Tymczasem nie sądzę, by ktokolwiek zadał sobie trud i zapytał autora tekstu, co tak naprawdę miał na myśli. Nie sądzę nawet, żeby ktokolwiek uważał to za słuszne, bo przecież autor napisał i teraz niech się broni, w końcu nam wszystko pięknie wynikło.
Najlepiej zaś z góry uznać autora za łoma, skoro się obrusza na jakże błyskotliwą wymianę poglądów trzech autorytetów. Nie bardzo mam czas ani ochotę udowadniać, że ta wymiana poglądów to smutne pitolenie o rzeczach oczywistych w sposób nieuprawniony i uwłaczający wielu osobom. Nie mam ochoty, bo jakoś mnie mierzi sam temat, a sądząc po tych wszystkich ochach i achach, zostałbym na dodatek przystrzyżony równo z trawnikiem za to, że w ogóle mam czelność krytykować przykazania Złotoustych.
Stanę jednak w obronie Grzędowicza - bynajmniej nie dlatego, żebym go darzył jakąś szczególną sympatią (nie znam go, więc dlaczego miałbym). Stanę w jego obronie, bo najwyraźniej mamy do czynienia z pospolitym ruszeniem, sprowokowanym przez trzech smutasów, którzy pewnie patrzą teraz na nas z góry z pobłażliwymi uśmieszkami (a jeśli nie na nas, to na pewno na Jarka).
Zgodzę się, że ten cytat nie jest do końca jasny. Nie jest jasny do tego stopnia, że dziwi mnie to, z jaką pewnością niektórzy wyciągają z niego wnioski. Pytanie za sto punktów (lub też Pytanie przez wielkie "P", skoro już takie zadajemy) - skąd wniosek, że to, co nie należy do "literatury fabularnej", jest POZBAWIONE FABUŁY? Dość trudno go wyciągnąć, zważywszy, że to termin dość niejasny, przynajmniej w takim użyciu, jak powyżej.Nie zabraniam nikomu czynienia z języka tworzywa artystycznego, faszerowania wszystkiego neologizmami, pisania choćby i od tyłu albo stylizując się na Orzeszkową, hip-hop lub Zespół "Mazowsze". [...] Tyle że są też na świecie ludzie piszący literaturę fabularną.
Tymczasem kultura dyskusji zakłada, że należy się doszukiwać interpretacji najlepiej świadczącej o autorze (wszelkie inne procedery zwykle należą do tak zwanej "kultury gnojenia"). Należałoby zatem założyć, że kiedy Jarek mówi o "literaturze fabularnej", ma na myśli taką, w której fabuła jest celem, a język pełni funkcję służalczą, tj. jest środkiem do osiągnięcia celu i niczym ponadto. I mała uwaga dla niedomyślnych, między innymi Rhegeda: nie oznacza to, że ma to być język KIEPSKI i że nie ma być ARTYSTYCZNY. Nie oznacza, że taka literatura wymusza język POZBAWIONY STYLU. Znaczy to tylko tyle, że JEDYNĄ funkcją języka - jakikolwiek by on nie był, dobry, zły, artystyczny czy artyzmu pozbawiony - jest prowadzenie fabuły. Nic ponadto.
W takiej interpretacji literatura nie będąca "literaturą fabularną", to niekoniecznie literatura pozbawiona fabuły - co samo w sobie stanowi jakieś kuriozum. To literatura, w której język - oprócz tego, że stanowi środek - staje się również celem samym w sobie, a forma niesie znaczenie niezależne od treści. Celem stylizacji zaś jest nie tyle adekwatne oddanie tejże treści, ale wykroczenie poza nią. Styl zyskuje znaczenie własne, którego treść nie implikuje, nie zakłada ani nie wymusza. Stąd też przykłady Grzędowicza - pisanie, dla przykładu, tekstu fantasy wystylizowanego na hip-hop ma sens wtedy i tylko wtedy, gdy sam styl ma przekazać coś, co programowo nie wynika ze znaczenia zdań - choć przecież same zdania tworzą jakąś fabułę i niosą treść niezależną (która może stanowić tylko dodatek, ale nie musi - to już zależy od intencji autora).
No i co jest w tym wszystkim takiego niezrozumiałego bądź głupiego, że należy za to krytykować Grzędowicza? Moim zdaniem, przynajmniej w cytacie wyżej, chłopak ma rację. Tylko że potrzeba minimum dobrej woli, żeby to pojąć.