Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Michał Puczyński „In spe”

Czaszka śmierciKto zna „Odmianę przez przypadki” nie zawaha się ani chwili przed przeczytaniem poniższego opowiadania. A kto jeszcze nie zna, po lekturze „In spe” zechce „Odmianę” poznać na sto procent.

 

Twarz Czyckiego wyglądała jak odbicie z krzywego zwierciadła, gdy z dzikim wrzaskiem, potykając się i uderzając o meble, wybiegał z parterowego domu. Przeraził go widok Szafrana – człowieka niewielkiego wzrostu, z natury skromnego i spokojnego, groźnego tylko ze względu na swój spryt. Czycki niemal wywalił drzwi z zawiasów, zanim zniknął w oddali, ciągnąc za sobą rozpływający się w powietrzu ogon przekleństw.

Szafran spodziewał się takiej reakcji. Na szczęście Wierzbin zdołał zachować spokój.

– A jednak cię zabili – przywitał Szafrana ponurym głosem. – Co tak stoisz? Wchodź, przecież cię nie wyrzucę. Kawy? Pamiętasz jeszcze, jak smakuje?

– Miałem kawę do ostatniego posiłku.

– Może coś mocniejszego? – Wierzbin skinął na stojącą na stole butelczynę.

Szafran przyjął poczęstunek. Nigdy nie potrzebował alkoholu tak jak w tej chwili.

Przyjrzał się zaniedbanemu wnętrzu, zliczając zmiany, jakie zaszły tu od jego ostatniej wizyty; wreszcie zrzucił śmieci z kanapy i usiadł. Upił kilka kropli z podsuniętego mu kieliszka, po czym odkaszlnął, odzwyczajony od drażniących przełyk procentów.

– Nie obraź się, że nie rozsadza mnie entuzjazm – mruknął Wierzbin, wpasowując pośladki w zagłębienie w fotelu – ale trochę ostrożności nie zawadzi. Pojawienie się ducha podobno przynosi pecha. Ile ci zostało?

– Trzy dni.

– No popatrz. Nie spodziewałem się, że ci powiedzą.

– Powiedzieli. I co z tego?

Wierzbin wzruszył ramionami. Zimny głos Szafrana drażnił go, zamglone spojrzenie trupa in spe niepokoiło.

– Takie rzeczy mówią tylko wtedy, gdy są do czegoś potrzebne – wyjaśnił.

– Do czego?

– Do skierowania cię na właściwe tory. Ale teraz to już bez znaczenia.

– Nie rozumiem.

Wierzbin westchnął i ponownie napełnił kieliszki.

– Znasz datę – odpowiedział – ponieważ przewidzieli, że cię o nią zapytam. Ta rozmowa musi być ważniejsza, niż myślisz. Załóżmy, że skłoni cię do ucieczki. Spróbujesz przeczekać wszystko na wsi. Wydostaniesz się z miasta bez problemu; nikt nie będzie próbował cię zatrzymać. A kiedy w motelu pójdziesz wziąć prysznic – poślizgniesz się i rozwalisz łeb o umywalkę. Albo przeciwnie: kiedy skończę mówić, zrozumiesz, że ucieczka jest bezcelowa. Zostaniesz tutaj, wpieprzając słone orzeszki i gapiąc się w teleturniej, aż w końcu zakrztusisz się i zdechniesz na kanapie.

Szafran potarł suche, piekące oczy. Zżerało go zmęczenie. Od miesięcy marzył o wypoczynku, choć w pierdlu nie zmuszano go do żadnej pracy.

– Moje kondolencje. – Wierzbin poklepał go po ramieniu. – Kara śmierci bez kata ani egzekucji. Jak tu nie kochać systemu?

Siedzieli cicho, wpatrzeni w zacieki na suficie. W miarę opróżniania butelki w Szafranie wzbierała chęć buntu, nie wiedział jednak, co mógłby zrobić.

– To wszystko gówno prawda – warknął na dobry początek. – Nie mogą wszystkiego przewidzieć.

– Ich prognozy sprawdzają się w każdym przypadku.

– Bo tak mówią w telewizji? – prychnął Szafran. – Straszą, bo tylko na tyle ich stać.

Wierzbin wywrócił oczami.

– Chcesz powiedzieć, że wypuszczają ludzi z pierdla po zastraszeniu? – zapytał.

– Może doszli do wniosku, że nie zrobiłem nic złego.

– Znaczy zmienili zdanie? Na pewno. Przecież wiesz, że zawsze mają rację, nawet jeśli się mylą.

– Ale nie potrafią przewidzieć przyszłości.

Twarz Wierzbina rozjaśnił krzywy uśmiech.

– Jest sposób, żeby się o tym przekonać – powiedział.

– Jaki?

– Spróbuj zrobić mi krzywdę.

Szafran posłał mu pytające spojrzenie.

– Nie żartuję – odparł Wierzbin. – Rąbnij mnie w pysk. Gwarantują, że skazańcy są niegroźni, więc jeśli widzą przyszłość, musieli przewidzieć i to. Jeśli mają rację, na pewno ci się nie uda.

– A jeśli ich gwarancja nie dotyczy bicia skurwysynów po mordzie?

– Jeżeli uda ci się mnie zdzielić, będziesz wiedział, że masz jakieś szanse.

Szafran poderwał się nagle z kanapy, jak gdyby chciał zaskoczyć samego siebie, i wziął potężny zamach.

Źle postawił stopę. Poślizgnął się na zatłuszczonym opakowaniu po chrupkach i upadł na tyłek, boleśnie uderzając łokciem w stół.

– Przewidzieli każdy twój ruch – rzekł Wierzbin. – Jesteś trupem, człowieku. Moje kondolencje.

 

* * *

 

– Znasz mnie? – zdziwił się Szafran.

Ziąb jesiennego popołudnia zelżał od głosu starszego pana:

– Uprzedzili mnie o tej wizycie. Mogłem się nie zgodzić, ale powiedzieli, że to jedna z tych rzadkich sytuacji, kiedy sprzyjają okoliczności. Kto wie, jak długo czekałby pan na kolejną szansę. To musi być straszne, ten stres. Proszę wejść. Herbaty?

Spokój sędziego i jego pachnący koniakiem oddech doprowadzały Szafrana do wrzenia. Choć ranek spędził w toalecie z brzuchem bolącym ze strachu, teraz miał ochotę burzyć całe miasta. Na myśl o nadchodzącym terminie kotłowało mu się w żołądku, a pustka w głowie sprawiała, że chciał rozerwać świat na kawałki. Plan, który urodził w wielkich bólach, był prosty i desperacki: wziąć zakładnika i zadekować się w bezpiecznym miejscu. W samotni jednego z ludzi systemu.

– A gdybym rzucił w ciebie wazonem? – zapytał Szafran w drodze do salonu.

Dobrotliwy uśmiech sędziego przyprawił go o drżenie kolan.

– Albo pan tego nie zrobi, albo coś panu przeszkodzi – rzekł staruszek. – Cały system stworzono, by do takich sytuacji nie dopuścić.

– A jeśli rzucę? – uparł się Szafran.

– Nie zagraża pan ani mnie, ani niczemu, co do mnie należy. Na tym to wszystko polega.

Skazaniec usiadł i ukrył twarz w dłoniach.

– Mordujecie mnie, a ja nawet nie mogę się bronić – jęknął.

– Zostawiamy sprawy losowi.

Sędzia wyjął paczkę papierosów z kieszeni zaprasowanych w kant spodni. Szafran przyjął poczęstunek i podziękował. Tytoń rozluźnił go i uspokoił.

– Czuję się świetnie – powiedział tak pogodnie, jakby sam w to wierzył. – Jestem w najbezpieczniejszym miejscu w całym mieście. Przeżyję.

– Nie warto się oszukiwać. Proszę zrozumieć: przewidziano każdą okoliczność. Nawet naszą rozmowę i efekt, jaki będzie miała w przyszłości. Nie może pan oszukać losu, choćby próbował zmienić plan i sto razy.

– Ale…

Sędzia uciszył Szafrana ruchem dłoni.

– Teraz obejrzę teleturniej – powiedział. – Będzie mi pan towarzyszył albo nie. To bez znaczenia.

Żołądek Szafrana znów zaczął się buntować.

 

* * *

 

Sędzia spojrzał przez wizjer. Pukał niebieski uniform; zza maski i ochraniaczy nie widać było człowieka. Policjant przestąpił próg i odezwał się bez przywitania:

– Za chwilę pozbędziemy się ciała.

– Dziękuję – odpowiedział staruszek. – Przewrócił się jak na komendę. Nie miał żadnego wypadku. Nie powiedziałbym, że to zawał. Zawał tak nie wygląda.

Mundurowy skrzyżował ręce na piersi.

– Ja pana serdecznie przepraszam – ciągnął sędzia. – Nie poruszałbym tego tematu, ale co poradzić, ludzka ciekawość. Ten system jest od nas niezależny, pan rozumie? My tylko wydajemy wyroki. Ktoś inny zajmuję się dopilnowaniem, aby… – zawiesił głos, czekając, aż policjant podejmie temat. Niebieski był jednak niewzruszony.

Starzec wywrócił oczami.

– Jak umarł? – zapytał.

– Nie mówią mi o takich rzeczach. Wiem tylko tyle, że każdego dopada inaczej. I że zdarzają się przypadki…

– Przepraszam – wtrącił się głęboki, groźny głos.

Zeszli z drogi człowiekowi w białym uniformie, który, mijając ich, posłał policjantowi upominające spojrzenie.

– Jakie przypadki? – spytał sędzia, ale niebieski mundur odszedł bez słowa.

Biały obejrzał zwłoki i podpisał przygotowany protokół. Rzeczywista godzina śmierci pokrywała się z oczekiwaną.

 

Michał Puczyński „Odmiana przez przypadki”

Recenzja

 




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Dziwne dni
Recenzje fantastyczne Fahrenheit Crew - 17 czerwca 2013

Autor: Michał Puczyński Tytuł: „Odmiana przez przypadki” Wydawca: NovaeRes  2013 Stron: 134 Cena…

Komentarze: 1

  1. Zyta pisze:

    Zostałam zachęcona. :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit