Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Maciej Anczyk „Raport z mniejszości”

Felietony Maciej Anczyk - 8 marca 2022

Raport z mniejszości 

Rodzimy się czystą kartą. Niewinni, podatni na kształtowanie niczym rozgrzana plastelina. To kolejne przeżyte lata i paliwo umysłowe, budują w nas granice, bariery, obszary, na których nie postawimy stopy albo z istnienia których nawet nie zdajemy sobie sprawy. Ze strachu, z niewiedzy, z lenistwa. Spoiwem tych murów jest stereotyp, drogowskaz w gąszczu rzeczywistości, ale jeszcze częściej krzywe zwierciadło, które deformuje obraz sytuacji i sprawia, że nie chcemy zaglądnąć za kurtynę bądź zastanowić się, po jakiej krainie stąpamy. Prawidła te dotyczą nas także jako czytelników.

Od tylu lat mówię prozą, dziwił się pan Jourdain w Mieszczanin Szlachcicem Moliera. Scena ta jako żywo przypomina sytuację, w której może się znaleźć większość czytającej mniejszości społeczeństwa. Żeby nie szukać daleko, koleżanka wygłasza ex cathedra, głosem pewnym siebie: Fantastyka? Nie lubię, nie czytam, chyba nawet jednej książki z tego gatunku nie miałam w rękach.

Na Trygława i Swaroga! Rzut oka na księgarnie i biblioteki, gdzie wśród rozmaitych działów prezentuje się przegroda – fantastyka. Dla niektórych moli książkowych strefa zakazana, dla jeszcze innych, jak mówią złośliwi, getto. Jednak jak powiada stara prawda, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a z klasyfikacją gatunkową jest nieraz jak z kapeluszem w Małym Księciu.

Nie zamierzam tu dopatrywać się węża trawiącego słonia, czy wchodzić w akademicki dyskurs, co jeszcze jest fantastyką, a co już nią nie jest, ale nie odpuściłem mojej interlokutorce.

Borges, Calvino, Süskind, znasz? – pytam. Tak, lubię, dźwięczy mi w uszach odpowiedź. Każdy z nich jest laureatem World Fantasy Award.

Co teraz czytasz? – drążę temat. Johna Fowlesa i Roberta Nye’a – oznajmia rozmówczyni. Obaj niezwykle często występują we wszelkich rankingach najlepszych książek z kręgu fantastyki. Warto tu wspomnieć, że nawet tacy koryfeusze kryminału jak Conan Doyle mają w swoim dorobku pozycje współcześnie zaliczane do science fiction, a jeden z geniuszy współczesnych czasów Umberto Eco w powieści Baudolino sięga do poetyki fantasy. Przypadki Murakamiego, Amisa, Ballarda, Vonneguta czy Rushdiego, których to książki z kręgów fantastyki są zazwyczaj pomijane przy omawianiu ich twórczości lub dorabia się im szlachetne herby, to niemal standardowe przykłady zmywania wstydliwej etykietki, która uszczupla od razu krąg czytelniczy. Okazjonalnie jakiś szafarz pióra odniesie tak gigantyczny sukces rynkowy, że nie wiadomo, w jaką przegródkę go wsadzić; vide Stephen King czy J.K. Rowling. Umiejscowienie w odpowiednim dziale jest wówczas niemal losowe.

Bułhakow, Orwell, Lem i ich lekturowi komilitoni to znowuż klasyka, alegoria, realizm magiczny, traktat filozoficzny, powieść z kluczem itd. Nomenklatura jest szeroka niczym delta Nilu. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że Lem na półce „literatura polska” jest znacznie lepszym pisarzem niż Lem fantasta.

Na naszym krajowym podwórku Szostak, Twardoch czy Orbitowski zrobili na tyle wysokiej jakości prozę, że zasłużyli już – w opinii krytyków – na bilet do nurtu głównego i z fantastyką nie mieli nigdy nic wspólnego. Laureat literackiej nagrody Nike Radek Rak z mądrą, głęboką, lecz na wskroś fantastyczną twórczością takoż. Gdyby ich literacki pociąg stał na mniej lub bardziej fantastycznym peronie, to czy zmniejszałoby to wartość ich pisarstwa? Pytanie oczywiście retoryczne, na pewno stopniałby za to ich elektorat czytelniczy. My, pacynki w teatrze stereotypów.

Czemu o tym piszę? Ponieważ w literaturze jest odwrotnie niż w znanym przysłowiu o ciąży, i pomiędzy twardą fantastyką a nurtem głównym istnieje ogromna strefa niczyja. Idąc dalej tym torem można wymienić całe zastępy pisarzy, w przypadku których tylko polityka wydawnicza decyduje o tym, jaką plakietkę otrzyma książka, tak by wpasować się w konkretny target. Działa to też w drugą stronę, to znaczy autorów science fiction, fantasy i horroru, których powieści mogłyby przy innej polityce wydawniczej leżeć także w dziale tak zwanego głównego nurtu, jest sporo. Takim przykładem jest choćby Jacek Komuda, autor wielu powieści historycznych, „easternów”, awanturniczych nowel rozgrywanych w rzeczpospolitej szlacheckiej.

Cała literatura jako fikcyjny materiał jest fantastycznym tworem – to śmiała teza, którą lansuje kilku pisarzy, ale że fikcja to nie odbicie rzeczywistości jeden do jednego, to równie dobrze nie istnieje Polska z Potopu, tak jak nie istnieje dowolna nibylandia bądź dystopia. Czy dla czytelnika fikcja literacka nie jest taka sama u Tolkiena, jak u Tołstoja?

W ekonomii sformułowano kiedyś teorię równowagi ogólnej. Implementując ją w świat literatury, można rzec, że pewnie tyle samo jest fantastyki w mainstreamie, ile mainstreamu w fantastyce. W powieściopisarstwie, sztuce korzystającej z jednego rezerwuaru, która w zależności od potrzeb operuje różnym anturażem, odmiennym kostiumem, zdywersyfikowaną paletą barw i środków, zmieniając korbką tło jak dekoracje w średniowiecznych miraklach.

Pisarz fantastyki czy mówiąc szerzej pisarz z gatunkową etykietą, to wciąż niemal jak aktor filmów dla dorosłych, w przeciwieństwie do prawdziwych aktorów. Może w końcu dożyjemy czasów, że w literaturze jak w kinie dobry pisarz będzie po prostu dobrym pisarzem, tak jak świetnymi reżyserami są Spielberg, Burton, Nolan czy Ridley Scott, ponieważ każdy gatunek może być na – nomen omen – fantastycznym poziomie.

 

Maciej Anczyk




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Juliusz „Q” Mróz – „10000845638”

Miejsce: odrapana klitka, graffiti na ścianach, butelki po piwie na podłodze, wszędzie walają się szpargały,…

Dziewięć miliardów imion dyskusji

Bardziej uważni czytelnicy mogli zauważyć wzmożoną aktywność Juliusza „Q” Mroza na łamach…

[Recenzja] „Czarny ptak. Golimistrz powraca”, Bohdan Waszkiewicz

Sam Brzytew jawi się jako połączenie Wiedźmina i Jamesa Bonda. Jakkolwiek nie…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit