Zima w Kompleksie 28 była zupełnie inna od tej, jaką znałem z książek czy vidów. Było zimno, to prawda, ale nie mieliśmy ani śniegu, ani ośnieżonych lasów – chyba, że ten martwy, co go kiedyś próbowano zasadzić, ale się nie przyjął. Tylko zimny deszcz i szare niebo. Mama mówiła, że mieszkając na planecie Sheffield, musielibyśmy pojechać prawie na biegun, żeby zobaczyć taką zimę, jaka kiedyś była na Ziemi, ze śniegiem i mrozem, i że na naszej szerokości geograficznej to czasem tylko trochę pośnieży, a i to daleko od Kompleksu, bo tu wszędzie dymy. Na biegun to okropnie daleko i nic na nim nie ma, poza stacjami meteo. Nie chciałbym tam jechać, nawet mimo tego śniegu. Jeśli miałbym się gdzieś wybrać, to lepiej do któregoś z prawdziwych miast, nie takich kompleksów wydobywczych, jak ten, w którym mieszkamy. Podobno są bardzo piękne, wszyscy są tam szczęśliwi i ciągle mają parady i nowe vidy, i mnóstwo ciekawych miejsc, które można odwiedzić. I można stamtąd polecieć dalej, do gwiazd, na Gateway, a potem do Coventry i poza system. Ale morlokowie – tak nas nazywają ważni ludzie z miast, to chyba ma coś wspólnego z wydobyciem – nie podróżują dużo, tylko tyle, co do stref magazynowych, skąd pociągi zabierają mersenn daleko, do Brightside albo Hillsborough, gdzie jest kosmoport towarowy. Więc jak dotąd nie byłem nigdzie dalej niż z wujkiem Percivalem na stacji przeładunkowej. Może kiedy będę starszy?
Mama mówiła, że jak będę miał 11 lat, to może się uda, bo wtedy będzie test ewaluacyjny, a on czasem jest w mieście, zwłaszcza dla pionierów pierwszej kategorii, takich jak my. Tata myślał chyba inaczej, choć nie zawsze. Czasem mówił, że ci z miast, to mają morloków za coś gorszego, nawet nas. Ale było tak tylko wtedy, kiedy za długo siedział z wujkami z kopalni i mama zawsze wtedy była na niego zła, bo hałasował przed snem. I tata rano zwykle powtarzał, że nie miał racji i jest tak, jak mówi mama.
Zresztą, ludzie z miast musieli nas przecież lubić, bo jednak sporo ich było w Kompleksie. Choćby administrator Kompleksu 28, który był przecież z Brightside i dyrektorka szkoły, i wszyscy z zarządów pionów i część policji. I wszyscy żołnierze, którzy mieli nas bronić przed wrogiem, gdyby wróg się zjawił. Na razie wrogów żadnych nigdy nie było – ani SI, ani ludzi – ale wojsko i tak ciągle chyba ich szukało. Podobno w miastach nawet byli specjalni żołnierze, którzy zajmowali się tylko tropieniem SI, ale u nas nie – zresztą nie mieliby tu wiele roboty. Więc byli ci zwykli, choć też bardzo groźni. Wielu z nas, morloków, nie lubiło wojskowych, nawet bardzo. Niektórzy ludzie z Kompleksu krzyczeli na nich, czasem malowali na ścianach napisy, a kiedyś widziałem, jak kilka osób obrzuciło transporter kamieniami.
Ale mnie się wojsko podobało, razem ze swoimi wozami bojowymi i karabinami, i wszystkim. Mama mówiła, że mam rację, bo to… no… ważna służba, że pilnowali porządku razem z policją. Ale mówiła też przy tym, żebym nie opowiadał w szkole, że ich lubię.
Ale chciałem o zimie.
W tym roku na święta miałem dostać konsolę do gier, bo szło mi dobrze w szkole i rodzice obiecali.
Ale wtedy po raz pierwszy usłyszałem o piosence. A potem nic już nie było takie samo.
2.
Usłyszałem o niej dopiero w grudniu, kiedy odliczałem już dni do świąt na zdobytych przez mamę czekoladkach. Ale podobno była ona w Kompleksie obecna od dawna – gdzieś głęboko na poziomach wydobywczych, nucona w kopalnianych kaplicach świętego Nyreema, w barach, do których nie zapuszczali się żołnierze, między wielkimi maszynami w ciemnych tunelach. Nie wiem, skąd się wzięła. Może pochodziła z dawno zniszczonych poziomów, na których kiedyś pracowały myślące maszyny? SI, roboty i androidy, takie jak te, o których uczyliśmy się w szkole. Te, które dawno temu obróciły się przeciwko ludziom i zaczęły ich zabijać, i trzeba było walczyć i je zniszczyć wszystkie.
W szkole widziałem holo i vidy z androidami. Wyglądały zupełnie jak ludzie, ale nie były ludźmi, tylko potworami. Potem, przez długi czas, kiedy zasypiałem, wyobrażałem sobie androida wchodzącego przez okno do mojego pokoju, żeby mi zrobić krzywdę. Miał świecące czerwone oczy i był straszny.
No, ale teraz SI nie ma, więc to chyba nie one wymyśliły piosenkę. Może morlokowie z głębokich korytarzy? Tam często siedzi się w ciemności i może wtedy do nich przyszła? A może kapłani w kaplicach albo kierowcy ciężarówek, którzy jeżdżą do punktów przeładunkowych, bo oni też są co i raz sami, daleko od innych ludzi. Ale skądkolwiek się wzięła, przeniknęła cały Kompleks. Nawet ja, choć nigdy jej nie słyszałem, wiedziałem, że jest.
Mama nie lubiła piosenki. Mówiła, że będą z niej same kłopoty, zwłaszcza że tyle już osiągnęliśmy. Bo byliśmy, jak wspominałem, morlokami pierwszorzędnymi. Znaczy – pionierami pierwszej kategorii. Prawie jak ci z magazynów, a może i przedmieść miasta! I mama mówiła, że jak będzie więcej takiego śpiewania, to przestaniemy nimi być. I chyba to byłoby źle, bo bardzo się przy tym denerwowała. Tata z kolei nie był taki pewny. No bo on to chyba lubił tych, co śpiewali. Mówił, że bycie morlokiem pierwszej kategorii to nadal bycie morlokiem. Kilka razy się o to pokłócili, kiedy myśleli, że śpię. Mama kazała wtedy tacie nie mówić o tym w domu, żebym ja nie powtarzał potem w szkole, bo się dowiedzą ci z miasta i będą kłopoty. I on przestał. A ja nie powtarzałem.
Ale potem i tak się dowiedzieli. I to nie przeze mnie.
3.
Kompleks 28 zmienił się bardzo tej zimy. Niby nadal wyglądał zupełnie tak samo. Nadal wyrastały z niego wieże kopalniane, dalej słońce wschodziło codziennie nad wielką piramidą przetwornika atmosferycznego, który zawsze kojarzył mi się ze świątynią z bajek, które czytała mi mama – nie takich kaplic, jak u nas, ale wielkich pałaców, budowanych na cześć bardzo pradawnych bogów, starszych niż nawet stara wiara, jak w Egipcie, na Ziemi. Nadal pracowały wielkie wentylatory i systemy klimatyzacyjne, windy stale jeździły w górę i w dół szybów. Życie morloków w dalszym ciągu odmierzały syreny zmian.
Ale coś się jednak zmieniło. Ludzie inaczej patrzyli na przechodzące ulicami patrole, częściej przeklinali, widząc przejeżdżający transporter. Na murze magistratu pojawiły się napisy, wymalowane farbami technicznymi. Brzydkie słowa. Znaczy, ja nie znam wszystkich słów, które tam były, ale dużo było brzydkich. Ludzie zrobili się jakby głośniejsi. Bardziej chętni do kłótni, do krzyku. Raz widziałem, jak kilku się pobiło, tak po prostu, na ulicy. Żołnierze przejeżdżali akurat obok i nawet się nie zatrzymali, chociaż musieli to widzieć. Morlokowie zaczęli nosić znaki swojej zmiany w kopalni. Znaczy, zawsze je nosili, ale teraz mieli je na łańcuszkach, wydrukowane z przetworzonego mersennu. Ładnie błyszczały, ale wyglądały jakoś groźniej niż kiedykolwiek przedtem. My takich nie mieliśmy, bo tata nie pracował w kopalni, tylko jako inżynier pionu zarządzania, a mama uczyła w szkole. A to chyba tylko górnicza rzecz, taki medalion.
Mama mówiła, że to wszystko przez piosenkę. Znaczy, nie że tylko. Ale też. Kazała mi nigdy jej nie słuchać ani ludzi, którzy ją śpiewają. Bo to zła piosenka, a ci ludzie też mogą być potem źli i lepiej szybko wracać do domu. Więc uważałem. W szkole Casper i kilkoro innych kolegów i koleżanek też zaczęło nosić te wisiorki. Tata Caspra pracował jako operator kreta w Wyrmcave. Podobno jeździł na ponad trzy kilometry w głąb, Casper zawsze się tym chwalił. No i teraz też ma. Casper znaczy. Może tata mu zrobił? Ale prawie przestał z nami gadać, trzyma się z innymi dziećmi z medalionami. Powiedziałem mu, że nie mogę przecież mieć medalionu, bo tata nie jest górnikiem i on powiedział, że to dobrze, bo jego tata powiedział, że tym, co nie pracują, to się nie należy. I powiedziałem mu, że przecież on też nie pracuje, na co on się wściekł. Nie wiem, co zrobiłem źle. Zawsze lubiliśmy się z Casprem.
Pobierz tekst:

Nominacje do Zajdli 2017
W sobotę (20.05.) podczas Warszawskich Targów Książki ogłoszono nominacje do Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza…

Copernicon i gala Nagrody im. Żuławskiego
Już za kilka godzin rozpocznie się Copernicon, a w czasie jego trwania…

Michał Cholewa „Na granicy”
Jak zapewne czytelnicy pamiętają, od pierwszego do dwudziestego czwartego grudnia trwał Whamageddon…