– Widzę – odparł Dominus po chwili namysłu – że broń ta jest ci bardzo znana. <A mój telewizor jest mi nadal tak odpychająco obcy mimo dziesięcioletniej znajomości…> Posiadłeś bardzo rzadki i niebezpieczny artefakt. <O, to niewątpliwie.> Myśliwy używający tej broni może czynić cuda, nie uważasz? <Przypadkowe podpalanie wszystkiego w okolicy łącznie ze sobą nazwałbym inaczej.> Popełniłeś jednak błąd. Polowanie na potwory to jedno, ale prowadzenie niebezpiecznej szajki bandytów <Bo szajka to nie jest coś, co od razu kojarzy się z przestępcami, są też szajki florystów i kółek różańcowych.> Argenta Lupus to zupełnie inna para kaloszy. Nie zasługujesz na ten muszkiet. <Dlatego konfiskuję ci go bez decyzji sądu! Ale jestem fajny! >
Rogrim oderwał się od ziemi przepełniony furią <Lewitował ze wściekłości!>, rzucił się z pięścią <I łokciem.> na oficera Zakonu. Pięść zderzyła się ze szczęką starego krasnoluda, który poczuł ucisk kości i ból zębów. <Oraz zawirowania we włosach.>
– Stać! – krzyknął Dominus powstrzymując swoich ludzi, którzy właśnie się poderwali. – Nic mi nie zrobi!
W tej konkretnej chwili komtur Dominus był Gniewny nie tylko z nazwiska. Zamachnął się a jego pięść w złotej rękawicy zderzyła się z czaszką krasnoludzkiego myśliwego, odrzucając go na kilka metrów i przygwożdżając o porozstawiane beczki. <O, ja…>Rogrim wstał jednak, a na jego czole pojawiła się stróżka krwi.
– Takie pacnięcie to wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić – mruknął Rogrim, zacisnął pięść jeszcze mocniej i wymachnął celując ponownie w szczękę Dominusa. Stary komtur jednak ani nie drgnął.
– Jesteś zanadto skromny – odparł i wycelował ponownie złotą rękawicą w szczękę Stonehearta. Myśliwy jednak zdołał utrzymać się na stojąco, choć splunął krwią z ust. Popatrzyli sobie na oczy wzdychając ciężko.
<Czy tylko ja mam wrażenie, że oni walczą pięściami uwiązanymi na sznurkach?>
– Już klaps niemowlęcia jest silniejszy – rzucił Rogrim uśmiechając się szeroko. Jego pięść ponownie zderzyła się z twarzą starego zakonnika tym razem łamiąc mu nos. W odpowiedzi Dominus przybił złotą rękawicą masakrując twarz adwersarza. <No… gwoździe w twarzy – hardcore – pewnie Rogrim wyglądał jak ten z Hellraisera.> Po każdym bokserskim ciosie myśliwego komtur Zakonu zadawał swój łupniak <To średniowieczna nazwa „ciosu wirującej pięści”, którego sekrety niestety nie dotrwały do naszych czasów.> mierząc w żuchwę <Ludzki pan. Mógł w jaja.>. Po długiej wymianie ciosów, oboje <obaj> byli wykończeni. <Jak wiadomo wymiana ciosów kończy się tylko zmęczeniem uczestników wynikłym z forsownych ćwiczeń i niczym innym.>
– Dosyć tego – powiedział utrudzony Dominus. – Skończę to w jedną chwilę.
Rycerz Keythian odstąpił do tyłu, a wraz z nim oddalili się <Do innych zajęć> Hannika i Lathan. Dominus Gniewny był wysokiej rangi oficerem zakonu. Jednym z trzech komturów tuż pod Mistrzem Zakonu. Swojego czasu był postrzegany jako wschodząca gwiazda, ponadto nadano mu przydomek „Złota Pięść”. Stanowił przykład i inspirację dla młodocianych rekrutów, dla przyszłego pokolenia. <Szczególnie dla tej jego części, co ma IQ wózka na zakupy.>
– Twoje czasy skończyły się – rzekł niesfornie <Trochę rozkapryszenie, z lekką nutką figlarności.> Dominus Gniewny. – Niesławny myśliwy poległ dzisiaj. <Zaiste, powiadam wam, tak było!>
Zdjął swoją pancerno–złotą <Pancerny – kolor zastrzeżony do malowania czołgów, lotniskowców i ruskich konserw. Taki twardy zielony.> rękawicę i odrzucił. Rogrim spojrzał na nią nie wiedząc czego może się spodziewać. <Że, na przykład, wyrosną jej nóżki albo zacznie śpiewać?> Stary siwy komtur stąpnął mocno o drewnianą podłogę restauracji, a jego żywa pięść świsnęła z mgnieniem <I momencikiem.> zderzając się z gębą myśliwego. Uderzenie odrzuciło Stonehearta, który łupnął plecami o ścianę lokum i padł obezwładniony. <Chcesz zwiększyć siłę ciosu? Zdejmij pancerną rękawicę.>
– W końcu jesteś tylko myśliwym – prychnął oficer zakonu i odwrócił się do swojego oddziału. – Czeka cię sprawiedliwa rozprawa sądowa w Wietrznym Mieście. Niech ludzie zadecydują jaki los cię spotka. Zwiążcie go i zabierzcie do lochów. <Najbliższych, jakie znajdziecie!>
Keythian Semua drgnął lekko, kiedy zza gruzu w tyłach restauracji wyskoczyła postać rozgniewanego krasnoluda. Rogrim świsnął w powietrzu <Świsnął, oczywista, wiatr jego przelotu.> i wymachnęła pięścią <Ta Rogrima> z taką zamaszystością, że uderzywszy mordę <Ryło, narratorze, co się będziesz ograniczał.> Dominusa odrzucił starego komtura rozbijając dziurę w ścianie. <W ścianie była dziura, a stary komtur ją rozbił. Znaczy, naprawa ściany poprzez rzut krasnoludem. Efektywnie, choć okrutnie.> Oficer zakonu padł nieprzytomny, zaś kombatant, który dokonał cudu, złamał chyba wszystkie kości u swojej prawej ręki.<dłoni>
– W końcu jesteś tylko starcem minionej epoki – zakpił sobie <Bo nie komuś innemu przecież…> uradowany czarnobrody krasnolud ze zwycięską miną na twarzy, po czym padł plackiem i zemdlał. <A nie na odwrót?>
***
Powrót do Raviras trwał niecałe trzy dni. Rogrim Stoneheart był wygłodzony i zmarniały. <Mientka ninja z tego krasnoluda… Jako szef bandy złoczyńców to pewnie miał trzy ciepłe posiłki na dobę, puchowe łóżko i osobistą manikiurzystkę.> Związano mu ręce i nogi a następnie wrzucono do stęchłej celi na samym dole podziemnego lochu. <Na samiutkim – gdzie szczury, karaluchy i kościotrupy!>
Wietrzne Miasto było chlubą rasy ludzkiej. Potężna stolica zbudowana z żelaznej stali <Ale nie cała, tam, gdzie były problemy z budżetem, dawano tańsze stalowe żelazo.> pełniła niegdyś rolę nieskazitelnego <I czystego moralnie.> schronu dla jej mieszkańców, szlachty <Szlachta mieszkańcami oczywiście nie była.>, wojska jak i monarchy przed światem zewnętrznym. <Chronili się przed miazmatami dżendera, invitrozy i KOD-u.>
Czasy się zmieniły. Wojna ustała <Jaka…?!>, zaś Wietrzne Miasto pozostało z dziesięcioma tysiącami uzbrojonych gwardzistów, którzy w najlepszym wypadku zbijali bąki. <Na pomysł, żeby gwardię rozwiązać, nikt jakoś nie wpadł.> Pokój ich rozleniwił, zaś uparty komendant Nelwo Kallerhill stawiał <Codziennie się wykłócał o to samo, i tak już od pół wieku. Dobrze mieć jakieś hobby.> na swoim: gwardia musi stać na posterunku. <Konstrukcja poprzedniego zdania jest mnie więcej taka: Marchewka wolniej rośnie, zaś prababcia wyszła z chałupy.>
Rogrim Stoneheart leżał w celi przykuty ciężkimi łańcuchami do żelaznego łoża, które było jedynym meblem znajdującym się w zasięgu wzroku. <A poza zasięgiem czekała już trochę znudzona tajska masażystka oparta o barek.> Przegrał. Nie zostało mu już nic.
Jutro rozprawa sądowa, <Jutro? Tak szybko? Żadnych przygotowań nie potrzeba? Żadnych innych spraw na wokandzie?> lecz jej finał był przesądzony – Rogrim Stoneheart miał zostać stracony na publicznej egzekucji.

Dariusz Sprenglewski „Lubię ssać”
Ostatni tekst, który miałem… przyjemność dla Was odkuŻać, był zły. Okropnie, dramatycznie…

A. W. „Geneza”
Zacznijmy od beczki dziegciu. Złe lub, w najlepszym razie, niedobre jest w…