci były siwe i takie już zo­sta­wa­ły na za­wsze.

Kira wolała nie mówić, co dzieje się z ludź­mi nie­świa­do­my­mi wła­sne­go ist­nie­nia. Obawiała się tego tematu. Za to do­sko­na­le potrafiła opisać losy dusz z na­praw­dę nie­wiel­kim ba­ga­żem wspo­mnień.

– O, kurwa – Da­mien prze­klął, aku­rat gdy znowu zro­bi­ło się gło­śniej – ty serio tak, Rika? Ja pier­do­lę… Teraz to do­pie­ro mi głu­pio, że dałem ci tamtą fajkę.

Pró­bo­wał cią­gnąć roz­mo­wę, ale po wy­ra­zie jego twa­rzy wy­wnio­sko­wa­ła, że czuł się nie­zręcz­nie w jej to­wa­rzy­stwie. Dla­te­go z uśmie­chem przy­ję­ła pierw­szą lep­szą wy­mów­kę, jaką wy­my­ślił, by sobie pójść. Zresz­tą i tak le­d­wie sły­sze­li się w tym ja­zgo­cie.

***

Jed­nym z no­to­rycz­nie po­peł­nia­nych za życia grze­chów Da­mie­na nie­wąt­pli­we mu­sia­ło być plot­kar­stwo. Bo jak ina­czej wy­tłu­ma­czyć, że nie mi­nę­ła go­dzi­na, a silne dło­nie schwy­ci­ły mnie za ra­mio­na i za­cią­gnę­ły w ni­cość?

Rap­tem świa­tła po pro­stu zga­sły, ha­ła­sy uci­chły. Za­pa­no­wa­ły cisza oraz mrok.

***

Hun­tria od­nio­sła wra­że­nie, że po­wo­li od­zy­sku­je przy­tom­ność. Jak­kol­wiek świat wciąż tonął w bez­dź­więcz­nych ciem­no­ściach, pod czasz­ką Kiry dud­nił istny hu­ra­gan bólu. Pod­no­sząc się na łok­ciach, spró­bo­wa­ła uporządkować myśli. Między dręczące ją pytania wdarł się zna­jo­my chi­chot. Za­ło­żę się, że nie prze­pusz­czą ta­kiej oka­zji. No, tak. Stary demon miał rację.

Minęło trochę czasu, nim zo­rien­to­wa­ła się, że leży na po­sła­niu z po­du­szek. Poza tym coś było nie tak. Czuła ucisk zim­nej ob­rę­czy na nad­garst­ku.

Mach­nę­ła ręką, a łań­cuch za­brzę­czał cicho. Nagle coś po­ru­szy­ło się w ciem­no­ściach. W obron­nym od­ru­chu hun­tria mach­nę­ła nogą i tra­fi­ła.

Coś oka­za­ło się mięk­kie i pi­skli­we:

– Ej, co ty ro­bisz?

– Och, wy­bacz. Ciem­no tu jak w dupie.

Od­po­wiedź przy­szła do­pie­ro po chwi­li wa­ha­nia:

– Nie­praw­da… wszyst­ko widać.

Kira ob­ma­ca­ła głowę i po­czu­ła pa­ru­ją­cą wil­goć na pal­cach. Zna­jo­me ukłu­cie pa­ni­ki – bez­sen­sow­ne echo ludz­kie­go in­stynk­tu – prze­szy­ło jej serce. Prze­cież wie­dzia­ła, że ob­ło­ki za­wie­si­stej pary zna­mio­nu­ją go­je­nie. Rana za­skle­pi się nie­ba­wem, zo­sta­wia­jąc hun­trię o kilka wspo­mnień lżej­szą, ale widzącą.

Od­zy­sku­jąc po­wo­li wzrok, za­sta­na­wia­ła się, co tym razem ule­gło za­po­mnie­niu. Może walka, którą sto­czy­ła z na­past­ni­kiem? Ktoś mu­siał ją nie­źle grzmot­nąć w łeb.

– Wow! Twoja po­wło­ka sama się na­pra­wia? – spy­ta­ło za­zdro­śnie pi­skli­we coś.

Czerń przed jej ocza­mi zastąpił wir kolorów po­ru­szający się ni­czym rój pszczół. W pew­nym mo­men­cie plamy na­bra­ły kształ­tu pulch­nej dziew­czyn­ki, by po chwi­li z po­wro­tem roz­paść się na ty­siąc mi­go­tli­wych ka­wał­ków.

– To nie tak – od­par­ła hun­tria. – Nie je­stem żad­nym prze­klę­tym gu­mia­kiem.

Obraz sca­lił się na mo­ment, uka­zu­jąc ura­żo­ną minę tam­tej.

– Mó­wisz, jakby to było coś złego. Mieć po­wło­kę.

Kira ugry­zła się w język, zanim zdą­ży­ła po­twier­dzić. Jesz­cze bez­ce­lo­wych dy­wa­ga­cji jej do szczę­ścia bra­ko­wa­ło.

– Gdzie je­ste­śmy? – zmie­ni­ła temat i za­mru­ga­ła, by le­piej wi­dzieć. Ude­rzo­na tym, co zo­ba­czy­ła, nie do­sły­sza­ła od­po­wie­dzi dziew­czyn­ki.

Pokój tonął w czer­wo­nym świe­tle. Na po­dusz­kach w kształ­cie serc le­ża­ły drob­ne po­sta­ci, wy­stro­jo­ne jak na bal prze­bie­rań­ców. Kira do­strze­gła różową wróż­kę usa­do­wio­ną na ko­la­nach ja­kie­goś fa­ce­ta i ze­bra­ło jej się na wy­mio­ty. Uciekła wzrokiem, tylko po to, by natrafić na kolejne pary: małego kowboja wtulonego w piersi krępej kobiety, żołnierzyka prowadzonego za rękę przez siwiejącego mężczyznę, syrenkę trzymaną w ramionach przez innego… tak wielu innych.

Siłą woli po­wstrzy­ma­ła chęć rzu­ce­nia się na łajdaków, w za­mian utrwalając sobie te wszystkie ohydne twarze w pa­mię­ci. Nigdy, prze­nig­dy już ich nie za­po­mni. Nie­waż­ne, ile ran otrzy­ma, ile czasu minie. Znajdzie ich wszystkich. Jednak teraz mogła tylko patrzeć.

Wreszcie z tru­dem od­wró­ci­ła głowę.

– Je­stem Rika – ledwie zdołała wydusić z siebie. – A ty jak się na­zy­wasz? Na­praw­dę – pod­kre­śli­ła.

Dziew­czyn­ka spu­ści­ła wzrok.

– Nina Sleen. Ale teraz wszy­scy mówią na mnie Niu­nia. – Nina za­drża­ła, przy­my­ka­jąc po­wie­ki. – Nie… nie po­win­nam z tobą roz­ma­wiać – po­wie­dzia­ła gło­sem dużo po­waż­niej­szym i mniej pi­skli­wym niż do­tych­czas, po czym od­su­nę­ła się na swoje po­dusz­ki i umil­kła.

Kira na razie dała dziewczynce spokój. Najpierw odszukała wzrokiem przykryte szkarłatną zasłoną wyjście, a potem znowu za­czę­ła się roz­glą­dać.

Na­po­ty­ka­ła same za­mglo­ne apa­tią spoj­rze­nia dzieci i te inne. Te wypełnione chorymi żądzami. Podczas gdy oczy ofiar wydawały się przesłonięte bielmem, ślepia bestii błyszczały ekstatycznie. Jakby każda z par znajdowała się w odrębnym kawałku rzeczywistości, gdzie koszmar mieszał się z radosnym spełnieniem, a pozorna niewinność spotykała się z kłamliwą opiekuńczością. Gdzie nie było miejsca na prawdę.

W tym okropnym zbiorowisku tylko Nina wy­da­wa­ła się w miarę przy­tom­na. Dla­te­go huntria jednak spró­bo­wa­ła prze­ko­nać dziewczynkę do sie­bie.

Zaczęła opo­wiadać o swo­jej przy­ja­ciół­ce, która pra­co­wa­ła w He­aven i pewnego dnia za­gi­nę­ła. A gdy później od­na­le­zio­no jej puste ciało, spra­wę po­szu­ki­wań uznano za za­mknię­tą. Oczy­wi­ście, Kira pod­kre­śli­ła, że nie wie­rzy w ani jedno słowo tych sko­rum­po­wa­nych świń z Biura, ani żad­nej innej Sek­cji, które pew­nie nawet pal­cem nie kiw­nę­ły, by od­na­leźć jej przy­ja­ciół­kę. Że dla­te­go roz­po­czę­ła śledz­two na wła­sną rękę. I to śledz­two za­wio­dło ją tutaj.

Hi­sto­ryj­ka była na­iw­na do bólu zębów, ale wzbu­dzi­ła za­in­te­re­so­wa­nie Niny. Tamta słu­cha­ła, nadal jed­nak nie­skłon­na, by się ode­zwać, więc huntria pró­bo­wa­ła dalej:

– Nie chcia­ła­byś stąd uciec? Mam pe­wien plan…

– Nie – wtrą­ci­ła ostro dziewczynka i do­da­ła ci­szej: – Chcia­ła­bym zo­stać od­na­le­zio­na.

Mó­wi­ła le­d­wie szep­tem, więc Kira przy­su­nę­ła się bli­żej.

– Od­na­le­zio­na?

– Pew­nie ofi­cjal­nie już nie ist­nie­ję. – Nina po­ru­szy­ła się ner­wo­wo. – Je­śli ucie­kłabym, nic mnie na wol­no­ści nie czeka, poza że­bra­niem i sprze­da­żą tego ciała. Co to za róż­ni­ca? Ale gdyby… Gdyby od­na­lazł mnie ktoś z moich dni i wy­ku­pił, wtedy mo­gła­bym… mogła… – nie do­koń­czy­ła i zwi­nąw­szy się w kłę­bek, zaczęła cicho pochlipywać.

Huntria wes­tchnę­ła. Duchy na­le­żą­ce do jed­nej ro­dzi­ny, duchy przy­ja­ciół, czy naj­po­śled­niej­szych nawet zna­jo­mych, były rozdzielane w Pie­kle. Po śmier­ci próż­no szu­kać swo­ich bli­skich, a wszel­kie sta­ra­nia pod­le­ga­ły su­ro­wej karze. Teo­re­tycz­nie sta­no­wi­ło to część ska­za­nia. Kira uwa­ża­ła jednak, że zwy­czaj­nie ła­twiej było ste­ro­wać odartymi z więzi le­gio­na­mi dusz. I wąt­pi­ła, by ja­kieś ciem­ne typy brały udział w ra­do­snym łą­cze­niu ro­dzin – za duże ry­zy­ko, a zyski nie­chyb­nie identyczne, co przy zwy­kłej sprze­da­ży.

„Od­na­le­zie­nie” musiało stanowić mit krą­żą­cy po podziemiach He­aven. Mit, w któ­re­go urzeczywistnienie praw­do­po­dob­nie nikt nie wierzył, a jed­nak wszyscy prze­ka­zy­wa­li mię­dzy sobą hi­sto­rie o tych, któ­rym się udało.

Huntria nie miała za­mia­ru miaż­dżyć tych złu­dzeń, więc od­par­ła tylko:

– Ro­zu­miem.

Obie umil­kły. Kira za­czę­ła grze­bać przy ob­rę­czy za­ci­śnię­tej na nad­garst­ku. Wtem zauważyła wygrawerowany w metalu numer. Trzy.

Popatrzyła na rękę Niny i dostrzegła czwórkę. Kira wcześniej tego nie zarejestrowała, ale wszystkie dzieci nosiły takie ozdo­by. I pewnie każde z nich miało osobny numer. A potwory, po wypróbowaniu kilku ofiar, znikały gdzieś na chwilę i wracały z wybranym kluczem. Huntria wyobrażała sobie, jak podchodzą do jakiejś damulki, podają numerek i płacą.

Zacisnęła dłonie w pięści. Wąt­pi­ła, że otu­ma­nio­ne dzie­ci zwró­cą uwagę na jej ewen­tu­al­ną uciecz­kę, a na reakcję któregoś z dorosłych wręcz liczyła. Niech tylko podejdą i spróbują ją wypróbować. Niech tylko…

Nie za­sta­na­wia­jąc się dłu­żej, Kira za­ci­snę­ła zęby, wy­ła­ma­ła sobie kciuk i zdzie­ra­jąc skórę z wierz­chu dłoni, zsu­nę­ła ob­ręcz. Rękę zaraz oto­czy­ła cien­ka, biała smuż­ka pary.

Nina cały czas milcząco przyglądała się poczynaniom huntrii. Ale nikt inny nawet nie obrócił się w jej stronę.

Bio­rąc to za dobry znak, kuc­nę­ła przy dziewczynce i od­wa­ży­ła się dodać:

– Moja przy­ja­ciół­ka na­zy­wa się Mia Blue. Może… – urwa­ła, spo­strze­gł­szy czy­ste prze­ra­że­nie na pulchnej twa­rzy. Jedną dło­nią chwy­ci­ła Ninę za ramię, drugą szyb­ko za­ty­ka­jąc jej usta. – Nie krzycz, do­brze?

Po­tak­nę­ła, ale wyraz zie­lo­nych oczu za­da­wał kłam temu ru­cho­wi. Kira uśmiech­nę­ła się smut­no, uświa­da­mia­jąc sobie, że po­peł­ni­ła błąd.

Usia­dła za ple­ca­mi dziewczynki i obejmując ją nogami w pasie, pieszczotliwie pogładziła delikatną szyję, a potem szybkim ruchem złamała kark. Nie miała pro­ble­mu z wy­krę­ce­niem tak kruchego ciała, bo choć forma Kiry wy­da­wa­ła się rów­nie wątła, co pozostałych dzieci, to jej siła tkwi­ła we wspo­mnie­niach. A po tylu la­tach w Pie­kle na brak owych huntria nie mogła narzekać.

Podtrzymując wiotczejące gwałtownie ciało, wsparła głowę na opadającym ramieniu. Nasłuchiwała, chwilowo zamknięta w swoim kawałku świata, a niewyjaśniony żal ogarniał jej duszę.

Usta powłoki już nie drgnęły, najmniejszy szmer nie wydobył się z płuc.

Jak się zaraz okazało i te poczynania Kiry nie zwróciły ni­czy­jej uwagi. Nagle zrozumiała dlaczego. Po prostu musiała wyglądać odstręczająco. Z pozlepianymi włosami, w wytartej kurtce i poplamionych krwią spodniach, nie prezentowała się ani trochę niewinnie. Była brudna. Nieczysta. Bestie już dawno odrzuciły ją przy wyborze potrawy, zajęte lepiej przygotowanymi kąskami.

Więc nie wiedzieli o niej. Ale dlaczego? Jakim cudem nie stała się głównym daniem na tej bezwstydnej uczcie?

Musiała się dowiedzieć. Czym prędzej za­to­pi­ła pa­znok­cie w zwiot­cza­łym ciele Niny, aż po­czu­ła wil­goć se­mi­kr­wi na opusz­kach. Wni­ka­jąc do środka, od­nio­sła wra­że­nie, że czas zwal­nia. W od­da­li roz­brzmia­ły krzy­ki, kra­niec szkarłatnej za­sło­ny po­wo­li schwy­ci­ły cien­kie, białe palce.

