Kto zna „Odmianę przez przypadki” nie zawaha się ani chwili przed przeczytaniem poniższego opowiadania. A kto jeszcze nie zna, po lekturze „In spe” zechce „Odmianę” poznać na sto procent.
Twarz Czyckiego wyglądała jak odbicie z krzywego zwierciadła, gdy z dzikim wrzaskiem, potykając się i uderzając o meble, wybiegał z parterowego domu. Przeraził go widok Szafrana – człowieka niewielkiego wzrostu, z natury skromnego i spokojnego, groźnego tylko ze względu na swój spryt. Czycki niemal wywalił drzwi z zawiasów, zanim zniknął w oddali, ciągnąc za sobą rozpływający się w powietrzu ogon przekleństw.
Szafran spodziewał się takiej reakcji. Na szczęście Wierzbin zdołał zachować spokój.
– A jednak cię zabili – przywitał Szafrana ponurym głosem. – Co tak stoisz? Wchodź, przecież cię nie wyrzucę. Kawy? Pamiętasz jeszcze, jak smakuje?
– Miałem kawę do ostatniego posiłku.
– Może coś mocniejszego? – Wierzbin skinął na stojącą na stole butelczynę.
Szafran przyjął poczęstunek. Nigdy nie potrzebował alkoholu tak jak w tej chwili.
Przyjrzał się zaniedbanemu wnętrzu, zliczając zmiany, jakie zaszły tu od jego ostatniej wizyty; wreszcie zrzucił śmieci z kanapy i usiadł. Upił kilka kropli z podsuniętego mu kieliszka, po czym odkaszlnął, odzwyczajony od drażniących przełyk procentów.
– Nie obraź się, że nie rozsadza mnie entuzjazm – mruknął Wierzbin, wpasowując pośladki w zagłębienie w fotelu – ale trochę ostrożności nie zawadzi. Pojawienie się ducha podobno przynosi pecha. Ile ci zostało?
– Trzy dni.
– No popatrz. Nie spodziewałem się, że ci powiedzą.
– Powiedzieli. I co z tego?
Wierzbin wzruszył ramionami. Zimny głos Szafrana drażnił go, zamglone spojrzenie trupa in spe niepokoiło.
– Takie rzeczy mówią tylko wtedy, gdy są do czegoś potrzebne – wyjaśnił.
– Do czego?
– Do skierowania cię na właściwe tory. Ale teraz to już bez znaczenia.
– Nie rozumiem.
Wierzbin westchnął i ponownie napełnił kieliszki.
– Znasz datę – odpowiedział – ponieważ przewidzieli, że cię o nią zapytam. Ta rozmowa musi być ważniejsza, niż myślisz. Załóżmy, że skłoni cię do ucieczki. Spróbujesz przeczekać wszystko na wsi. Wydostaniesz się z miasta bez problemu; nikt nie będzie próbował cię zatrzymać. A kiedy w motelu pójdziesz wziąć prysznic – poślizgniesz się i rozwalisz łeb o umywalkę. Albo przeciwnie: kiedy skończę mówić, zrozumiesz, że ucieczka jest bezcelowa. Zostaniesz tutaj, wpieprzając słone orzeszki i gapiąc się w teleturniej, aż w końcu zakrztusisz się i zdechniesz na kanapie.
Szafran potarł suche, piekące oczy. Zżerało go zmęczenie. Od miesięcy marzył o wypoczynku, choć w pierdlu nie zmuszano go do żadnej pracy.
– Moje kondolencje. – Wierzbin poklepał go po ramieniu. – Kara śmierci bez kata ani egzekucji. Jak tu nie kochać systemu?
Siedzieli cicho, wpatrzeni w zacieki na suficie. W miarę opróżniania butelki w Szafranie wzbierała chęć buntu, nie wiedział jednak, co mógłby zrobić.
– To wszystko gówno prawda – warknął na dobry początek. – Nie mogą wszystkiego przewidzieć.
– Ich prognozy sprawdzają się w każdym przypadku.
– Bo tak mówią w telewizji? – prychnął Szafran. – Straszą, bo tylko na tyle ich stać.
Wierzbin wywrócił oczami.
– Chcesz powiedzieć, że wypuszczają ludzi z pierdla po zastraszeniu? – zapytał.
– Może doszli do wniosku, że nie zrobiłem nic złego.
– Znaczy zmienili zdanie? Na pewno. Przecież wiesz, że zawsze mają rację, nawet jeśli się mylą.
– Ale nie potrafią przewidzieć przyszłości.
Twarz Wierzbina rozjaśnił krzywy uśmiech.
– Jest sposób, żeby się o tym przekonać – powiedział.
– Jaki?
– Spróbuj zrobić mi krzywdę.
Szafran posłał mu pytające spojrzenie.
– Nie żartuję – odparł Wierzbin. – Rąbnij mnie w pysk. Gwarantują, że skazańcy są niegroźni, więc jeśli widzą przyszłość, musieli przewidzieć i to. Jeśli mają rację, na pewno ci się nie uda.
– A jeśli ich gwarancja nie dotyczy bicia skurwysynów po mordzie?
– Jeżeli uda ci się mnie zdzielić, będziesz wiedział, że masz jakieś szanse.
Szafran poderwał się nagle z kanapy, jak gdyby chciał zaskoczyć samego siebie, i wziął potężny zamach.
Źle postawił stopę. Poślizgnął się na zatłuszczonym opakowaniu po chrupkach i upadł na tyłek, boleśnie uderzając łokciem w stół.
– Przewidzieli każdy twój ruch – rzekł Wierzbin. – Jesteś trupem, człowieku. Moje kondolencje.
* * *
– Znasz mnie? – zdziwił się Szafran.
Ziąb jesiennego popołudnia zelżał od głosu starszego pana:
– Uprzedzili mnie o tej wizycie. Mogłem się nie zgodzić, ale powiedzieli, że to jedna z tych rzadkich sytuacji, kiedy sprzyjają okoliczności. Kto wie, jak długo czekałby pan na kolejną szansę. To musi być straszne, ten stres. Proszę wejść. Herbaty?
Spokój sędziego i jego pachnący koniakiem oddech doprowadzały Szafrana do wrzenia. Choć ranek spędził w toalecie z brzuchem bolącym ze strachu, teraz miał ochotę burzyć całe miasta. Na myśl o nadchodzącym terminie kotłowało mu się w żołądku, a pustka w głowie sprawiała, że chciał rozerwać świat na kawałki. Plan, który urodził w wielkich bólach, był prosty i desperacki: wziąć zakładnika i zadekować się w bezpiecznym miejscu. W samotni jednego z ludzi systemu.
– A gdybym rzucił w ciebie wazonem? – zapytał Szafran w drodze do salonu.
Dobrotliwy uśmiech sędziego przyprawił go o drżenie kolan.
– Albo pan tego nie zrobi, albo coś panu przeszkodzi – rzekł staruszek. – Cały system stworzono, by do takich sytuacji nie dopuścić.
– A jeśli rzucę? – uparł się Szafran.
– Nie zagraża pan ani mnie, ani niczemu, co do mnie należy. Na tym to wszystko polega.
Skazaniec usiadł i ukrył twarz w dłoniach.
– Mordujecie mnie, a ja nawet nie mogę się bronić – jęknął.
– Zostawiamy sprawy losowi.
Sędzia wyjął paczkę papierosów z kieszeni zaprasowanych w kant spodni. Szafran przyjął poczęstunek i podziękował. Tytoń rozluźnił go i uspokoił.
– Czuję się świetnie – powiedział tak pogodnie, jakby sam w to wierzył. – Jestem w najbezpieczniejszym miejscu w całym mieście. Przeżyję.
– Nie warto się oszukiwać. Proszę zrozumieć: przewidziano każdą okoliczność. Nawet naszą rozmowę i efekt, jaki będzie miała w przyszłości. Nie może pan oszukać losu, choćby próbował zmienić plan i sto razy.
– Ale…
Sędzia uciszył Szafrana ruchem dłoni.
– Teraz obejrzę teleturniej – powiedział. – Będzie mi pan towarzyszył albo nie. To bez znaczenia.
Żołądek Szafrana znów zaczął się buntować.
* * *
Sędzia spojrzał przez wizjer. Pukał niebieski uniform; zza maski i ochraniaczy nie widać było człowieka. Policjant przestąpił próg i odezwał się bez przywitania:
– Za chwilę pozbędziemy się ciała.
– Dziękuję – odpowiedział staruszek. – Przewrócił się jak na komendę. Nie miał żadnego wypadku. Nie powiedziałbym, że to zawał. Zawał tak nie wygląda.
Mundurowy skrzyżował ręce na piersi.
– Ja pana serdecznie przepraszam – ciągnął sędzia. – Nie poruszałbym tego tematu, ale co poradzić, ludzka ciekawość. Ten system jest od nas niezależny, pan rozumie? My tylko wydajemy wyroki. Ktoś inny zajmuję się dopilnowaniem, aby… – zawiesił głos, czekając, aż policjant podejmie temat. Niebieski był jednak niewzruszony.
Starzec wywrócił oczami.
– Jak umarł? – zapytał.
– Nie mówią mi o takich rzeczach. Wiem tylko tyle, że każdego dopada inaczej. I że zdarzają się przypadki…
– Przepraszam – wtrącił się głęboki, groźny głos.
Zeszli z drogi człowiekowi w białym uniformie, który, mijając ich, posłał policjantowi upominające spojrzenie.
– Jakie przypadki? – spytał sędzia, ale niebieski mundur odszedł bez słowa.
Biały obejrzał zwłoki i podpisał przygotowany protokół. Rzeczywista godzina śmierci pokrywała się z oczekiwaną.
Michał Puczyński „Odmiana przez przypadki”
Pobierz tekst:
Dziwne dni
Autor: Michał Puczyński Tytuł: „Odmiana przez przypadki” Wydawca: NovaeRes 2013 Stron: 134 Cena…
Zostałam zachęcona. :)