– Ujemne punkty w kilku systemach są warte odcięcia od ojca.
– We wszystkich systemach – zaznacza z naciskiem. – Powiedz mi zresztą, po co w ogóle ci ten kontakt?
Bo Ewa jest moją córką? Myślisz że więcej traci na kilku punktach niż na braku kontaktu z ojcem?
– Mhm – znam to chrząknięcie, trochę wątpiące, a trochę ironiczne. Kaśka jest w nim bardzo dobra. – A jak wykorzystywałeś ten kontakt, kiedy go miałeś? Mogła siedzieć, patrzeć jak pracujesz i przeglądasz Extasy?
– To nieprawda i dobrze o tym wiesz.
Skrzywiła się w nieprzyjemnym uśmiechu, a potem kręci głową, jakby zrezygnowana.
– Oczywiście. Powodzenia w kontrakcie. Mam nadzieję, że to naprawdę sensowna rzecz. Ale nadal uważam, co uważam.
Rozłącza się, zanim daję radę odpowiedzieć.
Advanced Sensing od Larossa-Munitez – uczyń radosny czas końca roku jeszcze bardziej magicznym, zachęca reklama za oknem. Jeszcze bardziej magicznym. Jasne.
Zasłaniam okno. Mam dosyć i puchatego swetra dziewczyny i zachwytu nad sztuczną rzeczywistością serwowaną przez sprzęt wart pewnie ze dwa miesiące mojej pracy i sprawiający, że całkowicie odcinasz się od rzeczywistego świata, żyjąc tylko w korporacyjnej iluzji.
Patrzę na dokumenty nowej sprawy. Ze strony ID spogląda na mnie młoda dziewczyna. Jest ładna, ale to zwykła uroda self-care’owych feedów i reklam produktów na piękno.
Agnieszka Kownacka.
Cóż, pora zacząć zarabiać pieniądze.
***
Moim pierwszym działaniem jest wybranie sią na policję – jeśli Kownacka padła ofiarą morderstwa, lepiej żeby gliniarze wiedzieli, że wokół jej danych i umów kręci się tracer. Inaczej gotowi są wyciągnąć tonę argumentów z utrudnianiem śledztwa na czele. Pakuję więc podpisane przez moich klientów papiery i pełnomocnictwa i wychodzę na zimny deszcz grudniowej Silesii.
Od rozwodu mieszkam pod Bytomiem, w dzielnicy bloków z czymś, co – przynajmniej z nazwy – jest tanimi apartamentami z widokiem na Katowice. Kiedyś podobno prezydium Silesii planowało robić tu mieszkania komunalne, ale inwestycję wykupiła jakaś spółka córka Amatsu i tyle było z pomysłu. Został tylko ten “widok na Katowice”. Ale jest tu w miarę bezpiecznie, nawet jeśli brudno i głośno. Tak już bywa w miejscach, gdzie mieszkają ci, którzy nie załapali się na bankiet życia. Jednocześnie klienci i ofiary korporacji, prawdziwych władców Silesii Metro. W tej masie, ja.
Taksówka podjeżdża całkiem szybko, choć wyznacza postój przy głównej ulicy, pewnie nie chcąc plątać się w ciasnych uliczkach między nabitymi jeden na drugi apartamentowcami. Autopilot, kiedy mówię mu gdzie jadę, grzecznie pyta, czy chcę zgłosić przestępstwo, a potem puszcza mi muzykę – kolejny ostatnio wylansowany kawałek okresu świątecznego. Cholera, kiedyś przynajmniej faktycznie odnosiły się one do świąt, teraz były handlową papką mająca w założeniu trafiać do każdego. Za każdym razem, kiedy słyszę “wesoły koniec roku” czy “czas radości”, mam ochotę mordować.
Jestem w połowie drogi, kiedy dzwoni ojciec. Od śmierci mamy zaczął wynajdywać każdą okazję na spotkania, wykazując się brakiem zrozumienia braku czasu, jaki mógł okazać tylko ktoś, kto ma go za dużo. Tym razem pyta o święta.
– Nie wiem, tato, czy uda mi się być – próbuję tłumaczyć. – Mam sporo pracy, poza tym…
– Ja wiem, że nie wszystko musi wyjść. Ale może choć spróbujesz? Ewcię byś przywiózł. Zamówiłem choinkę od Stasiaka i…
– Rozumiem, tato – ucinam rozpoczynający się słowotok. – Też chciałbym wpaść, ale nie wiem, jak będzie.
Co mam mu powiedzieć? Że nie wiem nawet, czy Kaśka wypuści Ewę na spotkanie świąteczne? I czy ja mam w ogóle ochotę na spotkanie?
– Nie naciskam i wiem, że jest ci trudno, Marku. Ale pomyśl o tym. Myślałem, żeby…
– Dobrze, spróbuję – przerwałem. – Teraz jestem w pracy. Już dojeżdżam, muszę kończyć.
Nie jest to do końca prawda. Dotrę na komendę dopiero za kilka minut, ale naprawdę nie chcę kontynuować tej rozmowy i rozgrzebywać mojej obecnej sytuacji, a wiem, że ojciec by nie odpuścił. W kilka minut wyłowiłby coś, co dla niego byłoby obietnicą, a z czego musiałbym się gęsto tłumaczyć, gdybym miał go jednak nie odwiedzić.
Komenda policji w Bytomiu jest chyba najnowocześniejszym budynkiem w całej okolicy. W czarno-szary grudniowy wieczór odcina się nawet od krzyczących reklamami budynków centrum niczym ważny przedmiot w grze komputerowej – światłami przeszklonego holu, oznaczeniami, hologramami informacyjnymi i plakatami kolejnych kampanii bezpieczeństwa. Krople zimnego deszczu tworzą migocące przecinki światła, przechodząc przez światła holograficznych projektorów. Jaśniej tu i jakoś pogodniej niż w niedalekim budynku magistratu – w założeniu eleganckim i stonowanym, w rzeczywistości ponurym i ostrym jak dystopijna świątynia biurokracji.
Kiedy tylko taksówka się zatrzymuje, natychmiast migocze przed nią zegar odliczający możliwy czas postoju. Gdybym go zignorował, do samochodu podleciałby dron kontroli ruchu. Pełna elegancja.
Policjanci nie przepadają za takimi jak ja – tracerzy są widziani jako prywatni specjaliści na usługach przestępców. Przyznaję, trochę racji w tym jest. Znam ludzi, których spora część zleceń pochodzi od drobnych kryminalistów, chcących ukryć swój sieciowy ślad. Dlatego nie dziwię się, że oficer, do którego mnie skierowała dyżurna, spogląda na mnie bardzo niechętnie.
– Marek Ekert, Licencja IIT-664-11 – mówię bez wstępów i przesyłam plik z uprawnieniami, które dali mi Kownaccy. – Ja z procedury 11.6 paragraf 7. W sprawie Agnieszki Kownackiej.
Policjant sprawdza dokumenty kilka razy, jakby liczył na jakieś uchybienie, które pozwoliłoby mu odesłać mnie z kwitkiem. Oczywiście nic takiego nie znajduje.
– Sprawa Agnieszki Kownackiej jest nadal w toku – mówi w końcu, spoglądając na mnie z niechęcią. – Każda pańska obecność na miejscu zbrodni, dopóki nie zostanie ono zamknięte, musi być monitorowana przez któregoś z funkcjonariuszy. Wszelkie dane, które pan znajdzie, muszą być logowane do naszej dokumentacji, a kopia tego, co pan usunie, wprowadzona na wyznaczony przez komendę serwer.
– Wiem, wiem. To nie jest moje pierwsze rodeo.
Ignoruje mnie i kończy formułkę. Potem podaje mi skaner linii papilarnych i pokazuje długą jak moja noga listę zasad, na które się zgadzam, podpisując współpracę w śledztwie z 11-6.7. Przykładam palec, nawet nie czytając.
– I jak idzie? – pytam.
Patrzy na ekran, zapewne czekając, aż moje zezwolenie dostanie akcept z góry.
– Mamy już podejrzanego – mówi w końcu, podając mi datapada z aktami sprawy – Kolejny stalker, zresztą sąsiad ofiary.
Stalkerzy. No tak. Plaga świata na pokaz, w którym żyjemy, gdzie tylu młodych i atrakcyjnych zarabia na dawaniu iluzji prawdziwej relacji. Czasem aż zbyt dobrą.
– Drapieżniki XXI wieku, co? – krzywię się. – Rozpleniły się przy rozwoju sieci.
– Zupełnie jak ludzie podobni do pana.
***
Policyjne akta niewiele mówią o Agnieszce Kownackiej. Wzrost, waga, wiek, ogólny opis, kilka zdjęć. Informują, że była pracownicą biura podróży i dorabiała kilkunastoma zleceniami oznaczonymi jako influencerskie – niektóre za całkiem przyzwoite pieniądze, ale było ich zdecydowanie za mało, by można było uznać, że dziewczyna z tego żyła. Czyste kartoteki medyczne i kryminalne, podobnie w urzędzie podatkowym. Żadnych kredytów, stan konta zauważalnie na plusie. Patrząc na jej profil policyjny w skali Silesii miała całkiem dobre życie. Do momentu kiedy została zamordowana, oczywiście.
Więcej jest o samych okolicznościach jej śmierci. W zasadzie nie jest to moją sprawą, ale w drodze do domu i tak nie mam nic lepszego do roboty. Może nawet trafię na coś, co mi się przyda – szczególnie że w tym wypadku podejrzany jest stalkerem, zatem to ktoś, kto z całą pewnością miał dobre rozeznanie w sieciowej aktywności swojej ofiary. Może powiedział coś, co wskaże mi ciekawy kierunek poszukiwań?
Przeglądam więc dokumenty, i naturalnie dość szybko tego żałuję.
Morderstwo, jak często z takimi sprawami bywa, wygląda na dokonane w afekcie. Z domu nie zniknęło nic cennego – pieniądze i klucz do kryptowalutowego konta FrontCryptu, co prawda bez loginu, zostały. Biżuteria też. Kownacka zginęła we własnym przedpokoju, po szamotaninie, jaką sugerowały oznaczone na obdukcji siniaki. Śmierć została spowodowana, jak wspominał raport, “tępym urazem głowy przez uderzenie o krawędź szafki”. Na ciele ofiary znaleziono odciski palców dopasowane do podejrzanego. Kilka było w miejscach, których trudno dotknąć przypadkiem – ale bez rzeczy, jakich można się obawiać, słysząc słowo “stalker”. Mogło być zdecydowanie bardziej obrzydliwie, choć i tak, czytając raport z obdukcji, czuję się dość paskudnie.
Aresztowany to Brajan Miekier, pracownik oczyszczania miejskiego. Całkiem zwykły świr z niezbyt udanym i pustym życiem, i dość, muszę przyznać, przerażającym drygiem do elektroniki. Stalkował kilkanaście młodych kobiet, ale do Agnieszki Kownackiej wyraźnie podszedł zdecydowanie bardziej kompleksowo. Zabezpieczono u niego nie tylko masę fotek Kownackiej i długą historię coraz bardziej natarczywych zagadywań na Zipperze i Live’ie, ale nawet i sieciową kamerę, którą zainstalował naprzeciw jej okna sypialni, i mikrofon ukryty przy lampie na klatce schodowej. Musiał też zaczepiać ją osobiście – Agnieszka w ciągu ostatnich dwóch miesięcy sprawiła sobie dodatkową kamerę na drzwi, a nawet panic button w sypialni. Dwukrotnie zadzwoniła w jego sprawie na policję, ale w obu przypadkach nic z tego nie wyszło – gliniarzy zablokowało idiotyczne prawo Museckiego o dozwolonych kontaktach z influencerami. Zapisali tylko skargę, gdyby się okazało, że dozwolona linia kiedyś zostanie przekroczona.
No i została. Ani skargi, ani środki ostrożności nie uratowały życia Agnieszki Kownackiej. Kamera nie była nawet włączona na nagrywanie, a do sypialni i panic buttona nie zdążyła dobiec.
To Miekier zawiadomił władze, że znalazł ciało. Często tak bywa. Z jakiegoś powodu przestępcy uważają, że w ten sposób wprowadzą śledczych w błąd. On jakoś nie wprowadził. Gliniarze przypomnieli sobie wcześniejsze skargi, sprawdzili odciski palców. Oczywiście sam wszystkiemu zaprzeczał – twierdził, że słyszał hałasy i kłótnię, poszedł sprawdzić, co się dzieje, i znalazł Agnieszkę już na ziemi i nieprzytomną. I jakoś się tak złożyło, że mikrofon z klatki nie nagrywał, a jego sprytny peep-cam w ogóle nie sięgał aż do przedpokoju. Jakże wygodnie.
Wypisuję prośbę o zezwolenie na dostęp do jego kont – choć to pewnie straszny szlam, może znajdę tam coś, czego nie wyłapie mój trace samej Kownackiej – oraz zawiadomienie, że będę sprawdzał umowy prawne i sprzęty kobiety. Odnotowuję też, że muszę sprawdzić, jak wyglądały te jej dodatkowe roboty – jeśli były wystarczająco sporadyczne, może nie powinna mieć statusu influencerki, a to by znaczyło, że policja nie powinna działać pod prawem Museckiego. Może wtedy rodzice dostaną jakieś szczątkowe odszkodowanie. Nie wydawało mi się, żeby to w jakikolwiek sposób miało poprawić im humor, ale pieniądze to zawsze pieniądze.
Wracam do domu-biura niecałe pół godziny później, zostawiając za sobą komendę, krzywe spojrzenia policjantów i rozkrzyczane kolorami centrum Bytomia. Taksówka wzięła okrężną drogę, żeby ominąć korek, ale wpakowała się w kolejny. Mogliby skończyć już budowę nowej śródmiejskiej, bo ostatnio na drogach robiło się koszmarnie. Przynajmniej miałem czas, żeby pomyśleć nad następnymi krokami. Agnieszka Kownacka nie zgłaszała wcześniej stalkingu, dopiero w ostatnich dwóch miesiącach, kiedy w dodatku – jak mówili jej rodzice – jej życie jakoś się zmieniło, pojawiły się podróże i znajomi. Może wepchała się w jakieś Extasy czy złapała influence modeling dla Desire? Kownaccy nie wyglądali na takich, którzy mogliby to dobrze znieść. A i tak przecież nie mieli lekko.
Szybująca na niebie dziewczyna w puchatym swetrze uśmiecha się. W jej okularach Larossa-Munitez Advanced Sensing odbija się piękny, świąteczny – choć oczywiście nienazywany w ten sposób – krajobraz, bez śmieci i korków, bez ludzi biednych, brudnych i nieestetycznych. Ciekawe, czy gdybym spojrzał w nich na zdjęcie Brajana Miekiera, patrzącego na mnie bez wyrazu z ekranu datapada, całkiem by zniknął?
***
Do pracy zabieram się natychmiast po powrocie do domu. Piszę do administratorów poczty i sociali Agnieszki, przedstawiam uprawnienia i wnioskuję o udostępnienie haseł w związku z wykonywaniem trace’u. Normalnie pewnie nic by z tego nie wyszło – rodzice nie mieli uprawnień do uzyskania dostępu do kont pełnoletniej było nie było osoby – ale tym razem sytuacja była inna. Agnieszka została zamordowana, a ja, dzięki pozwoleniom od Kownackich i policji, oficjalnie jestem częścią śledztwa. Po kilku drobnych przeszkodach ostatecznie uzyskuję to, co chciałem.
Kiedyś zrobiono badania wskazujące na to, że dobry system, analizując nasze socialowe wpisy i aktywność sieciową, jest w stanie poznać nas lepiej niż nasi najbliżsi. Sympatie polityczne, światopoglądowe, preferencje zakupowe, muzyczne. Podejście do innych. Wszystko, co mógłby chcieć polityczny albo handlowy spindoktor. Ale to było bardzo dawno temu, kiedy i modele analityczne, i sieciowa aktywność były kilka kroków za tym, co dzieje się dziś. Teraz taki system jest w stanie poznać nas lepiej niż znamy samych siebie. A ja i moje programy mamy do życia zamordowanej dziewczyny dostęp deluxe.
Pobierz tekst:

Adam Cebula „Paktów nie dotrzymywać!”
Jak w SF funkcjonuje motyw katastroficzny? Można by odpowiedzieć „dobrze”. Co chwilę…

Fotorelacja – Śląskie Dni Fantastyki 2025
Gdyby ktoś mnie chciał zapytać, jak wyglądały konwenty 25 lat temu, to…

Tomasz Jarząb „Wola życia”
Ogarniał go gniew. Jak można było doprowadzić do takiej sytuacji? Jak najnowocześniejsza…
Nie wiem czy to bardziej współczesność (ok, współczesność 2:0, z delikatną nakładką AR), czy klasyczny technoir, ale dobre opowiadanie (widzę znów murowany materiał na – minimum! – nominację zajdlowską). Przy czym czuć ducha czasu w tym, że za czasów Zajdla (Janusza) w modzie był bunt przeciwko systemowi, a dziś koegzystencja z nim wydaje się jedynym wyjściem.
ps. Zdaje mi się, czy scena resetu Agnieszki A – odległej krewnej startrekowych holoprogramów- inspirowana była w jakimś stopniu śmiercią jednej z wersji Daty z finału pierwszego sezonu „PIC”?
Dziękuję! Choć wydaje mi się, że największą dystopijna potęga systemu jest przekonanie nas, że nie mamy innych opcji, tak, że sami będziemy sobie to racjonalizować.
PS Nie, choć całkiem możliwe, że byłaby, gdybym widział Picarda (dzięki za spoiler, btw:P) bo lubie i ST i Datę osobiście:)
Mówisz, że masz nadzieję, iż nas korpokracja jednak tak nie przeżuje jak Twojego bohatera? ;)
ps. Za spoiler sorry. Brałem poprawkę na to, ze to dość stary – jak na dzisiejsze, godne Lafferty’ego, standardy – wątek, z 26 marca 2020.
A ja chciałbym życzyć Autoru i Czytelnikom Szczęśliwego Nowego Roku i podziękować serdecznie za opowiadanie, które już (po poprawkach CSS) w formacie EPUB załadowałem na czytnik.