Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Adam Cebula „Political niefiction”

Felietony Adam Cebula - 14 maja 2018
Grafika: Adam Cebula

Nie ma jak dreszczowiec – nic lepiej nie przyciąga publiki. Czym żyją tzw. media?Pewna firma(Cambridge Analytica) miała zgrandzić z Facebooka 50 milionów kont, po czym za pomocą tak pozyskanych danych wspomóc Donalda Trumpa w walce o fotel prezydenta USA. Są publicyści, którzy dopatrują się jej udziału w Brexicie, cokolwiek by to miało znaczyć.

Tak, czy owak, jeśli w tych doniesieniach jest choćby ziarno prawdy, to Big Data jest przepotężnym narzędziem.

Kto za tym stoi i w czyim interesie? Owszem, można cokolwiek powiedzieć, skąd toto się wzięło. Z rozwoju urządzeń peryferyjnych komputerów. Dziś się zapomina, że kiedyś funkcjonowało pojęcie „peryferiów” w technice komputerowej, bo komputer staje się coraz mniej zauważalną częścią maszynerii. Ale dla utrzymania pewnej systematyczności warto tak powiedzieć.

Sam komputer z urodzenia jest przystosowany do obracania gigantyczną (z punktu widzenia człowieka) ilością danych. Przerobienie przez współczesną maszynę cyfrową (czy ktoś pamięta, że ta nazwa była w powszechnym użyciu?) archiwum, które kiedyś mieściło się w wielu szafach, to najczęściej nawet nie chlebuś z masełkiem, ale pestka. Pstryk – i już zrobione.

Skoro jest możliwość, to rośnie apetyt, żeby przerabiać coraz więcej. Bo…

A oto pewien cytat wygrzebany ze zbiorów wikicytatów: Są trzy rodzaje kłamstw – kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyki. Autor – Mark Twain. Dobry wstęp do opowieści o tym, że metody statystyczne rozwijają się gwałtownie przynajmniej od czasu, gdy Carl Friedrich Gauss zaprezentował metodę najmniejszych kwadratów i z jej pomocą odkryto (ponownie zlokalizowano) planetoidę Ceres. Niezależnie od tego, jak było naprawdę z ową planetoidą i metodą najmniejszych kwadratów, do dnia dzisiejszego przekonujemy się na własnej skórze, że statystyka, a zwłaszcza metody uśredniania, potrafią naprawdę bardzo wiele.

Kiedyś już o tym pisałem, i pewnie to wciąż będzie zaskoczeniem, że legendarna odpornośćkomunikacji radiowej w systemie Morse’a ma u podstaw właśnie uśrednianie sygnału, podstawową metodę opracowania wyników. Tak jest w istocie, ponieważ – cokolwiek to znaczy – wąskopasmowe układy rezonansowe sumują sygnał przez (jak na elektronikę) bardzo długi czas.

Uśrednianie sygnału ma też w tej chwili zastosowanie w fotografii. Na przykład w niektórych aparatach (której firmy, nie napiszę, bo nie zapłacili) znajdziemy w pozycji menu coś, co mniej więcej się zwie „zdjęcia nocne bez statywu” i działa tak, że aparat wykonuje serię (zwykle czterech) zdjęć. Mają czasy naświetlania na tyle krótkie, żeby nie doszło do poruszeń, i są wykonywane na wysokiej czułości, na której poziom szumów jest już wysoki. Następnie algorytmy dokonują dopasowania zdjęć do siebie tak, że nawet jeśli nie utrzymaliśmy aparatu, to kolejne klatki da się na siebie nałożyć. Ostatnim etapem jest poskładanie poszczególnych zdjęć w jedno z wyliczeniem wartości pikseli jako średniej uzyskanej z klatek składowych. I szumy cudownym sposobem maleją.

Na ucho powiem kochanym czytelnikom, że dużo lepsze rezultaty uzyskamy, jeśli operację przeprowadzimy właśnie na komputerze za pomocą takich programów jak Hugin i ImageMagick. I to może mieć wiele wspólnego z tematem Big Data. Albowiem im więcej zdjęć wrzucimy w procedurę, tym mniejszy szum dostaniemy na obrazku wynikowym. Przy dzisiejszych matrycach z dziesiątkami megapikseli i pojemnych kartach, dzięki którym możemy spokojnie strzelić z setkę zdjęć, komputer będzie musiał przemielić porcję danych w okolicy terabajtów… i wówczas pokłoni się nam jeden z zasadniczych problemów Big Data: optymalizacja procesu. Czas, w którym nasza maszyna dokona wszystkich operacji, zaczyna się już naprawdę dłużyć.

Czyli, jak widać, statystyka – przerabianie wielkich ilości danych – działa. Co więcej, nawet na tych zdjęciach (może niekoniecznie wykonywanych z trzęsącej się ręki, ale uśrednianych) możemy zobaczyć coś, czego wcześnie ani trochę nie było widać.

To dla wielu nie tylko wystarczający powód, by zajmować się opracowaniem wielkich pakietów danych, ale by uznać to za rzecz fascynującą i coś, czego możliwości jeszcze nie potrafimy docenić.

Wróćmy jednak do faktycznie przerwanego tematu: skąd to się wzięło (Bid Data)? Co z tym mają wspólnego peryferia i czym one są? A to dziś choćby inne komputery. Albo telefony komórczane z modułami GPS na pokładzie. Dziesiątki tysięcy kas i wiele, wiele innych urządzeń, z których da się dane zbierać, i które dla wygody albo utrapienia są wpięte w sieć internetową.

Serwery serwujące strony internetowe z automatu rejestrują aktywności użytkowników. Wystarczy trochę linijek kodu, by dane zostały zapisane i wysłane do obróbki. Współcześnie źródłem danych stają się nawet automaty do sprzedaży kawy i frytek – bo można w nich płacić kartami, bo wsadzono w nie porządną elektronikę, bo sieć jest w zasadzie wszędzie. A jakby jej nie było, to serwis bez kłopotu przy wymianie zapasu kawy może sczytać dane.

Trzeba sobie to wyobrazić: mamy potencjalne źródła niezwykłych ilości danych. I tyle pomysłów na ich wykorzystanie, że wystarczy zajęcia dla pokoleń informatyków.

Dość już dawno temu przeprowadziłem taki eksperyment: zarejestrowałem kilkadziesiąt minut hałasu drogowego. No i na przykład za pomocą analizy Fouriera mogłem sprawdzić, jak działają światła na skrzyżowaniach.

Zazwyczaj takie badania prowadzi się poprzez bezpośrednie liczenie samochodów, ale analizując tylko zmiany hałasu, mogłem zaobserwować, jak gwałtownie wzrastał ruch przed szczytem komunikacyjnym. Bezpośredni dowód na to, że przemyślaną obróbką pozornie chaotycznych danych (warto się zastanowić, czy może być głupszy sposób na zbieranie informacji o świecie niż rejestracja hałasu) można wyciągnąć bardzo wiele użytecznych informacji. Na przykład w sumie kosztowne mierzenie ruchu samochodowego, które polega na tym, że człowiek siedzi przy drodze i liczy każdy pojazd, możemy zastąpić urządzeniem. Co więcej, ta maszyna (jeśli pomyślimy, jak opracować rejestrowany hałas) ma szanse dać nam dużo więcej informacji niż metoda tradycyjna. Da się na przykład, rejestrując poziom hałasu, ocenić prędkości, z jakimi pojazdy jadą, nawet odstępy między nimi, i to, czy przyspieszają, czy hamują.

Dla projektanta systemu drogowego w mieście to bezcenne dane – ale też i dla kogoś, kto zastanawiałby się, jak doprowadzić do możliwie wielkiego zatoru komunikacyjnego, i to na przykład w taki sposób, żeby nikt się w manipulacji zorientował.

Czy przekonuję, że Big Data działa? Ano… raz działa, a raz… diabli wiedzą. Nie na darmo przytoczyłem słynny cytat z Twaina.

Jeśli bowiem chcemy kogoś oszukać, statystyka jest wymarzonym narzędziem. Korelacja to klasyczne zagadnienie, na którym rzecz się ćwiczy. Tak zwany współczynnik korelacji jest bardzo konkretną wielkością ze ścisłą definicją. Tzw współczynnik korelacji Pearsona jest oparty na pojęciu korelacji. Korelacja sprawdza zależność dwóch ciągów danych. Jeśli jej wartość wynosi 0, to dane powinny być niezależne. Można sobie sprawdzić w Wikipedii, że „zmienna losowa Z ma rozkład jednostajny na przedziale [0,2π], a zmienne losowe byłyby zdefiniowane jako X = sin(Z) i Y = cos(Z), to pomimo ich oczywistej zależności (jedynka trygonometryczna) mamy cov ⁡( X, Y ) = 0”.

Oczywiście współczynnik korelacji też z automatu oszuka, bo definiuje się go jako kowariancję podzieloną przez iloczyn wartości oczekiwanych. Można sobie w Wikipedii sprawdzić, że istnieje wiele przypadków, gdy ciągi danych są dobrze zdefiniowane, w intuicyjnym rozumieniu tego słowa absolutnie skorelowane, zależne od siebie, a współczynnik korelacji otrzymujemy równy 0, co powinno oznaczać, że są od siebie tak niezależne, jak dwa rzuty monetą.

Dobra, przyznaję się, zabełkotałem, i wiem, że prawie nikt nic nie zrozumiał. Chciałem pokazać, jakiej klasy potrzebna jest wiedza, by się nie pogubić na poziomie czystej matematyki, a jest jeszcze poziom o wiele trudniejszy – znajomości fizyki układu – który opisujemy. Przykład to wielekroć przywoływany efekt cieplarniany. Rośnie nam poziom CO2 (w powietrzu), rośnie średnia temperatura. Czy CO2 wymusza przyrost temperatury, czy temperatura określa poziom CO2, czy mamy jeszcze jakiś trzeci proces, który wszystko zmienia?

Nie, statystyka, choć jest ścisłą dziedziną matematyczną, nie daje z automatu prostych odpowiedzi. Jest natomiast genialnym narzędziem do ściemniania. No właśnie, raz jeszcze efekt cieplarniany. Przedstawiamy wykres zależności temperatury od czasu i poziomu CO2, oba wykresy przedstawiają dzięki odpowiedniemu przeskalowaniu dramatyczne wzrosty, i wniosek gotowy. Ktoś, kto rozumie się na tym choć trochę, zapyta o (na ten przykład) zależność poziomu CO2w atmosferze od poziomu emisji przez człowieka, ale to już taki poziom komplikacji, że jak mu się odpowie cokolwiek, że choćby jest „denialistą” (cokolwiek to znaczy), to publika będzie bić brawo.

Czytałem na temat Big Data całkiem sporo artykułów, ponieważ chciałem coś zrozumieć. Chciałem zrozumieć, ponieważ to zagadnienie od samego wstępu cuchnie mi kantem. Jak ja to rozumiem? Tak, że mamy po pierwsze, możliwość przerobienia niewyobrażalnych do tej pory porcji danych, po drugie, znaleźliśmy sposoby, żeby je pozyskać. Po trzecie, w szczególnych wypadkach te procedury dają „zaskakujące” rezultaty. No i chciałoby się ten bagaż możliwości przerobić na pieniądze i karierę.

Przez lata pracy w mojej „fabryce” nauczono mnie, że jeśli czegoś nie zmierzysz z dziś zwaną tak „niepewnością pomiarową” lepszą niż 5%, to możesz sobie itd… Wyników nie ma.

Jeśli liczymy średnie, a „średni błąd kwadratowy wartości średniej” wyłazi poza te pięć procent, zaczyna się czarodziejstwo.

Aliści jeśli liczymy kowariancje, współczynniki korelacji Pearsona, odchylenia standardowe wartości średniej, piszemy duże i małe sigmy, wzory ze wskaźnikami przy zmiennych, czarodziejstwo zaczyna wyglądać na skuteczną czarną magię i ludzie się przestraszą.

Jak miał działać mechanizm Big Data w przypadku wyboru Donalda T. na prezydenta USA? A mniej więcej tak: na podstawie wpisów na Facebooku ustalono psychologiczne profile tych 50 milionów Amerykanów, po czym… No właśnie – co „spersonalizowano” kampanię? Czytamy tylko takie banały, że „użyto danych w kampanii”. A kuku.

Jest jedna prosta, za to chyba mocna, obserwacja. Czy, drogi czytelniku, spotkałeś przypadek, żeby argumenty w dyskusji skłoniły kogoś do zmiany poglądów? Za pewnym publicystą z Scientific American muszę przyznać – ja też nie. Ja też nigdy nie zmieniłem poglądów. Ależ tak, wielokrotnie deklaruję, że zmienię nastawienie do globalnego ocieplenia, jeśli ktoś przedstawi pomiary, które wykażą wpływ człowieka. Taki jestem elastyczny? Akurat! Trzymam się sztywno zasady „takie pomiary, takie wnioski”, i od niej już ani myślę odstępować. Rzecz w tym, że moim poglądem nie jest negacja globalnego ocieplenia, tylko z pewnością ortodoksyjna metoda interpretacji wyników.

Nie, nie zmienię poglądów. Można gadać do mnie jak do ściany, a raczej nie uchodzę za ortodoksa. Tylko dzięki temu, niestety, że poziom zawikłania ortodoksji jest nieco wyższy. Nie zauważyłem, by u innych było inaczej. Zasady ustalania zasad czy poglądów bywają ciut prostsze lub bardziej skomplikowane, ale pierwsza zasada, że się nie zmieniają, jak najbardziej się sprawdza.

Jeśli ludzie dają posłuch antysemityzmowi, izolacjonizmowi, jeśli wierzą, że Meksykanie odebrali im pracę, to najwyżej można podkręcić u nich te nastroje. Jeśli potrafię cokolwiek wyczytać na temat podziału Ameryki na Republikanów i Demokratów, wygląda to mniej więcej tak, jak w Polszcze na PiS i anty-PiS. Liczba „niezdecydowanych” jest bardzo niewielka, a tych, którzy „wiedzą”, do zmiany obozu nie skłonną z pewnością jakieś spersonalizowane argumenty.

Chcę wbrew pozorom powiedzieć coś poniekąd optymistycznego: ludzie, o zgrozo, mają swoje poglądy i nie są durniami, jakimi chcieliby ich widzieć tak zwani „specjaliści”. To, czy od wizerunku, czy kampanii, to już mniej ważne, ale warto sobie uświadomić: wizja bezwolnej masy podążającej za Goebbelsami wmawiającymi im, co tylko chcą, jest fałszywa. Postawy ludzi dorosłych, jak sama nazwa wskazuje, są dorosłe. Ukształtowane przez długi czas. Nawet z mojego punktu widzenia bardzo młody człowiek, liczący sobie najwyżej dwadzieścia lat, ma dość doświadczeń i wiedzy, żeby samodzielnie wybierać, i nie nabierać się na proste oszustwa.

A tak zwani „specjaliści” niczego poza prostą propagandą nie są w stanie wymyślić. Gdy dziś opisuje się m.in. skuteczność Josepha Goebbelsa, to właściwie nie ma żadnych danych, by potwierdzić, że był skuteczny. W całej medialnej sprzedajności nazizmu giną doświadczenia z okresu do 1933 roku, gdy Niemcy poznali i głód, i hiperinflację, i całkowitą nieskuteczność rządów. Tak, wspomina się, że palec na cynglu, który wystrzelił późniejsze nieszczęścia, położył24 października 1929 roku.

To nie propaganda trzymała III Rzeszę w kupie do samego końca.

Rzadko spotykam sięsię z prostym wnioskiem, że – mając na karku Armię Czerwoną – ze świadomością wszystkich zbrodni, jakie się wcześniej dokonało, w niemieckiej armii było dość ludzi, którzy nie mieli nic do stracenia. I że to przez nich nie było mowy o jakiejkolwiek kapitulacji, to było źródłem determinacji, nie propaganda czy ideologia. Zresztą, kto mógł, wiał na Zachód, żeby się poddać Amerykanom. Goebbels nie musiał tu specjalnie kogokolwiek, (zwłaszcza gdy ten „ktokolwiek” miał wytatuowane literki SS) przekonywać. Ci ludzie działali racjonalnie. Niemcy mieli za sobą proste doświadczenie: dopóki nie było Hitlera, trzeba było płacić ogromne kontrybucje, a „liberalne” rządy okazywały się za słabe, żeby choć utrzymać w ryzach finanse państwa na elementarnym poziomie, by pieniądz miał jakąś wartość. Konkluzja była oczywista: skoro „wzięcie za pysk” poskutkowało, trzeba się tego trzymać, bo inaczej wróci koszmarny chaos. A gdy czerwoni byli w granicach, to już zostało tylko walczyć jak szczury zagonione do kąta.

Ludzie głosują, popierają koszmarnych z „naszego” punktu widzenia wodzów, bo tak dyktuje im doświadczenie. Putin po poprzednikach zastał kraj stanie chaosu. Jelcyn zaliczył kilka ślicznych, alkoholowych wpadek, które mogłyby się zdarzyć ewentualnie jakiemuś cieciowi, a nie szefowi światowego mocarstwa. Trudno się dziwić Rosjanom, którzy przekonali się, że powrót do wersji współczesnego feudalizmu przywrócił elementarny porządek, że wreszcie wypłacane są emerytury, że trzymają się systemu zamordystycznego. Doświadczenie mówi im, że to zadziałało. Lepiej nie eksperymentować z demokracją, której już zaznali.

Nie sądzę, że to propaganda ukształtowała Billa czy Johna, który wyleciał z roboty i ujrzał na swoim miejscu Meksykanina. On zagłosuje na kogoś, kto obieca może i całkiem głupie rozwiązanie, jak choćby płot na granicy, ale które zda się (na prosty rozum) krokiem we właściwą stronę. Tak, ludzie nie mają naszych doświadczeń ani przemyśleń i nie zachowują się zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Bo, całkiem prawdopodobne, działaliby przeciw sobie.

Przeciw teorii Big Data świadczy drugi bardzo ważny fakt: czy widział ktoś produkty tego narzędzia, owe wysublimowane propagandowe przesłania? Problem w tym, że jak sobie poczytać, to dostrzeżemy jedynie w gruncie rzeczy wtopy. Donald T. kilka razy niemalże pogrzebał swoją kampanię, m.in. wycieczkami antyfeministycznymi, które do niczego mu nie były potrzebne. Gdyby faktycznie stosował się do zaleceń jakichś może nie speców od wizerunku, ale bodaj ludzi mających elementarne polityczne wyczucie, nie błysnąłby pomysłami kuriozalnymi w polityce zagranicznej, które, jak demonstracyjna prorosyjskość, są mu teraz kamieniem u szyi. Jeśli przyjrzeć się kampanii, to w oczy się rzuca raczej kompletny chaos, dość drastyczna nieporadność, a żadnych produktów noszących sznyt finezyjnej analizy osobowości nie widać. Jedyne elementy cybernetyczne to na przykład e-maile wykradzione ze skrzynek konkurentki czy zwyczajne paszkwile, kłamstwa dla niepoznaki zwane fake news, produkowane może przez Rosjan. Cybernetyczność tego elementu zawiera się tylko w sposobie rozpowszechniania. Tymczasem paszkwil jako taki w kampaniach wyborczych jest obecny zapewne od czasów egipskich.

No więc czytam sobie o tej niezwykłej skuteczności Big Data i nie widzę ani jednego konkretu, cóż to za pomocą wyrafinowanych metod wyprodukowano. Przecież, jak ulotki po wyborczym wiecu, powinno to leżeć tonami na ulicach.

Jeszcze jedno: powinny pojawić się narzędzia, które dałoby się sprawdzić przynajmniej w „laboratoryjnych” warunkach. Gdyby to działało, na poziomie publikacji naukowych pojawiłyby się jakieś prace, może niekoniecznie dające się wykorzystać komercyjnie, ale byłyby zajawkami metody.

Jest wreszcie wbrew pozorom pewnie bardzo silny argument literacki. Trzeba – właśnie to zabrzmi bardzo górnie i chmurnie – zrozumieć ludzi, oraz – wyrażę się poetycko – swój czas. Nie tylko tych ludzi, którymi chcemy manipulować, ale też np. nielegalnych imigrantów, którzy nie mają prawa głosu. W drugiej części warunku (tym rozumieniu świata) chodzi o to, że aby zadziałał jakikolwiek przekaz, najpierw trzeba go skonstruować z głową. Statystyka, jak napisałem wyżej, nie działa z automatu, proste i najbardziej wyrafinowane metody są jak sklepy MediaMarkt: nie dla idiotów. Jeśli chcemy wydobyć z ludzi nieuświadomione lęki albo chciejstwa, wpłynąć na mechanizmy społeczne, trzeba najpierw samemu je sobie jakoś zdefiniować. Za takie osiągnięcia dostaje się literackie Nagrody Nobla. To „zrozumienie świata” jest zadaniem, które z ludzi czyni geniuszów, zaś po tym, jak tego dokonamy, reszta – np. ustalenie, jakiej części społeczeństwa dotyczy mechanizm – jest już prosta. Bez kłopotu dowiadujemy się, ile osób w najbliższym czasie zamierza inwestować i… że to nie przekłada się w żaden sposób na inwestycje.

Rzecz w tym, że zaczynanie od analiz statystycznych to stawianie zadania na głowie. Najpierw musimy zrozumieć świat, a potem? Potem zazwyczaj już nic nie trzeba: będzie albo konkurs literacki, albo wybory, a statystyka najwyżej może nam w tym trochę pomóc.

Mogę natomiast dodać ostatni argument: to jeden z wielu przypadków, gdy udowodnienie, że patent nie działa, jest diabelnie trudne. Typowe dla ściemy.Informacje są tak skonstruowane, że żadnego konkretnego eksperymentu przeprowadzić się nie da. Nie da się nawet spekulować, jak to może funkcjonować na poziomie konkretów. Że kant – to widać po poziomie ogólności wiadomości, jakimi się nas karmi. A że będziemy wierzyć, świadczy o tym choćby historia teorii reklamy podprogowej. Zerknij https://pl.wikipedia.org/wiki/Percepcja_podprogowa

To ten typ niusa.

Czym więc jest teoria Big Data? Pewnie autoreklamą jednej firmy (wynajmijcie nas zanim wynajmie wasza konkurencja!), pewnie dość prostackim chwytem w politycznej wojnie. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że jak by się nie obracał, prostacki populizm jest nieszczęściem. Niczego nie będzie dobrego z Donalda T. – ani dla Ameryki, ani dla świata, ani dla Polski. Tak, obawiam się wpływu Jarosława również na stan polskiej fantastyki. Populizm jest niedobry, jednak nie można go zwalczać populizmem, tylko trochę inaczej skonstruowanym.

Wygląda na to, że chodzi o przesłanie skierowane zapewne do własnego elektoratu, coś w rodzaju: „przepitoliliśmy, bo przeciwnicy sięgnęli po brudne, nieetyczne metody”. „Kto głosował na Trumpa, został zmanipulowany. Mamy też czarownicę, którą trzeba by spalić na stosie, i są nią media społecznościowe”.

Ewenementem jest, że w propagandzie pojawiają się elementy SF. No tak, to fantastyka naukowa. Bo gdyby istniały te metody manipulowania ludźmi, gdyby były skuteczne, ale to… SF, bo ubiera się rzeczy w szatki naukowe, pojawia się jakiś pan, który niby jest szanowany w świecie akademickim, mamy jak najbardziej zdawałoby się podparte nauką metody, bo padają mądrze brzmiące hasła w rodzaju „analiza danych” czy „profilowanie”.

Konkluzja zaś jest taka, że… abyście przypadkiem sami nie uwierzyli w to, co wypisujecie. Inna nauka – historia – uczy, że zawsze jest tak samo. Fatalni wodzowie pojawiają się, gdy główni poważni gracze na politycznej scenie słabną, biorą się za łby, gdy zaniedbuje się „sprawy ludu”. W takiej sytuacji wybuchły rewolucje francuska i sowiecka. W takiej sytuacji doszedł do władzy Hitler. A przeciw Trumpowi wystawiono z braku laku żonę byłego prezydenta, która prócz tego, że była etykietą zastępczą, miała sporo trupów w szafie. I to zdecydowało o sukcesie Trumpa, nie jakieś Big Data.

Kocham SF i mimo upływu lat ciągle stanowi dla mnie źródło radości. Fantastyka jest taka fajna, bo robi to, co każda mocna używka: odrywa nas od rzeczywistości. Niestety z używkami jest zawsze ten sam kłopot: są bezpieczne tylko dla ludzi, którzy potrafią zapanować nad nałogiem. Przedawkowanie, po którym zaczynamy przyjmować świat przedstawiony jako rzeczywistość, kończy się katastrofą.

Adam Cebula




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Adam Cebula „Co dwa lata koniec świata”
Felietony Adam Cebula - 5 stycznia 2015

Za czasów mojego dzieciństwa takim powiedzeniem kwitowano agitację, jaką uprawiał pewien obecny w okolicy odłam…

Adam Cebula „O prawo pisarza do rozrywki, czyli na marginesie awantur w fandomie”
Felietony Adam Cebula - 18 września 2020

To niestety wygląda tak: owszem, wolność słowa jest bardzo ważna, ale o…

Adam Cebula „Bełkotliwie”
Felietony Adam Cebula - 30 stycznia 2015

Pewnymi tematami futurolodzy nigdy się nie zajmowali. Dlaczego? Być może dlatego, że wydawały im się…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit