Poprawianie P.T. Autorów
Moderator: RedAktorzy
- ElGeneral
- Mistrz Jedi
- Posty: 6089
- Rejestracja: pt, 09 lis 2007 18:36
Czekając na reakcję P. T. forumowiczów zadzwoniłem do przyjaciela tłumacza, który przekładał pierwsze trzy części. Onże (znakomity skądinąd przekładacz - wiecie, świństwem ze strony wydawnictwa jest zlecanie komuś pracy po Radku Kocie, bo to tak, jakby zażądać od przeciętnego wspinacza pokonanie K-2 szybciej od Messnera) mi powiedział, że kontaktował się z autorką (Autorką???), która wyraziła zgodę na swobodną transkrypcję polskich nazw i rosyjskich imion.
Takie jest moje zdanie w tej materii, a oprócz tego uważam, że Kartagina powinna być zburzona.
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
- ElGeneral
- Mistrz Jedi
- Posty: 6089
- Rejestracja: pt, 09 lis 2007 18:36
Kolejne pytanie.
Autorka wciąż pisze o moskiewskich szlachcicach (noblemen). Czy wypada ich zmienić na bojarów?
W ogóle przezabawnie brzmią rosyjskie (ruskie) nazwiska wymyślane przez Anglosasów na potrzeby literackie. Można by pomyśleć, że kojarzą je gapiąc się na butelki rosyjskich wódek w barach i pubach...
Autorka wciąż pisze o moskiewskich szlachcicach (noblemen). Czy wypada ich zmienić na bojarów?
W ogóle przezabawnie brzmią rosyjskie (ruskie) nazwiska wymyślane przez Anglosasów na potrzeby literackie. Można by pomyśleć, że kojarzą je gapiąc się na butelki rosyjskich wódek w barach i pubach...
Takie jest moje zdanie w tej materii, a oprócz tego uważam, że Kartagina powinna być zburzona.
- ElGeneral
- Mistrz Jedi
- Posty: 6089
- Rejestracja: pt, 09 lis 2007 18:36
A teraz...
Jak przełożyć "lancers"? Lansjerzy? W XVI wieku w Polsce? Bzdura. Husaria była ciężką jazdą. Dragonów jeszcze nie mielismy. Była jazda pancerna, lżejsza od husarii. Ale pancerni kojarzą się właśnie z ciężarem...
Czy ktoś ma jakiś pomysł?
I jeszcze... Pół setki jeźdźców to nie chorągiew, bo ta liczyła zwykle około dwustu ludzi. No to co? Kompania? Brzmi zbyt współcześnie. Rota?
A, Małgorzato. Radosław Kot, który znakomicie przełożył na polski trzy pierwsze części przygód hrabiego Saint-Germain kontaktował się z Autorką (C. Q. Yarbro), która dała mu placet na zmiany. Niby więc z tej strony jestem kryty. Ale wszystko się we mnie sprzeciwia podaniu czytelnikowi takiego dosłownego tłumaczenia.
G. G. G. ma sporo racji, ale w końcu nie chodzi o to, by znawca epoki turlał się ze śmiechu po dywanie. Są ludzie nieznający dobrze realiów i nie chciałbym ich wprowadzać w błąd. Bo jeszcze wezmą te bzdury za prawdę.
To nie są pierdoły, ani żadna tam kokieteria, tylko pytania, z jakimi boryka się nieraz na co dzień rzetelny tłumacz.
Jak przełożyć "lancers"? Lansjerzy? W XVI wieku w Polsce? Bzdura. Husaria była ciężką jazdą. Dragonów jeszcze nie mielismy. Była jazda pancerna, lżejsza od husarii. Ale pancerni kojarzą się właśnie z ciężarem...
Czy ktoś ma jakiś pomysł?
I jeszcze... Pół setki jeźdźców to nie chorągiew, bo ta liczyła zwykle około dwustu ludzi. No to co? Kompania? Brzmi zbyt współcześnie. Rota?
A, Małgorzato. Radosław Kot, który znakomicie przełożył na polski trzy pierwsze części przygód hrabiego Saint-Germain kontaktował się z Autorką (C. Q. Yarbro), która dała mu placet na zmiany. Niby więc z tej strony jestem kryty. Ale wszystko się we mnie sprzeciwia podaniu czytelnikowi takiego dosłownego tłumaczenia.
G. G. G. ma sporo racji, ale w końcu nie chodzi o to, by znawca epoki turlał się ze śmiechu po dywanie. Są ludzie nieznający dobrze realiów i nie chciałbym ich wprowadzać w błąd. Bo jeszcze wezmą te bzdury za prawdę.
To nie są pierdoły, ani żadna tam kokieteria, tylko pytania, z jakimi boryka się nieraz na co dzień rzetelny tłumacz.
Takie jest moje zdanie w tej materii, a oprócz tego uważam, że Kartagina powinna być zburzona.
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Mam nieodparte wrażenie, że część dyskusji gdzieś zniknęła, bo nie widzę ciągu postów.ElGeneral pisze:A, Małgorzato. Radosław Kot, który znakomicie przełożył na polski trzy pierwsze części przygód hrabiego Saint-Germain kontaktował się z Autorką (C. Q. Yarbro), która dała mu placet na zmiany. Niby więc z tej strony jestem kryty. Ale wszystko się we mnie sprzeciwia podaniu czytelnikowi takiego dosłownego tłumaczenia.
Nieważne.
Nie rozumiem łączności ostatniego zdania z wcześniejszymi, Generale.
Powiedziałam jedynie, że masz okazję ulepszyć drugie wydanie i zaproponowałam, żebyś zapytał Autorkę w kwestii zmian. Wydawało mi się, że kwestie, na które dostał zgodę R. Kot, dotyczą nazw własnych. Znaczy, w kontekście tego, co napisałeś - nie jesteś kryty przy innych zmianach, IMAO.
I jeżeli wprowadzisz korekty - nie będzie to dosłowne tłumaczenie, co oczywiste. Nie sugerowałam, by tłumaczenie pozostawić dosłowne. To Gustaw.
I wobec tej sugestii podsuniętej przez Gustawa, czyli propozycji, by przełożyć z błędami Autora - skręca mi flaki w proteście. Znaczy, nie podzielam. Skoro można tekst ulepszyć - należy go ulepszyć, bo jest okazja, a nie wystawiać Autorkę na pośmiewisko. Dla mnie takie podejście to jednak świństwo. Ale zapewne jest to punkt widzenia redaktorski, nie translatorski - może zatem bezpodstawny w tej dyskusji.
So many wankers - so little time...
- Gustaw G. Garuga
- Psztymulec
- Posty: 940
- Rejestracja: pt, 10 cze 2005 11:02
- Płeć: Mężczyzna
Nie ma w tym żadnego świństwa, tylko cenna z poznawczego punktu widzenia wierność przekładowa. Błędy błędom nierówne, pewne poprawiać można, pewne szkoda. Argumenty wyłożyłem w wątku "Jak to będzie po polsku". Ale rozumiem, że można mieć inną strategię tłumaczeniową.
Słuchałem kiedyś audycji BBC na temat oblężenia Wiednia przez Turków. Kiedy przyszło do udziału Polaków, mówiono o ile pamiętam o "Polish lancers". Jeśli kogoś interesuje, z jakim odcieniem emocjonalnym mówi się o husarii, i czy mnie pamięć nie myli, to zapraszam tutaj: http://www.bbc.co.uk/programmes/b00k9h9gElGeneral pisze:Jak przełożyć "lancers"? Lansjerzy? W XVI wieku w Polsce? Bzdura. Husaria była ciężką jazdą.
- Gustaw G. Garuga
- Psztymulec
- Posty: 940
- Rejestracja: pt, 10 cze 2005 11:02
- Płeć: Mężczyzna
Jeszcze słowo w temacie, bo to ważne rzeczy, a określenie "świństwo" nijak nie pasuje do sytuacji. (Tak, przyznaję, zraniłaś mnie Małgorzato do żywego.)
Jeśli autor robi błąd w jakiejś kwestii nie związanej powiedzmy z najważniejszymi aspektami książki, np. w książce niepoświęconej historii rąbnie się przy jakiejś dacie, tłumacz powinien z reguły błąd taki poprawić, nie zostawiając śladu. Jeśli jednak autor pisze na konkretny temat i czerpie z tego pewne korzyści, jednocześnie w tymże właśnie temacie waląc błąd za błędem, to tłumacz poprawiając po nim f a ł s z u j e oryginał i o k ł a m u j e odbiorcę. Przechodząc od teorii do praktyki - omawiana tu pani autorka pisze książki osadzone w prawdziwych realiach historycznych, czerpiąc z tego pewne określone korzyści (np. prestiż wynikający z bycia twórcą literatury historycznej, czy choćby historycznawej) i obnosząc się z tym (np. w podziękowaniach podkreślając wysiłki które osobiście i z pomocą osób trzecich podjęła, by zgłębić opisywane realia)- zatem ponosi za to i merytoryczną, i moralną odpowiedzialność. W takich sytuacjach tłumacz jest wręcz zobowiązany (także poprzez prostujące przypisy czy posłowie) pozwolić czytelnikowi ocenić kompetencje autora i podjąć samodzielną decyzję co do traktowania innych jego dzieł. Przecież jeśli polscy czytelnicy dostaną książkę ze wszystkimi poprawkami, nie przyjdzie im nawet do głowy, że cała twórczość inkryminowanej autorki może zawierać rzeczy mocno historycznie wątpliwe. I będą radośnie łykać inne jej dzieła, przy okazji ucząc się bzdur być może jeszcze bardziej wierutnych, jak ta, że w I RP mógł istnieć ojciec Dodek Kornel, tyle, że trudniejszych do wykrycia, bo w końcu nie dotyczących rzeczy nam dobrze znanych.
To najważniejsze. Książka, jak już pisałem, nie funkcjonuje w próżni, nie jest bytem samodzielnym, nie znika po przeczytaniu razem ze skutkami, jakie wywiera na czytelnika. Pisałem tu czy gdzie indziej o pewnym tłumaczu, który przekładając nową powieść znanego pisarza ze zdumieniem stwierdził, że ów odwalił robotę byle jak. W przekładzie starał się te niezgrabności itd. zachować, by dać polskiemu czytelnikowi szansę wyciągania takich samych wzniosków co do kondycji twórczej autora, jaką mają czytelnicy oryginału. Niestety, redaktor, zapewne uważający takie coś za "świństwo", wszystko co trzeba wygładził. I czytelnicy polscy dostali książkę, która zakłamuje prawdę o drodze rozwojowej tego pisarza i uniemożliwia im uczestnictwo w międzyczytelniczej debacie na poziomie wyższym niż krajowy. To samo dotyczyć może naszej autorki, którą, przeczytawszy pięknie wyszlifowaną książkę w realiach polskich, będą mieć nasi rodacy za solidną firmę i dziwić się będą, jeśli ktoś gdzieś kiedyś wysunie zastrzeżenia co do opisywanych przez nią realiów np. francuskich. A może jeszcze wezmą ją w obronę, bo przecież przy Polsce to się jednak przyłożyła!
Jeśli autor robi błąd w jakiejś kwestii nie związanej powiedzmy z najważniejszymi aspektami książki, np. w książce niepoświęconej historii rąbnie się przy jakiejś dacie, tłumacz powinien z reguły błąd taki poprawić, nie zostawiając śladu. Jeśli jednak autor pisze na konkretny temat i czerpie z tego pewne korzyści, jednocześnie w tymże właśnie temacie waląc błąd za błędem, to tłumacz poprawiając po nim f a ł s z u j e oryginał i o k ł a m u j e odbiorcę. Przechodząc od teorii do praktyki - omawiana tu pani autorka pisze książki osadzone w prawdziwych realiach historycznych, czerpiąc z tego pewne określone korzyści (np. prestiż wynikający z bycia twórcą literatury historycznej, czy choćby historycznawej) i obnosząc się z tym (np. w podziękowaniach podkreślając wysiłki które osobiście i z pomocą osób trzecich podjęła, by zgłębić opisywane realia)- zatem ponosi za to i merytoryczną, i moralną odpowiedzialność. W takich sytuacjach tłumacz jest wręcz zobowiązany (także poprzez prostujące przypisy czy posłowie) pozwolić czytelnikowi ocenić kompetencje autora i podjąć samodzielną decyzję co do traktowania innych jego dzieł. Przecież jeśli polscy czytelnicy dostaną książkę ze wszystkimi poprawkami, nie przyjdzie im nawet do głowy, że cała twórczość inkryminowanej autorki może zawierać rzeczy mocno historycznie wątpliwe. I będą radośnie łykać inne jej dzieła, przy okazji ucząc się bzdur być może jeszcze bardziej wierutnych, jak ta, że w I RP mógł istnieć ojciec Dodek Kornel, tyle, że trudniejszych do wykrycia, bo w końcu nie dotyczących rzeczy nam dobrze znanych.
To najważniejsze. Książka, jak już pisałem, nie funkcjonuje w próżni, nie jest bytem samodzielnym, nie znika po przeczytaniu razem ze skutkami, jakie wywiera na czytelnika. Pisałem tu czy gdzie indziej o pewnym tłumaczu, który przekładając nową powieść znanego pisarza ze zdumieniem stwierdził, że ów odwalił robotę byle jak. W przekładzie starał się te niezgrabności itd. zachować, by dać polskiemu czytelnikowi szansę wyciągania takich samych wzniosków co do kondycji twórczej autora, jaką mają czytelnicy oryginału. Niestety, redaktor, zapewne uważający takie coś za "świństwo", wszystko co trzeba wygładził. I czytelnicy polscy dostali książkę, która zakłamuje prawdę o drodze rozwojowej tego pisarza i uniemożliwia im uczestnictwo w międzyczytelniczej debacie na poziomie wyższym niż krajowy. To samo dotyczyć może naszej autorki, którą, przeczytawszy pięknie wyszlifowaną książkę w realiach polskich, będą mieć nasi rodacy za solidną firmę i dziwić się będą, jeśli ktoś gdzieś kiedyś wysunie zastrzeżenia co do opisywanych przez nią realiów np. francuskich. A może jeszcze wezmą ją w obronę, bo przecież przy Polsce to się jednak przyłożyła!
- Alfi
- Inkluzja Ultymatywna
- Posty: 20471
- Rejestracja: pt, 10 cze 2005 10:29
W takiej sytuacji szanujące się wydawnictwa zamieszczają krótkie słowo wstępne od tłumacza, w którym ten tłumaczy, że za realia, nazewnictwo itp. odpowiedzialność ponosi wyłącznie autor/autorka. Myślę, że nie zajęłoby to tyle miejsca, ile wyjaśnienia Polkowskiego do HP.
Le drame de notre temps, c’est que la bêtise se soit mise à penser. (Jean Cocteau)
Hadapi dengan senyuman.
Hadapi dengan senyuman.
- ElGeneral
- Mistrz Jedi
- Posty: 6089
- Rejestracja: pt, 09 lis 2007 18:36
Ale w takiej sytuacji Czytelnikowi będzie jednak zgrzytało w zębach. Jak jesz w restauracji potrawę, to nie obchodzi cię raczej, kto ją spieprzył, kucharz, czy kelner, który chcąc poprawić smak dosypał do niej soli, pieprzu i dolał oliwy?
Takie jest moje zdanie w tej materii, a oprócz tego uważam, że Kartagina powinna być zburzona.