strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Tomasz Pacyński
Początek Poprzednia strona 26 Następna Ostatnia

Wspomnienie

 

 

Ogień całkiem już przygasł. Brzozowe polana pochłonął żar, rozsypały się w siwy popiół, lekki, drżący od ciągu powietrza w kominie. Może gdzieś głęboko, pod grubą, szarą warstwą drzemią jeszcze iskierki, ale wkrótce i one zgasną, obrócą się w szarość.

Płomienie nie rozświetlają izby, nie ma więc zwodniczych cieni, tańczących po ścianach i posadzce. Cieni, które widziane kątem zmrużonych oczu, zmuszają do czujności, każą nasłuchiwać i wypatrywać, co czai się w ciemności, poza migotliwym blaskiem, na krawędzi postrzegania. Wiem, nic nie skrobie pazurami posadzki, nie słychać ostrożnego, skradającego się stąpania. Tam nigdy nic nie ma, nic takiego, co potrafiłoby podejść niepostrzeżenie. Ale zawsze, gdy w palenisku trzaskają polana a iskry cicho spadają na posadzkę, łowię kątem oka poruszenia. Są jedynie grą światła i cieni, ale otwieram szeroko powieki, by zobaczyć coś, co jest tylko plamą mroku, co, będąc jedynie złudzeniem, przed chwilą jeszcze jawiło się czymś przyczajonym w kącie, drgało w rytmie migotania płomieni. I zanim jeszcze zrozumiem, że to tylko cień zydla czy sukni przerzuconej niedbale przez poręcz fotela, sprężam się, gotów do ataku, zanim to coś zaatakuje pierwsze.

Ale nie teraz. Ogień zgasł, izba tonie w ciemnościach. Wszystko jest szare, płaskie, dwuwymiarowe. Można już tylko słuchać bębnienia kropel w małe, oprawne w ołów szybki. Wyczuwać raczej niż słyszeć niski pomruk wiatru w kominie czy chrobot małych pazurków gdzieś dalej, w komorze.

Coś z tym trzeba zrobić, myślę leniwie. Te myszy są coraz bardziej bezczelne. Trzeba coś zrobić, ale nie dziś.

Żar wygasł, lecz rozgrzane cegły kominka oddają teraz ciepło, w które zamieniły się brzozowe kłody. Wystarczy na długo. Zresztą, przecież nie dorzucę do ognia, jeszcze czego! Dla mnie ciepła wystarczy, a ona niech sama rozpala, kiedy wróci.

Pewnie rozpali - jest taka delikatna i wrażliwa na chłód. Niewytrzymała, jak one wszystkie. Nie to co my, wojownicy, nam niestraszne zimno i niewygody. Możemy miesiącami sypiać bez dachu nad głową, obywać się bez ognia. Oczywiście jeśli nie mamy wyboru.

Ale nie widzę powodu, by umartwiać się bez potrzeby. Kiedy można, należy korzystać z ciepłego komina, miękko wyścielonego łoża. Nie kłaść się byle gdzie, to dobre dla młodzików, oni jeszcze mają czas na wygody. Zresztą, tak naprawdę to każdy z nas zawsze na to czas znajdzie, bez względu na wiek.

Miłe ciepło promieniujące od nagrzanych cegieł i ciosanych kamieni, miękkie posłanie. Czegóż więcej brak?

Ano, brak. Zjadłoby się coś, najwyższa pora. Takie leżenie jest strasznie wyczerpujące, nie można przecież zasnąć kamiennym snem. Trzeba się rozglądać od czasu do czasu, nasłuchiwać, czy wśród odgłosów uderzeń kropli o szyby, wśród trzasków mebli i cykania świerszcza nie słychać czegoś, co wymagałoby co najmniej sprawdzenia.

Mogłaby wreszcie wrócić, w końcu nie mieszka sama! O siebie nie potrafi zadbać, ale to jeszcze nie powód, żebym ja chodził głodny. No, dobrze - leżał głodny.

Przecież obiecywała, że wróci szybko. Pamiętam, mam przecież podzielność uwagi, szeptała mi wprost do ucha, jednocześnie drapiąc delikatnie po karku, tak jak lubię. Sam nic nie mówiłem, trzeba się szanować, to ona ma okazywać miłość zawsze, od tego w końcu jest. Ja, owszem, mogę, ale od czasu do czasu, żeby jej się nie przewróciło w tej ślicznej główce. I tylko wtedy Kiedy mam na to ochotę, w końcu jest jakaś hierarchia, tradycja uświęcona od wieków. To ona była samotna, to jej życie nie miało żadnego sensu i celu. Snuła się po świecie, wracała do pustego domu, gdzie nikt jej nie witał. Sypiała też sama, no, może nie zawsze, ale na ogół nikt nie dzielił z nią łoża. Bez sensu zupełnie, łoże ma szerokie i wygodne, w sam raz dla dwojga, marnowało się tylko. A ten baldachim... Dobra, o rozmaitych zastosowaniach baldachimu opowiem później...

Ja też byłem wtedy sam, zdarza się w życiu. Tak po prawdzie, to jeszcze nikogo przed nią nie miałem, młody byłem. Młodość musi się wyszumieć, trzeba mieć czas na bójki, na miłosne podboje. Bez zobowiązań. Na trwałe związki czas przychodzi później, kiedy trzeba się ustatkować, kiedy nie można już robić wszystkiego, bo po prostu wiekowi nie przystoi. W końcu trzeba poświęcić się obowiązkom, osiąść gdzieś na stałe, zdobyć szacunek u sąsiadów, najlepiej zabarwiony odrobiną lęku. Nic nie przychodzi łatwo, pamiętam. Wiele mnie to kosztowało trudu, kilka blizn. Teraz w sąsiedztwie wszyscy schodzą mi z drogi, ale zawsze trzeba być czujnym i gotowym, by po raz kolejny udowodnić, kto jest kim w okolicy. Tak już w życiu bywa, nigdy nie dostajemy czegoś na zawsze, każdego dnia może się okazać, że trzeba podjąć wyzwanie. Taki jest świat, sprawiedliwy. Dziś ja ich, jutro oni mnie. Ale może jeszcze nie jutro, a nawet nie pojutrze. Albo i później.

Przymykam oczy. Kiedyż ona wreszcie przyjdzie? Lubię ją taką, pachnącą wiatrem i zarumienioną od mrozu. Lubię wychodzić naprzeciw, no, bez przesady, tylko do drzwi, nie myślcie sobie. Przecież nie na dwór a nawet nie na schody, kręcone i mroczne, wyziębłe o tej porze roku. Nawet z powitaniem nie można przesadzać, jeszcze sobie pomyśli, że mi zależy.

Ale zawsze wstaję, kiedy już wiem, że właśnie wraca, zanim jeszcze skrzypną zawiasy ciężkich, okutych wrót w dole wieży, zanim na kamiennych stopniach zastukają obcasy jej pantofelków. Zawsze nosi pantofelki, nawet w zimie. Trzeba dbać o prezencję, mawia, i tu się z nią zgadzam. Poświęcam wszak toalecie więcej czasu niż ona, zadbany wygląd jest najważniejszy, nawet dla wojownika. Nie można być takim flejtuchem, jak niektórzy ludzie.

Ona jest inna i nosi pantofelki nawet zimą, brnie w nich przez nawiany na ulicach śnieg. Ale jej drobne stopy nie marzną, bo to nie są zwykłe buciki. Sprawdzają się na mrozie, w śniegu i błocie. Nie rozmiękają na deszczu, kiedy musi przeskakiwać kałuże składające się w równych proporcjach z wody i szczyn, końskich i jeszcze innych. Są magiczne, zrobione ze skóry legendarnego zwierza, którego dziś można oglądać jedynie na starych rycinach. Przynajmniej tak powiadają, mam lepsze zajęcia, niż oglądanie rycin, nawet starych.

Ach, prawda, nie mówiłem wam jeszcze - ona jest czarodziejką. Dobrze sobie wybrałem, nieprawdaż? Pewnie zaczynacie już zazdrościć.

I słusznie. Jest piękna, młoda, zasobna. Pachnie ślicznie, nie tak jak inne, nawet wysokiego rodu szlachcianki. I kocha mnie, jak tylko może kochać kobieta.

Kocha, ale coś się spóźnia. Zaczynam się niepokoić, rzadko jej się to zdarza. Zawsze wyczuję kiedy wraca, zanim jeszcze skrzypną zawiasy, zanim cokolwiek usłyszę. Nigdy nie przegapię, zawsze przywitam u progu. Tak trzeba. Ona też o tym pamięta, bo zwykle już na schodach uśmiecha się do siebie. Skąd wiem, że się uśmiecha? Po prostu wiem, to wam musi wystarczyć.

Znów przymykam powieki i zaczynam marzyć. Nie o takiej, jakiej się spodziewam, okutanej w futro, rozpryskującej po sieni paskudne kropelki. Nigdy nie pomyśli, żeby otrząsnąć się z deszczu na schodach.

Nie, nie o takiej rozmyślam, pachnącej wiatrem i deszczem. Wolę widzieć ją w krótkiej nocnej koszuli, siedzącą przed lustrem w rozświetlonej blaskiem świec sypialni. Wtedy można położyć głowę na jej nagim udzie, cieszyć się gładkością skóry pod policzkiem. Poczuć na karku jej palce, gładzące delikatnie, czasem karcące, kiedy zapędzam się za daleko.

Nagle pojawia się myśl, która sprawia, że szeroko otwieram oczy, sprężam się cały mimowolnie. Czy będzie sama? Czy będę ją miał tylko dla siebie?

Wiem, taki jest układ. Oboje nań się zgodziliśmy, zresztą jak najbardziej leży on i w mojej naturze. Każdy ma prawo do własnego życia, nikt nie ma nikogo na wyłączność. Ona też nic nie mówi, gdy wracam nad ranem, zmordowany do granic, ledwie powłócząc nogami. Kiedy mijam ją, nie zwracając uwagi, wlokę się do posłania i natychmiast zasypiam, nie zaszczyciwszy jej nawet spojrzeniem.

Nic nigdy nie mówi, nie spogląda nawet z dezaprobatą. Wie, że mam swoje potrzeby, widocznie nie może dać mi wszystkiego, czego potrzebuje wojownik. Wie, że zawsze będą te inne.

Ale też wie, że zawsze do niej wrócę. Obiecałem jej to kiedyś i słowa dotrzymam. Zawsze dotrzymujemy słowa.

Czasem widać, że się niepokoi. Niepotrzebnie, jestem w pełni sił, byle kto mi pola nie dotrzyma. Owszem, zdarzają się szramy, czasem naderwane ucho. Ale nic więcej, są przecież jakieś zasady. Ona ich nie rozumie, pewnie dlatego niekiedy trzęsą się jej dłonie, podejrzanie drgają kąciki ust. Ale tylko czasem, gdy oberwę rzeczywiście mocno, co nawet najlepszym się zdarza, żaden wstyd.

Przyznam, że ten niepokój mi nawet pochlebia. Zależy jej na mnie.

Trudno, myślę sobie. Taki jest układ. Jeśli nie będzie sama, usunę się jak zwykle. Bez zazdrości, w tym związku nie ma na nią miejsca, ustaliliśmy to jasno na samym początku. To jest sprawiedliwe, trudno wymagać, by świat ograniczał się do mnie. Ona też ma potrzeby, trzeba to zrozumieć. I nie może przecież w celu ich zaspokojenia wychodzić sobie ot tak, jak robię to ja. To wszak nie uchodzi.

Chociaż teraz wolałbym, żeby wróciła sama. Dziś pragnę jej tylko dla siebie. Chcę chłonąć jej zapach, cały się nim owinąć, zamknąć w nim cały świat.

Zrywam się na równe nogi. Zaraz szczęknie zamek na dole.

Jestem w sieni zanim jeszcze skrzypnęły zawiasy. Słyszę na schodach stukot drobnych, szybkich kroków. Jest sama. Prostuję się z zadowolenia, wypinam pierś. Wąsy sterczą jak należy, prezencja ogólna dobra.

Stukot obcasów słychać coraz bliżej. Kiedy wreszcie otwierają się drzwi, nie wytrzymuję, z gardłowym pomrukiem ruszam naprzód. Z dzielnie wyprężonym ogonem ocieram się o łydki, te jedyne łydki na świecie, o które warto się ocierać.

I wiecie co? Mruczę. Zupełnie jak mały kociak.



Czytaj dalej...



 


Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Komiks
Stopka
Hor-Mono-Skop
Ludzie listy piszą
Martin Králik
Adam Cebula
D'Bill
Idaho
Andrzej Pilipiuk
Ewa Białołęcka
Tomasz Pacyński
Eugeniusz Dębski
Tadeusz Oszubski
Artur Skowroński
Jaroslav Mostecký
KRÓTKIE SPODENKI
nonFelix
Adam Cebula
Necrosis
XXX
Ktokolwiek widział...
 

Poprzednia 26 Następna