Literatura powinna człowiekowi wyjaśniać świat. Zawracanie mu tyłka nierealnymi fabułami, wymyślonymi światami i bohaterami jest moim zdaniem nawet do pewnego stopnia nieuczciwe. Pismak udaje, że ma coś do powiedzenia, podczas gdy w rzeczywistości jest tak samo durny albo nawet bardziej niż jego publiczność.
Cały problem w tym, aby z tego świata coś rozumieć. A rozumie się tym mniej, im szybciej zachodzą w nim zmiany. Pech dla rozumu jest ten, że rozmiar przemian, jakie dotknęły nasz europejski świat w ostatnich kilkudziesięciu latach, jest niezwykły, wyjątkowy w skali historii. Przestał już nas fascynować fakt, że zniknęły wszystkie państwa otaczające utworzoną po II wojnie Polskę. Nie ma ZSRR, nie ma NRD, nie było Litwy czy Ukrainy. Demontaż ZSRR spowodował, że zniknął stały element naszego myślenia o świecie, który w każdej kalkulacji trzeba było uwzględniać – od decyzji, czy pójść do kina, po zawieranie międzynarodowych umów. Bo mogła zdarzyć się atomowa zagłada.
Pewnie minie kilkadziesiąt lat, nim połapiemy się, jaki to miało wpływ na naszą świadomość, że gdzieś pomiędzy rokiem 1948 a 1991 wszyscy na świecie wiedzieli, że wystarczy przypadek, by ruszył armagedon.
Na nieszczęście dla pismaków, zmiany nie przystopowały. One w rzeczywistości gnają dalej, może nawet przyspieszają. Tyle że dzieją się w na mało spektakularne sposoby. Pamiętam ten dzień, chwilę przez otwarciem granic, gdy z kolegami wjeżdżaliśmy do Czech, a na przejściu granicznym panował nastrój fin de siècle’u. To naprawdę był koniec epoki. Jak ów baca przed poprawinami – waham się. Powiedzieć „wstąpiliśmy do Unii” to nie za bardzo prawda. Raczej, dodajmy dla fasonu, było tak, że po rozważeniu wielu opcji daliśmy się przez Unię pochłonąć.
Poniekąd ostatnie wydarzenia na Białorusi pokazują, z czym naprawdę mamy do czynienia. Unia to największy organizm gospodarczy na świecie. Prawdopodobnie ciągle w świetnym stanie, w rzeczywistości niepowykręcany na nice przez pseudorynkowe i superrynkowe procesy, jakie się w nim dzieją. Mamy tu różne, z pozoru szalone reformy, o mocy tych z najbardziej niszczących rewolucji, ale ciągle zupełnie nieźle, chyba jednak najlepiej na świecie, (wszystko) się kręci. UE, pamiętajmy, to nie tylko formalny związek państw, ale obszar faktycznie związany gospodarczymi interesami. W jakimś stopniu peryferie UE stanowi Ukraina, a Anglia moim zdaniem faktycznie nie zdoła UE opuścić. Trzeba coś zrobić z tysiącami powiązań pomiędzy kontrahentami, z dziesiątkami tysięcy pracowników zatrudnionych w nie swoich krajach, z zaopatrzeniem płynącym na Wyspy i z Wysp. Jak widać z ciągle niekończącej się historii – niewiele widać. Nie widać ani koncepcji, jak to rozwiązać źle czy dobrze, ani jak się z tego pasztetu wycofać.
Prawdziwy powód jest prosty: wielki obszar wspólnej gospodarki jest bardzo korzystny dla każdego, kto… ma z nim do czynienia. Nie musi być członkiem UE, jeśli handluje, kupuje dobre towary, swoje sprzedaje po dobrych cenach, dostaje stabilną obsługę, korzysta ze stabilności prawnej w krajach Unii. Skutek jest taki, że kto ma bezpośredni kontakt z tą organizacją, (wedle eurosceptyków) potłuczoną, pełną szalonych pomysłów, pełną wariatów, zdającą się trwać w ciągłym kryzysie, chce, by było u niego tak kiepsko, jak w Unii.
Miękka siła UE jest ogromna, nie trzeba nawet wyrażać opinii, żadnego wojska, dyplomaci dyplomatycznie milczą, ale jeśli znajdziesz się w zasięgu grawitacji tego molocha, musisz się do niego dostosować. Białoruś nie chce do (pewnie jednak nieco bogatszej) Rosji, chce do UE. Inna sprawa, jak potoczy się braterska pomoc, ale dla ludności kraju cel stał się już jasny.
Dla Polski to taka nauka, że jeśli nawet trafia nas szlag (a trafia) na niektóre pomysły Brukseli, to niestety sam rozmiar UE wymusza, że musimy być z nimi kompatybilni. Nic nam nie pomoże eurosceptycyzm, skoro chyba jedna czwarta handlu zagranicznego idzie z Niemcami.
Otóż potęga UE wyrosła stosunkowo niedawno, stosunkowo niedawno cały projekt wyglądał (przynajmniej w oczach niezbyt kumatych publicystów) niepoważnie. Myślę, że ciągle niewielu ludzi na świecie rozumie tę banalną prawdę płynącą z rozliczenia księgowości, że UE to po prostu największy organizm gospodarczy na świecie. I to właśnie w głowie się nie mieści.
Kolejne zaskoczenie: technologia wyjechała z Europy i z USA w świat. Chiny czy Indie – już nie tylko Japonia – są krajami produkującymi towary, ale i tworzącymi technologie z najwyższej półki.
O tym, że nie dostrzegam i nie doceniam szybkości feminizacji społeczeństwa, pomyślałem przy okazji wypowiedzi pewnego posła, który miał stwierdzić mniej więcej coś takiego, że kobieta tak naprawdę jest własnością mężczyzny. Jak mi się zdaje, jestem starszy od tego nieszczęśnika. I owszem, nie raz zostałem przeczołgany i boleśnie poturbowany przez kobiety, nie raz panie mi pokazały moje miejsce w szeregu. Lecz w moim pokoleniu to nie było na tyle bolesne, bym musiał aż tak hałaśliwie sobie rekompensować sińce i guzy.
Słowo się rzekło: dobrą rolą literata jest rozumieć i świat, i zmiany, jakie w nim zachodzą.
Cóż, nie znam się na stosunkach damsko-męskich, lecz wiem jedno: jeśli facet choć trochę potrafi się w damskim świecie znaleźć, to nigdy czegoś takiego nie powie. Choćby dlatego, że rozumie działanie wszelkiego rodzaju związków międzyludzkich. Bynajmniej nie muszą być to klasycznie europejskie. Nie tylko pary, jakieś dalsze wielokąty, niejasne, niedoformowane, cokolwiek w tej materii istnieje, to na zasadzie „wygrany-wygrany”. Wszystkie strony muszą mieć jakieś korzyści. I aby nie eksplodowało, wszystkie strony muszą mieć świadomość wzajemnej wymiany świadczeń i ich zrozumienia. Kto nie rozumie zasady „wygrany-wygrany”, ten nie potrafi funkcjonować w związku. Nawet zdezorganizowanym nie-przestępczym.
Jeśli postrzegamy partnera jako własność, a nie partnera, to znaczy, że na przykład dzielimy łoże z wynajętą prostytutką, która w przypadku gdy kasa okaże się za mała, puści delikwenta w trąbę. Miło jest przyznać się przed całym światem, że nikt w tobie nie widzi wartościowego człowieka? Cóż, zapewne jestem zarozumiały, zapewne jak każdy facio mam o sobie ostro wygórowaną opinię, ale jakoś nie wyobrażam sobie tego, jak by mnie kobiety musiały przeczołgać, żebym się chciał chwalić, żem aż taki popapraniec. Nawet gdyby, to udawałbym, że nie.
Posłuchałem biedaka i pomyślałem sobie to samo, co dawno temu na widok innego nieszczęśnika, który zleciał jakieś mniej więcej 8 metrów na kamienie. To musiało boleć, panie pośle! Co takiego stało się w przestrzeni społecznej w czasie tych chyba 20 lat, że się facetom aż tak pogorszyło?
Freeman Dyson w książce „Słońce, genom, internet: Narzędzia rewolucji naukowej” sformułował taką trochę zaskakującą tezę o pozycji kobiety w społeczeństwie. Mianowicie przed II wojną światową było wiele „kobiet wyzwolonych”, takich, które robiły niesamowite rzeczy, m.in. pilotki samolotów, ale też panie pracujące naukowo, wybitne pisarki, postaci znaczące dla kultury. Po II wojnie one gdzieś zniknęły. Wybitny fizyk postawił tezę, że winien jest odkurzacz. Rozumowanie wydaje się nieco zawiłe. Otóż dostępność i doskonałość domowych urządzeń zniosła potrzebę posiadania służby. Moim zdaniem nieszczęście było większe: modny stał się egalitaryzm, posiadanie jakiejkolwiek osoby obsługującej nas w dobie odkurzaczy, kuchenek mikrofalowych, pralek szybko automatycznych stało się wręcz niestosowne. Kobieta, która przed II wojną światową była obsługiwana i mogła poświęcić się rozwijaniu różnych pasji, teraz traci czas na pranie gaci i odkurzanie.
Pobierz tekst:
Przypisy:
- Od redakcji: W energetyce zawodowej niskie napięcie to napięcie do 1kV (kilowolt – 1000V) włącznie. Standardowa sieć nN (niskiego napięcia, pierwsza litera mała) ma 0,4kV (400 voltów) a w domowej sieci mamy przeważnie 0,23kV lub 0,4kV (jeśli ktoś się szarpnie na trójfazowe). Wysokie napięcie (WN) zaczyna się od 110kV (włącznie). Przeważnie na sieciach przesyłowych to są wartości 110kV, 200kV i 400kV, ale bywają inne. Średnie napięcie (SN) jest pomiędzy, a więc wyższe od 1kV i niższe od 110kV, w sieci dystrybucyjnej najczęściej stosowane jest 10kV lub 20kV. W innych niż przesyłowe i dystrybucyjne sieciach energetycznych (np. trakcje tramwajowe czy PKP) występują inne wartości, np. właśnie 3kV albo 6kV. ↩

Adam Cebula „Jeszcze starsze ludy”
Jestem sceptykiem, niedowiarkiem. Mój światopogląd, jeśli takowy da mi się przypisać, jest…

20 lat temu w księgarniach pojawił się „Wrzesień” Tomka Pacyńskiego
Marcin Robert Bigos wczoraj zauważył, że minęło już dwadzieścia lat, od kiedy…

Rzecz o Lemie – spotkanie z Wojciechem Orlińskim
W czwartek (5 października) o godzinie 18.00 w Kawiarni artystycznej (Amfiteatr w…