Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Adam Cebula „Wernyhorzenia ciąg dalszy”

Felietony Adam Cebula - 1 września 2014

Tak sobie pomyślałem, że gdybym miał napisać na cito jakiś tekst w konwencji fantastyki naukowej, i na dodatek tak, by miał on tak zwane ambicje, to – jak to się mówi – mam pomysł. Ale, jak to z pomysłami bywa, nie do końca dobry. Fantastyka traktuje o przyszłości. Mój utwór byłby opisaniem świata, jaki jest teraz. Kiedyś Jacek Inglot wieszczył, że wnet fantastyka – wówczas prawie wyłącznie sf dziejące się w przyszłości (fantasy wówczas raczkowało) – będzie się musiała zająć teraźniejszością, bo nie nadąży za szybkością zmian. Ale nie dlatego pisałbym o „dzisiaj”. Świetnie zawsze się sprzedaje wernyhorzenie, snucie ponurych proroctw z jakąś katastrofą na końcu. Zwłaszcza w publicystyce informacje, że jest dobrze, psa z kulawą nogą nie obchodzą. Jakbym miał krakać, to o dzisiaj, na jutro pomysłu niestety brakuje.

Ambitny tekst traktuje wynalazki jak scenografię, a w centrum zawsze jest człowiek. Tu niestety moja koncepcja rozdziela się z obowiązującymi konwencjami. Albowiem w fantastyce sprawy się mają tak, że gdy chodzi o technologiczną scenografię, to jest tak samo, tylko bardziej, zaś ludzie są tacy sami jak w chwili, gdy autor pisze. Gdyby Verne nie wsadził swych podróżników na Księżyc w armatni pocisk, ale do rakiety – co prawda nie połamałby podstawowych praw fizyki, co prawda cała maszyneria miałaby prawo zadziałać, ale nie byłoby punktu zaczepienia dla wyobraźni czytelnika. Rakiet w XIX wieku prawie nie było, opisałby coś całkiem obcego dla współczesnych. Ludzie opisywani muszą być tacy sami jak czytelnicy, bo inaczej czytelnikowi wydadzą się nieludzcy, jacyś popsuci, sfiksowani. I tu jest zgryz, bowiem – wedle tego mojego pomysłu – w centrum zainteresowania stanęłyby zmiany, jakim ów człek podlega. Ależ oczywiście, niepokojące, bo inaczej po co w ogóle pisać?

Człowiek zmienia się na moich oczach. Ależ tak: starzeję się. Oczywistą tego konsekwencją jest konflikt pokoleń. To coś, co chyba najlepiej opisuje powiedzenie: ”Zapomniał wół, jak cielęciem buł”.   Lecz są pewne zmiany, które – moim zdaniem – wymagają poważnego podrapania się w głowę, albowiem widzę ich nieuchronnie złe konsekwencje. Kłopoty, jakie z nich wynikają, powtarzają się raz za razem. Co gorzej, chodzi o tu o sprawy tak banalne, że właściwie trudno powiązać je czy to ze zmianami w technologii, czy w tak zwanej zbiorowej mentalności. Te problemy towarzyszą ludzkości co najmniej od czasu, kiedy powstały pierwsze pisane dokumenty, a pewnie i od kiedy człowiek istnieje. Dlatego odcedzenie tego, co naprawdę niepokojące, od tego, co podpada pod tego wołu, co zapomniał, zdaje się prawie niemożliwe… ale tylko do momentu, gdy się sprawdzi odpowiednie parametry.

Podejrzenia miałem od dawna, ale nie traktowałem ich poważnie, właśnie z racji pamięci o tym, żem się z chłopaczka zdążył zrobić starym dziadem. Jednak pewni nieostrożni studenci wyznali mi coś, co mną potrząsnęło. A mianowicie, że robią jak robią, bo aby zrobić jak trzeba, konieczne jest przeczytanie całej instrukcji. A instrukcja liczy sobie stronę formatu A4. No i to się już nie da. Co detalicznie? Przeczytanie takiego morza tekstu ze zrozumieniem. Przecież chyba to oczywiste?

Ależ dobrze czytają i piszą bardzo biegle – i na klawiaturze komputerowej, i na macofonach kciukami. Oczywiście że są piśmienni. Tyle że niewytrenowani w utrzymaniu swej uwagi na jednej rzeczy przez czas dostatecznie długi, by przeryć się przez jakieś 4000 znaków, a w tamtym konkretnym wypadku jakieś tysiąc mniej. Za moich czasów o takim przypadku mówiono „zdolny, ale leniwy” i dodawało się jeszcze „bardzo leniwy”.

Sprawa jest zbyt banalna, by ją zauważyć i jakoś uogólnić. Niestety, konsekwencje są moim zdaniem już wyraźnie, a nawet dokuczliwie widoczne.

Pisze się o tych młodych pokoleniach różne rzeczy: że na przykład czytelnictwo upada. No… poniekąd. Sęk jednak w tym, że też gdy wejdziemy sobie do jakiejś księgarni, zobaczymy monstrualnej wielkości cykle, liczące wiele opasłych tomiszczy, sumarycznie są to tysiące stron, w przypadku literatury kobiecej dziesiątki tysięcy. Nie, nie czytałem, zmierzyłem centymetrem. Jeśli mnie pamięć nie myli, wyszło z 50 tysięcy, z dokładnością do ściśnięcia książek na półce, do różnej gramatury, ale w te okolice trzeba celować.

Ktoś to musi czytać. Można oczywiście domniemać jakiś sabotaż, chorobę umysłową wydawcy, ostry stan grafomanii połączony z ofertą niektórych drukarni, gdzie za cztery kafle wydadzą każdą książkę. Tak, to w ogóle jest możliwe, ale w danym wypadku musiałby ześwirować ktoś z naprawdę wielką kasą i rodziną zbyt wyrozumiałą, która nie zwróciłaby uwagi na zbliżającą się katastrofę i nie ubezwłasnowolniłaby autora. Bardziej prawdopodobna zdawała się wersja o jakiejś tragicznej niedyspozycji (np. po wizycie w klubie Cocomo) wydawcy. Ale to także nie takie proste: akurat te książki na metry były tłumaczeniem bestselerowej serii w obszarze anglojęzycznym. Ta katastrofa musiała trwać, musiało brać w niej bardzo wiele osób. Jedyne wytłumaczenie: na tym zgniłym Zachodzie to się musiało jednak sprzedawać i najwyraźniej czytać.

Teoria upadku czytelnictwa jest po części prawdziwa. Owszem, są tacy, co nie czytają. Jednak mamy także takich, co połykają te tomiszcza liczące po 600–1800 stron (drukarski majstersztyk, nie szyte, a trzyma się ta księga kupy jakąś sztuką tajemnej techniki). Prawda o tym młodym pokoleniu jest chyba o wiele bardziej złożona. Jedni nie czytają, drudzy czytają, nawet czytają bez pamięci. Nie bez powodu napisałem, że „o wiele bardziej złożona”. Jakkolwiek wydaje się to zupełnie proste.

Albowiem coraz mocniej widzi mi się, że młódź mamy zwyczajnie NIEWYĆWICZONĄ . W używaniu rozumu. Banał banalny. Tak bardzo niewyćwiczoną, że na poziomie dyskusji o czytaniu prosty wniosek, że są i tacy, i wręcz przeciwni, jakkolwiek oczywiście, średnie czytelnictwo spada, staje się za skomplikowany. Doświadczyłem na własnej skórze. Albowiem gnuśny rozum dopuszcza tylko stan niewielkiej komplikacji i teza, że mamy dwa przeciwstawne procesy, jednocześnie zachodzące, w niewyćwiczonej pale zmieścić się nie może.

Jest oczywiste chyba dla każdego, że aby móc stawiać literki, nie wystarczy znać ich kształt, bowiem każdy piśmienny doświadczył, że bez ćwiczeń trudno nawet w miarę prostą kreskę postawić. To samo dotyczy niestety szeregu z pozoru oczywistych umiejętności, które wydają się być nam nadane przez naturę, jak na przykład przyswajanie tekstu – obojętnie: mówionego czy pisanego. Dzieci w kościele na kazaniu robią różne cuda, bo się im kontakt z proboszczem albo wikarym dawno urwał. Spróbujcie zapytać, o czym było, a się przekonacie. W szkole ćwiczyliśmy zdolność rozumienia, opowiadając, o czym była czytanka. Ależ tak, za dawnych czasów ćwiczono umiejętność odnalezienia przesłania autora: że przyjaźń, że ojczyzna to nasza matka (podówczas socjalistyczna) i tak dalej. Ćwiczyliśmy także nasz język, by był giętki, i co ta łepetyna wymyśli, potrafił przełożyć na słowa. Temu służyły wypracowania, na których pisano, jak przebiegała szkolna wycieczka, kim chciałbym być oraz czym zajmuje się nasz tatuś. Ćwiczono tabliczkę mnożenia, słupki w zakresie dodawania, ćwiczono, jak na podstawie tekstu zadania matematycznego ułożyć równanie, które już każdy głupi znający elementarne wzory algebraiczne na deltę oraz skróconego mnożenia rozwiąże. Ćwiczono, aż ja sam uwierzyłem, że moja tępa pała potrafi rzeczy z pozoru dla niej niemożliwe – i dziś żyję z tą świadomością, że jak coś nie idzie, to trzeba posiedzieć. I dochodzi na przykład do tego, że w programie na setki linijek wyłapuje się błędy w postaci kropki więcej albo mniej, drzemiąc w pociągu można rozwiązywać układy elektroniczne, że nie wspomnę o budowaniu zaskakujących fabuł dla podłego gatunku science fiction.

Niewyćwiczona głowa nie pozwala na przyswojenie dłuższego niż jeden akapit tekstu. Jeśli coś się nie mieści w owym jednym akapicie, sięga się po nowoczesną technologię i umieszcza instrukcję w postaci filmu – na przykład na „jutubie”. Szlag mnie trafia, gdy się coś takiego wygugla. Już pół bidy, że na skutek, po pierwsze, historycznych zaszłości znacznie lepiej władam sowieckim niż anglijskim, że lenistwo, że głuchota, że wreszcie tematyczne niećwiczenie, i na skutek tego wszystkiego nie rozumiem, co klient bełkocze. Problem w tym, że gadanie i machanie nie ma nawet dziesiątej części precyzji tekstu zapisanego. Że nie ma takiej prostej funkcjonalności, że jak czegoś nie zrozumiałem, to nie muszę zatrzymywać, cofać, puszczać od nowa, wściekać się, że nie trafiłem we właściwy moment, że wystarczy przeczytać po raz drugi, trzeci, do skutku. Że jak ktoś napisze, to widzi, co napisał, więc może przemyśleć, czy to czasem nie bzdury, a na filmiku do upilnowania jest (za) wiele rzeczy, gadanie i machanie rękami, i czasami dodatkowo to, co pokazuje się na przykład na ekranie komputera i wygaduje, pasuje tylko jeden wniosek, że sensu to nie ma.

Paradoksalnie – obraz nie zastępuje tu tysiąca słów; wiele obrazów (cały film) nie potrafi zastąpić kilku przemyślanych i zapisanych zdań, gdy chodzi o precyzję i skuteczność przekazywanej informacji. Ktoś kręci film dlatego, że nie chciało mu się wymyślić, co by napisać. A nie chciało mu się, bo nie został WYĆWICZONY w opisywaniu, nie było wypracowania o tym, gdzie byliśmy na wycieczce, że o tabliczce mnożenia nie ma nawet co wspominać, bo są kalkulatory.

Powiesz mi, młodszy i nastawiony optymistycznie Czytelniku, że zawracam głowę. Gdy wszedł druk za czasów Gutenberga, to prorokowano, że ludzie stracą pamięć, od pokoleń bowiem istniał bowiem obyczaj wkuwania na pamięć różnych sag i rycerskich romansów.

Prawda. I dlatego długi czas nie marudziłem, pomimo że proces obserwowałem. Niestety, dochodzimy do punktu, w którym widać, że w nierycerskiej współczesnej pale nie potrafi się zmieścić jakikolwiek bardziej złożony plan. Sprawy bardziej skomplikowane – jak w przykładzie o czytelnictwie – stają się nie do pojęcia. Nie ma zrozumienia choćby dla takiego planu, by coś poznać, czegoś się nauczyć, aby nie być głupim. Problem zagrożenia głupotą znika ze świadomości społecznej. Owszem, mamy obyczaj pisania w kontekście wykształcenia o zdobyciu pracy bądź o bezrobociu. O kształceniu się po to, by nie być głupim, wręcz nie wypada pisać. Dlaczegóż to? Bo wpływ głupoty na nasze ludzkie losy, obawiam się, na dzisiejsze wytrenowanie sprawności umysłowej, jest zbyt zawiły. No i nieuctwo generalnie przestaje być zawadą dla kogokolwiek.

Niewytrenowanie dawno wykroczyło poza obszary eteryczne, więc nie są ważne z punktu widzenia współczesnego człowieka dziedziny, czyli bycie wykształconym w ogóle, czy na przykład umiejętność sensownego wypowiadania się. Ależ tak, pojawiają się konsekwencje w tym, co zdaje się niewzruszalnym fundamentem naszej cywilizacji: w technologii, a zwłaszcza w dostępie do technologicznych informacji.

Wystarczy poguglać i widać. Owszem, w guglu jest wszystko, byle – jak to było z fordem – był to ford T i pomalowany na czarno. Wszystko, co jest prostym bezpośrednim przepisem. Jak se zacząłem guglać w poszukiwaniu zasad projektowania, na przykład przetwornicy jednotranzystorowej, to się okazało, że tę nader podstawową dla elektroniki wiedzę wywiało.

Powiadasz, Czytelniku, ale w jakiejś fabryce wiedzą! Ano, kupiłem kiedyś, pisałem o tym, żarówkę błyskową, w której musi być tzw. fotocela. Jak może zawile uzasadniałem, na skutek wywiania z ogólnej wiedzy elektroniczej tak zwanego żyratora, fotocela nie działa jak powinna i żarówka nie zawsze błyska. Bo to nie żarówka, tylko lampa błyskowa z gwintem E27. Ale nazywamy ją żarówką, nic nie poradzę. Tak, czy inaczej, w fabryce już nie wiedzieli…

Plan, by się nauczyć, w szczególności żyratora, by nie być głupim, w szczególności elektronikiem, jest za skomplikowany i skutkuje niedziałaniem. Tak, to tylko jedna z rzeczy, które już nie funkcjonują. Jeśli ktoś chce, znajdzie wiele innych. Są produkty z bezsensowną koncepcją projektową, które bardziej udają to, czym mają być, jak choćby aparaty fotograficzne za kupę szmalu bez optycznych wizjerów, mamy budowę wiatraków do produkcji prądu, przez które to pomysły Niemcy zaczynają mieć z prądem kłopoty, bo teoretycznie mają go za dużo, a praktycznie za mało. Mamy działania, które inżynier dwadzieścia lat temu określiłby wariactwem, przez które wraca znane z peerelu widmo dwudziestego stopnia zasilania.

Jakoś w tym kontekście blado wypada obserwacja tycząca się konstrukcji literackich historii. Lecz moim zdaniem to podstawowa sprawa: jakim cudem daje się pisać cegły o objętości kilku klasycznych powieści? Jak to się dzieje, że ludzie je czytają? Ha, może nie zawsze, ale obawiam się, że chodzi o urządzenie wirtualne zwane generatorem tekstu. To pewne reguły oraz rzut elektroniczną kostką, od której zależą kolejne zdarzenia. Po prostu chaos, przypadek. Na zasadzie działania czegoś takiego opiera się i pisanie, i czytanie. Podejrzewam nawet, że gdyby o prawdziwy generator chodziło, byłoby lepiej. Ależ znam te historyje ciągnące się setkami stron, i co mi się w oczy rzuca od razu, to… brak fabuły. Jest ciąg wypadków, zaś fabuła to nie dowolny, wylosowany ciąg zdarzeń, ale szczególna historia, z której nie sposób wybrać i wyrzucić choćby drobnego epizodu, bo wszystko jest powiązane i prowadzi do finału oraz do zilustrowania czegoś ogólniejszego (chyba to nazywamy uniwersalizmem), w czym czytelnik miał zostać pouczony.

Całkiem niedawno oglądałem sobie program o sagach islandzkich i tamże przekonywano mnie, że historie te, mające uprzyjemnić długie zimowe wieczory, były układane z pewnym celem, niestety dydaktycznym, aby złe zwyczaje – na przykład zwyczaj mszczenia się za krzywdy, jakich doznał ród – zastępować lepszymi, na przykład godzeniem się. Ależ tak, nietechnologiczna kultura niematerialna pełni piekielnie ważną rolę organizacji społeczeństwa i bez niej ludność – zamiast wynajdywać i produkować – (chętnie) da się przekonać, że na przykład dobrym pomysłem jest wywołanie II wojny światowej. Pewności do końca nie mam, ale gdy spoglądałem na te opasłe tomiszcza, to wyraźnie widziałem, że czytać możemy, bo wystarczy nam obejmować rozumem tylko jeden akapit, kolejny jest mniej więcej samodzielny, tak że problem objęcia umysłem strony A4 jako spójnego tekstu nie występuje. Tak można czytać takie książyska i można się połamać na tekście liczącym jakieś trzy tysiące znaków. Niestety jest tak, że aby wyćwiczyć czytanie ze zrozumieniem, ktoś musi napisać coś takiego, by tam do zrozumienia coś było. Obawiam się, że dla współczesnego dzielnego czytelnika taka islandzka saga okazałaby się czymś znacznie gorszym od owej instrukcji formatu A4. Może przesadne, ale prawdopodobnie mamy etap, gdy jakaś część funkcji literatury jako środka komunikacji ludności na Ziemi zaczyna szwankować.

Historię, jak po kolei różne rzeczy przestają działać, z pewnością ( bo jesteś pewnie z tych czytających coraz więcej, Czytelniku) spokojnie napiszesz sobie sam. Ja chciałem zwrócić uwagę tylko na to, że u podstaw jest coś nadzwyczaj banalnego: nieprzełamywane lenistwo. Starannie hodowane przez szkoły, które zastępują trenowanie używania rozumu na przykład guglaniem, a wiedzę sprytem, które łapka w łapkę z rodzicami i ku radości uczniów usuwają z programów wszystko, co trudniejsze i wymagające wysiłku. No bo jak to było w piosence Młynarskiego? ”Po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy!”

Z pewnością żadnej katastrofy pod tytułem „kryzys wytrenowania” nie będzie. Zobaczymy szereg innych kryzysów, już to bankowy, już to procesy deindustrializacji, zobaczymy z pozoru niewytłumaczalną, rozwijającą się wbrew wszystkiemu dominację dawnych krajów trzeciego świata (jak Chiny czy Brazylia), kryzysy innowacyjności czy jakości produkcji. Ależ tak, jeszcze niedawno jeździły mercedesy obliczone na dwadzieścia lat eksploatacji, w których zamiast wymiany lampy dokonywano wymiany samego jej reflektora, gdy po jakimś czasie zmatowiał. A dziś jakość projektowania jest taka, że dla wymiany żarówki jedziemy na warsztat. Nie, to niekoniecznie, prawie na pewno nie jest sprytne posunięcie w celu wygarnięcia kasy z własnego serwisu, choćby dlatego, że tych wymian dokonują niezależne warsztaty, a organizacje konsumenckie domagają się wręcz niedopuszczania takich samochodów do ruchu. Podobnie jak trudno podejrzewać na przykład Nikona o to, że skonstruował migawkę chlapiącą olejem, co pociągnęło za sobą koszty i opinii, i serwisu, jakie musiał ponieść tenże Nikon. Tak po prostu obserwujemy spadek jakości towarów spowodowany tym, że producenci zaczynają nienadążać za technologią i to bynajmniej nie najnowszą. Notujemy już „informacyjne wycieki”, część wiedzy gubi się po drodze do młodszych inżynierów. Tak po prostu.

Zobaczymy rozwój ruchów zajmujących się wydumanymi problemami jak – państwo wybaczą – przemoc w rodzinie, która sama w sobie istnieje, ale możliwość wpływania na nią jest nikła, ruchy zgromadzone wokół postaci jakby żywcem wyjętych ze „Świętoszka” Moliera, wściekłe panie Dulskie wojujące o naprawę moralności, wpływ tabloidów, na których można już obok gołej babki umieszczać zdjęcie polityka, który rzekomo klął brzydko w wychodku. Będziemy się zajmować zegarkami, winami polityków, i nie będziemy w ogóle widzieć, że jednocześnie wali się nam dziedzina gospodarki, z której żyją setki tysięcy ludzi. Będziemy brać się za łby w sprawie lekcji religii i edukacji seksualnej, a tego, że dzieciarnia nie umie tabliczki mnożenia, dodawania ułamków zwykłych, ni w ząb nie potrafi czytać ze zrozumieniem umów z bankami i telekomunikacją (nie wspominając o sagach) – nie dostrzeżemy. Bo niewytrenowany, nieużywany rozum nie pozwoli nam.

Jakoś nie widzę wielkiej katastrofy w bliskiej przyszłości, ale też nie widzę sposobów na zahamowanie procesu. Po prostu gnuśność jest stałym towarzyszem bogatych społeczeństw. Jeśli pytamy o powody upadku Rzymu, to z pewnością jednym z nich było postępujące lenistwo. Będzie bardzo trudno dostrzec lenistwo związane z nieużywaniem rozumu, bo – jak wyżej napisałem – prowadzi ono do tego, że zauważenie czegokolwiek choćby ciut mniej oczywistego staje się niezwykle trudne. Jest jednak jeszcze kolejny bardzo ważny powód: wjednym ludzie zawsze są bardzo dobrze wytrenowani: w unikaniu wysiłku. Ta umiejętność jest wręcz uważana za podstawową cechę ludzkiego rodzaju i motor rozwoju cywilizacji. Lecz sądzę, że właśnie ona powoduje, że jak coś idzie źle, to nikt nie powie, że leżeliśmy do góry brzuchem, że na przykład nie znamy tych zasad projektowania, jakich przestrzegali inżynierowie dzielnego mercedesa, nie znamy, bo nam się nie chciało zbytnim myśleniem głowy psować. Owszem, lepiej już ściemniać, że to „planowe postarzanie”, bo inaczej wyjdzie na wierzch, w jakim kanale jesteśmy, i że wszyscy muszą się wziąć do roboty. Nie, nie armagedon widać na horyzoncie. Może to być coś gorszego, co niejednemu śni się po nocach: powrót do szkolnej ławki.

Adam Cebula




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Adam Cebula „Klątwa za dokładnego pomiaru”
Para-Nauka Adam Cebula - 30 marca 2020

Nieszczęście powtarza się w trochę mniej oczywistych okolicznościach, na przykład przy próbach…

Adam Cebula „Termotransfer a 3D socjologia”
Felietony Adam Cebula - 10 września 2018

Gdy pojawiły się drukarki 3D, przeczytałem, że niemal zaczęła się jakaś nowa…

Adam Cebula „Trochę mniejsza apokalipsa”
Felietony Adam Cebula - 24 lutego 2020

Naród Polski może nam zniknąć z pola widzenia jak wikingowie w Grenlandii,…

Komentarze: 2

  1. Poc Vocem pisze:

    Jakkolwiek z ogólnym przesłaniem tekstu o narastającym w społeczeństwie lenistwie nie mogę się nie zgodzić tak już poszczególne elementy dowodu widocznie szwankują.

    Rzecz pierwsza czyli instrukcja na stronę A4 nie do przebrnięcia. Parę lat temu miałem do czynienia z przedmiotem o nazwie bodaj „Fizyka laboratoryjna”. Na moje nieszczęście z fizyką jako taką styczność miałem wtedy ostatni raz w liceum, prawie dwa lata wcześniej. W dodatku przedmiot w liceum do wymagających już wtedy nie należał, bez wysiłku udało mi się nawet dopchać do finału olimpiady. Jednak i ja poległem w starciu z owymi instrukcjami. Częściowo dlatego, że zapomniałem oczywiste oczywistości z gatunku tych, których nie ma w guglach, ale częściowo przez owe instrukcje. Nie powiem, były dokładne, z obrazkami, żeby student zrozumiał. Cóż jednak z tego, skoro były pisane w sposób typu:
    1. Podłącz przewód do mikroskopu.
    2. Włącz przewód do gniazdka.
    3. Ustaw suwak w pozycji ON.
    4. Używaj mikroskopu.
    Problem pojawiał się, ze zrozumiałych myślę względów, przy punkcie nr 4.

    Do czego zmierzam? Nie, nie chcę tłumaczyć, że to autorzy instrukcji dla studentów są głupi, a nie studenci. Napiszę jedynie, że napisanie zrozumiałej instrukcji jest sztuką, która jest z tym trudniejsza im bardziej autor zgłębił dane zagadnienie.

    Druga sprawa jest taka, że Mercedes dalej potrafi zaprojektować samochód na dwadzieścia lat, czego przykładem są luksusowe Maybachy, których benzynowe silniki wytrzymują około 900 tys. km – dwukrotnie więcej niż te w starych Mercedesach. Zostaje zatem niestety kwestia ceny.

    W jakichś 90% nietrafiony jest również zarzut o braku możliwości samodzielnej wymiany żarówki. W większości dotyczy on samochodów małych, w których nie ma na to miejsca. Ktoś może zapytać: A w Trabancie było? Tak, było. Czasy się zmieniły i zmieniły się wymagania klientów i normodawców. Teraz nawet mały samochód wypakowany jest po brzegi układami elektronicznymi i chyba najważniejszym obecnie układem oczyszczania spalin, który z roku na rok powiększa swe rozmiary. Można zatem przypuszczać, że przed współczesnym projektantem stoją wymagania większe niż kiedyś i nie każdy może im podołać.

    Pozostałe 10% stanowią samochody, przy projektowaniu których faktycznie popełniono błąd technologicznych. Ale błędy technologiczne w motoryzacji były zawsze, z tym, że kiedyś zawodziła raczej technologia wykonania części mechanicznych lub nakładania powłoki lakierniczej. Dziś z kolei problemem jest sensowne projektowanie reflektorów i miejsca wokół nich. Takie czasy. Oby przyszłość była lepsza.

  2. baron13 pisze:

    W kwestii instrukcji, to mogę powiedzieć, że przez ponad 30 lat działało, przestało w ostatnich kilku latach. Po drugie: problem w tym, że ZAKŁADA się z góry, że takiego morza tekstu przejść się nie da. Po trzecie, na pracowni można złapać za kołnierz czy laboranta, czy prowadzącego i pokazać czego się nie zrozumiało. Sęk w tym, że prób nie ma. Jest spojrzenie na tę nieszczęsną instrukcję i pewność, że tego się przejść nie da.
    Jeśli chodzi o tego mercedesa, to przebieg silnika wynika z dostępnej w danym momencie technologii. Która wzięła się z badań podstawowych prowadzonych jakieś 40 lat temu. Z rozpędu udaje się jeszcze poprawiać różne rzeczy. Nie mamy tak prosto, że wszystko się psuje. Coś się też robi lepsze. Ale na którymś etapie produkcji całość zaczyna się dramatycznie psuć. Takie projektowanie urządzeń, by uwzględnić tzw czynnosci serwisowe i by były one łatwe, wymaga ostrego główkowania. Upakowanie nie ma wiele wspólnego z dostępnością. Np aparaty na film są upakowane do niemożliwości częściami mechanicznymi, ale te lepsze daje się rozebrać na czynniki pierwsze. A gorsze są jednorazowe. Banalną metodą wykazania niechlujności projektanta, jest pokazanie jak to rozwiązano gdzie indziej i działało. Np w maluchu w światłach pozycyjnych odkręcało się klosz. Z zewnątrz. Bo od środka nie było żadnego dostępu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit