Z miłości do prawdy
Tłum. Ewa Skórska
Fabryka Słów 2011
Stron: 512
Cena: 38,33 zł
Jest rzecz, którą bardzo cenię u twórców literatury. Rzeczą tą jest umiejętność zsynchronizowania opinii narratora na temat bohatera oraz działań i zachowań tegoż bohatera. Z przykrością stwierdzam, że Karinie Pjankowej, autorce książki „Z miłości do prawdy” owo dopasowanie nie bardzo wyszło.
Rinnelis Tyen, przez kolegów z pracy (innych nie posiada, jako że praca jest treścią jej życia) zwana Żmiją, w narratorskim założeniu miała być zapewne osobą prostą jak strzała, dla której liczy się tylko prawda. Jako że pracuje jako śledcza, z miłości do odkrywania prawdy zajmuje się ściganiem przestępców. Mogłoby się wydawać, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. I może jest… ale raczej nie dla mnie.
Czytając o kobiecie zwanej Żmiją chciałabym, aby jej zachowanie było właśnie takie: żmijowate. Podstępne, budzące lęk i drastyczne. Niestety, Rinnelis, aczkolwiek doskonale radzi sobie z powierzonym jej śledztwem w sprawie zamordowania młodziutkiej arystokratki, nie zasługuje na swoje miano. Precyzja działania i umiejętność wysnuwania wniosków – a tymi cechami kobieta niewątpliwie dysponuje – nie są tym samym, co wzburzanie strachu za pomocą drobnych, precyzyjnie odmierzonych słów i gestów. I kiedy co kilka stron natykam się na stwierdzenie, jakąż to bohaterka jest przerażającą żmiją, zaczynam się zastanawiać, co jest nie tak. Ze mną albo z tekstem, bo wizerunek Rinnelis Tyen, jaki mogłam sobie wytworzyć na podstawie jej wysławiania się, działania oraz refleksji, na jadowito-wężowe miano absolutnie nie zasługuje.
Drażni mnie kilka spostrzeżeń dotyczących bohaterki. Kiedy czytam o tym, że pani X jest najlepszym detektywem, jaki tylko może być, chciałabym znaleźć w tekście potwierdzenie jej wyjątkowości. Niestety, nie tym razem. A miło byłoby przeczytać o tym, czym ta niepozornie wyglądająca dwudziestolatka tak się odznaczyła, że znają ją absolutnie wszyscy i jak jeden mąż mają na jej temat identyczną opinię. Uwagi? Jak wyżej. Śledztwo potrafi poprowadzić każdy glina, obojętne, magiczny czy nie. Jednak od poprawności, a nawet błyskotliwości, do uzyskania statusu człowieka-legendy droga jest daleka. I nie dowiedziałam się, kiedy i jak nasza śledcza ją przebyła.
Irytowały mnie stosunki Rinnelis z rodziną; w moich oczach były groteskowe. Pani śledcza, przed którą drżą możni tego świata, w obecności mamusi staje się wystraszonym dziewczęciem. Dobrze – ale dlaczego? Matka nie ma w sobie nic z megiery, jej „straszność” jest taka sama, jak „żmijowatość” jej córki – papierowa. Domyślam się, że relacje domowe Risz miały stanowić akcent komediowy, jednak albo ja jestem niepodatna na ten rodzaj humoru, albo zostały przedstawione w sposób niezbyt przekonujący.
Nie podoba mi się podejście autorki do magii. Jest zbyt powszechnie dostępna. Kiedy sytuacja zaczyna robić się nieciekawa, bohaterowie mają do dyspozycji kolejne funkcjonalne zaklęcie – począwszy od teleportacji z nieznanym punktem przeznaczenia do wyłączenia potencjału magicznego otoczenia włącznie. Czytając, miałam wrażenie, że jeszcze chwila, przewrócę stronę i dowiem się o istnieniu zaklęcia, dzięki któremu postać bez wyciągania ręki podrapie się po pleckach. Owszem, zdaję sobie sprawę, że świat, w którym rozgrywa się powieść, jest mocno umagiczniony, jednak – być może niesłusznie – magię zawsze uważałam za sztukę elitarną, a jej przesyt działa na mnie odstręczająco. Podobnie reaguję na nadmierne zamiłowanie do szafowania śmiercią jako środkiem do celu. Tak, rozumiem bezkompromisowość obcych ras, kahe i przemieńców. To istoty odmienne od ludzi, mogą mieć inny system wartości. Ale wśród naszych pobratymców rzadko alternatywą jest „zabij albo giń”, istnieje wiele odcieni pośrednich. Nawet jeśli historia opowiada o śledztwie w sprawie zabójstwa.
Byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie wspomniała o rzeczy, która dodała kilka małych punktów do mojej oceny tej książki. Myślę o jej zakończeniu – niespodziewanym, okrutnym i idealnie wpasowującym się w wątpliwości, jakie co pewien czas dręczyły Rinnelis. Z miłości do prawdy jesteśmy zdolni na wiele. Niestety, nikt nie powiedział, że miłość będzie szczęśliwa i koniec końców wyjdzie nam na zdrowie.
Hanna Fronczak
Pobierz tekst:
Shazam! DC nie wszystko zepsuje?
Filmy DC nauczyły mnie, żeby nie oczekiwać od nich za dużo, zatem idąc do kina na Shazam! nie…
Poleć to jeszcze raz, Wojtku (6)
John Birmingham „Wybór broni” Wybór broni Johna Birmighama to nie tylko, jak można by się…
[RECENZJA] „Czarośnienie” Błażej Kusz
Podczas opowiadania historii Sedifa autor nie „popycha” czytelnika do myślenia, wszystko podaje…