
Krasnolud i elf – takie było moje pierwsze skojarzenie, kiedy zobaczyłam Tomka Pacyńskiego i Roberta A. Masona na Zahconie – konwencie w Toruniu. Nie pomnę roku – 2002? Chyba…
Pacek był już po swoim powieściowym debiucie z doskonałym „Sherwood”, więc to by się zgadzało.
Przysadzisty brodaty facet z krzaczastymi brwiami, odzywający się mocnym głosem, reagujący tubalnym śmiechem. I wysoki, szczupły, bladolicy młodzieniec przy boku. Iście Tolkienowska para.
Jak to dziś się mówi – kliknęło od razu. Po dwóch dniach byliśmy mocno zakumplowani. I dobrze, bo mieliśmy zacząć współpracę przy tworzeniu najlepszego internetowego czasopisma fantastycznego Fahrenheit. I gdyby między nami nie zagrało, dziś nie byłabym zawodowo w tym miejscu, w którym jestem.
Mason uświadomił mi, że minęło dwadzieścia lat, kiedy Packa nie ma wśród nas. Trudno w to uwierzyć, że nie ma Go dłużej niż był w naszym życiu – czy to poprzez Gadu-Gadu, czy to na konwentowych spotkaniach, czy to na redakcyjnych. A widywaliśmy się często. Konwenty były organizowane w zasadzie co dwa miesiące, spotkania redakcyjne z mniejszą częstotliwością, ale wtedy byliśmy tylko dla siebie.
Mimo odległych miejsc zamieszkania członków zespołu redakcyjnego potrafiliśmy zebrać się i peregrynować po całej Polsce. W listopadzie we Wrocławiu (kiedy mieliśmy ambicję stać się periodykiem papierowym), w lutym w miejscowości typowo turystycznej nad jeziorem pod Bydgoszczą, kiedyś również w samej Bydgoszczy, rozlokowani po mieszkaniach Dominiki „Iki” Repeczko i moim.
Spotkaliśmy się też w Broku na wakacjach – spędziliśmy z Dorotą „Ebolą” i Tomkiem Pacyńskimi fantastyczny urlop, dzieciaki kąpały się w Bugu, a my przy ognisku piekliśmy kiełbaski i po prostu cieszyliśmy się swoją obecnością.
Wiecie, ile Pacek miał kotów? On też nie wiedział. Kiedy wyjeżdżał z domu, było trzynaście. I nie miał pojęcia, jaki stan liczbowy zastanie po powrocie.
Tomek imponował mi swoim piekielnym talentem – a skromny był do bólu!
Kiedyś – w ramach żartu – w jeden wieczór napisał rzecz, która zapoczątkowała serię o Dziadku Mrozie i Matyldzie. „Opowieść wigilijna” powstała w odpowiedzi na utyskiwanie innych pisarzy o trudzie tworzenia, wenie, natchnieniu i tym wszystkim, co pisarzowi przeszkadza pisać. Więc Pacek usiadł przed kompem i napisał. Opowiadanie doskonale przewrotne, inspirowane trochę Matrixem, trochę Leonem Zawodowcem. Spod klawiatury w kilka godzin wypsnął się utwór, który mówi wiele o błyskotliwości Packa.
Postrzegał świat w sposób niezwykły. Trudne rzeczy traktował na równi z błahymi. „Dlaczego mam się tym okropieństwem przejmować bardziej niż odchodami kotów w trawie” – mawiał.
Dobre Mzimu – jak się mawiało na Tomka w redakcji – był ojcem chrzestnym sukcesu nie tylko Fahrenheita. Zostawił swój ślad, swoją pieczątkę na ludziach z Fahrenheitem związanych.
Wpadam co jakiś czas służbowo do Warszawy, trasa wiedzie mnie obok Powązek. Wtedy jestem myślą z Packiem, nie uświadamiałam sobie jednak, że myślę tak już od 20 lat.
Czas się więc zatrzymać i przejść do kwatery 89-3-22/23, żeby zapytać, ile kotów ma Pacek po tamtej stronie.
Karolina Kacprzak

Fahrenheit nr 13
FAHRENHEIT NR 13 09-1999 / 10-1999 DZIAŁY STAŁE STRONA GŁÓWNA OKŁADKA WSTĘPNIAK –…

Fahrenheit nr 1
FAHRENHEIT NR 01 06-1997 / 07-1997 DZIAŁY STAŁE STRONA GŁÓWNA WSTĘPNIAK LITERATURA DŻINN…

Z Archiwum F (i F)
Poprzedni tydzień zaczęliśmy od świętowania trzydziestolecia fantastycznej orki Eugeniusza Dębskiego, dziś przypominamy –…














Warszawa
13.11.2025
