Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Adam Cebula „Koktajl czasów zarazy”

Felietony Adam Cebula - 25 marca 2020

Jak można wyczytać w Wikipedii, w wyniku awarii reaktora w Czarnobylu zginęło w sumie 30 osób, a 134 zostały narażone na silne napromieniowanie. O ile pamiętam opisy katastrofy, to naprawdę w jej wyniku zginęły bezpośrednio 2 osoby, pozostałe to wynik kryminalnie źle prowadzonej akcji ratowniczej. Kolejna gigantyczna awaria Fukushima jest taktownie opisywana jako bez ofiar. Nieprawda. Podczas ewakuacji zmarła bliżej nieznana liczba mieszkańców m.in. domów opieki. W obu przypadkach ofiary w ludziach i gigantyczne straty materialne były wynikiem niemal tylko i wyłącznie akcji ratunkowej.

Co to ma wspólnego z noszeniem maseczek chirurgicznych w warunkach szalejącego w mediach koronawirusa? Pomału. Jak wyczytałem, owe maseczki są bez sensu. Bo tak uważa tzw. ekspert. Nie ma sensu nosić, bo sens jest tylko wtedy, gdy nosi osoba zarażona. Aha. Czyli jak najbardziej mamy uzasadnienie. Albowiem nawet gdyś pewien, żeś zdrów, możesz już być nosicielem.

A czemu np. dentysta, gdy majstruje nam w zębach, ma na nosie ową maseczkę i okulary? Bo… chroni się przed zarażeniem. Także banalną grypą, ale też ptasią, świńską, hiszpanką. A owszem, jest tak, że choróbsko rozwija się, gdy do organizmu dostanie się bakcyl. Gdy się nie dostanie, nie będzie żadnego choróbska. Proste, banalne, wykazane w XIX wieku przez niejakiego Ludwika Pasteura. Esencją jego odkrycia było, że wystarczy odciąć dostęp patogenom, i nie ma ani fermentacji alkoholowej, ani gnicia i śmierdzenia jedzenia, ani rozwoju wszelkiej maści cholery czy innej zarazy.

Ale też, skoro trafi do nas jeden bakcyl, to najpewniej zostanie zeżarty przez układ odpornościowy. Aby coś się stało, musi ich być dużo. Dość dużo, by – jak się uczenie mówi – przełamały barierę immunologiczną. Dlatego jednym ze środków podręcznych zalecanych w podręcznikach przysposobienia obronnego za moich czasów na wypadek dowolnej klęski – od wybuchu atomowego, po atak biologiczny było nakrycie się czymkolwiek, nawet gazetą. Wbrew pozorom na promieniowanie jądrowe to całkiem skuteczne. Co prawda aby powstrzymać gamma, potrzebne są wielometrowej grubości mury betonowe, ale naprawdę zabija alfa o przenikliwości milimetrów. Dlatego jeśli przykryjemy się tą gazetą i to na nią opadnie pył promieniotwórczy, możemy drastycznie ograniczyć dawkę. Pod warunkiem że osłoniliśmy usta i nos przynajmniej chusteczką do tego nosa.

To dlatego, że chusteczka wyfiltruje znaczną część pyłów. A jeśli obsypano nas wąglikiem, to także chusteczka i gazeta. Chodzi nie o to, aby całkowicie odciąć dostęp patogenu do organizmu. Jeśli zmniejszamy jego ilość, dajemy sobie szanse. Bo to działa tak, że bakcyl po wniknięciu do ciała namnaża się, ale jednocześnie z tym procesem rusza produkcja przeciwciał. Zaczyna się wyścig. Jeśli przeciwciał będzie w pewnym momencie wystarczająco dużo, przeżyjemy. I oczywiście im mniej zarazków na starcie, tym większą szansą mamy wyjść z opresji z życiem.

