Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Adam Cebula „Kot a sprawa polska w kosmosie”

Felietony Adam Cebula - 8 listopada 2019
Foto: pexels.com

Kot a sprawa polska w kosmosie

Mam wątpliwości, czy pytanie o populizm jest tym, co najbardziej rozgrzewa teraz ludzi na (przynajmniej) kontynencie europejskim. Można tak powiedzieć o publikatorach. Te nagrzewają się polityczną albo społeczną bijatyką, nabijają sobie liczbę wejść, starają się podgrzać publikę. A owszem, jak już pisałem, jest problem i jest powód, by fantasta się nim zainteresował. Możemy zadać godne wielkiego pisarza pytanie: zali świat nie cofa się gdzieś w otchłanie średniowiecza? Idzie, gdzie niedawno jeszcze dzielnie jeszcze lazł (ku gwiazdom?), czy podał tył wyzwaniom straszliwej przyszłości i przerażony szuka ratunku w starych jaskiniach i norach, w których ratował się przed stuleciami przed najazdami Mongołów, atakami tygrysów szablozębych i demonami ciemnych nocy, których obecność domniemał po znalezionych obgryzionych kościach współziomków?

Tak możliwie najdalej od polityki – czy kot w polskiej mitologii i bogoojczyźnianej literaturze ma jakieś swoje miejsce? Jak mi się zdaje, prędzej pies. Jest choćby spory fragment „Pana Tadeusza” poświęcony sporowi dwóch charakterystycznych bohaterów, czyj pies jest bardziej myśliwski. Kot, owszem, ma swoje miejsce w kulturze brytyjskiej. Tamże spotkamy fizycznie istniejące zwierzaki z królewskimi odznaczeniami, na przykład za podnoszenie na duchu rannych marynarzy. Czy kot(y) Prezesa mogą pretendować do podobnej świetności? To już sprawa spekulatywna, ale zmieniło się ustawodawstwo, i kot, który niedawno był przedmiotem bez jakichkolwiek praw (Ba! Wedle woli uznawany za szkodnika!), uzyskał prawną ochronę. Nie tylko za zabicie zwierzęcia, ale złe jego potraktowanie można mieć dziś poważne problemy.

Zauważmy, że obie wysokie, okładające się po łbach strony politycznego sporu w tym względzie są zgodne. Nie ma sporu o prawa kota. Tymczasem uważny propagandzista dopatrzy się konfliktu z tradycyjnym podejściem do zwierząt, nie tylko rodem z Kościoła Katolickiego. U nas przecież obowiązywała zasada „chłop żywemu nie przepuści”. Coś się drastycznie zmieniło – i zmienia się wciąż.

Kolejne pole minowe to hodowla zwierząt futerkowych. Można się jedynie domyślać, że tu Prezes chętnie stanąłby po stronie tak zwanej lewackiej młodzieży, gdyby nie groziła mu utrata głosów. Czyżbyśmy mieli dywersję światopoglądową na samym szczycie władzy?

Tak właśnie działają zmiany kulturowe (czy światopoglądowe). Lata umykają i zmienia się wszystko. Pomału, pewnie rzadko, szybko, czasami całkiem niespodziewanie – i w końcu pojawia się coś, co jest niepodobne do niczego, co znaliśmy. To jest właśnie owa pyszna strawa dla pisarzy fantastyki.

Zadziwiła mnie szybkość tych procesów. Sądziłem, że takie zmiany w mentalności muszą zajmować dziesiątki lat, że są one praktycznie niedostrzegalne podczas życia jednego człowieka. A tymczasem… Mogę tylko domniemywać, że napędza je zmiana ekologii systemu, w którym żyjemy. Gdy Polska wydobyła się z komunistycznej czarnej dziury, okazało się, że stać nas na wiele kapitalistycznych fanaberii, w tym na ochronę zwierząt. To osobna sprawa, jak sprzęgają się ze sobą informatyzacja, równe chodniki i prawa kotów.

Obserwacja jest taka, że istnieją procesy wynikające bynajmniej nie z ducha historii (heglowskiego?), ale powiedzmy sobie szczerze, nieopanowane, bo dla nas niezrozumiałe. Nie do końca wiem, czemu kiedyś kota traktowano jak wyłączną własność właściciela, każdy mógł go zatłuc, a dziś (ludzie to akceptują!) pogonienie tego zwierzaka może skutkować poważnymi kłopotami z prawem.

Oglądałem sobie animowany film o pewnym malarzu. Film słynny w Warszawie na cały świat, bo jest w dużej części dziełem Polaków. Vincent van Gogh to osobna sprawa, to także dla niektórych symbol „zepsucia nowych czasów”, co nie zmienia faktu, że ów artysta stworzył zupełnie nową estetykę. Ci sami, którzy obruszają się na oszukańcze malarstwo, nawet nie zauważają, gdy wybierają zdobienia wywodzące się z jego wizji gwiaździstego nieba czy niemal płonących słoneczników.

Lecz zwróciłem uwagę na zupełnie inny szczegół: znamienne zdanie o kocie. Jeden z bohaterów opisuje kogoś, że „jak kot z kilometra wyczuwa dobrego człowieka”.

Nie wiem, jakiego kręgu kulturowego może to dotyczyć, lecz sądzę, że mamy tu projekcję czegoś na kształt ludowej mądrości. Jacyś ludzie zastanawiali się nad kotem. A i owszem, kot kartuski ma swoje miejsce w historii. Pierwsza udokumentowana wzmianka o rasie została sporządzona przez francuskiego przyrodnika Buffona dopiero w XVIII wieku, ale legenda głosi, że sprowadzili je do Francji w XIII wieku krzyżowcy. Koty te miały się zasłużyć jako wyjątkowo sprawni łowcy gryzoni, ale w późniejszych czasach dostrzeżono ich inteligencję i inne cechy charakteru, w tym skłonność do zabawy i umiejętność wydawania różnych dźwięków. Słynnymi właścicielami kotów kartuskich byli francuska powieściopisarka Colette i francuski prezydent Charles de Gaulle (za Wikipedią).

Jak mi się zdaje, w kulturze Bliskiego Wschodu kot do dnia dzisiejszego zajmuje szczególne miejsce. Oglądałem film o kotach w Stambule. Film „Kedi – sekretne życie kotów” podbił cały świat, doczekał się recenzji pisanych niemal na kolanach. A czy ktoś w Polsce wie, kim był Muezza?

Nie bardzo zdajemy sobie sprawę, jak bliskie mamy związki kulturowe z islamem i Turcją. Nasze szable wyparły miecze, bo potykaliśmy się z wojami z głowami zawiniętymi w turbany, którym ponoć miecze nie dawały rady. Dopiero cięcia krojące dawały Lechitom szanse. A szlachecki strój, czyli tak barwnie opisany w „Panu Tadeuszu” kontusz, w oczywisty sposób wywodzi się ze Wschodu.

Muezza… Może ktoś się domyśla, ale ja imienia ulubionego kota Mahometa nie pamiętałem i pewnie nie zapamiętam. Tak sobie myślę, że kot to za wielkie wyrafinowanie. Kota nie rozumieli mieszkańcy naszego pięknego, rozłożonego na puszczach i bagnach kraju, nie rozumiał wymachujący karabelą szlachcic, nie rozumiał tym bardziej wieśniak. Możemy się zastanowić na wydrą Jana Chryzostoma Paska. Lecz ta jedna wydra wiosny cywilizacyjnej nie uczyni. Nie przyjęliśmy wraz z krzywymi szablami i złoconymi strojami ze Wschodu pewnej części finezji tej kultury. To prawda, że w imperium otomańskim już przepadło to, co pozwalało wypieścić i pałac Alhambry, i pielęgnować dzieła starożytnych uczonym różnych wyznań i pochodzenia. Ale trudny do zrozumienia szacunek do niemyśliwskiego i niezależnego zwierza pozostał, a wraz nim także do nieoczywistych wartości. Kot dla Polan na długo okazał się za trudny, jak za trudny dla wielu jest van Gogh.

Tak… Kot jest najwyraźniej po stronie postępu. Dlaczego – inna sprawa. Jednak, jak to mawiano w ekonomii politycznej socjalizmu, dopiero gdy podniesiemy poziom wytwórczości – o zgrozo, w takich dziedzinach jak matematyka czy fizyka, o filozofii nie wspominając – dopiero gdy poziom cywilizacji dojdzie do pewnego poziomu, zauważymy w siedzibach człowieka obok siebie książki, koty i lampy oliwne (albo LED-y), dzięki którym można będzie spędzać czas w sposób charakterystyczny dla Świętych Mężów. Do przemyślenia dałbym tu myśl taką, że gdy już ktoś raz wlezie na ten poziom bywania z kotem na kolanach i książką w ręce, to raz poznawszy tajniki metod perskiego matematyka Muhammada ibn Mūsā al-Khwārizmīego (tego co potrafi „al-dżab”, czyli algebrę), to raczej znajdzie drogę ku gwiazdom, niż wróci w puszcze i ostrowy na bagnach.

Nie, oczywiście, proces „ukocenia” – czy to następujący całkowicie naturalnie, czy „dobrowolny” – nie wykopie nas w kosmos na orbitę. Tak jak Chińczyków nie wykopał od razu spontaniczny akt wytopienia żelaza w dymarkach. Nie rozumiemy postępu, nie wiemy, co tu jest skutkiem, co przyczyną, a co jedynie objawem, który wcale nie musi się… objawić.

To osobna sprawa, jak pchnąć w jedną lub drugą stronę dosyć irracjonalne poglądy „ciemnego ludu” w sprawach podobnych do traktowania kotów. Jak tego dokonać, tak naprawdę nie wie nikt. To bujda, że spece od pijaru potrafią. Oni owszem, czasami podkręcą emocje, ale na te długookresowe trendy, które zresztą często zachodzą w sposób prawie niezauważalny, raczej nie ma wpływu nikt. Aby cokolwiek wskórać, trzeba by rozumieć, o co tu chodzi. A często i tak, jak zrozumiemy, okaże się, że próbujemy zatrzymać pędzącą lokomotywę.

Mój ojciec pisał kiedyś wspomnienia z młodości i tak dowiedziałem się o wojnie, jaką w początkach XX wieku księża toczyli ze zmianą sposobu odziewania się chłopów na wsi. Wikarych i proboszczów bardzo niepokoiło, że nagle poczciwi wieśniacy odziali się w kapelusze i marynarki, młodzieńcy wdziali – zapewne hipsterskie w dzisiejszych kategoriach – spodnie, a dziewczęta, o zgroźna grozo, strasznie nieprzyzwoite spódnice i sukienki szyte na miejską modłę. Nie jest wykluczone, że zaczęły też nosić majtki.

Księża gromili z ambon, kto wie, czy to nie była kampania gorętsza niż te dzisiejsze o LGBT, straszyli piekielnym ogniem, plagami egipskimi i… widział ktoś pradziadka odzianego w sukmanę? Tradycyjne stroje już z końcem XIX wieku wywiało bez śladu. Z portretów patrzą na nas wąsate twarze pod kapeluszami postaci w szacownych garniturach. Ani śladu „wiejskości”!

Po latach przyszło mi do głowy, co się naprawdę stało. Pierwsze rewolucja przemysłowa w produkcji tkanin, której objawem były bunty tkaczy. Maszyny sprawiły, że nakład pracy na wyrób prawdopodobnie doskonałych własnych płócien stał się kompletnie nieopłacalny. Cokolwiek o możliwej pracochłonności dowiedziałem się, gdy doszło do reparacji rodzinnych pamiątek (czyli zapasek, jaka matka dostała z rodzinnego domu). Chłopu o wiele bardziej kalkulowało się zająć robotą w polu, także kobiecie, która tymi tkaninami się zajmowała. Lepiej było się nająć do roboty i za zarobione pieniądze kupić gotowe ubranie.

Myślę, że drugi czynnik, który wydawał się jedynym i dominującym, czyli chęć naśladowania „miastowych”, miał swój udział w zmianach, ale najpewniej na pierwszym miejscu stały sprawy niemal nieuchwytne dla proboszczów, którzy nie chodzili w sukmanach. Przemysłowe ubrania biły na głowę te dawne… ergonomią. Śliskie podszewki, barwienie, krój, który ułatwiał poruszanie się, kieszenie czy wyraźnie mniejsza waga spowodowały, że po tradycyjnym wiejskim odzieniu pozostały jedynie malowidła na deskach.

Podobną batalię jak owi księża stoczyłem sam, ze sobą w kocim temacie piasku do sikania. W mojej wiejskiej łepetynie już się to nie mieściło zupełnie. Zgodzę się nawet na osobne kocie żarcie znacznie droższe od pieczeniowej wołowiny. Cóż, gdy kot siedzi w domu, myszy nie łapie, no to nie pożywi się resztkami z ludzkiego stołu. Ale żeby kupować piasek do sikania?!

Wynalazłem nawet kilka mieszanek, które się zbrylają – najprościej dodać do piasku nieco gipsu. Lecz w końcu policzyłem, ile na tych manewrach oszczędzam, i przystałem na „niechrześcijański” obyczaj kupowania gotowych kocich żwirków.

Prawie zawsze właśnie takie jest podłoże zmian które – obwarowując się w okopach Świętej Trójcy – usiłujemy powstrzymać. Jaki jest powód otwarcia się sezonu na LGBT? Mogę domniemać. Raptownie zniknęło zapotrzebowanie na bohaterskie zachowania. Co prawda realnie, heroizm chyba nie ma nic wspólnego z płcią, ale wydaje się, że jest kulturowo oczywistym atrybutem męskości. Do ludzi zaczyna docierać, że właśnie jest na odwrót, te faktycznie samcze zachowania stanowią zagrożenie. Kolejna sprawa to potrzeba zaistnienia społeczeństwa, w którym wszyscy mają jakieś swoje miejsce. To wymusza konkurencja. Banalne: chcesz więcej produkować, to pracuj zamiast wikłać się w konflikty. Konkuruj wiedzą, staraj się mieć po swojej stronie możliwie najwięcej ludzi. Chcesz wygrać II wojnę światową? W takim razie lepiej, żeby Alan Turing był po naszej stronie…

Być może o to chodzi. Nie wiemy. W każdym razie czynnik, który generował potrzebę nietolerancji, jakoś odparował. Zostało tylko jeszcze przekonanie, że kupowanie piasku dla kota to „niekrześcijańska” rozpusta. Lecz mija trochę czasu i odechciewa się na nią narzekać. I nagle znajdujemy się w społeczeństwie, gdzie – biedaku! – nie jesteś naprawdę właścicielem swojego kota, lecz jego opiekunem, który ma obowiązki, a kot może spać 22 godziny na dobę brzuchem do góry. A w razie, gdy mu nasypiesz do kuwety podrabianego piasku, zadzwoni do TOZ i do chałupy zwali się ci brygada antyterrorystyczna.

Kiedy doszło do słynnej awantury na tęczowej paradzie w Białymstoku, niestety pierwsze, co pomyślałem, to „o, już leją swoich”. Tak, politycznie niepoprawne. Tym niemniej, pomyślmy, gdy ktoś włoży na siebie zieloną koszulkę WKS Śląsk, i choćby tylko pojedzie w niej do Poznania, nie mówiąc już o wymachiwaniu szalikiem i wznoszeniu wrogich haseł typu „Śląsk pany, Lech psy”, to mamy ucieszną kibolską i sprowokowaną zadymę, w której obie okładające się strony równo podzielimy winą.

Niestety, władze klubu Lecha Poznań mają psi obowiązek powstrzymywania – także siłą, za pomocą wynajętych ochroniarzy – swoich kibiców przed reakcją na niewątpliwie bezczelne paradowanie w charakterystycznie zielonej koszulce.

Był dawno temu wielokrotnie powielany rysunek satyryczny z czasów prawdziwie lewackich ruchów, które walczyły, między innymi porywając samoloty. Przedstawiał eleganckie konferencyjne wnętrze, w nim długi stół, a przy stole kilku brodatych osobników w długich, powyciąganych swetrach, z długimi włosami, w okularach. Typowy wygląd komunistycznego bojówkarza z tamtych czasów. Sytuacja sugeruje, że właśnie zdobyli władzę. Nad jednym z uczestników konferencji dymek z napisem: „To co, zaczynamy od zamknięcia lotnisk?”.

Każdą (także populistyczną) formację dopada to doświadczenie. Jeśli zdobywa się władzę, choćby i jakimś rodzajem rewolucji, lądujemy po tej drugiej stronie. Zamiast siania chaosu, musimy robić porządek. Tak, sam Prezes wzywał do obrony przed LGBT. Wezwanie jednak było(?) retoryczne. Błąd polegał na tym, że niektórzy go posłuchali. No i trzeba było wygarbować im skórę.

Tymczasem symbolem, jak te sprawy są traktowane na świecie, może być wywieszenie tęczowych flag na budynkach ambasady USA w Warszawie. Jakie szanse ma ktoś, kto chce toczyć wojnę z całym światem?

Dlaczego świat musi iść w pewnym kierunku? Słowo się rzekło: lepiej mieć Alana Turinga po swojej stronie. A prawa dla kotów i gejów? Cóż, prosta reguła: jeśli potrafisz stworzyć społeczność bez napięć, jesteś wygrany. Jesteś wygrany, gdy zaszczepisz ludziom zasadę tolerancji. Jedni koty lubią, inni wolą psy, ale jeśli nauczysz społeczeństwo, że opłaca się ustalić wzajemnie obowiązujące zasady tak, żeby psy nie wchodziły kotom w drogę, a policja nie zajmowała się sprawami obyczajowymi, to społeczeństwo zamiast wzajemnym okładaniem się o łbach może się zająć czymś pożytecznym albo zbudowaniem rakiety, która poleci na Marsa.

A co, jeśli nie? Bolesne mechanizmy ewolucyjne sprawią, że społeczeństwa tłukące się po łbach, wymuszające na swych obywatelach przestrzegania różnych niepasujących im zasad, ulegają tym potrafiącym się dogadać. Sparta słynąca z wojskowej dyscypliny, w jakiej utrzymywani byli obywatele (nie heloci), w końcu dostała łomot od (z naszego widzenia zupełnie nieprzyzwoitego) Świętego Zastępu w bitwie pod Leuktrami. Spartan było tam 12000, armia tebańska liczyła 9000, a ów oddział, co zdecydował o jej wyniku, liczył około 300 hoplitów, tym szczególnych, że połączonych związkami homoseksualnymi. Sławę ów oddział zyskał wcześniej w bitwie pod Tegyrą, i zapamiętajmy, że walczyli w niej pod (niestety?) tęczową flagą.

O czym chciałem napisać? Że lamenty nad tym populizmem i cofaniem się świata odbywają się w cieniu praw kota. Coś się stało gdzieś w tle, mało kto to zauważył, nikt nie protestował, a skutek jest taki, że chłop, co żywemu nie przepuści, gdy tylko spróbuje przywalić swojemu sierściuchowi, może usiąść na trzy lata. I – co warto podkreślić – sądy przysalają hojnie, a ludność już zaakceptowała nowy obyczaj.

Jako posiadacz i entuzjasta kotów, powiadam: no i dobrze. To inna sprawa. Ważniejsze, że jest okazja, by dostrzec, że ta nowa świecka tradycja potrzebowała zapewne mniej niż 5-6 lat, by stać się trwałym elementem naszego życia. Tempo innych zmian obyczajowych jest jeszcze większe. PiS od nieakceptowania inności seksualnych do tłuczenia swojego zaplecza politycznego przeszedł na moje oko w czasie 1-2 lat. Wystarczyło, że ktoś w Brukseli łupnął piąstką w stół, a dokładniej w wieczko kasetki z pieniędzmi stojącej na tym stole, i okazało się, że jesteśmy w politycznym środowisku, w którym, no właśnie, obowiązuje pewien polityczny obyczaj (albo gdzieniegdzie wciąż jeszcze łobycaj), i cóż… Jeśli marzymy, żeby się ta kasetka znowu otworzyła, to musimy zgodnie z onym łobycajem garbować skórę własnym zwolennikom.

Jako sponsorowi dwóch futrzastych stworów trudno mi nie zauważyć, że złożoność współczesnego społeczeństwa preferuje psychikę kotofila. Chcemy rozwoju, to musimy akceptować inność, niezależność, ba, dziwność, i to, że nie rozumiemy. Musimy się nauczyć zaakceptować, że ktoś inny nie akceptuje nas w całości, albo usiłuje się przyzwyczaić, no właśnie, do zupełnie nowych obyczajów, jak na przykład rzucanie za nim pasztetem. Że ma zupełnie inne poglądy na wartość przedmiotów, które nadzwyczajnie dobrze nadają się do ostrzenia pazurów. Trenując na kotach, łatwiej zniesiemy rozczochranych geeków w powyciąganych swetrach czy subkultury młodzieżowe, których wyznawcy są jednocześnie autorami doskonałych prac naukowych albo konstruktorami zaawansowanych robotów.

Kotofilowi pewnie też dużo łatwiej przełknąć wyskoki współczesnego świata, wybór Trumpa na prezydenta USA, te wszystkie breksity, szaleństwa włoskich nacjonalistów, wysyp populistycznych ruchów w całej Europie. Łatwiej, bo może powiedzieć, że prawa kotów jednak przepchnięto. A kot, zwierzę tych co znają się z algebrą, w końcu wymruczy nam drogę w kosmos.

Coś idzie do przodu, coś do tyłu, ale w końcu ludzie uznają, że lepiej dać kotom prawa, bo psu na budę nie zda się konflikt jak w filmie „Sami swoi”. Sądy sądami, ale kot musi być po naszej stronie, bo nas myszy zjadają. Tak, tak, we Wrocku, od kiedy pamiętam, trwa plaga gryzoni.

Adam Cebula




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Adam Cebula „Wody z mózgu”
Felietony Adam Cebula - 25 czerwca 2018

Włosy (te, które pozostały), jeżą się, gdy się czyta takie informacje. Sahara…

Adam Cebula „Lepiej wyć do Księżyca”
Felietony Adam Cebula - 14 października 2015

Proszę państwa, oto Księżyc. Jasny, świetlisty i daleki jak stąd do tamtąd.  O ile nie przesłaniają…

Adam Cebula „Jak idee Lenina, psiakrew, wiecznie żywe”
Para-Nauka Adam Cebula - 20 kwietnia 2015

Były czasy, gdy byłem młody (piękny to nie wiem), czytywałem wtedy „Młodego Technika” i wszystko z fantastyki…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit