– Anka, Piotrek, zostajecie – Hornicki przywołał nas ponad głowami pozostałych z klasy. Było to możliwe tylko dlatego, że ci pędzący do wyjścia pochylali się do przodu, zostawiając nauczycielowi dość przestrzeni, by nawiązał z nami kontakt wzrokowy.
Sala komputerowa szybko się opróżniła. Zostałem tylko ja, Ania, oraz Krzysiek, który też niby wychodził, ale zatrzymał się w otwartych drzwiach i obrócił. Popatrzyłem na niego i skinąłem głową. Uśmiechnął się.
– To znaczy ja? – upewniła się Ania, podchodząc do nauczyciela.
– Tak uzgadnialiśmy przecież.
– Wiem, ale pan profesor powiedział Anka i to mnie zmyliło.
Krzysiek wykorzystał okazję, żeby przejść z powrotem przez próg.
– Bo „Anka” to my mówimy na Ankę Gromnicką – wtrącił. – A na Anię Kropelkę wszyscy mówią „Ania”. My to już mamy wkodowane, inaczej nie można. Pan profesor zwykle mówi do nas po nazwiskach, to się pan nie zorientował.
Nauczyciel patrzył na niego tak, że można było odnieść wrażenie, że nie zrozumiał ani słowa.
– Dziękuję… Za wyjaśnienie – powiedział w końcu. – Ale Gromnicka na szczęście nie została.
– Fakt, pewnie nie dosłyszała. Był szum, jak wszyscy wychodzili, a ona ma jedno ucho trochę słabsze, i właśnie nim była w pana profesora stronę odwrócona, o, tak… – Krzysiek wrócił w głąb sali, żeby zademonstrować wychodzenie.
Hornicki wywrócił oczami i postanowił zignorować nieproszony pokaz. Obrócił się do mnie i Ani. Oboje staliśmy już obok niego.
– Tak, jak się umawialiśmy, pomożecie z sieciówkami – powiedział, otwierając kartonowe pudełko pełne złomu wyjętego z poprzednich komputerów, antycznych 286-ek, na których uczyliśmy się jeszcze przez większą część tego roku szkolnego. – Zamontujemy razem, potem zostaniecie i skopiujecie na każdy komputer programy – pomachał dyskietką – i sprawdzicie, czy działa. Tak, żeby można było wysyłać komunikaty.
– Pan da śrubokręt, to już zacznę poluzowywać – powiedział Krzysiek, który w tym czasie przemieścił się za naszymi plecami i już odwrócił jeden z komputerów.
– Ciebie akurat nikt nie prosił…
– Mnie nie trzeba prosić, ja to z czystą przyjemnością robię, panie profesorze. Oni są może lepsi w programowaniu, ale ze sprzętem to ja jestem zaznajomiony jak ryba z wodą. Ostatnio sąsiadce pomogłem, zamieniłem jej miejscami kartę dźwiękową i graficzną.
Hornicki uniósł brwi.
– Niech się pan profesor nie dziwi! – ciągnął Krzysiek. – Dla mnie to nie pierwszyzna. Tam się tak dziwnie działo, że jak grał dźwięk, to kolory wariowały. Przełożyłem karty na odwrót i pomogło, tylko kabel od głośników przestał sięgać. Więc myślę: a zobaczmy, jak je zamienimy z powrotem, czy znowu się zepsuje. I nie zepsuło się! Ma się ten pomyślunek – przyłożył palec do czoła.
Nauczyciel patrzył na niego, jakby go chciał wzrokiem przesunąć w stronę drzwi, ale Krzysiek się pod tym spojrzeniem nie ugiął. Zerknął tylko na mnie, jakby oczekując, że przytaknę, ale nie zdążyłem zareagować, bo Hornicki w końcu zebrał słowa:
– Mimo wszystko wolałbym, żebyś tu niczego nie ruszał.
– Dobrze, dobrze, będę tylko śrubki trzymał. Żeby się nie zgubiły. Bo u sąsiadki to…
– Nie zgubią się – przerwał mu nauczyciel. – Właśnie dlatego, że nie będziesz ich trzymał.
– Ależ panie profesorze! Skąd ten brak zaufania? Przecież ja mówiłem, dla mnie to jest bułka z masłem. Sztangieleczka z jogurcikiem.
W trakcie tej wymiany zdań Ania zdążyła obejść salę dokoła, upewniając się, że komputery były wyłączone.
– Krzysiek ma rację, to nic trudnego – skomentowała. – Bierzmy się do roboty i zaraz będzie po wszystkim – dodała, zaglądając do pudełka z sieciówkami.
– No, potem z instalowaniem może trochę jeszcze zejść – dodałem, ostrożnie przygotowując grunt pod własne plany. Liczyłem na to, że sprawdzimy działanie sieci lokalnej bardzo dokładnie i starannie, z pomocą dodatkowych narzędzi, które mieliśmy już z Krzyśkiem przygotowane w plecakach.
Hornicki obrócił się i bez słowa przeszedł do czynów. Wyjął z pojemnika na długopisy śrubokręt i rozkręcił pierwszy komputer, a Ania wyjęła z pudełka jedną z kart sieciowych i stanęła obok. Nauczyciel popatrzył na nią, potem na mnie.
– Trzymaj – powiedział, podając mi blaszanego śledzia, którego wyjął, robiąc w obudowie miejsce na kartę. – Rzeczywiście pójdzie szybko – dodał, dociskając w slocie kartę przejętą od Ani. Niedługo potem braliśmy się już za kolejny komputer.
– Tu praca fizyczna, można z sił opaść. Skoczę do Guzika, przyniosę wam drożdżówki – zaoferował Krzysiek, kiedy okazało się, że do niczego się nie przydał.
– Nie opadniemy – odpowiedział szybko Hornicki, ale zaraz się zreflektował. – Dobrze, idź, idź, na wszelki wypadek. – Machnął ręką.
– To lecę, zaraz wracam. Trzymajcie się tu!
Zrobiło się cicho i montaż zdawał się iść jeszcze sprawniej, choć sam miałem w tym niewielki udział. Zostałem z garścią pełną ostrych blaszek, które wrzuciłem do pustego już pudełka.
– Teraz jeszcze poskręcać trójniki z kablami, terminatory na obu końcach – Hornicki wskazał kłębowisko upchnięte w kącie. – Pamiętacie, jak to było?
– Tak, wiem! – Zareagowałem pospiesznie. Podszedłem do przewodów i zacząłem je porządkować, nie za szybko. Udawałem staranność, choć przede wszystkim grałem na zwłokę. Zależało mi, żeby nauczyciel jak najszybciej uznał, że można nas zostawić. Miał o naszej dwójce dobre zdanie, powinno było się udać.
– Teraz wasze główne zadanie to wgrać wszędzie programy. Sterowniki i LAN Manager. – Wyjął pudełka z dyskietkami i postawił przy głównym komputerze. – Wiecie jak?
– Ja już instalowałam! – Tym razem odezwała się Ania, wywołując u mnie ukłucie zazdrości, ale zaraz ucieszyłem się, bo nieświadomie wsparła mój tajny plan. – U taty w pracy – dodała.
Nie pierwszy raz okazywało się, że Ania przewyższała mnie doświadczeniem – nie rozumiałem tylko, po co jej to było, skoro nie wymieniała się z nami grami. Ale przydało się, by przekonać nauczyciela, że sobie poradzimy.
Hornicki zerknął jeszcze raz na mnie, jak rozplątywałem kable, wyjął z kieszeni klucz i położył obok pudełek.
– Jak skończycie, odnieście do pokoju nauczycielskiego. Ja idę do… innych zadań – wyjaśnił, wychodząc.
Moje ruchy natychmiast przyspieszyły. Odliczyłem przewody potrzebne, żeby połączyć komputery po jednej stronie sali, i z pełną garścią ruszyłem wzdłuż ściany.
– Możesz przykręcać naprzeciwko – powiedziałem Ani. – Tylko ten dłuższy kabel zostaw, on musi iść pod parapetem.
– Przecież wiem – mruknęła. Wzięła pozostałe kable i zaczęliśmy ścigać się w kierunku okna. Obojgu zostało po kilka komputerów do końca, kiedy drzwi znów otworzyły się i do środka wpadł Krzysiek.
– Hornickiego już nie ma? – zdziwił się. – A ja mam drożdżówkę dla niego. Trudno, sam zjem. Enterprajs dla mnie! – Usiadł przy najbliższym od drzwi komputerze, tym nauczycielskim, który jako jedyny miał kartę dźwiękową i głośniki. Poklepał dłonią w obudowę, dla podkreślenia, że zajmuje.
– A czemu to mamy na to pozwolić? – obruszyła się Ania.
– Drożdżówki przyniosłem! – przypomniał Krzysiek. Sięgnął do plecaka i wyjął papierową torbę. Świeży zapach rozszedł się po sali. – I Dooma. Instalujemy?
– Czekaj, czekaj, jeszcze nawet sterowników nie ma. Zostaw ten komputer, cierpliwości – upomniałem go.
– Nie mówcie, że chcecie tu grać teraz! – Ania zrobiła oburzoną minę.
– Połączenia będziemy sprawdzać – doprecyzowałem. – W Dooma można grać w sieci lokalnej, idealnie się do tego nada.
Roześmiała się.
– To nawet niezły pomysł – przyznała. – Przynajmniej sieć będzie przetestowana pierwszorzędnie. I nie będę musiała sama odnosić klucza Hornickiemu.
– No widzisz, możesz to nam zostawić.
– O nie, też nie przepuszczę okazji! Może w takie gry zwykle nie grywam, ale sieciowo to co innego! – Podeszła do Krzyśka. – Oddawaj stery. Póki nie skonfiguruję tu IPX, wiele nie zdziałasz.
– Ależ oczywiście, proszę! – poderwał się i ustąpił jej miejsca.
– I zabierz tę torbę, bo oszaleję od zapachu.
Wziął drożdżówki i podszedł do mnie, częstując. Wziąłem jedną z wierzchu, najmniej zgniecioną. Jedząc stanąłem za Anią, obserwując, jak instalowała, co trzeba, bo tę samą operację trzeba było potem powtórzyć na pozostałej dwudziestce maszyn.
Krzysiek poszedł na drugi koniec sali, otworzył okno i usiadł na parapecie.
– O, cześć! – krzyknął do kogoś na zewnątrz. Sala komputerowa była na parterze, więc miała dobry kontakt z uliczką pod murami liceum. – Co, szlachta piechotą chodzi?
– Weź, stary, nie kop leżącego. – Dobiegający zza okna głos należał do Kuby, kolegi z równoległej klasy.
– Chodź do nas, humor ci się poprawi.
– Co ja powiedziałem? Teraz nie mogę.
– Masz chociaż drożdżówkę na pocieszenie. Złapiesz? Raz, dwa… No, mało brakowało! – Krzysiek obrócił się do nas i ściszył głos. – Przemilczałem, co będziemy robić, bo zrobiłoby mu się całkiem żal. O, już można? – spytał, bo dostrzegł, że Ania instalowała sterowniki na kolejnym komputerze.
– No, szykuj tego Dooma – powiedziałem. – Ja jeszcze wgram Tetrisa.
Wyjąłem dyskietkę z własnego plecaka i skopiowałem zawartość do naprędce przygotowanego katalogu na dysku C.
– Tetris? Jakiś sieciowy? – dopytała Ania.
– Nie, zwykły.
– To po co wam?
– Ach, to właśnie gwóźdź programu! – Krzysiek przejął rozmowę. – Sedno całej operacji! Nasze tajne narzędzie do przenoszenia świadomości.
– Co takiego?
– Odkryliśmy to, jak ostatnio Piotrek mnie odwiedził i graliśmy w Tetrisa, na zmianę przy moim komputerze. Przez cały czas rozmawialiśmy i ja przy tej gadaninie tak się zatraciłem w grze, że zmieniła mi się percepcja. Czułem, jakbym zanurzył się zupełnie w tym, co na ekranie, a prawdziwy świat zniknął. I Piotrek też tak miał, jak była jego kolej.
– Miałem. – Pokiwałem głową.
Na monitorze przede mną pojawiła się linia tekstu.
– Widzisz mnie? – przysłała Ania komendą „net send”.
– Tak! – odpisałem, ucieszony że sieć zaczęła działać. Jak na poprzednich komputerach w pracowni, tylko że na tamtych poza tym prawie nic nie chodziło.
– Powiedzmy, że rozumiem – powiedziała. – Ale po co wam to teraz?
– Wprowadzimy się w taki stan i wtedy przełączymy na Dooma. W sieci! Przeniesiemy się razem do świata gry!
– Gdzie was potwory zjedzą?
– No przecież nie o to chodzi. To tylko wrażenie, nie naprawdę. Poza tym nie one nas, tylko my je. – Wypchał usta resztą drożdżówki, na chwilę utrudniając sobie mówienie.
– Bierz, instaluj. – Szturchnąłem go i wskazałem miejsce przy Enterprajsie.
Wyjął z plecaka spiętą gumką stertę dyskietek, i zaczął wgrywać ich zawartość na komputer. Przeciągłe pomruki trzech pracujących jednocześnie stacji zgrały się w leniwą symfonię – podczas gdy Krzysiek kopiował duże pliki ze spakowaną grą, ja i Ania obskakiwaliśmy kolejne komputery, ucząc je komunikacji z siecią. Za każdym razem wymienialiśmy krótkie wiadomości.
Nagle jeden z głosów w chórze zmienił się. Dźwięki stacji w Enterprajsie przyspieszyły, stały się nerwowe, podobną emocję wywołując też u mnie. Znajome, znienawidzone odgłosy niemal na pewno zwiastowały błąd odczytu.
– Kur…! – krzyknął Krzysiek, a ja zerknąłem w popłochu na otwarte okno. – Nie rób nam tego! – Wyciągnął ręce w błagalnym geście w stronę monitora. Stacja wydała z siebie rozpaczliwą serię krótkich zgrzytów i ucichła, poddawszy się.
Krzysiek wyjął dyskietkę, odsunął blaszkę, przedmuchał, pokręcił kółkiem, bacznie przyjrzał się brązowej powierzchni, na koniec potarł nią o ubranie.
– To zawsze pomaga – stwierdził, energicznym ruchem wbijając ją z powrotem do stacji.
Z niepokojem czekaliśmy na powtórzenie się złowieszczych odgłosów, ale rzeczywiście coś się zmieniło. Stacja przez chwilę męczyła się, ale przebrnęła przez felerny sektor i kopiowanie ruszyło dalej.
– Nie mówiłem? – Krzysiek z dumą odchylił się w krześle. – Dobra, rozpakowujemy.
Terkotanie szybko pracującego dysku twardego rozeszło się echem po sali. Kiedy ustało, stanąłem na chwilę za plecami Krzyśka, patrząc, jak sprawdzał ustawienia karty dźwiękowej w grze.
– Odpalamy? – zerknął na mnie. Przytaknąłem. – Odpalamy! – Wybrał plik „doom2.exe” i nacisnął Enter. – Amigowcze, nie rżnij głupa! – dodał, wyrażając przyćmiewające rozsądek emocje.
Konfigurowanie kolejnych komputerów umilały nam odgłosy strzałów, piły łańcuchowej i padających demonów. Potem Krzysiek uświadomił sobie, że potrzeba skopiować gry na jeszcze dwa inne stanowiska, więc tym się zajął. Zawartość zawodnej dyskietki skopiował na inną, żeby oszczędzić nerwów.
– Gotowe, już możemy! – powiedziałem, kiedy przesłaliśmy z Anią komunikaty między ostatnimi dwoma komputerami.
– To włączajcie Tetrisy i rozmawiamy.
– O czym? – dopytała Ania.
– Nieważne, wszystko jedno. Byle mówić.
– Właściwie nie wiemy, czy mówienie jest konieczne – wtrąciłem, z satysfakcją wstawiając pionowy klocek na przygotowane miejsce.
– Inaczej nie działało! – stwierdził Krzysiek. – Ale to przecież żaden problem, tylko nie odrywajcie wzroku od gry. Powiem wam dowcip. Rozmawiają dwaj amigowcy i jeden pyta… „Masz jakieś fajne programy użytkowe?”. E, widzę że zbyt wysublimowane dla was. Czekajcie, powiem wam inny… A właśnie, wiecie, jak Kuba malucha rozbił?
– Co? Już rozbił?! – zdziwiłem się.
– A skąd on wziął malucha? – spytała Ania.
– Rodzice mu dali, w zeszłym tygodniu, jak odebrał prawo jazdy – wyjaśniłem.
– Tak, właśnie – kontynuował Krzysiek. – A on zaraz drugiego dnia jedzie Lwowską i patrzy, idą dwie dziewczyny i niosą plotter. No właśnie, on też się zdziwił. Tak się na nie zagapił, że nie zauważył, kiedy gość przed nim zahamował. I łup! Dlatego dziś taki markotny, szkoda chłopa…
Z ekscytacją rozpoznałem wyczekiwane wrażenie. Wgapiając się w klocki Tetrisa, przestałem widzieć cokolwiek poza nimi, wciągnęły mnie do swojego świata i unosiłem się w przestrzeni, jak duch.
– Ja już mam! – powiedziałem.
– Dobrze, dobrze, nie przestajemy – mówił nasz prowadzący.
– Wiecie, rzeczywiście coś w tym jest – przyznała Ania. – Ty, Krzysiek, jesteś jak Kaszpirowski.
– Nadeszła chwila próby! Wychodzimy z gry.
Wypadłem prosto między kolumny nazw i rozszerzeń plików, dwa niebieskie panele, które przypominały drapacze chmur odbijające bezchmurne niebo. Odszukałem katalog Dooma, myśląc: jak dobrze, że jest Norton Commander, bo gdyby wyjść zupełnie do linii poleceń, można by zagubić się w czerni pustego ekranu, jak w wielkim i zimnym kosmosie, gdzie C i dwukropek byłyby jak odległe gwiazdy, jedyne punkty orientacyjne.
– Nie sądziłam, że można tak zatracić się w Nortonie – powiedziała Ania. – Ale szkoda, że to nie DOS Navigator. Tam nawet jest Tetris, wiecie?
Liczyło się jednak już tylko jedno, Doom i jego połączenie sieciowe. Kiedy znaleźliśmy się we troje w jego świecie, było naprawdę magicznie. Dźwięk był tylko z Enterprajsa, ale póki trzymaliśmy się blisko siebie, to wystarczyło.
Wystrzelona przez Krzyśka rakieta rzuciła mną o upiorne malunki, kiedy podziwiałem architekturę.
– Czemu mnie?! – krzyknąłem z pretensją.
– Przecież nie będę do Ani strzelał, ona tu nie ma wprawy.
Sekundę później Ania wpakowała we mnie ładunek z dwururki, jakby dobrze wiedziała, co robi. Zjechałem do parteru i odrodziłem się na starcie.
Postanowiłem odegrać się, choćby nieuczciwie. Żeby wziąć ich z zaskoczenia, wpisałem kod IDCLIP i przeszedłem przez najbliższą ścianę.
Obrazy przede mną rozszczepiły się i zwielokrotniły, jakbym najadł się niebezpiecznych grzybów. Zaraz straciłem orientację i nie wiedziałem, w którą stronę iść, żeby wrócić na planszę.
Dezorientacja narastała i przestałem zwracać uwagę na głosy Krzyśka i Ani. Z graficznych usterek zaczęły wyłaniać się nowe kształty, jakich jeszcze nigdy nie widziałem. Kwadraty stały się kostkami, jedne większe, inne mniejsze. To już nie były po prostu piksele, kojarzyły mi się raczej z teledyskiem do „Money for nothing”.
– Co to za dziwadła? – rzuciłem w przestrzeń.
– Nie wiesz? To przecież Minecraft, tato – odpowiedział głos, którego zupełnie się nie spodziewałem.
– Kto? Ja? Ale… – Nie wiedziałem, jak reagować. Było już pewne, że stan, w który się wprowadziłem, tym razem zaprowadził mnie w całkiem obce rejony i nie byłem już przekonany, czy to tylko złudzenie. – Ładne to – stwierdziłem z wahaniem.
– No co ty, to jest nic! Chcesz zobaczyć dobrą grafikę? Zaraz ci pokażę!
– Nie, nie, dziękuję! Już mi wystarczy.
Przestraszyłem się, że jeśli zapędzę się dalej, wciągnie mnie do reszty, zatracę się w wizji i nigdy nie wrócę. Krzyśka i Ani prawie już nie słyszałem.
– A skąd ty się tu wziąłeś? – zapytał ten sam obcy głos. – I czemu jesteś taki płaski, jak trawa?
– Bo ja tu przyszedłem przez Tetrisa – wyjaśniłem byle jak, bo w tych okolicznościach wydawało się to bez znaczenia.
– Takiego z klockami? O, wiem, co ci pokażę! – Głos trochę się oddalił. – Gieniek, napisz mi Tetrisa.
Pojawiły się napisy, płaskie jak ja, a czytając je, zdałem sobie sprawę, że to sam komputer przemawiał. Z uprzejmością i elokwencją informował o tym, jak chętnie spełni polecenie. Potem pokazał się kod programu – nawet nie wiem, w jakim języku.
– Dziwnie to wygląda. Czy ten fragment ma rysować figury? – mruczał mój wyhalucynowany syn. – Ej no, to się nawet nie kompiluje!
Słuchałem ze wzruszeniem. Komputer potrafił nie tylko stworzyć program, ale w dodatku zrobić to źle. Najprawdziwsza głupia maszyna, jak u Lema!
Obróciłem głowę, żeby powiedzieć o tym pozostałym, i nagle zauważyłem, że nie siedzieli już przy komputerach, tylko pochylali się nade mną, bo ja też już nie siedziałem, tylko leżałem jak długi na podłodze. Wszystko znów było zwyczajne, wliczając przyklejone pod blatem gumy, dobrze widoczne z mojej perspektywy.
– O, odwiesił się! – W głosie Krzyśka wyczułem ulgę. Podał mi rękę i pomógł wstać.
– Nie rób nam tak. Myśleliśmy, że naprawdę odleciałeś – powiedziała Ania drżącym głosem.
– Co to było, pamiętasz coś? – dopytał Krzysiek.
Czułem się skołowany, ale przypomniał mi się cytat, który wydał się w sam raz.
– Ja… Zobaczyłem moc swego syna, przechodząc przez granice czasów.
Tomasz Grysztar

Anna Wołosiak-Tomaszewska „Z wyrazami wdzięczności”
– Ale ja go naprawdę nie umiem ożywić! – jęknął w końcu…

Agnieszka Hałas „Pokłosie pewnego bankructwa”
Niniejsze opowiadanie to świetna okazja do zaznajomienia się z głównym bohaterem cyklu…

Radomir Darmiła „Chłopiec do umierania”
Tego ranka Chłopiec umierał w wyjątkowo parszywym nastroju. Klient był niezdarny, na…















Warszawa
13.11.2025

Dobre to, upiecz autorze takich drożdżówek więcej [:{
Dawno temu… Taaak…
https://pl.wikipedia.org/wiki/FASM