Dobrze. Przyznaję się: nie jestem mikrobiologiem, lekarzem, epidemiologiem – się nie znam. Jeśli o tym wszystkim opowiadam, to mam inny, niekoniecznie ukryty cel. Tak naprawdę dobrze zanalizować, co się na ten temat mówi, a potem wyciągnąć wnioski.

Jeśli w kwestii owych maseczek chirurgicznych mamy zalecenie: ci noszą, tamci nie, to fizyk natychmiast pyta o to, co zaburza nam symetrię. No i dostajemy interesującą i pouczającą odpowiedź: bo prócz ust i dróg oddechowych są jeszcze inne drogi wnikania zarazków, w tym oczy. Aha, już wiemy, jaki jest stopień asymetrii i kiedy chwilę pogłówkujemy, to wymyślimy, co z tym zrobić.

To trochę zagadkowa sprawa, czemu jakoś nic nie mówi się o okularach. Na miejscu producentów różnych gogli natychmiast bym się przypomniał spanikowanej publiczności. Cóż, nie sądzę, by komukolwiek zaszkodzić mogło noszenie choćby przeciwsłonecznych okularów, przecież gdy ktoś w pobliżu kaszlnie czy kichnie, to jest całkiem spora szansa, że nie opluje nam oczu, tylko szkła. Tak, tak, okulary przeciwsłoneczne są tym razem trochę dowcipem, zapewne fatalnie chronią, ale nawet lepiej mieć na nosie coś takiego, niż nic. Ależ oczywiście, bardziej spanikowanym poleciłbym np. gogle czy specjalistyczne okulary ochronne. Skoro tyle jest gadania o myciu rąk. Skoro tyle gadania o przygotowaniu płynów odkażających. No to, dodajmy, taki drobiazg, który w najgorszym razie ochroni nas przed tym razem nieprzysłowiowym plunięciem w ślepie. I w razie czego nawet drastycznie zmniejszy dawkę patogenu.

Tak można wygłówkować, jak to się mówi „po swojemu”. A tymczasem jak se poczytać, to mamy w sumie dziwne zalecenia: nosić nie nosić, chorzy jak najbardziej, zdrowi prawie zdrada stanu. Co przychodzi do głowy laborantowi? W najlepszym razie kociokwik z pomiarami. W najlepszym razie ktoś próbował sprawdzić, w jakim stopniu taka maseczka ograniczy rozprzestrzenianie zarazków przez chorego, i prawdopodobnie dało się to dość dobrze zmierzyć. Bo można zrobić wymaz, można nawet w odpowiednich warunkach obserwować kropelki wody wydychane przez człowieka. Prawdopodobnie z wymazów wyszło, że bakcyli dużo mniej, może prawie wcale. Zaobserwowano, że drastycznie spada ilość fruwającej wody.

W drugą stronę jest chyba dużo gorzej. Bo nawet gdybyśmy umieli to zmierzyć, to stwierdzenie, że na przykład owa maseczka daje zmniejszenie prawdopodobieństwa zarażenia powiedzmy o 10 razy, może zostać odczytane przez potencjalnego użytkownika, że po kilkunastu wejściach w zagrożoną strefę będzie prawie na pewno chory. Więc psu na budę, gdy np jeździmy do roboty autobusem z potencjalnymi nosicielami. Człowiek poczuje robiony w balona. Co gorsze, może zaskarżyć eksperta, który stwierdzi, że noszenie tej dekoracji zmniejsza na przykład dziesięć razy ryzyko choroby. I co się stanie, gdy dziesięciu się uda, a jemu nie?

W najlepszym razie rzecz wymyka się nie tylko pomiarowi, ale nawet rozsądnemu sformułowaniu. Lecz najbardziej prawdopodobne, że mamy „ekspertów”, którym coś się wydaje, którzy chcą się wypowiedzieć.

Cóż jeszcze o koronawirusie? Żeby do walki z nim nie używać cudownych środków zwiększających siłę organizmu, jak na przykład czosnek, bo… Bo odpowiedź immunologiczna zaczyna się w momencie kontaktu z patogenem. Jakoś tak. W związku z tym niepotwierdzone jest działanie jakichkolwiek domowych metod zwiększających odporność. Ale ci sami eksperci zauważają coś boleśnie oczywistego: mamy grupę ryzyka, to są dziadki stare jak ja i starsze, osoby chore na różne cukrzyce i temu podobne nieszczęścia. Czyli na odwrót.

Czyli nie jest tak, że nie można się przygotować na tego koronawirusa? No właśnie, nikt tego nie napisał, ale taka była (jest?) wymowa porad, że ponieważ organizm zaczyna reagować dopiero w momencie zakażenia, to w sumie nie masz, ach, nie masz nadzieje. Tymczasem masz, ponieważ wiadomo, że gdy organizm jest słaby (inna sprawa, co to słówko znaczy), to kicha, możesz się chłopie przekręcić. Jakeś pan zdrów, to się nawet nie dowiesz, żeś paskudę załapał.

Sęk w tym, że owi eksperci nie wiedzą, czym i jak poprawić kondycję.

Oczywiście można polepszyć kondycję swojego organizmu, można pogorszyć. Sęk w tym, żeby wiedzieć, co i jak działa. Ci spece nie wiedzą. Tak to wygląda naprawdę. Nie, nie wiem, jak naprawdę działa czystek, czy to podnosi wydolność układu odpornościowego, czy wręcz przeciwnie, skoro działa przeciwzapalnie, nie hamuje jego aktywności. Wiem, że nie wiem, i na tym polega moja przewaga. Nie wiem, co naprawdę robi czosnek – zdaniem znajomego mikrobiologa „środek napadu chemicznego”, ponieważ zawiera wielką ilość silnie działających substancji. Nie wiem, co mogą sprawić cebula i cytryna, zapewne żaden z tych tradycyjnych leków antyprzeziębieniowych nie jest obojętny w przypadku zarażenia nowym bakcylem. Tyle że trzeba byłoby wiedzieć.

Pojawiają się eksperci udowadniający, że są tymi jedynie słusznymi ekspertami, na przykład od mycia rąk (w przeciwieństwie od niesłusznych). Nie załapałem, na czym polegał w detalach konflikt pomiędzy profesorem Grodzkim i wicemarszałkiem Karczewskim, a co załapałem, to przeświadczenie, że incydent wygląda na teologiczny spór o wykonanie rytualnych obmywań.

Cóż, nauczono mnie zupełnie innej teorii: ważniejszy od używania lub nieużywania kciuka jest NAWYK. Albowiem nawet kiepskie (z naciskaniem kciukiem) mycie, nawet w misce, nie w bieżącej wodzie, usuwa prawie wszystkie bakcyle. Natomiast niewykonanie obmywań w krytycznym momencie, np. przed jedzeniem, może skutkować masywnym zakażeniem.

Cóż, nie jestem doktorem, nie mam specjalistycznej wiedzy, i możliwe, że wypisuję jakieś banialuki. Tyle że ta moja wiedza jakoś zgadza się np. z tym co wypraktykowałem, kwasząc mleko za pomocą łyżki kwaśnej śmietany.

A czemu nic się nie mówi o sprzątaniu pomieszczeń? Skoro wirusowi przypisuje się 9 dni aktywności poza organizmem, to wypadałoby zachęcać ludzi nie do pucowania smarftonów, które może i brudne, ale jednak zwykle macane jedynie przez właściciela, ale podłóg, na które opadają kropelki śliny.

Ani trochę nie opowiadam tego dla udzielania rad, jak walczyć z najnowszym bakcylem. Nie znam się na tym. Opowiadam, żeby pokazać, że mądrale – z wieloma tak zwanymi ekspertami na czele – najwyraźniej mają taką samą sieczkę w głowie jak i ja. Co gorzej, gdy odzywa się ktoś przynajmniej wyglądający na rozsądnego, jego głos ginie w ogólnym jazgocie. Co gorzej, domniemania i fakty są wymieszane ze sobą w masę uniemożliwiającą oddzielenie ich od siebie. Jedynie „uważa się”, że zakażenia idą głównie drogą kropelkową. Przypomina się tu historia odkrycia bakterii cholery. Zanim to nastąpiło i dość długo później autorytety naukowe uznawały teorię tzw. miazmatów. Chorobę miał wywoływać tak naprawdę smród, który był związany z unoszeniem się w powietrzu tego czegoś zwanego miazmatem, niezdefiniowanego naprawdę czynnika. A okazało się, że droga infekcji jest zupełnie inna, poprzez wodę. Prawdopodobnie tym razem ta droga kropelkowa przynajmniej występuje głównie (albo przynajmniej „także”). Jeśli jednak okaże się, że bakcyl potrafi przetrwać na jakimś typie tektury używanej do pakowania paczek w Chinach albo genialnie roznosi się na podeszwach butów, to może się okazać, że cała robota z pucowaniem smarftonów, myciem rąk i wojny o maseczki będzie zdatna psu na budę. Eksperci zalecają używanie 70% roztworu alkoholu do dezynfekcji, ale nikt nie potrafi się powołać na konkretne wyniki badań, które określiłyby podatność naszego prześladowcy. Tymczasem przeczytałem sobie artykuł pisany ex cathedra, że telefon komórkowy trzeba czyścić izopropanolem (alkoholem izopropylowym). Bo jest stosowany do czyszczenia sprzętu optycznego. Mniejsza, że nie jest, ale czemu nie zwykłym spirytusem?

Mamy etap poruszania w w ciemnościach, przede wszystkim nic nie wiemy, stosujemy środki, o których skuteczności jedynie możemy domniemać. Eksperci toczą spory o użycie łokcia przeciw kciukowi. Chyba tym razem najmniejsze szkody robią handlarze, którzy usiłują wcisnąć na fali paniki właśnie jakieś maseczki czy płyny antybakteryjne, ale już paniczne działania w stylu zatrzymania całego pociągu pachną poważnym nieszczęściem.

Z czego bierze się urzędowa panika? A tak, zarówno w przypadku Czarnobyla, jak i Fukushimy mieliśmy do czynienia z urzędową paniką. Zorganizowaną przez służby powołane przez państwo do ochrony społeczeństwa, w szczególności do walki z paniką. O ile na przykład za czasów dżumy w Europie możliwości władz były niewielkie i nie miały szans, by powstrzymać ludzi przed ucieczkami przed zarazą, dzięki którym tak skutecznie się roznosiła, o tyle w obecnych czasach administracja ma ogromną siłę. I niestety dzięki niej z dwóch w sumie niegroźnych awarii potrafiła zrobić katastrofy na światową skalę.

O czym świadczy podawanie ludziom informacji sprzecznych ze sobą, z innymi informacjami, czy z ogólną wiedzą? A niekoniecznie musimy na przykład sięgać do Louisa Pasteura. W kwestii asymetrii działania maseczek chirurgicznych: skoro nosić powinni chorzy, zaś zdrowym nie pomaga, ponieważ wirusy są przenoszone na bardzo małych drobinach czegoś (kurz, kropelki?), tak małych, że owa maseczka ich nie zatrzyma, to… To nie zatrzymuje w obie strony. Jeśli ktoś raz w życiu używał sita, rozumie ów najprostszy mechanizm. A skoro ktoś tak tłumaczy to… pewnie nie wie. Być może chce powiedzieć: „to ja jestem od ustalania procedur a wy od słuchania”, ale skoro sam opowiada rzeczy, które kłócą się z prostymi modelami i naszym doświadczeniem, to raczej nie wie. Bo np. fizyk, gdy chce wytłumaczyć rzeczy, które w głowie się nie mieszczą, to jednak mówi wyraźnie, że co prawda wydaje się nam, ale jest inaczej, i to dokładnie co znaczy owo „inaczej”.

I to jest niestety objaw społecznie zorganizowanej paniki. Jednym z jej przejawów jest klepanie głupot, udawanie, że się wie i rozumie, gdy się ani wie, ani rozumie. Ot, czytam sobie, że ktoś w obawie przed choróbskiem zwiał z miasta na wieś. I wypowiada się „specjalista”, że jeśli ucieka zdrowa osoba, to dobrze. Jeśli zaś chora… No właśnie. Podstawowy mechanizm rozwlekania dżumy polegał na tym, że uciekali ludzie, którym zdawało się, że jeszcze nic ich nie sięgnęło. Jeżeli epidemia, to kwarantanna, siedzenie na tyłku w miejscu. Jeśli ewakuacja, to w kontrolowanych warunkach. A skoro kontrola jest trudna, to siedzimy prewencyjnie na tyłku.

Ale specjalista musiał się wypowiedzieć i powiedział coś, za co mu zadu skopać nie można, a co może potencjalnie być powodem katastrofy.

Jeśli przeanalizować wszelkie nieszczęścia, jakie dotykają ludzkość, to poza chyba jakimiś bardzo nielicznymi, bardzo pechowymi przypadkami zasadniczą składową, a bardzo często jedyną, jest głupota. Czasami mamy coś łagodniejszego: niewiedzę, ale to także bardzo rzadkie. Tak, w Pompejach ludzie nie wiedzieli, że Wezuwiusz to wulkan. Nie do końca nie wiedzieli. Niektórzy dali drapaka zawczasu i tych była podobno zdecydowana większość.

Prawdopodobnie tę dość prostą korelację, że zaraza przenosi się na skutek kontaktu z chorymi, ludzie zauważyli bardzo wcześnie, bo właśnie chaotyczne ucieczki przed dżumą walnie przyczyniły się do jej rozniesienia na całą Europę. Zasadnicza wiedza, jak to działa, była już za czasów Paracelsusa i ciut od niego młodszego Nostradamusa. Co (po)szło nie tak, skoro jeszcze w połowie XIX wieku walczono z cholerą bez wyraźnych rezultatów?

Prawdopodobnie zadziałał ten sam powód, z jakiego ogłoszono zamknięcie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Tak, tak, to zapewne przemyślana decyzja, zapewne bardzo prawdopodobne jest, że gdy kolejką linową na Kasprowy przejedzie się jeden zarażony, to będzie ogólnopolska akcja wyłapywania współpasażerów. Tylko czemu zamknięto TPN, a nie kolejkę? Potencjalnie katastrofalnym pomysłem jest obowiązkowa hospitalizacja osób podejrzanych o zakażenie. Tu protestują już spece od chorób zakaźnych (prof. Simon), wyliczając, że system opieki medycznej po prostu zawali się od lawinowego wzrostu liczby pacjentów.

Jak za czasów Nostradamusa ludzi częstuje się śmiertelnie niebezpiecznym koktajlem wymieszanych ze sobą prawd oraz bajek i domysłów, dobrze działających sposobów i tych z koszmarnych opowieści o znachorach. Skutek jest taki, że nie sposób bezpiecznie rozdzielać procedury, trudno się wyznać, co może pomagać, a co szkodzić.

Tak, jest prawdopodobne, że ze świata zejdzie więcej ludzi wskutek akcji ratunkowej. Po awarii w Fukushimie ponoć wywożono staruszków z domu (ów?) opieki, no i niektórzy biedacy już tej troski nie wytrzymali. Jak wynika z oficjalnych oszacowań, w Polsce codziennie z powodu smogu umiera ok. 120 osób, na raka 300. A że źle wyliczone reakcje na epidemię walną w gospodarkę, w przeróżne dziedziny życia, to pewne. To pewne, że w masie ludzi komuś nie wykona się badań, ktoś nie wymieni opon.

Konkluzja jest taka: choć zdawałoby się, że po kilkuset latach doświadczeń z zarazami przynajmniej rządy powinny być przygotowane, przynajmniej gdzieś w szafie w zakurzonej i pogryzionej przez mole powinien być jakiś plan na czasy zarazy, to go nie ma. Ktoś powinien wiedzieć, gdzie napisano o tych maseczka, komu, kiedy i w jakiej kolejności. Nawet jeśli istnieją plany czasów zarazy, to są niweczone. Zastępuje je urzędowa panika, mniej czy bardziej śmiertelny koktajl.

To zasadnicza obserwacja: jak przychodzi co do czego, czy walczymy z miazmatami, czy jak Paracelsus z morowym powietrzem, czy niosąc bagaż wiedzy Pasteura podpartej współczesną mikrobiologią i wiedząc, że detalicznie wojujemy z SARS-CoV-2 (czy jak tam mu dali), coś powoduje, że zamiast użyć swojej wiedzy, serwujemy sobie taki koktajl czasów zarazy. Tę mieszankę, przez którą obrywamy o wiele bardziej niż wynikałoby to z sytuacji. Dalszą sprawą, co do tego prowadzi. Przede wszystkim trzeba zauważyć, że planów albo nie ma, albo są nieczytelne, przestarzałe, niezrozumiałe, że zawsze – choć Wezuwiusz trząsł się od długiego czasu, choć ludzie wiedzieli, co to wulkan – zbyt wielu dało się zaskoczyć. Nie ma sposobu, choć mamy stulecia doświadczeń, choć wiemy, do czego bakcylowi wypustki… kiedy przychodzi morowe powietrze, w dobie biologii molekularnej i internetu zachowujemy się jak za czasów Paracelsusa. Tak, tak jest lepiej, lecz gdy wziąć proporcje między tym, co zrobić by należało, a tym, co się robi, kto wie, czy za tych koszmarnych czasów, gdy Nostradamus był wybitnym doktorem, jednak społeczeństwa nie broniły się z o wiele większą rozwagą. Nieodmiennie od stuleci, jak przychodzi co do czego, pracowicie sami sobie robimy krzywdę.

Niestety, jeśli nie chcemy mocno pogorszyć naszej sytuacji, musimy przestrzegać wszelkich zaleceń i procedur, nawet jeśli wydają się nam całkiem durne. Takie doświadczenia także mamy, że wojna trzydziestoletnia plus dżuma równa się jeszcze na dokładkę cholera i nieszczęście do kwadratu. Niestety trzeba wypić ów koktajl czasów zarazy, z pełną świadomością, jakie to paskudztwo, bo – jak każde lekarstwo – i szkodzi, i może zamordować, ale mamy tylko owo lekarstwo właśnie… i może jednak pomoże. Trudno mi tu, pisząc o koktajlach, nie dorzucić, że rząd obiecał znieść akcyzę na alkohol…

Adam Cebula




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Adam Cebula „Szlachetnie ciepło”
Para-Nauka Adam Cebula - 13 października 2014

Kolejny artykuł alarmistów klimatycznych owszem, wkurzył mnie, ale skłonił do napisania czegoś w rodzaju przytyku…

Adam Cebula „Mnóstwo”
Felietony Adam Cebula - 10 lipca 2020

Obaj wielcy władcy, których imiona przetrwały lekko licząc trzy tysiąclecia, zrozumieli. Mnóstwo.…

20 lat temu w księgarniach pojawił się „Wrzesień” Tomka Pacyńskiego

Marcin Robert Bigos wczoraj zauważył, że minęło już dwadzieścia lat, od kiedy…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit