strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
EuGeniusz Dębski
Początek Poprzednia strona 34 Następna Ostatnia

Hoża młynarka (4)

 

 

Obudził się wczesnym popołudniem. W izbie poza nim był mały rudzielec - stał przy oknie, sięgał co i rusz do worka i ciskał kamykami do ptaków zwabionych przed stajnie końskim łajnem i pojedynczymi ziarnami owsa i pszenicy. Oszołomiony lekiem i długim snem Cadron dopiero po chwili odnalazł w pamięci miejsce odpowiedzialne za wspomnienie gdzie jest i dlaczego. Dotknął lewą ręką prawego ramienia. Bolało trochę, pod dotknięciem ból zaczął wiercić się w ranie, jak przebudzony szczeniak w kojcu. Ranny nabrał powietrza i zawołał:

- Te! Wynająłeś sobie u nas miejsce do rzucania kamieniami?

Chłopak drgnął i szybko pozbył się ostatniego kamyka. Otrzepał dłonie.

- Nie, panie. Dlaczego? - zaparł się bezczelnie.

- No, nie bądź tylko taki cwany - zagroził Cadron. Popatrzył w okno. Widok, choć nie było z jego miejsca widać niczego poza niebem, zaniepokoił go. - To południe?

- A skąd?! Już dawno po! - zameldował uradowany chłopak.

- Jak to - po?! - Mężczyzna poderwał się do siadu. Szarpnął lewą ręką dwie derki, którymi był przykryty. - Dawaj odzienie, gamoniu!

- Nie dam, bo i nie ma - powiedział chłopak, przesuwając się wolno ku drzwiom. - Pan, co to wyszedł, zabrał wszystko. Kazał powtórzyć, żeby się pan nie ruszał z łoża. Nie wychodzić. Spać, nabierać sił, jeść. I czekać. Spokojnie czekać - wyrecytował stojąc już po drzwiami. - Że nic, panie, nie stracisz.

Cadron jęknął i rozejrzał się w panice. Izba była pusta. Zerknął pod derkę. Był od pasa w dół nagi. Nie było też butów. Jedyna rzecz, jaką miał na sobie, to koszula, z jednym rękawem całym i drugim rozerwanym i do tego zakrwawionym. Hondelyk zabezpieczył się dobrze i odciął przyjacielowi wszelkie możliwości wyjścia z izby.

- Przynieś mi odzienie! - ryknął do chłopaka.

- A tyle! - rudy cwaniak podpatrzonym u starszych gestem walnął dłonią w wyprężoną lewą rękę. Ale zaraz wyjaśnił: - Tak kazał ten pan pokazać!..

- Czekaj, kurwisynu! Jeszcze cię złapię, a tedy będziesz szukał swoich uszu w gnojówce. Albo wyrywał psom z pysków.

- Dokładnie tak powiedział ten pan, że pan tak powi, i że mam się nie bać. - Chłopak pociągnął nosem, ale nie udało mu się wciągnąć wszystkiego. Przyłożył kciuk do jednej dziurki i potężnie smarknął drugą. Roztarł gluta bosą stopą. - Mam nic nie podawać, ino wina trochę i jadła do woli... - Wskazał stół z misami, dzbanem i dwoma kielichami.

- Bodaj cię sraczka dopadła! - jęknął Cadron. - Dawaj mi to natychmiast. - Chciał usiąść wygodniej, ale gdy poruszył ręką nagłe ukąszenie bólu. Opadł na poduszkę, podciągnął się, by oprzeć plecami o ścianę. - Wina. Wina dawaj, gamoniu...

Rudy podskoczył do stołu, chlusnął z dzbana do kubka i podał Cadronowi.

- A mój druh dokąd poszedł? - zapytał Cadron, wypiwszy połowę zawartości.

- Nie wiem, nie powiedział.

- Nie powiedział...

Dopił wino i oddał kubek chłopakowi.

"No i, jak to mawiał obrzydliwiec wuj Streg, prynciem zamieszało, aż się zesrało... - pomyślał. - Hoża Sewrena nie mnie pisana. A tak mi się wydawała apetyczną... W końcu kiedyś trza będzie rzucić te jazdy ciągłe i stare kości wyłożyć w jakim wyrze ciepłym. A jej łoże ciepłe musi być, albo nawet gorące... Ech, życie wredne..."

Ułożył się na plecach, podłożył lewą rękę pod głowę. Poruszył prawą, bolała, była sztywna, drewniana, ale słuchała go. Wpatrzył się w sufit, w układzie słojów i sęczków po chwili wyszukał taki, wcześniej, przedwczoraj wyszukany, co przypominał profil mężczyzny z wielkim nosem i kitą z bażancich piór na czubku głowy. Potem sprawdził, czy nadal widzi na pewnym wgnieceniu deski bojowy topór skrzyżowany z lancą... U-ech...

Zasnął.

Obudził go Hondelyk. Dotknął lekko ramienia, potrząsnął delikatnie łokciem.

Gdy Cadron otworzył oczy jego przyjaciel lekko zmrużył dwa razy lewe oko: "nie dziw się niczemu i nie zaprzeczaj!"

- Przyprowadziłem czcigodnego Mastylca, zmieni opatrunek - powiedział.

Odsunął się. Czcigodny znowu zaczynał pomrukiwać pod nosem. Przysiadł przy siedzącym już Cadronie i zajął się odwijaniem opatrunku, Cadron ponad jego ramieniem szukał spojrzenia przyjaciela, ale Hondelyk najpierw łapczywie pił, a plamy potu pod pachami i na plecach świadczyły, że odczuwa prawdziwe pragnienie, a nie szuka tylko okazji do uniknięcia pytającego spojrzenia. Ale potem, po osuszeniu dwóch kubków wina podszedł do okna i oddał się obserwacji interesującego widoku na podwórzu oberży. Tymczasem Mastylec pomrukując swoje melodyjne diagnozy - ... oj goi się znakomi-i-icie... nie widzę żadnego obrzęku ani rumie-e-e-enia... - cisnął zużyty bandaż na podłogę, z torby wyjął buteleczki i sakiewki. Zmieszał nową driakiew i zawiesił dłoń nad raną.

- Będzie bolało przez chwilę, ale potem będzie jak nowe. Nawet dzisiejsze trudy waść zapomnisz...

- Co, mistrzu...

Hondelyk zaczął pogwizdywać i pocierać kark. Cadron umilkł, podporządkowując się sygnałowi.

Rana, rzeczywiście, odezwała się paleniem i szczypaniem. Zacisnął zęby, udało mu się powstrzymać od syknięcia. Po chwili ranę ogarnął chłód, przestał po prostu czuć rękę na tym odcinku. Odetchnął.

- No i tyle, panie. - Mistrz Mastylec owinął ramię nową szarfą, sprawdził, czy opatrunek trzyma się dobrze. - Jeśli panowie będziecie tu jeszcze pojutrze - to bym zmienił na świeży. Jeśli wyjeżdżacie jutro, to...

- Pojutrze, pojutrze! - zapewnił go Hondelyk. - Nie śpieszy się nam.

- No pewnie! - zgodził się medyk. - Tyle honoru... A i trzosik...

Pokiwał głową i zaczął zgarniać swoje bambetle. Hondelyk czekał już nań przy drzwiach z zapłatą w dłoni. Mistrz przez chwilę krygował się, coś pomrukując o wczorajszej zapłacie, ale nie opierał się długo. Potem skłonił się przed Hondelykiem, odwrócił do Cadrona i wzburzywszy powietrze zamaszystym zagarnięciem kapelusza, oznajmił:

- A i tak się waści dziwię! I podziwiam, bo to boleć musiało i...

- Tak! Ja też mu to mówiłem! - Hondelyk zdecydowanie klepnął mistrza w łopatkę, ten musiał poprawić kapelusz. - Dziękujemy, przyślę po waści chłopaka!

Wypchnął Mastylca za drzwi i, nie patrząc na przyjaciela, podskoczył do sakw. Cadron milczał, a Hondelyk szybko wygrzebał z sakw czystą koszulę i cisnął Cadronowi: - Przebierz się, powóz czeka!

- Ale chciałbym wiedzieć...

- Ci! - Przyłożony palec do ust i wytrzeszczone oczy uciszyły Cadrona. - Wszystko będziesz wiedział za chwilę - powiedział szeptem. - Jak wyjdziemy stąd...

Cadron szarpnął bezlitośnie koszulę, i tak nie miała rękawa, zdarł ją z siebie, z pomocą przyjaciela nałożył czystą i świeżą. Wstał z łoża i już bez pomocy, nawet pomagając sobie prawą ręką, wsunął końce koszuli w spodnie, przypasał kord i rozejrzał się po izbie.

- Kaftan - podpowiedział Hondelyk. Podskoczył do bagaży i podał Cadronowi kaftan i buty, nie te wczorajsze, ciężkie i twarde, tylko lekkie, miękkie, wytworne. Przez cały czas unikał wzroku druha, a ten zaczynał kipieć i wrzeć. - Zaufaj mi! - syknął w końcu Hondelyk, wyczuwając nastrój przyjaciela.

Wyszli przed oberżę. Na obszernym placu z koniowiązami pod dwiema rozległymi, starymi gruszami stał powóz. Hondelyk skierował przyjaciela w tamtym kierunku, ścisnął go za łokieć porozumiewawczo i syknął: - Niczemu się nie dziw. Nie miel ozorem, oczy otwarte, gęba przytrzaśnięta...

- Ale co się, do licha ciężkiego, dzieje?! - Cadron usiłował wyszarpnąć łokieć, ale Hondelyk przewidział to i utrzymał w cęgach palców. - Nie zamierzam...

- Jak chcesz wszystko popsuć to - owszem, zaczniemy gadać, tłumaczyć do usranej śmierci - warknął wyraźnie coraz bardziej rozeźlony Hondelyk.

Cadron sapnął wściekle, pomaszerował do powozu. Wskoczył do środka i posunął się, robiąc miejsce druhowi.

Ale Hondelyk odskoczył, trzasnął drzwiami i przeraźliwie gwizdnął na woźnicę. Ten, widocznie znając kierunek, zawinął i trzasnął z bata. Para koni rześko skoczyła do przodu, a Cadron tylko zdążył pogrozić pięścią przyjacielowi. Potem - co innego miał do roboty? - rozsiadł się na dość twardej ławie i zaczął zastanawiać się, w co pakuje go Hondelyk. Nic mądrego nie udało się wymyślić.

Powóz od razu skierował się na obrzeża miasta, nie - jak oczekiwał pasażer - w stronę rynku. Nie wyjechali jednak poza wał graniczny, wąskimi uliczkami posuwali się na wschód. Ulice były właściwie puste, wszyscy chyba mieszkańcy musieli udać się na błonia, tylko od czasu do czasu na przydomowej ławeczce albo na ganku widać było jakaś staruszkę łuskającą groch czy haftującą coś na białym płótnie. Raz zatrzymali się - woźnica musiał usunąć z drogi śpiącego na niej młodego łucznika, widocznie usilnie pocieszającego się po porażce na turnieju. Został przeciągnięty pod mur, łuk i kołczan z dwoma tylko strzałami ułożono wzdłuż ciała, powóz ruszył dalej.

"A! Niech będzie, co być ma! - zdecydował Cadron. Oparł się wygodnie i ziewnął. Dotknął ręki. Znakomita driakiew mistrza Mastylca spowodowała, że właściwie mógł ręką poruszać w każdym kierunku, lekkie tylko odrętwienie czując w ramieniu. Nawet lekkie poklepywanie nie wzbudzało bólu. - No i dobrze!"

Skręcili i wyjechali z zabudowań, ale zaraz przejechali przez kamienny wypukły mostek nad rzeczką i z bruku skręcili w gruntową odnogę. Cadron zmarszczył się i przysunął do okna. Z tej strony jednak niewiele było widać. Rzucił się do drugiego okna, ale tu, jak na złość akurat powóz zaczął skręcać. Stanął. Nie było na co czekać, Cadron wyskoczył na trawę, ale nadal niewiele widział - woźnica strzelił z bata i zmusił niedawnego pasażera do uskoczenia. Dopiero kiedy odjechał Cadron zobaczył, że stoi przed murowanym solidnym budynkiem, otoczonym gęstą starą zielenią. Z lewego boku budynku płynęła rzeczka, słychać było chlupot i to olśniło Cadrona.

- Młyn! - pacnął się w czoło. - Młyn?!

Z okna wychyliła się nadobna pani Sewrena, obdarzyła uśmiechem Cadrona i zapraszająco skinęła ręką.

Oszołomiony Cadron ruszył do drzwi. Kiedy już zwalniał, bo ciągle były zamknięte, otworzyły się i stanęła w nich gospodyni. Wykonała energiczny i głęboki dyg, ukazując przy tym pięknie wymodelowane piersi. Cadron poczuł mrowienie na karku, odskoczył o krok i wykonał głęboki dworski, może nieco nie na miejscu skłon. Ale ten został bardzo miło przyjęty - pani Sewrena zarumieniła się i cofnęła.

- Zapraszam, panie...

Cadron potknął się lekko w progu. Jego oszołomienia sięgnęło szczytu i rozsiadło się na nim mocno. Wszedł, zatrzymał się i popatrzył - a zdawał sobie sprawę, że ma głupią minę - na gospodynię. Ta, zamknąwszy drzwi, odzyskała nieco kontenans, a w każdym razie, chyba wyczuwając zmieszanie mężczyzny, sama stała się odważniejsza.

- Jakiś zmieszany jesteś, panie?.. - powiedziała. - Czyżbyś zaczął żałować swojej wizyty?

- N-n-nie... Kh! Chg! - odkaszlnął w kułak. - Pani! Byłżebym aż takim idiotą? - Poczuł się pewniej - Sewrena rozchyliła pełne wargi i szybko pokręciła głową. - Wiedząc, jakie tabuny kołaczą do twych, pani, drzwi... Bezskutecznie...

- Ach... - Pierś, a właściwie piersi Sewreny zafalowały, a Cadron poczuł, że do zdrętwiałego ramienia dołączają inne członki. Na czele z językiem. - Panie... Co mi tam ci mieszczańscy zalotnicy, kiedy...

Spiekła takiego raka, że prawdziwy, choćby nawet i gotujący się, pozazdrościłby barwy. Przemknęła obok Cadrona, szepcząc namiętnie: - Panie?..

Cadron przełknął ślinę i ruszył za nią. Mijali pokoje, zbiegli po kilku schodkach, jakby w kierunku piwnicy. Zdziwienie Cadrona zaczynało przebijać się przez zaskoczenie i oszołomienie. To ostatni niewątpliwie spotęgowane jeszcze przez widok kształtnych nóżek gospodyni odsłoniętych, gdy zbiegając po schodkach, uniosła i gładkie, i marszczone spódnice. Przeskoczyła jeszcze jeden próg, Cadron za nią. Znaleźli się w ogrodzie.

Było tu pięknie - malwy i cerelie kwitły, prześcigając się w wielkości i dorodności kwiecia, wysokie krzaki czerwonej leszczyny osłaniały kolisty zakątek z pokrytym sztywnym, śnieżnobiałym obrusem, stołem, na którym ustawiono i kilka dzbanów i chyba ze trzy tuziny mis i misek. Po prawej chłodem dyszał niewielki staw, z czystą przepływową wodą.

- Czeka... czekałaś, pani? - bąknął Cadron.

- No jakżeby nie? - zapytała zdziwiona. - Wszak rozmawialiśmy...

"Rozmawialiśmy!?! - zadudniło w głowie Cadrona. - Kiedy, na Kreista!"

Okręciła się na palcach stopy i podskoczyła do stołu. Szerokim gestem zaprosiła gościa do poczęstunku. Ale kiedy podszedł na sztywnych nogach, odwróciła się i zapytała cicho: - Naprawdę walczyłeś, panie, dla mnie? Tak jak powiedziałeś? Czy tylko to taka zabawa z prostą młynarką?

- Pani, ja nie kłamię! - "Akurat! A co teraz robię? I co dalej robić? Co ona wygaduje? Co mogłem i kiedy..." - Nigdy nie kłamię, nie starczyłoby mi śmiałości patrzeć w tak cudne oczy... - "Oczy? Aż mnie boli od powstrzymywanie się od gapienia w ten dekolt, och!" - ...i kłamać...

Pani Sewrena zerknęła nieśmiało, potem śmielej, potem już otwarcie. Kawaler był taki, jak sobie wymarzyła, ale nieśmiały jakiś, może zmęczony... Zrobiła krok, drugi i nagle Cadron poczuł jej wargi na swoich. Na barkach poczuł mocne twarde ramiona młynarki, a na piersi jej twarde niespotykanie piersi. Nagle jakby całe oszołomienie opadło, dotarły doń i aromat powietrza, i śpiew jakiegoś ptaka, i woń w mięcie wymytych włosów Sewreny...

Za krzakami leszczyny była mała polanka, na której ktoś - ktoś?! - ustawił szeroki szezlong... A trawa była bujna, i tak gęsta, że nawet stos odzienia, jaki na niej wylądował nie był w stanie jej przygnieść. Oddawali się miłości zapalczywie, mocno, radośnie... I wielokrotnie. Bez słów. Nie były potrzebne.

Potem Sewrena przytuliła się policzkiem do piersi Cadrona i powiedziała:

- A wiesz, że jak cię zobaczyłam tu, to pomyślałam, że nic z tego nie będzie... Że przyjechałeś tylko powiedzieć... No wiesz, że...

Cadron przesunął się nieco i już otworzył usta, żeby zadać kilka naprowadzających pytań, ale nie zdążył. Sewrena poderwała się i cudownie naga, wspaniałą bielą ciała i jego konturami rysującymi się niebiańsko na tle ciemnopurpurowego listowia, podskoczyła do luki w wysokich krzewach.

- Chodź, wykąpiemy się! - rzuciła. - Tu jest wspaniała woda, czysta i pachnąca lipą, bo wpływa do niej źródełko spod tego drzewa. No? Chodź!..

Pobiegła pierwsza. Cadron odsunął pytania na późniejszą porę. Kiedy równie nagi jak Sewrena, wychyliwszy tylko pucharek wina, raczej kiepskiego (na winach pani Sewrena się nie znała, ale co tam wina!), pojawił się nad oczkiem stawu, Sewrena już niemal nieruchomo leżała na wodzie, leniwie rozgarniając wodę rękami i nogami. Cadron poczuł, że za chwilę będzie się wstydził własnego ciała, więc szybko pokonał kilka kroków i, omijając drabinkę, wskoczył do wody. Podpłynął do Sewreny.

- Masz boskie ciało - powiedział parsknięciem strząsnąwszy wodę z wąsów.

- Tak ? - zapytała figlarnie. - A co takiego w szczególności?

- W szczególności... Och, siła by mówić...

- Mów! Kobiety lubią takie rozmowy...

- No, cycuszki wspaniałe, choć małe nieco...

Chlapnęła wodą w jego usta, rozeźlona pozornie. Podpłynęła pod brzeg, chwyciła się drabinki i odwróciła do Cadrona. Wisiała na wyprężonych ramionach, a jasne sutki jej wspaniałego biustu to zanurzały się na krótko w wodzie, to wynurzały, lizane falami wzbudzonymi przez podpływającego Cadrona. Uchwycił się drabinki nieco wyżej, przytulił całym ciałem do jej ciała. Pocałował w lekko zadarty, tak miło zadarty, nosek.

Puściła jedną rękę, dotknęła mokrego opatrunku na ramieniu.

- To dziś? - zapytała. - Nie zauważyłam, kiedy cię trafił... Ale taka byłam... rozgorączkowana... - Przytuliła się mocniej i skubnęła ząbkami ucho kochanka. - A kiedy go powaliłeś..."

"Jakie - dziś? O czym ona... Czy ja czegoś nie wiem?.. Powaliłem? Kogo?"

- A potem... - Zachichotała nagle. Jej ręka z ramienia Cadrona ześliznęła się niżej, na jego brzuch. Potem jeszcze niżej. Cadron jęknął i zapomniał, o czym myślał.

- A potem, kiedy udało ci się zaskoczyć mnie w powozie... - Szeptała Sewrena przytulona do Cadrona. - I kiedy mnie pocałowałeś, tak z zaskoczenia... Myślałam, że niebo zwaliło mi się na głowę...

"A mnie teraz się wali..." - pomyślał mężczyzna.

Również puścił jedną rękę, drugą przytulił do siebie wspaniałe ciepłe mimo chłodnej, a może właśnie dlatego, ciepłe ciało.

- I kiedy powiedziałam, że może ktoś widzi... A, właśnie! - Nagle odsunęła się i z figlarnym uśmiechem, przekrzywiła głowę. Wiedział, gdzie spoczywa jej dłoń. - Powiedziałam, że nie obchodzą mnie plotki ludzi, że to betka, a ty powiedziałeś, że jak przyjedziesz, to mi powiesz, co twój wuj nazywał betką. No?

Szarpnęła lekko.

"Hondelyku!!! - zawył w myślach Cadron. - Zabiję cię! Zabiję!.."

Pani Sewrena pociągnęła znowu, a potem nagle puściła szyję Cadrona i zjechała pionowo w wodę.

"O-o-o-och... Nie, nie zabiję... - jęknął w duchu Cadron. - Będę ci wdzięczny za ten "wygrany" turniej do końca ży.. O? Życia-cia-cia-ćś-ś!.."




Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Komiks
Stopka
Hor-Mono-Skop
Ludzie listy piszą
Martin Králik
Adam Cebula
D'Bill
Idaho
Andrzej Pilipiuk
Ewa Białołęcka
Tomasz Pacyński
Eugeniusz Dębski
Tadeusz Oszubski
Artur Skowroński
Jaroslav Mostecký
KRÓTKIE SPODENKI
nonFelix
Adam Cebula
Necrosis
XXX
Ktokolwiek widział...
 

Poprzednia 34 Następna