W ostat­niej chwi­li zdą­ży­ła wsu­nąć się cała do uszkodzonej powłoki. Odniosła wrażenie, jakby ubrała czyjś przyciasny płaszcz. Bezlitośnie ro­ze­pchnę­ła się w nim, szybko roz­pro­sto­wu­jąc wy­krę­co­ną szyję.

Potem zaj­rza­ła do po­ko­ju przez okna zie­lo­nych oczu. Aku­rat gdy do wnę­trza wkro­czy­ła Ma­da­me An­ge­li­que we wła­snej oso­bie.

– Po­ka­zuj, która to – roz­ka­za­ła diva idą­ce­mu za nią go­ry­lo­wi w gar­ni­tu­rze.

Mał­pi­szon skie­ro­wał się w stro­nę po­du­szek, na któ­rych nie­daw­no jesz­cze le­ża­ła Kira. Rap­tem przy­sta­nął, z głu­pią miną, dra­piąc się po wło­cha­tej gło­wie.

– Wi­dzisz, ty durna małpo! – wark­nę­ła Ma­da­me. – Mó­wi­łam, że po­wi­nie­neś za­nieść ją pro­sto do szefa.

– Ja nie… – wy­mru­czał goryl prze­cią­gle.

– Dość! Na­tych­miast prze­szu­kaj pokój. – An­ge­li­que od­wró­ci­ła się na pię­cie i wy­szła. Za kur­ty­ną roz­le­gły się ko­lej­ne, przy­tłu­mio­ne krzy­ki:

– Ni­ko­go nie wi­dzie­li­ście, tak?! Jeśli dziew­czy­na prze­śli­zgnę­ła się obok was, to do­pie­ro po­ża­łu­je­cie!

Kira słu­cha­ła od­da­la­ją­cych się kro­ków, ob­ser­wu­jąc sta­ra­nia mał­pi­szo­na. Roz­ga­niał wy­bu­dzo­ne z le­tar­gu dzie­ci i przepraszał klientów, szu­ka­jąc jej pod każdą po­dusz­ką, w każ­dym kącie oraz cie­niu.

– Prze­mi­ła osób­ka z tej Angi, nie? – po­my­śla­ła na granicy świadomości, nie spodziewając się wcale odpowiedzi. Dlatego aż podskoczyła, gdy takową otrzymała:

– Dzi­siaj ma lep­szy dzień.

Nina! Dziewczynka pod­da­ła się bez walki i do­tych­czas po­zo­sta­wa­ła cał­ko­wi­cie bier­na, więc Kira zupełnie zapomniała o jej obecności.

Teraz wyczuwała, że oprócz niegasnącej aury strachu, duszę tamtej otaczało coś jeszcze. Zaciekawienie?

– Śmia­ło, pytaj – za­chę­ci­ła huntria.

– Czym je­steś?

– Duszą.

– Nie wierzę.

– Tro­chę inną duszą niż ty.

– Znisz­czysz mnie, prawda?

Kira zawahała się na moment.

– Czemu miałabym to zrobić?

– Nie jestem pewna, czym jesteś, za to przypadkiem zobaczyłam, kim jesteś. Huntrio…

Szlag! Dlatego unikała całkowitego wnikania do czyichś powłok. Myśli dwóch dusz mieszały się w takiej sytuacji, a wystarczyło jedno zagubione wspomnienie, by przysporzyć łowcy nie lada kłopotów.

– Skoro wiesz, kim jestem – odparła podirytowana – to powinnaś zorientować się, że nie mam złych zamiarów. I zamiast zadawać głupie pytania, pokazałabyś mi, co się stało z Mią Blue.

Nie była gotowa na uderzenie, które po tym nadeszło. Gwał­tow­ne wizje stanęły jej przed oczami, obce prze­ra­że­nie owionęło ducha, a fala gnie­wu wtoczyła się do serca.

Mia stała na scenie, uśmiechając się przez łzy.

– Czemu tak, czemu ko­cha­nie? –  drżący śpiew niósł się po sali.

– Nie! Bła­gam, nie! – krzyknął wysoki mężczyzna.

– Czy to z mi­ło­ści za­bi­łeś mnie?

Mężczyzna wyciągnął pistolet i rzucił się w stronę spływającej bielą sceny, ale jeden z goryli potężnym ciosem powalił go na ziemię. Nagle obok pojawił się niepozorny, łysy człowieczek i wypucowanym na błysk butem przydeptał dzierżącą broń rękę.

– Co, Saul? Nie podoba ci się przedstawienie?

Mia śpiewała dalej:

– Czemu tak, czemu kochanie? Czy w Piekle znowu spotkamy się?

Przedstawienie trwało dalej, aż do okropnego finiszu.

Kira obej­rza­ła wszyst­ko jesz­cze raz.

I jesz­cze raz.

I jesz­cze…

Aż w końcu za­trzy­ma­ła obraz na wy­krzy­wio­nej w eu­fo­rii twa­rzy pulchnego łysolka i spy­ta­ła:

– Czy to jest ten cały szef?

Ze stro­ny Niny po­pły­nę­ło nieme po­twier­dze­nie.

– Ej, ty! – Hun­tria z naj­wyż­szym tru­dem użyła krta­ni, ję­zy­ka oraz ust po­wło­ki.

Wciąż obecny w pokoju goryl skie­ro­wał na nią tępe spoj­rze­nie ka­pra­wych oczu i mruk­nął:

– Ja?

– A kto inny? Chodź tu.

Pod­szedł po­słusz­nie i po­chy­liw­szy się nad cia­łem Niny, spy­tał fleg­ma­tycz­nie:

– Co chce, mała dziew­czyn­ka?

– Po­mo­gę ci zna­leźć tę, któ­rej szu­kasz – oznaj­mi­ła.

Goryl po­trze­bo­wał chwi­li, by pojąć sens usły­sza­nych słów. A wtedy uśmiech­nął się, pre­zen­tu­jąc ogrom­ne zę­bi­ska:

– Jak po­mo­że?

– Przy­wo­łam ją. Mu­sisz tylko za­mknąć oczy i obie­cać, że za­bie­rzesz uciekinierkę pro­sto do szefa. Tak jak ka­za­ła Ma­da­me.

Nie­zmien­nie po­tul­ny mał­pi­szon opu­ścił po­wie­ki.

– Ja obie­cu­je. Za­bie­rze do szefa.

– Świetnie – odpowiedziała już we własnej formie.

***

Dotąd nie zda­wa­ła sobie spra­wy, jak wiel­kie było He­aven. Mał­pi­szon prze­pro­wa­dził ją przez istny la­bi­rynt ko­ry­ta­rzy, aż na­tra­fi­li na salę klu­bo­wą pełną mi­nia­tu­ro­wych scen. Pośrodku każdej z nich stały rury, wokół których owijały się gibkie zjawy, migoczące świecidełkami w blasku obrotowych kul.  Las wykręconych, nagich ciał kładł się cieniem na przyprawiające o mdłości, wielobarwne tło.

Niektóre z widm miały swoich obserwatorów. Przyszłych właścicieli, być może. Niektóre już zostały wybrane. Dotykane śliskimi od podniecenia dłońmi, z równą obojętnością ulegały każdej pieszczocie.

Kira przymknęła na chwilę oczy. Goryl cały czas podtrzy­mywał ją za ramię, klucząc w sto­sun­ko­wo luź­nym zbio­ro­wi­sku gości, aż zna­lazł mał­pi­szo­na krop­ka w krop­kę do niego po­dob­ne­go. Wy­mie­ni­li kilka słów, po czym ten drugi pod­szedł do ele­ganc­ko ubra­ne­go męż­czy­zny z lek­kim brzu­chem i ły­si­ną.

Huntria po­zna­ła „szefa”, ale nie zaatakowała. Za dużo świad­ków, za dużo po­ten­cjal­nych wro­gów, po­wta­rza­ła sobie, choć nie mia­ła­by nic prze­ciw­ko wy­dra­pa­niu im wszyst­kim oczu i skrę­ce­niu tych gu­mo­wa­tych kar­ków.

Goryl – na­zwa­ła go w my­ślach Dru­gim – wska­zał na nią wło­cha­tym pa­lu­chem, przez co łysolek po­dą­żył wzro­kiem w stro­nę Kiry i na mo­ment ich spoj­rze­nia się spo­tka­ły. Pró­bo­wa­ła wy­glą­dać na wy­stra­szo­ną, ale miała wra­że­nie, że nie­zbyt jej to wy­cho­dzi­ło.

Pierw­szy cze­kał jesz­cze na po­tak­nię­cie Dru­gie­go, po czym de­li­kat­nie pchnął hun­trię przed sie­bie.

Teraz szli w czwór­kę. Opu­ści­li salę, wkro­czy­li w kolejny la­bi­rynt ko­ry­ta­rzy i nim Kira zdą­ży­ła się obej­rzeć, wy­lą­do­wa­li w po­ko­ju z wiel­kim łożem, wy­mosz­czo­nym lśnią­cą po­ście­lą. Za oświe­tle­nie w po­miesz­cze­niu słu­ży­ły je­dy­nie to­pią­ce się po­wo­li, sze­ro­kie świe­ce.

Ktoś za­wcza­su mu­siał przy­go­to­wać to miej­sce.

– Roz­bierz­cie ją – roz­ka­zał łysol i złożywszy dłonie w piramidkę, cierpliwie czekał.

Po­trze­bo­wa­ła całej siły woli, jaka w niej po­zo­sta­ła, by po­wstrzy­mać swój nie­wy­pa­rzo­ny język i ręce, które wręcz rwały się do walki.

Pierw­szy i Drugi bez­na­mięt­nie wy­ko­ny­wa­li po­le­ce­nie, ścią­ga­jąc z dziew­czy­ny ko­lej­ne ele­men­ty ubio­ru – kurt­kę, ko­szul­kę, spodnie, buty… gdy do­tar­li do maj­tek, hun­tria nie wy­trzy­ma­ła i ode­pchnę­ła łapę Dru­gie­go. Nie, jednak Pierwszego. Zrozumiała, że to musiał być on, gdyż nie wpadł w gniew, tylko odsunął się, skonfundowany. Z jakichś nie­wy­ja­śnio­nych po­wo­dów chyba zdą­żył ją po­lu­bić.

Łysolek również nie zareagował złością. Ode­słał go­ry­li z uśmiechem na twarzy i poczekał, aż trzasną za­my­ka­ne drzwi. Potem zbli­żył się do huntrii i ujął jej pod­bró­dek w wy­pie­lę­gno­wa­ne palce, a ona pokornie spuściła wzrok.

– Och, nie uda­waj ta­kiej po­tul­nej – stwier­dził roz­ba­wio­nym gło­sem. – Sły­sza­łem, co zro­bi­łaś z moimi ludź­mi.

Huntria zacisnęła mocniej usta. Czemu wcze­śniej stawiała opór? Czemu aku­rat te wspo­mnie­nia mu­sia­ła utra­cić?

– Nie wiem, kim je­steś – kon­ty­nu­ował, wolną rękę kła­dąc Kirze na ramieniu – ale nie musisz już walczyć. Nie skrzywdziłbym równie pięknej istoty… – Musnął kciukiem pulsującą na jej szyi żyłę. – Takiej żywej, takiej prawdziwej. Szko­da tylko, że umar­łaś dosyć późno. – Zrobił krótką pauzę, przyglądając się badawczo. – Ile mia­łaś? Dziesięć? Jedenaście lat? Wyglądasz na starszą.

Wark­nę­ła przez zęby, wywołując tym kolejny pobłażliwy uśmiech.

– Mówiłem, że nie musisz już walczyć. Nic ci tu nie grozi. – Pieszczotliwie pogładził jej policzek. – Moi sza­now­ni klien­ci będą dla ciebie dobrzy. Ja będę dla ciebie dobry. – Po­chy­lił głowę nisko, aż po­czu­ła cie­pło jego od­de­chu na twarzy, i wyszeptał: – Wystarczy ulec.

Wpił się w nią usta­mi, unie­ru­cha­mia­jąc pod­bró­dek że­la­znym chwy­tem. Ugry­zła go w te oślizgłe wargi i spróbowała wykorzystać powstałą wyrwę, by dostać się do środka. Bezskutecznie.

Łysol rzu­cił nią o pod­ło­gę z siłą, o którą nigdy by go nie podejrzewała. Źrenice nagle rozszerzyły mu się w wul­gar­nej eks­ta­zie, oblane rumieńcem oblicze nabrało obsesyjnego wyrazu. Niepozorny człowieczek gdzieś zniknął, a stanął przed nią szef we własnej osobie.

– Taka żywa, taka słodka… – wymruczał czule i usiadł na niej okra­kiem, gładząc kasztanowe włosy w uspokajającym geście. – Zo­ba­czysz. Bę­dę dla ciebie dobry. – Po­chy­lił się, a złożywszy delikatny pocałunek na jej wargach, spił ściekające po policzku łzy wściekłości. Gdy na powrót uniósł głowę, szkarłatne kro­ple za­czę­ły ska­py­wać mu z brody.

Jedna z krwistych perełek rozprysła się prosto w oku Kiry. Czerwień była wszędzie – mieszała się ze słonymi łzami, zasychała na ustach i paliła język.

Przesłaniała świat.

Huntria zaczęła panikować. Przeszył ją pa­ra­li­żu­ją­cy stra­ch, ograbiając mię­śnie z wszel­kiej siły i uświadamiając ciału, że nie ma dokąd uciec. W walce z po­dob­ną sobie, żywą duszą, została po­zba­wio­na naj­groźniejszej broni, jaką po­sia­da­ła. A krew napastnika, kolor jego skóry, cie­pło ciała – wszyst­ko wska­zy­wa­ło na trafność tego przypuszczenia. Tyle że wra­że­nie pozostawało inne. Jakby wcześniej huntria zaczęła przenikać do powłoki, tylko tra­fi­ła na do­dat­ko­wą ba­rie­rę. Ukry­tą tuż pod po­wierzch­nią.

Nagle zro­zu­mia­ła, że musi mieć do czy­nie­nia z ja­kimś nie­ty­po­wym mo­de­lem. Wy­so­ce za­awan­so­wa­nym i nie­sły­cha­nie ludz­kim. Nie­ste­ty, to niczego nie zmieniało. Mężczyzna wciąż robił z nią, co tylko zechciał.

– Bę­dziesz dla mnie jak córka. Słodka i niewinna – powtarzał łagodnie. – Naj­słod­sza z do­tych­cza­so­wych.

Szarpnęła się w krótkim przypływie złości, ale bez nadziei na jakikolwiek efekt. Szef był okrut­nie cięż­ki, nawet bio­rąc pod uwagę tęgą po­stu­rę.

– Ach… – westchnął z ostentacyjnym żalem. Pucołowate oblicze rozpromieniło się radośnie. – Chyba jednak nie pod­dasz się bez walki.

Gdy po­czu­ła twar­dość jego podniecenia, od­ruch wy­miot­ny szarp­nął jej żo­łąd­kiem. Zrozumiała, że skurwiel to lubił. Zadając kłam własnym słowom, ekscytował się, gdy tylko próbowała stawiać mu opór.

Ta myśl wywołała w niej wściekłość. Gniew popłynął tętnicami, wsączając się do spa­ra­li­żo­wa­nych mię­śni stru­mie­niem czy­ste­go ognia. Kira obiecała sobie, że obrzydliwiec dostanie to, czego tak bardzo pragnie.

Prze­zwy­cię­żyła repulsywne odruchy i ob­ję­ła go no­ga­mi w pasie. Od razu za­czął cię­żej od­dy­chać, ocie­ra­jąc się o nią na­pa­stli­wie. Karykatura ojcowskiego uśmiechu wy­krzy­wiła mu skrwawione usta; pełne dumy oblicze, mówiło: „Tak, kochanie, robisz to dobrze, dokładnie tak, jak tatuś cię uczył”.

Huntria chwyciła go za głowę, jednak wiedziała, że skrę­ce­nie karku nie wystarczy. Nie w przypadku tej powłoki. Dlatego krzyk­nę­ła dziko i za­czę­ła cią­gnąć z całej siły za łysy łeb.

Zboczeniec stę­kał z od­ra­ża­ją­cej eks­cy­ta­cji, gar­dło­wy jęk pod­nie­ce­nia po­prze­dził chwi­lo­we ze­sztyw­nie­nie ciała. I wtedy w tych przerażająco ludzkich oczach za­lśni­ła pa­ni­ka.

Za późno.

Kręgi rozrywały się z su­chym trza­skiem; oprócz pa­ję­czy­ny na­brzmia­łych czerwoną semikrwią żył, szyję mężczyzny po­kry­ła siat­ka szkarłatnych pęk­nięć. Pucołowata twarz za­sty­gła w wy­ra­zie nie­do­wie­rza­nia, gdy raptem ode­rwa­na głowa po­wo­li po­to­czy­ła się po ziemi.

Już się nie uśmiechał.

***

Kira nie wie­dzia­ła, ile czasu mi­nę­ło. Po zrzu­ce­niu z sie­bie bez­wład­ne­go ciała, le­ża­ła jesz­cze, od­dy­cha­jąc cięż­ko. Czuła się chora z obrzydzenia i nie po­tra­fi­ła opa­no­wać drże­nia.

Krew świni za­sch­ła na jej po­licz­kach, gdy nagłe łzy skro­pi­ły je na powrót. Huntria nie była pewna, dlaczego znowu pła­cze. A ra­czej nie chcia­ła o tym my­śleć. W końcu pod­nio­sła się na łok­ciach, otar­ła twarz i wsta­ła. Musiała za wszel­ką cenę znisz­czyć to miej­sce.

Pu­ścić z dymem.

Jej wzrok przy­cią­gnę­ły świe­ce roz­sta­wio­ne na pół­kach. W po­śpie­chu na­rzu­ci­ła na sie­bie część ubrań i za­bra­ła się za pod­pa­la­nie. Skar­pet­ki tliły się pięk­nie, a lśnią­ca po­ściel, na której je położyła – jesz­cze le­piej. Na ko­niec rzuciła ode­rwa­ną głowę na ogar­nię­te ogniem łoże, a po po­ko­ju roz­szedł się swąd spa­lo­nych wło­sów.

Potem cze­ka­ła. Pło­mie­nie, jak na warunki piekielne, roz­prze­strze­nia­ły się zde­cy­do­wa­nie wol­niej, niź­li­ powinny. Ile czasu zo­sta­ło, nim ktoś zwró­ci uwagę na cha­rak­te­ry­stycz­ny za­pach? O ha­ła­sy, do­cho­dzą­ce z po­ko­ju, aż tak się nie mar­twi­ła. Zwa­żyw­szy, co się wy­pra­wia­ło w tych po­miesz­cze­niach, pew­nie wszel­kie dźwię­ki były wy­tłu­mio­ne. Albo już nikt nie zwra­cał na nie uwagi.

Z od­ra­zą ob­szu­ka­ła ciało łysola. Ku swo­je­mu za­sko­cze­niu, nie zna­la­zła żad­nej broni.

Wtedy rozbrzmiał alarm, nagle otworzyły się drzwi. Goryl wszedł do środ­ka i ob­rzu­cił pomieszczenie nie­ro­zu­mie­ją­cym spoj­rze­niem. Kira na­bra­ła pew­no­ści, że to był Pierw­szy, gdy z ocią­ga­niem wyjął broń i wy­ce­lo­wał pro­sto w jej głowę.

– Ja prze­pra­sza – po­wie­dział tym swoim ni­skim gło­sem.

– Nic nie szko­dzi – odparła łagodnie. – Ro­zu­miem.

Po chwili przez dźwięki alarmu przebił się huk wy­strza­łu.

***

Plan, który spo­rzą­dzi­ła z Ja­ko­bem, przed­sta­wiał się na­stę­pu­ją­co – ona pró­bu­je do­stać się do „mniej ofi­cjal­nej” czę­ści He­aven, a on sie­dzi przy barze i czeka. Ob­ser­wu­je.

A jak już zarejestruje jej znik­nię­cie, to znowu czeka. Ogólnie fantastyczna rola przypadła Jakobowi w udziale. W rezultacie ten plan zdecydowanie mu się nie po­do­bał.

Tyle że nie mieli lep­sze­go.

Klub był otwar­ty całą noc – za­my­ka­no do­pie­ro o świ­cie. I wła­śnie dwie go­dzi­ny przed świ­tem jej partner za­czął się mar­twić. A gdy usły­szał wizg śli­ma­ków alar­mo­wych, po­gnał w stro­nę już dawno wypa­trzo­nych drzwi z na­pi­sem: „Tylko dla per­so­ne­lu”.

Gnany prze­czu­ciem, pę­dził ku sercu po­ża­ru, na­prze­ciw fali ucie­ka­ją­cych dusz. W końcu od­na­lazł właściwy pokój, a także Kirę, le­żą­cą w ka­łu­ży krwi, oto­czo­ną dymem. Nie­przy­tom­ną. Bez za­sta­no­wie­nia prze­wie­sił ją sobie przez ramię i za­czął biec.

A przy­naj­mniej tak jej wszyst­ko opi­sał, gdy w końcu do­szła do sie­bie dwa dni póź­niej. Ale Kira pa­mię­ta­ła coś jesz­cze.

Kula ude­rzy­ła o ka­mie­nie, kiedy od­twa­rza­ją­ca się po­wo­li tkan­ka wy­pchnę­ła ją z czoła. To była je­dy­na rzecz, jaką zo­ba­czy­ła huntria, na chwi­lę tylko od­zy­skaw­szy wzrok. Na gra­ni­cy świa­do­mo­ści wy­czu­wa­ła, że pół­le­ży, uło­żo­na przy ścia­nie ja­kie­goś bu­dyn­ku.

– Kira! – krzyk­nął Jakob.

– Nie je­steś… aż takim dur­niem… – wy­ję­cza­ła.

Usły­sza­ła wes­tchnie­nie ulgi.

– Widzę, że do­cho­dzisz do sie­bie – po­wie­dział oso­bli­wie cie­płym tonem.

Przy­siadł obok. Nie pró­bo­wa­ła sta­wiać oporu, kiedy oto­czył ją ra­mie­niem. A gdy tylko uło­ży­ła głowę na jego pier­si, z po­wro­tem za­to­nę­ła w ciem­no­ściach.

***

Potrafię radzić sobie z chamstwem i okrucieństwem, potrafię odgryźć się, kiedy trzeba i obronić w razie zagrożenia. Co innego, gdy ktoś okazuje mi troskę lub jest zwyczajnie miły. Wtedy nie wiem, co robić.

Dlatego też nie rozmawiałam z Jakobem o tamtej nocy, choć od­nio­słam wra­że­nie, że on i tak wie, że ja pa­mię­tam. A ja wie­dzia­łam, że on wie, że pa­mię­tam i wiem, że on wie… No i mil­czeliśmy.

Ale przecież nie brakowało nam innych tematów do rozmowy. He­aven po­szło z dymem, jednak w bar­dzo krót­kim cza­sie w Lyuk po­ja­wił się nowy klub – Hell. A jego głów­ną gwiaz­dą była Lady Dia­bo­li­ca.

Jak widać, ciem­ne typy nie grze­szy­ły kre­atyw­no­ścią.

***

– Co no­we­go, Angi? – przy­wi­tał się za­lot­nie Azazel. Hun­tria szyb­ko wśli­zgnę­ła się za nim do gar­de­ro­by. Demon nie widział żadnego pro­ble­mu, by umó­wić się na spo­tka­nie z divą i przy oka­zji za­brać ze sobą Kirę.

– Czego chcesz, Az? – spy­ta­ła ostro Lady Dia­bo­li­ca, a ra­czej prze­ma­lo­wa­na An­ge­li­que. Aku­rat po­pra­wia­ła ma­ki­jaż, ale – poza zastąpieniem  do­mi­nu­ją­cej wcześniej bieli czer­wienią – jej apa­ry­cja nie ule­gła zbyt­niej zmia­nie.

– Ja? – od­parł nie­win­nie demon. – Ni­cze­go nie chcę. Za to moja przy­ja­ciół­ka…

Ane­li­que od­wró­ci­ła się od lu­stra i prze­szy­ła Kirę zim­nym spoj­rze­niem.

– Kim je­steś?

– Kimś, komu po­mo­żesz.

Wy­tłu­ma­czy­ła, że pra­cu­je w Biu­rze i po­trze­bu­je in­for­ma­cji na temat „szefa”. Że ma z nim nie­do­koń­czo­ne in­te­re­sy. Do­dat­ko­wo pod­kre­śli­ła, iż go­rą­co liczy na ko­ope­ra­cję An­ge­li­que, szcze­gól­nie w kwe­stii spo­rzą­dze­nia listy „sza­now­nych klien­tów” He­aven.

Ko­bie­cie nawet po­wie­ka nie drgnę­ła, kiedy ka­za­ła Kirze iść się pier­do­lić. Aza­zel z kolei spokojnie pilnował drzwi, nie kryjąc roz­ba­wie­nia, jakim na­pa­wa­ła go cała sy­tu­acja.

– Wiem, co sobie myślisz – stwierdziła huntria, ignorując chichot przyjaciela. – Gdy­bym pró­bo­wa­ła cię po­cią­gnąć na dno, to ko­cha­ny szefo po­mo­że. Nie z przy­wią­za­nia, nie oszu­kuj­my się, ale nie bę­dzie po­dej­mo­wał ry­zy­ka, że po­cią­gniesz go za sobą.

An­ge­li­que wy­krzy­wi­ła się w ja­do­wi­tym grymasie, ukazując wydłużone kły.

– Nic mi nie mo­żesz zro­bić.

– Tak? – Kira zamrugała filuternie, maskując tym wredny grymas wstępujący na usta. – A mnie się wydaje, że mogę zro­bić wiele ma­łych rze­czy. Ot, choć­by spraw­dzić pa­pie­ry tej wy­strza­ło­wej skóry, czy aby na pewno wszyst­ko się zga­dza. Ale nie przej­muj się – kara za mo­dy­fi­ka­cje jest nie­wiel­ka. Drob­na grzyw­na i nakaz zmia­ny po­wło­ki.

Dla zwięk­sze­nia efek­tu zro­bi­ła krót­ką pauzę.

– O, widzę, że za­czy­nasz do­my­ślać się kon­se­kwen­cji – cią­gnę­ła. – Dobry szefo z tych sa­mych po­wo­dów, dla któ­rych wy­cią­gnął­by cię z wiel­kie­go gówna, nie kiw­nie nawet pal­cem, gdy wpad­niesz w gówno małe. Nie bę­dzie ry­zy­ko­wał.

– Nie wierz…

Hun­tria uci­szy­ła ko­bie­tę.

– Spo­koj­nie. Jeśli chcesz, mo­żesz mi nie wie­rzyć. W końcu wiara to po­tęż­na siła, po­nie­kąd to przez nią tyle nas tu w Pie­kle gnije. Zważ tylko na jedno: nie tylko wie­rzę, że uda mi się wpa­ko­wać cię w naj­obrzy­dliw­szą po­wło­kę, jaką zna ten świat. – Kira uśmiech­nę­ła się szelmowsko. – Ja je­stem tego pewna, ko­cha­nień­ka.

Ma­da­me zaczynała zachowywać się niczym osa­czo­na zwie­rzy­na. Pokazała kły i zasyczała jak najprawdziwszy wąż. A wtedy Aza­zel wtrą­cił się do roz­mo­wy:

– Ja tam bym jej wie­rzył, Angi. Kie­dyś popełniłem ten błąd i nie uwie­rzy­łem, a teraz patrz, jak wy­glą­dam.

***

Śle­dzi­li po­dej­rza­nych – męż­czy­znę oraz dwóch ochra­nia­ją­cych go go­ry­li – wy­cze­ku­jąc do­bre­go mo­men­tu do pod­ję­cia dzia­łań.

W końcu do­tar­li do ogro­dzo­ne­go wy­so­kim ży­wo­pło­tem parku. Naj­wy­raź­niej to tam miało odbyć się spo­tka­nie, o któ­rym mó­wi­ła Angelique.

Mał­pi­szo­ny sta­nę­ły po bo­kach bramy wej­ścio­wej, męż­czy­zna wkro­czył do ogro­du. Skry­ta za wę­głem Kira przy­glą­da­ła się twa­rzom małp w na­dziei, że roz­po­zna Pierw­sze­go. Sto­ją­cy obok Jakob przy­krę­cał tłu­mik do pi­sto­le­tu.

Byli go­to­wi.

Hun­tria odetchnęła głębiej i wy­szep­ta­ła:

– Pa­mię­taj, może jeden…

– Pa­mię­tam.

Nie po­zo­sta­ło nic in­ne­go do po­wie­dze­nia. Kira ru­szy­ła przed sie­bie, za­ci­ska­jąc mocno pię­ści, a gdy wy­szła na świa­tło dnia, go­ry­le jed­no­cze­śnie od­wró­ci­ły głowy.

– Ładna po­go­da dzi­siaj – za­ga­iła hun­tria.

Jedna małpa z wy­raź­nym tru­dem za­czę­ła coś ana­li­zo­wać, ale druga nie wa­ha­ła się przed wy­cią­gnię­ciem broni. Kira usły­sza­ła ten cha­rak­te­ry­stycz­ny dźwięk – ciche splu­nię­cie tłu­mi­ka – zanim okrą­gła dziu­ra wy­kwi­tła po­środ­ku cof­nię­te­go czoła.

Spe­cjal­ne po­ci­ski, któ­ry­mi dys­po­no­wa­ło Biuro, po tra­fie­niu w obiekt roz­pry­ski­wa­ły się, ni­czym szkieł­ko ude­rza­ją­ce o zie­mię, i wrzy­na­ły głę­bo­ko w tkan­kę po­wło­ki, uniesz­ko­dli­wia­jąc ją na miej­scu. Dla­te­go oczy go­ry­la na­tych­miast wy­wi­nę­ły się do wnę­trza czasz­ki, ciało osu­nę­ło na zie­mię.

Jego to­wa­rzysz spo­glą­dał to na Kirę, to znowu na świe­że zwło­ki.

– Dziew­czyn­ka żyje – mruk­nął. – Sago nie żyje.

Huntria skie­ro­wa­ła się do parku, cały czas ob­ser­wu­jąc Pierw­sze­go.

– Le­piej stąd odejdź.

Mał­pi­szon zmarsz­czył się na gębie i od­parł:

– Nie ma gdzie. Ja za­cze­ka, a dziew­czyn­ka le­piej obie­ca, że wię­cej nie umie­ra.

Kąciki ust Kiry uniosły się delikatnie.

– Dziew­czyn­ka obie­cu­je.

Park oka­zał się ra­czej skwe­rem, po­ro­śnię­tym rzad­ką trawą i pa­ro­ma krza­ka­mi, z po­je­dyn­czym drze­wem tu czy tam. Żwi­ro­wa­ta ścież­ka pro­wa­dzi­ła w stro­nę skrom­nej fon­tan­ny, usy­tu­owa­nej mię­dzy dwie­ma po­rdze­wia­ły­mi ław­ka­mi. W cen­trum stał ka­mien­ny po­są­żek, przed­sta­wia­ją­cy na­gie­go dia­beł­ka. Ma­leń­stwo piło łap­czy­wie z trzy­ma­nej obu­rącz za dużej dla niego misy, jed­no­cze­śnie si­ka­jąc podejrzanie żółtą wodą.

Hun­tria od­szu­ka­ła wzro­kiem szefa. Już wcze­śniej zdą­ży­ła mu się przyj­rzeć – wy­glą­dał ina­czej, jego nowa skóra była szczu­plejsza, wy­so­kie czoło zdra­dza­ło le­d­wie za­cząt­ki ły­si­ny. Ale coś w tej pucołowatej twa­rzy po­zo­sta­ło takie samo i łow­czy­ni nie ży­wi­ła wąt­pli­wo­ści, z kim ma do czynienia.

Męż­czy­zna stał nie­opo­dal i ni­czym ka­mien­ny dia­be­łek pod­le­wał pień drze­wa. Kirę dzi­wi­ło to przy­wią­za­nie do ludz­kich cech. Skoro mógł sobie po­zwo­lić na nie­zwy­kle za­awan­so­wa­ną po­wło­kę, dla­cze­go nosił taką, która mu­sia­ła wy­da­lać zbęd­ne płyny? Przez to zda­wał się bez­bron­ny, wręcz ułom­ny. Znowu niepozorny. A jed­nak pod­cho­dząc do niego, hun­tria po­czu­ła ob­ręcz lęku po­wo­li za­ci­ska­ją­cą się na szyi. Jakob mnie ubez­pie­cza. Jakob mnie… – dla uspokojenia po­wta­rza­ła w my­ślach.

Powoli za­szła po­dej­rza­ne­go od tyłu i rzu­ci­ła ostrym tonem:

– A co się tutaj wy­pra­wia?

Pod­sko­czył i pręd­ko za­piął roz­po­rek.

– Pani wy­ba­czy, ale nie rozu… – urwał, spo­glą­da­jąc za sie­bie, a jego oczy zmie­ni­ły się w dwa spodki. Na­uczo­ny przy­kry­mi do­świad­cze­nia­mi, tym razem miał przy sobie broń. Lufa błysnęła w słoń­cu, gdy roz­trzę­sio­ny­mi dłoń­mi wy­ce­lo­wał w hun­trię.

Ra­do­sny chi­chot wy­rwał się z gar­dła Kiry. Ten skur­wiel się bał! I to zde­cy­do­wa­nie bar­dziej niż ona.

– Jakim cudem…? Bato! Sago! – krzyk­nął histerycznie. – Bato?!

– Co, nie chcesz zo­stać ze mną sam na sam? – wy­sy­cza­ła hun­tria, zbli­ża­jąc się po­wo­li. – Nie uważasz, że jestem piękna?

– Odejdź – wychrypiał drżącym głosem i wy­strze­lił. Kula trafiła w zie­mię obok Kiry. Ten akt de­spe­ra­cji spra­wił, że już nie po­tra­fi­ła po­wstrzy­mać śmie­chu.

– Będę dla ciebie dobra – wyszeptała. – Obiecuję.

Znowu po­cią­gnął za spust. Tym razem tra­fił. Ramię łow­czy­ni skro­pi­ła czer­wień, twarz wy­krzy­wił lekki gry­mas.

– Uch, to bo­la­ło, wiesz?

Męż­czy­zna cof­nął się, a za­ha­czyw­szy piętą o ko­rzeń drze­wa, upadł na zie­mię. Hun­tria od­kop­nę­ła jego broń na bok. To był mo­ment, w któ­rym po­win­na aresz­to­wać mężczyznę.

Ale coś w niej pękło. I spier­do­li­ła po ca­ło­ści.

Nie wie­dzia­ła nawet, kiedy wy­cią­gnę­ła nóż. Pa­mię­ta­ła tylko wyraz oczu świni, to cu­dow­ne prze­ra­że­nie lśnią­cych wil­got­nie ślepi. I gorąco wylanej juchy, oszukańczo czerwonej i mdławej w smaku.

– Czy teraz je­stem słod­ka?! – wrzesz­cza­ła w amoku Kira. – Od­po­wiedz! Je­stem słod­ka czy nie?!

Ude­rza­ła raz za razem, śmiejąc się histerycznie i nie li­cząc cio­sów. Zanim Jakob zdołał ją obez­wład­nić, zdą­ży­ła dźgnąć Huck­ste­ra dwa­dzieścia sześć razy.

Teraz

Ko­mi­sarz nie wie­dział, co po­wie­dzieć. W ciszy pa­trzył na hun­trię, która po skoń­cze­niu opo­wie­ści pod­wi­nę­ła nogi i ob­ję­ła je ra­mio­na­mi.

Nie ta­kiej hi­sto­rii spo­dzie­wał się Bam­ber. Te wszyst­kie dow­ci­py, które stro­iła sobie pod­wład­na, spra­wia­ły, że całe wy­da­rze­nie wy­glą­da­ło na głupi, choć wy­jąt­ko­wo krwa­wy wy­bryk.

– Będę mu­siał cię za­wie­sić w obo­wiąz­kach – rzekł w końcu ko­mi­sarz.

Kira za­gry­zła usta, wy­raź­nie po­wstrzy­mu­jąc jęk pro­te­stu.

– Nie martw się, mała – cią­gnął Bam­ber – tylko na pe­wien czas. – Uśmiech­nął się, od­zy­sku­jąc ty­po­wy dla sie­bie rezon. – I tak mamy tu naj­zwy­czaj­niej­szy w świe­cie bur­del, a skoro przy­szło mi już pra­co­wać w tym burdelu, to będę chro­nił swoje kurwy! – Walnął pięścią o biurko i dodał łagodniej: – Tyle że na przy­szłość jed­nak po­sta­raj się sto­no­wać swój tem­pe­ra­men­t.

Kira od­wza­jem­ni­ła uśmiech.

– Tak jest, sir. Ale proszę nie nazywać mnie kurwą.

Wie­dział, że hun­tria znowu robi się na „nic tylko grzecz­ną”, ale jakoś mu to nie prze­szka­dza­ło. Świa­do­mie dawał się na­brać.

– Wy­cią­gnę cię z tego gówna, tylko mu­sisz ze mną współ­pra­co­wać. Ro­zu­mie­my się? – Zro­bił krót­ką pauzę, cze­ka­jąc na przy­tak­nię­cie pod­wład­nej. – Świet­nie. Szko­da tylko, że SW-owcy wzię­li Saula, eee… Ja­ko­ba, czy jak mu tam, w ob­ro­ty. Wła­sne­mu czło­wie­ko­wi nie ufają, kto by po­my­ślał!

Kira po­trzą­snę­ła głową.

– To ni­cze­go nie zmie­nia, sir. Sądzę, że Jakob nie pi­śnie słów­ka o swoim udzia­le w całej spra­wie. Prze­cież nie po­win­nam wie­dzieć, że po­cho­dzi z Sek­cji Ósmej. Teo­re­tycz­nie spraw­dza mnie, tak samo jak po­zo­sta­łych człon­ków Biura. No i Huck­ster nigdy go nie wi­dział. Jego osoba nie po­ja­wi­a się w żad­nych ze­zna­niach.

Bam­ber po­krę­cił głową z po­wąt­pie­wa­niem.

– Nie możesz mu ufać, mała. To szpi­cel, pa­mię­taj. Mu­si­my się przy­go­to­wać na naj­gor­sze.

Po­tak­nę­ła, ale coś w tych bursz­ty­no­wych oczach mó­wi­ło ko­mi­sa­rzo­wi, że nie zdo­łał prze­ko­nać pod­wład­nej.

– Ode­ślę cię do domu – westchnął. – Tylko na wszel­ki wy­pa­dek na­słu­chuj łącz­ni­ka. – Potarł czoło, marszcząc brwi. – I jesz­cze jedno. Co się w końcu stało z Mią Blue?

Kira wbiła wzrok w zie­mię.

– Huckster ukarał ją na oczach wszystkich. Rozumie szef, ku prze­stro­dze, bo Mia chcia­ła uciec. Oszu­ki­wa­ła swo­ich zwierzch­ni­ków, a Saul swo­ich…

– Zna­czy mnie – prych­nął ko­mi­sarz.

Ką­ci­ki ust huntrii za­drża­ły na gra­ni­cy uśmie­chu.

– Tak, sir. Zna­czy pana. Wszyst­ko po to, by już za­wsze mógł być razem z Blue. – Nagle wesołość ulotniła się z jej twarzy. Kira zgar­bi­ła ra­mio­na i do­da­ła: – Nie­ste­ty, oba­wiam się, że dziewczyna prze­sta­ła ist­nieć.

Bam­ber po­czuł smak go­ry­czy na ję­zy­ku.

– Mi­łość, ech? Głu­pie dzie­cia­ki – wy­mru­czał. – A ten goryl? Pierw­szy?

– Uciekł, sir. Wi­docz­nie po tym, co zo­ba­czył, prze­stał mnie lubić.

Ostat­nia od­po­wiedź pod­wład­nej nie do końca go prze­ko­ny­wa­ła, ale wi­dząc zmę­cze­nie, ma­lu­ją­ce się na bla­dym obliczu hun­trii, nie miał serca drą­żyć te­ma­tu. Na razie cze­ka­ło na niego wy­star­cza­ją­co dużo pro­ble­mów do roz­wią­za­nia.

– Ro­zu­miem – od­parł zwięź­le. – Mo­żesz się od­mel­do­wać.

Kira wsta­ła i skło­ni­ła głowę.

– Tak jest, sir.

Bam­ber ob­ser­wo­wał wy­cho­dzą­cą dziewczynę, nie mogąc otrzą­snąć się z wra­że­nia, że w całej tej hi­sto­rii coś mu umknę­ło.

***

Jeszcze nie zmoczyłam palców, co dopiero mówić o zanurzeniu się głębiej w tej brei. Tak naprawdę ledwie musnęłam powierzchnię zepsucia trawiącego Lyuk. Ale teraz nie było już odwrotu. Znajdę ich.

Znajdę ich wszystkich.

Epilog

– Hej, Bato.

Pil­nu­ją­cy wej­ścia do baru goryl od­sło­nił ra­do­śnie kły.

– Ja się cie­szy, że widzi dziew­czyn­ka.

– Też się cie­szę, ol­brzy­mie.

Wy­mi­nę­ła go i od­cią­gnę­ła drzwi. O tak wcze­snej porze w Iry­ga­cji było nie­wie­lu gości. Tak do­kład­nie to dwóch. Jakob sie­dział na­prze­ciw Aza i gapił się na swój kwas z lekko ogłu­pia­łą miną. Wciąż nie przy­wykł do to­wa­rzy­stwa demonicznego drag queen, choć ra­dził sobie dużo le­piej niż na po­cząt­ku – kiedy pierwszy raz zo­ba­czył Aza­ze­la, omal nie prze­wró­cił się z wra­że­nia.

– I jak po­szło, kru­szyn­ko? – za­ga­ił Az. – Co po­wie­dział stary knur?

Kira za­ję­ła krze­sło obok.

– Za­ska­ku­ją­co nie­źle. Ko­mi­sarz obie­cał, że wy­cią­gnie mnie z tego gówna. Dosłownie.

Demon gwizd­nął z wra­że­nia.

– No, pro­szę. A to dobre!

– Ile mu wy­ja­wi­łaś? – wtrą­cił Jakob.

Hun­tria po­wo­li prze­nio­sła wzrok na twarz part­ne­ra. Na to niby wy­ku­te z ka­mie­nia ob­li­cze, z któ­re­go cięż­ko było wy­czy­tać ja­kie­kol­wiek emo­cje.

– Pra­wie wszyst­ko – przy­zna­ła Kira. –  Ale przy­jął to zde­cy­do­wa­nie le­piej, niż się spo­dzie­wa­łam. Zresztą, na razie nie mar­twi­ła­bym się tą spra­wą. Dwój­kę SW-owców, któ­rzy mnie śle­dzi­li, zdo­ła­łam zgu­bić w pół drogi. Najwyraźniej wszy­scy z Sek­cji Ósmej są rów­nie nie­kom­pe­tent­ni.

– No, dzię­ki – odburk­nął, mo­cząc usta w kwa­sie.

– Och, nie dąsaj się, przy­stoj­nia­ku – za­chi­cho­tał Aza­zel. – Mu­sisz przy­wyk­nąć, że nasza kru­szy­na jest albo bo­le­śnie szcze­ra, albo fał­szy­wie miła.

Part­ner Kiry za­dła­wił się, gdy zo­stał przez demona na­zwa­ny „przy­stoj­nia­kiem”. Hun­tria z kolei zmru­ży­ła oczy i po­trak­to­wa­ła obu ostrym spoj­rze­niem.

– Może skup­my się na czymś istot­niej­szym niż moje cza­ru­ją­ce uspo­so­bie­nie, co? – za­pro­po­no­wa­ła i od razu spy­ta­ła Ja­ko­ba: – Udało ci się po­twier­dzić, że Han­dlarz to pseu­do­nim Huck­ste­ra?

Kasz­ląc, pokręcił przecząco głową.

– Wspo­mnie­nia… które wy­cią­gnę­łaś z włochacza…

– On ma na imię Bato.

– …z Bato – po­pra­wił się – to tro­chę za mało. Ale mimo wszyst­ko coś od­kry­łem. Hell po­zo­sta­je czy­ste, do­wie­dzia­łem się jed­nak, gdzie in­dziej mogą trzy­mać dusze.

– Za­wsze coś – mruk­nę­ła hun­tria. Podejrzewała, że odkrycie tożsamości Huckstera nie będzie łatwe. Pieprzony psychopata miał chyba rozdwojenie jaźni. – A ty, Az? Za­ła­twi­łeś w końcu tę lewą po­wło­kę?

Demon wydął po­gar­dli­wie usta.

– Prze­cież mnie znasz. – Po­chy­lił się, roz­płasz­cza­jąc wiel­kie cycki na stole, i prze­su­nął po podłodze opa­słą torbę. – Obie­ca­łem, to za­ła­twi­łem.

– Świet­nie. – Hun­tria znowu prze­krę­ci­ła głowę w stro­nę Ja­ko­ba. – No, to mo­że­my się zbie­rać do tego two­je­go pla­sty­ka.

– Cze­kaj, kru­szy­no! – Aza­zel wy­szcze­rzył zęby. – Nie po­wie­dzia­łaś mi w końcu, dla kogo ta po­wło­ka.

Kira uśmiech­nę­ła się pod nosem.

– Dla przy­ja­ciół­ki.




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

„Cyberpunk Girls” – wywiad z Magdaleną Kucenty

W listopadzie 2020 roku ukazała się zbiór tekstów cyberpunkowych polskich autorek. I…

Magdalena Kucenty „Zodiaki. Genokracja”

Zapowiedź książki Magdalena Kucenty pt. „Zodiaki. Genokracja”, która ukaże się 24 lutego…

Antologia „Tarnowskie Góry Romantycznie”
Nie-fantastyka Almaz - 4 lutego 2022

Dzisiaj (4.02.2022) ukazała się piąta część antologii opowiadań o Tarnowskich Górach przygotowanych…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit