PUBLICYSTYKA

Bibliografia Strugackich
Copyright © by Radosław Kot, 1997

Radosław KOT

PRZEKLEŃSTWO ILÉVATARA

Szczęście to wielkie, że Wszechmogący, kreując uniwersum (a może tylko samą Ziemię, różnie mówią) skrył przed naszymi oczami to, co wcześniej ewentualnie z tego aktu stworzenia wynikało, przez co zadowoleni czy nie, radośni lub wręcz przeciwnie, podziwiamy obecnie i od paru tysięcy lat twór, ogólnie rzecz biorąc, skończony i w jednej wersji istniejący. No ale Prastary zapewne nie miał i nie ma agenta, nie odbiera listów od czytelników, nie liczy na honoraria, zaś syn Jego nie bierze się za segregowanie dorobku tatusia (w każdym razie nic nam o tym nie wiadomo, by rył po materii).
Niestety, nie wszyscy mają tyle szczęścia, by zaistnieć pod postacią Jedynego (po prawdzie, jak samo miano wskazuje, nikt poza Nim nie ma tego fartu). Wynika czasem z tego nieco zamieszania, bo brak zdolności kreacjonistycznych to przecież żaden powód, by się do stwarzania nowych światów nie brać. Więcej nawet, na drugi, a tym bardziej na trzeci rzut oka wrażenie się rodzi, że najważniejsze jest tu przełamanie bariery niekompetencji. Zupełnie, jakby po zwycięskim przebrnięciu przez onąż czekało na takiego twórcę stanowisko jakiegoś pomniejszego boga, choćby takiego tyciego. Lubo cokolwiek więcej, niż laur z koperku.
Trudno, czemuśmy tacy niedokonali, niech się martwią teologowie (inni zasadniczo już to wiedzą). Zostaje zanieść modły do owego Jedynego (tego lub innego, wedle własnego wyboru), aby obdarzył zaczadziałego natchnieniem kreacjonistę jeszcze odrobiną samokrytycyzmu. Oraz, na wszelki wypadek, brakiem potomstwa. I jeszcze skłonnością do, np. piromanii ze szczególnym uwielbieniem dla widoku zwęglającego się papieru (czy też upodobaniem do swądu kopcącego się plastiku, bo podejrzewam, że palona dyskietka śmierdzi niebotycznie).
Czasem wszelako wychodzi inaczej, i wtedy otrzymujemy dzieła zamiecione. Takiego na przykład J. R. R. Tolkiena.
W jego przypadku modły poskutkowały tylko częściowo. Samokrytyczny wobec swoich tworów był, ostatecznie za życia opublikował (lub zgodził się opublikować) tylko rzeczy najlepsze 1 , możliwie dopracowane, nie obrażające przesadnie inteligencji czytelnika, a zazwyczaj ciekawie działającego na jego wyobraźnię. I dobrze.
Co było potem, wiadomo. I niestety, pamięć Tolniena seniora znacznie na tym cierpi. Cierpi również portret pana T. jako człowieka.
Wglądając coraz głębiej w dzieje Beleriandu, Valinoru, Wielkich Krain, Tol Eressëi i innych lądów nie mogłem sobie pozwolić na komfort kartkowania książki, opuszczania tego czy innego akapitu, jak to niekiedy przy lekturze się czyni.
Ja-czytelnik było niejako na drugim planie, ale było. I podsuwało pomysły, jak by tu zinterpretować osobę pisarza wedle klucza postfreudowskiej analizy tekstu literackiego i chichotało, ile razy wypływał z tego wniosek niekoniecznie nadający się do oficjalnej biografii.
I tutaj muszę się starszemu panu pokłonić. Był samokrytyczny. Biorąc pod uwagę, jak wielką ilość papieru zabrudził, mógłby za życia zostać właścicielem całkiem sporej biblioteczki autorskiej. Nie uczynił tego. Opublikował tylko dwa większe dzieła, trzecie częściowo przygotował. Co więcej, na ich tylko podstawie nie da się powiedzieć o nim zbyt wiele, a na pewno nie tyle, ile wynika z całości znanej obecnie, czyli to powyżej plus Niedokończone Opowieści i Księgi Zaginionych Opowieści.
Nasuwa się podejrzenie (znów prosta podpowiedź prostackiego freudyzmu), że Christopher Tolkien cierpiał na ostry kompleks Edypa lub inny miał powód do utajonego żalu do ojca i mści się teraz, zarabiając zapewne przy okazji niezgorzej 2.
Cóż niezdyscyplinowana analiza postfreudowska mi podsunęła?
Zasadniczo nic wielkiego, jednak odsłonił się przede mną fragmentaryczny wprawdzie, ale sugestywny obraz młodego, młodszego niż ja teraz, chłopaka przeżywającego okres sentymentalnego zidiocenia, nie potrafiącego poradzić sobie jeszcze ze swoimi skłonnościami tyczącymi płciowości, w której to dziedzinie miał chyba nieco zahamowań. Drobiazg. Z pierwszego zwykle się wyrasta, w kwestii drugiej zostaje się ostatecznie gejem lub heterykiem (lub biseksem) i wiedzie się dalej żywot wedle własnego uznania. W Anglii w owych czasach problem często dyskusji na owe tematy następiło zasadniczo już po odejściu pana
Tolkiena. Pojawia się też podejrzenie o postawę militarysty: cóż w głowie mieć trzeba, by uciekając od świata pierwszej wojny światowej (a pisać zaczął w okresie, gdy wiele czasu spędzał w obozach wojskowych) zamykać się w uniwersum gdzie nic, tylko rozlew krwi, miecze, wojny i masakry? Chociaż, może trafiając do
wojska nie wyrósł z "okresu ołowianych żołnierzyków", a frontu nad Marną wtedy jeszcze przecież nie oglądał. Niemniej potem trafił nad Sommę, co wszelako podejścia do świata kreowanego jakby nie zmieniło. Nasuwa się pytanie o przyczynę zamknięcia (dobrowolnego poniekąd) w świecie sztucznych języków, z którego to świata nigdy chyba nie wyszedł. Czyżby jakiś ślad autyzmu?.
Cokolwiek to było, pojawia się na obrazie starszego pana osobliwe pęknięcie. Nawet amatorska (po części) analiza wczesnych dzieł każde spojrzeć inaczej także na rzeczy późniejsze, a przede wszystkim - te znane powszechnie, głośne. Rysować zdaje się wniosek, że Tolkien pisał tak a nie inaczej nie dlatego, że chciał, ale że inaczej pisać nie potrafił. Że świat Władcy Pierścieni czarno-biały jest i ubożuchny obyczajowo
nie dlatego, że taką miała być konwencja tego dzieła, ale ponieważ Tolkien sam świat własny tak postrzegał. Mówiąc krótko, że był to człowiek ogólnie pozbawiony zdolność otwartego myślenia, tkwiący w dogmacie (niekoniecznie religijnym). Ktoś raczej nieciekawy, z ignorancji czyniący cnotę 3, usadzony bezpiecznie za barierami rozlicznych tabu.
Z drugiej wszakże strony przypomina się wówczas opowiadanie słusznie uznawane za klucz do jego twórczości, czyli Liść, dzieło Niggle'a. Tekst będący całkiem udaną autoanalizą aktu kreacji, pokazujący iż autor wiedział świetnie o swej obsesyjnej skłonności do zamykania się wewnątrz własnego świata w nadziei (przekonaniu), iż zobiektywizuje go jak nie w tym wymiarze, to w innym. Zasadniczo powiedział całkiem udanie to, co przed nim wyraził Bułhakow, po nim wysnuł Caroll. To już nie jest prymitywny światek byle skryby. Do podobnego wniosku skłania obecny w jego dziełach (nie tylko późniejszych) wątek "śmierci magii" i nadejścia ery człowieka z podtekstami typowo ewolucjonistycznymi (chociaż nic nie sugeruje, by Tolkien żywił szacunek dla znanego podonczas obrazu ewolucji biologicznej, a wątek socjoewolucji nie został wówczas jeszcze podjęty).
Skąd owa dwoistość? Nie wiem i po prawdzie nie zamierzam zgłębiać sprawy. Przekartkowałem dwie biograficzne książki o Tolkienie, trafiały się tam ślady i sugestie mogące udzielić odpowiedzi na to czy owo pytanie, jednak ślady tylko. Podejrzewam, że gdyby pokazała się "nieautoryzowana", obrazoburcza biografia Tolkiena, pełna byłaby wyjaśnień owych kwestii, a nawet wyszukałaby jeszcze sprawy, których nie tylko ja nie dostrzegłem. Tak czy tak, zapewne odpowiedzi należałoby szukać nie w poziomie inteligencji autora, ale stałości i jakości wbudowanych mu w młodości zakazów i fobii, poza opony których czasem tylko potrafił wyjrzeć. Zdarza się. Jeśli tak, to szczęście wielkie, że młody Tolkien znalazł modus autoterapii -
pisanie. Szczęście głównie dla niego, oczywiście.
Jednego wszakże jestem pewien - publikowanie całej szafy papierów czyni krzywdę, nie tyle dziełu, bo ono trwa własnym życiem i pożyteczne być może całkiem dla profesjonałów i zagorzałych amatorów różnej maści studiowanie genezy jednostkowego aktu mitotwórczego, ile pamięci autora. Oczywiście, każdy pisarz dokonuje aktu psychicznego ekshibicjonizmu, czy chce tego, czy nie chce. Dysponując jakimś obszerniejszym fragmentem jego twórczości można całkiem sporo dowiedzieć się o jego . Czasem trafiamy na rzeczy sympatyczne i znajome, czasem wręcz na odpychające. No i rodzą
się pytania. Rzadko głośno zadawane, bo dotyczą, np. spraw nader osobistych, o które się po prostu, ot tak, nie zagaduje, nawet gdy jest okazja, bo siąść można z autorem przy piwie, czasem banalne, niekiedy frapujące. Jak w tym przypadku. psyche 4
Oczywiście, jak ktoś nie chce, może ich sobie nie zadawać.
Ilú nie uczynił tego obowiązkowym.

Radosław Kot

PRZYPISY

  1. Chociaż z zapisków i biografii wynika, że Księgi Zaginionych Opowieści, (późniejsze tomy 1 i 2), były w latach trzydziestych przeznaczane przez autora do publikacji, do której wszelako nie doszło, nie zostało ukończone nawet opracowywanie tych tekstów.
  2. Osobiście uważam wkład pana Christophera Tolkiena w interpretację prac ojca za symboliczny, a i tak dyskusyjny. Spraw naprawdę istotnych nie tyka, ogranicza się do porównywania fabuły i języków, a czyni to na podobieństwo ucznia, któremu kazano pracować z cytatami.
  3. W Zaginionych Opowieściach wykazuje się brakiem wiadomości z zakresu zoologii, mineralogii, astronomii (między innymi), co jest o tyle ważące, że przedstawiony tam świat był jeszcze bezpośrednio powiązany ze znaną nam Ziemią.
  4. Wprawni analizatorzy potrafią zapewne stworzyć coś na kształt profilu osobowościowego, jednak jak długo mamy do czynienia z dziełem tylko, bez osoby żywego autora, uważam że wnioski należy opatrywać zastrzeżeniem opisującym prawdopodobieństwo ich prawdziwości. W tym przypadku (Tolkiena) skłonny jestem wobec obszerności materiału i tego, że powstawał on na przestrzeni ładnych kilkudziesięciu lat sądzić, że prawdopodobieństwo owo jest całkiem wysokie.

Bracia Strugaccy opublikowali dużo, na szczęście, i w Polsce też. Niemal wszystko się u nas ukazało, tym nie mniej - nie wszystko. Co jakiś czas ktoś pyta o to czy tamto. Na razie publikujemy bibliografię ze "źródła", cyrylicą. Dajcie nam trochę czasu - przetłumaczymy, może uporządkujemy, podamy co i kiedy, oraz na co jeszcze możemy czekać.

Bibliografia braci Strugackich

Winzipped RTF (skompresowany Rich Text Format) - 31 KB
Uwaga: pisane cyrylicą.