Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Furiosa – recenzowanie recenzji

Felietony Adam Cebula - 23 października 2024

Mam tę przewagę, że filmu nie oglądałem. Czytałem recenzje. Jak mi się zdaje, jest w tym pisaniu (recenzji) jakiś znak czasów. Niekoniecznie ważny, lecz chyba jednak warty uwagi. Czy to dobry pomysł – recenzowanie recenzji? Zaryzykuję.

Nie, nie wiedziałem, że Furiosę wyreżyserował ten sam człowiek, który stworzył Mad Maxa. Ale to nie ma takiego znaczenia, jak się wydaje właśnie opisującym film. Cóż… dzieło jest sumą i to bynajmniej nie liniową, albo, jak mówią humaniści, nie prostą, wielu okoliczności, pracy i pomysłów wielu ludzi. Pewnie najważniejsze jest to, kto się za nie bierze. Ale lwią część rezultatu załatwia pytanie: dlaczego? Co popchnęło do roboty scenarzystę reżysera, operatora kamery, czy nawet projektantów kostiumów? To kontekst powoduje, że albo dostajemy dzieło natchnione, albo ciekawe, zabawne, zajmujące, czy po prostu takie, które bez zastanowienia polecimy znajomemu, żeby się dobrze zabawił. Oczywiście, że kontekst powstania Mad Maxa był całkiem inny, niż Furiosy. Mniej więcej: przed Mad Maxem niczego podobnego nie było.

Furiosa jest „po”, jest kontynuacją i to chyba powinien recenzent zauważyć i rozważyć jako pierwsze. Osobną obserwacją jest to, że łykamy bez zastanowienia wtórne produkcje, zupełnie nie zastanawiając się, że wtórność twórczości jest kłopotliwa z samej zasady podobnie jak wartość samą w sobie ma odkrywczość. Mad Max był warty obejrzenia, bo pokazywał nową scenografię, nowy styl prowadzenia akcji, zupełnie nowy był przedstawiony w nim świat. To się dopiero później okazało, że styl chwycił, że spodobał się publice i zainspirował twórców. Gdy film trafił do kin, warto było go obejrzeć nawet niezależnie od tego, czy się podobał, czy nie, bo zawsze na coś nowego warto – a nawet trzeba, gdy się chce być tzw. uczestnikiem kultury – poświęcić czas i pieniądze na bilet.

Jakikolwiek tfurca, czy twórca, odbiorca, czy konsument sztuki, albo rzemiosł artystycznych wie, że istnieje termin „odgrzewane kotlety”. Z samej zasady, że odgrzewane, a nie smażone na świeżo, stają się one kłopotliwym punktem menu.

Zapewne o tych kotletach powinien po prostu napisać autor recenzji, chyba Michał Walkiewicz – chyba, bo sposób sygnowania tekstu na stronach internetowych, to osobna historia. Autor napisał jednak coś osobliwego: „Życia krąg albo wieczne koło popkultury. Franczyza się rodzi, dojrzewa, przekwita i umiera. A potem rodzi się ponownie, by znów wejść w dorosłość i zamienić się w proch. »Furiosa: Saga Mad Max« jest zamaszystą relacją z drugiej młodości kina o chromowanych zębach, silnikach V8 oraz napełniających płuca spalinach, a także świadectwem Bóg wie której młodości reżysera George’a Millera. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że buchająca ogniem i ociekająca smarem maszyna zaczyna jechać na oparach.” Jednak raczej to nie jazda na oparach, jeśli już, to opar odgrzewanych kotletów. Z samej zasady.

Przyzwyczailiśmy się do tych dokrętek i przekrętek produkcji, które zdobyły powodzenie, ale to coś naprawdę odmiennego od normalnej twórczości. Co wymaga, podejrzewam, po pierwsze od odbiorcy – znacznie mniej poważnego podejścia. Po drugie, od twórcy/producenta – uwzględnienia kontekstu, jakim jest poprzednia produkcja i ewentualnie zabawienia się tym. No i przy odrobinie szczęścia można liczyć, że będzie jak z odgrzewaniem bigosu a nie kotletów.

Mad Max zaskoczył (przynajmniej w I części) widza światem przedstawionym, tempem akcji, postaciami, scenografią, niemal wszystkim. A Furiosa? Jeszcze raz, nie oglądałem. Lecz sądząc po zajawkach, to chyba ten przypadek pieczonych ziemniaków, które na głodnego były pyszne, a na syto okazały się pieczonymi ziemniakami po prostu…

A to link do innej bajki o ziemniakach, choć może jeszcze bardziej pouczającej.

Tak na marginesie i pieczonych ziemniaków wsuwanych na głodno i prostych wrażeń wynikających z szybkości, to pamiętam efekt wściekłego pędu, jakiego doznałem, będąc pacholęciem, wieziony motorem przy szybkości, wiem dokładnie, pomiędzy 55, a 60 km/h. Może jeden szczegół: przez pęd powietrza miałem kłopoty z oddychaniem. Jak mi się podrosło, to by zafundować sobie podobną porcję adrenaliny, musiałem jechać wyraźnie szybciej. Jak wyraźnie… zmilczę. Tak to jest z wrażeniem prostym, zwłaszcza pędu.

Podejrzewam, że reżyser miał bardzo podobne doświadczenia z motorami i jednak chciał widzowi dać trochę inne atrakcje. Tymczasem nasi dzielni krytycy mieli nadzieję, że zachwyt z tych zawrotnych 55-60 km/h będzie wracał, zawsze, gdy wsiądą na swój wehikuł. Ot i co się chyba stało. A poza tym, czy wiedzą, co to kontekst?

W roku 1827 Timothy Hackworth zbudował swoją chyba przełomową lokomotywę z wykorzystaniem prawa (równania) Bernoulliego. Pisałem o nim przy okazji wysadzania kolubryny pod Częstochową przez Kmicica. Tu, w lokomotywie, działa jak pompka wodna. Dysza pary wylotowej umieszczona w kominie drastycznie zwiększa szybkość przepływu powietrza przez palenisko kotła. Od tego, jak tłumaczył mi maszynista, „węgle skaczą”. Aby pomocnikowi maszynisty nie wybiło oczu, musiał zakładać charakterystyczne okularki z okrągłymi szkiełkami. Tak powstał jeden z żelaznych elementów przebrania w stylu steampunk.

Jak pogrzebać w internecie, toczą się dyskusje, czy Mad Max to punk parowy, czy dieselpunk. Czy coś jeszcze, jakaś inna propozycja? Nie znam się.

Obmawiany właśnie recenzent zastanawia się, jak (czym, kto?) był ufundowany film. „Reżyser o tak dziwnej filmografii, że zmieściło się w niej pięć części »Mad Maxa«, »Czarownice z Eastwick«, sequel »Babe – świnki z klasą« oraz animacja »Happy Feet. Tupot małych stóp«, nie odpalił silników tylko po to, by zdyskontować pokoleniowy sentyment. Chciał rozruszać atomy w skostniałym kinie akcji; przypomnieć nam, że sednem tegoż gatunku wciąż są ruch, materia, fizyka obiektów, ciało uderzające o ubity piasek, metal trący o metal.”

Tiaaa. Nie tylko w tym tekście ów „punk” się nie pojawia. Owszem, mamy niepokojącą diagnozę „Znamy doskonale ten rodzaj strategii artystycznej i związanego z nią ryzyka. »Powrót Batmana« Tima Burtona, »Matrix: Reaktywacja« rodzeństwa Wachowskich, gra wideo »Doom: Eternal« studia id Software… Wszystko to tytuły z cyklu »naturalna kolej rzeczy«; przetrącone arcydzieła, w których pierwotną czystość konceptu złożono na ołtarzu tzw. worldbuildingu.”

Chciałbym napisać o tym, że fundował pewnie bank, albo inwestorzy, bo mówimy o sztuce komercyjnej. Producent produkował, reżyser reżyserował, grali aktorzy, aby zarobić. Proste?

Te wzniosłe rzeczy typu sentyment pokoleniowy, sedno gatunku tkwiące w ruchu materii, są zbyt wzniosłe. Obstawiam, sedno, czy ufundowanie, to przebieranka. Obawiam się, że prawie wyłącznie to. Chcemy się zabawić w jakiś świat. Stawiamy dekoracje, szukamy plenerów i majstrujemy sobie – co najważniejsze – kostiumy, by móc odegrać bohatera.

Możemy poruszyć wiele aspektów, ale wszystko w tym gatunku kręci się wokół wokół zabawy z przebieranką, jako główną atrakcją. Na konwentach chyba to widać?

Autor podpadł mi jednym zdaniem: „W »Furiosie« zmianę sugeruje już sama struktura – utwór podzielono na rozdziały o pretensjonalnych tytułach, narracyjną ramą jest starotestamentowy moralitet, a kodem estetycznym – biblijna ikonografia.”

Jeśli istnieje coś takiego jak starotestamentowy moralitet, to wypada czytelnikowi objaśnić. Nie wiem, czy to przenośnia, czy jakiś egzotyczny termin literacki. Nie, nie istnieje biblijna ikonografia. Jeśli nawet szeroko potraktujemy termin „kod estetyczny”. Moralitet jest średniowieczny, a kod, cóż… Chyba Pegasus, ten kupiony za 26 (chyba…) baniek. Bynajmniej nie Pegaz tu poniósł w krzaczory.

Więc raz jeszcze: czy w warstwie graficznej, czy fabularnej, punk jakiś, steam, czy diesel może jakiś inny, przebieranka, google maszynisty, barwne stroje wariatów (nie fanów) motocykli i cyrk. O filmowym cyrku pisali dawno temu przytomni recenzenci, ale to było jeszcze za czasów peerelu. Przy czym, jak mi się zdaje, tyczyło to filmów z grubsza jednak jeszcze fabularnych. To znaczy takich, gdzie poszczególne sceny wynikają z fabuły, są logicznym następstwem praw panujących w świecie przedstawianym i wypadków poprzedzających scenę. Jak to jest na przykład „Poszukiwaczach zaginionej Arki”, czy „gwiezdnych wojnach”. Ten ostatni utwór jest zaliczany do (pod)gatunku „space opera”.

Jak się komponuje cyrkowe widowisko? Pi razy drzwi od pokazów standardowych trefnisiów do tresury lwów, słoni, czy występów akrobatów. Sednem sprawy jest to, że nie mamy następstwa fabularnego, to zbiór osobnych numerów. Ewentualnie uporządkowanych wedle siły oddziaływania na publikę.

Podobnie jest z operą. Żeby nie było, że space opera, to jedynie prześmiewcze określenie. Owszem, w operze romantycznej mamy dramat wiodący do trudno inaczej, dramatycznego rozwiązania, ale kto popełnił głupotę i próbował wysłuchać w całości np. „Zmierzch bogów”, ten wie, że akcja jest naprawdę pretekstem, chodzi o kilka arii i kawałków orkiestrowych. Na pocieszenie, Tolkien zrobił coś bardzo podobnego, co Wagner, doklejając sążniste sagi do Władcy Pierścieni. Trzeba być entuzjastą, żeby przebrnąć.

W – zdawało by się odległych – gatunkach punk-film, tzw. filmach akcji, to się już dzieje. Choć fabuła jest, staje się coraz luźniejszym pretekstem dla osobnych występów. W Poszukiwaczach zaginionej Arki, W w Gwiezdnych Wojnach czyli w space-operze, w porządnej operze Wagnera, mamy ten sam typ kompozycji, w której umieszczono tak naprawdę osobne numery. Aria, uwertura, akrobaci, iluzjoniści, czy lwy, fabuła służy zlepieniu tego w mniej-więcej całość. Fabuła jednak jest kłopotliwa, bo wymaga jakiegoś wynikania, logicznego następstwa. Owszem, w cyrku mają na to prosty sposób: gdy trzeba posprzątać z areny kupy po słoniach, wybiegają klowni i zazwyczaj jeden z nich, najbardziej wymowny robi za konferansjera, który zapowiada kolejny numer. Ale to można pominąć. Ważne, by na końcu wybuchł magazyn ogni sztucznych.

We współczesnym kinie tak zwykle załatwiamy się z ową „narracyjną ramą”. Tak w istocie skomponowano Mad Maxa, ale i Odyseję, gdzie kolejne przygody są – formalnie rzecz biorąc – wynikiem po prostu pokonywania kolejnych mil czy kilometrów. Warto zauważyć, że czy dziwy w Odysei czy przygody w Mad Maxie mogłyby zmienić kolejność, choćby przez banalne skręcenie z wybranej drogi bohatera.

Dla jasności dodam, że (oczywiście?) przykład Władca Władcy Pierścieni jest przykładem „wręcz przeciwnie”, bo tu akcja przynajmniej zdaje się wynikać z następstwa wypadków. Tolkiena przywołałem z innego powodu. Jego dzieło, przynajmniej w planach, miało być sagą, gdzie wynikanie jest najważniejsze. Chodzi mi o to, że Tolkiena trzeba lubić, żeby przeczytać wszystko. Żeby wytrzymać 5 godzin na słynnych składanych krzesłach w Festspielhaus w Bayreuth i wysłuchać całości Götterdämmerung, to moim zdaniem trzeba skończonego snoba. To zupełnie inna sprawa. Zauważmy jednak, że w ekranizacji Tolkiena poszliśmy w kierunku zbioru scen. Mamy punk-fantasy, gdzie stroje i scenografia jest przynajmniej równie ważna jak akcja. To taka obserwacja: znawcom Wagnera albo entuzjastom fantasy da się sprzedać to, czego przypadkowy odbiorca nie zdzierży. Czy podobnie jest z diesel-punk? Na pewno jak w piłce nożnej: nie poświęcisz fortuny na bilet na mecz nieznanej drużyny.

Pomijając Zmierzch Bogów, bo się nie da wytrzymać, punk. Pi razy drzwi wiem, że punk rock, że ów był reakcją na na rocka progresywnego i, o dziwo, hard rocka. Zostawiając na boku pentatonikę i codę na której gra hard rock, przyznam, że w obszarze filmu Mad Max nie czuję się kompetentny dyskutować, jaki punk.

Strony: 1 2 3

Mogą Cię zainteresować

Red-Akcje 1.09.2015

Błoto, deszcz czy słoneczna spiekota, wszędzie słychać wesoły bredni szum, to panoszy się…

I znowu 451 Fahrenheita…
451 Fahrenheita Adam Cebula - 4 kwietnia 2019

Cóż, nie interesujemy się polityką. Niestety, polityka interesuje się nami. Tak, nami,…

Adam Cebula „Niepewność pomiarowa, czyli cztery dziurki w guziku z pętelką”
Para-Nauka Adam Cebula - 8 sierpnia 2018

Jak doniosły niedawno tak zwane publikatory – czy też media (tym razem…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit