strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew
Początek Poprzednia strona 08 Następna Ostatnia

Recenzje (3)

 

 


Książka

Pilipiuk bez gumofilców

 

Wydawca oznaczył tę książkę stempelkiem "produkt wolny od Jakuba Wędrowycza". No cóż, na sam początek mamy zajęcie dla Urzędu Ochrony Konsumentów, jako że można to podciągnąć pod reklamę wprowadzającą w błąd - aby czytelnik nie czuł się zawiedziony, na sam koniec otrzymuje dość obszerny fragment gumofilcowej fantastyki. Nie ma letko, jak widać. Ale żarty na bok.

Mam nadzieję, że wszyscy wyznawcy słynnego egzorcysty zignorują ten, chybiony zresztą moim zdaniem, chwyt marketingowy. Źle by się stało, gdyby powodowani tym napisem, po książkę nie sięgnęli, gdyż w takim wypadku ominęłaby ich okazja poznania nieco innego Andrzeja Pilipiuka.

Autor, będący na najlepszej drodze do zaszufladkowania jako autor swojskiej, przaśnej i, powiedzmy sobie, trochę monotonnej fantastyki, w "Kuzynkach" pokazuje zupełnie nowe możliwości. Przyznam, że znużony już nieco kolejnymi przygodami Jakuba (dziwi mnie polityka wydawnictwa - czyżby nie słyszeli nigdy o przesyceniu rynku?) przeżyłem bardzo miłe zaskoczenie.

"Kuzynki" nadal są swojskie. Rzecz dzieje się w realiach, jakie znamy z autopsji, Pilipiuk nadal opisuje rzeczywistość, nieco umagicznioną i niesamowitą. Jest to rzeczywistość mniej egzotyczna niż świat Wędrowycza, odchodzący już w niepamięć w wielu swych przejawach, akcja nowej powieści dzieje się współcześnie. Tu olbrzymim plusem jest znakomity zmysł obserwacji autora, typy ludzkie, które odmalowuje, są do spotkania na co dzień, a jednocześnie dobrze osadzone w warstwie fabularnej.

Nie znajdziemy tu przeszarżowanych, nie do końca śmieszących (a w każdym razie nie śmieszących wszystkich) scen rodem z Wędrowycza. To niewątpliwie tekst dojrzalszy, a w każdym razie, mniej w nim doraźnej publicystyki. Realia czy nawet konkretne wydarzenia są tłem fabuły, nie pretekstem do jej napisania. Znać też mniejszy pośpiech autora i wydawcy.

Wplecenie magicznej historii we współczesne tło jest zabiegiem dość trudnym, zderzenie z prozaiczną, znaną nam rzeczywistością na ogół owocuje gatunkiem najłatwiejszym chyba, czyli groteską. "Kuzynki" groteską nie są, choć i tu pojawia się humor Pilipiuka, bardziej jednak wysublimowany, niekoniecznie walący od razu siekierą po oczach. Ale jest to przede wszystkim bardzo sprawnie napisana, wciągająca czytelnika fabuła, ubarwiona całą masą obserwacji, faktów historycznych i innych wiadomości, z przepisem na piwo włącznie.

To historia zdawałoby się dość ograna, eksploatowana już w filmach i prozie. Problem nieśmiertelności, znalezienia sobie miejsca przez osoby ją posiadające w "normalnym" społeczeństwie, na przestrzeni epok podejmowany był nie raz. Pilipiuk nie dokonuje specjalnych odkryć, pisząc o kłopotach z ukrywaniem swojego daru przez bohaterki, o umiejętnościach wręcz nadludzkich, dlatego, że są one skumulowanym doświadczeniem stuleci. Ale znakomicie rozgrywa losy bohaterek na swój sposób, w świecie jaki znamy, z autopsji i z własnej historii. Tytułowe kuzynki muszą walczyć o przetrwanie w scenerii Krakowa i Warszawy, ich losy wcześniejsze związane są ze znanymi nam, bliskimi dziejami. Akcja zatacza koło, wraca na krakowski Kazimierz, gdzie wszystko przed wiekami się zaczęło.

Warto zwrócić uwagę na narrację, odbywającą się w czasie teraźniejszym, zabieg dość trudny. Jednak w tym przypadku udany, nadający oryginalny klimat. Dość dobrze pasuje do wartkiej, pełnej zwrotów akcji.

Wrażenia bardzo nie psuje niepotrzebne wplatanie przez autora własnych idiosynkrazji politycznych, zarówno w narracji, jak i wkładanie ich w usta czy przemyślenia bohaterów. Tym niemniej, lepiej, gdyby ich nie było, nie są doprawdy konieczne jako sposób rozróżniania bohaterów na dobrych i złych, zwłaszcza w przypadku tej powieści. Ostatecznie nawet wampir może w rzeczywistości być socjalistą, znam osobiście jednego takiego.

Nie rażą też potknięcia w szczegółach, dość na szczęście nieliczne, jak sześciostrzałowy nagan, w dodatku o kalibrze 9mm, czy choćby oksydowanie przewodu lufy. Zaś wprowadzenie do powieści osoby autora jest w sumie dość niewinnym przejawem narcyzmu, Clive Cussler doprawdy robi to bardziej nachalnie.

"Kuzynki" są niewątpliwie nowym etapem w twórczości Andrzeja Pilipiuka. Nie powinny zawieść nawet zagorzałych zwolenników Wędrowycza i niczego poza nim. Jeśli dodamy do tego ładną okładkę i staranniejsze przygotowanie edycyjne, pozycja jest warta polecenia.

Aha, o czym koniecznie trzeba wspomnieć - redakcję i korektę zrobiła Katarzyna Motyka. Szkoda, że nie w poprzednich książkach.

 

W. Astrachański

 

Andrzej Pilipiuk

Kuzynki

Fabryka Słów, Lublin 2003





Książka

Wartość sama w sobie

 

"Jeśli tęsknisz, za wiedźminem, poczytaj o magunie" zachęca napis na okładce książki Artura Baniewicza. Tęskno nie tęskno, smutno trochę, chłopu się zmarło tragicznie i dość niespodziewanie - przeczytałam. I teraz, po lekturze "Smoczego pazura", dochodzę do wniosku, że wiedźmin stał się już chyba symbolem gwarantującym doskonałą sprzedaż. "Chcesz jadać jak wiedźmin, musisz kupić naszą książkę kucharską" - bez sensu? Co z tego, skoro chwytliwe. Czy owa marka wiedźmińska pochlebia AS-owi, nie wiem i zgadywać nie zamierzam, ale książce Baniewicza mogła jednak zaszkodzić, rozczaruje bowiem "Smoczy pazur" wszystkich tych czytelników, którzy sięgną po tę pozycję z tęsknoty za wiedźminem właśnie. Owszem, parę podobieństw dałoby się wskazać. Jest bohater - jeden, indywidualista niewątpliwie, kierujący się własnym i cechowym kodeksem, do tego włada magią w pewnym dość specyficznym zakresie. W ten sposób jednak można w porównaniach dojść i do Konrada Wallenroda zgoła, że o Pankracym Krasińskiego nie wspomnę. Tymczasem książkę Baniewicza warto przeczytać dla niej samej. Ja spędziłam nad nią prawdziwie miłe popołudnie. Dowiedziałam się sporo o praktycznej stronie poszukiwań właścicielki zgubionego na balu pantofelka. Zajrzałam do zamtuza w dość nietypowych okolicznościach. Znalazłam też i nieco informacji o naturze smoków i ludzi. Uznałam konieczność bezwzględnego tępienia podłych wiatraków. Czasem było zabawnie, a czasem trochę poważniej, nie zabrakło i romantycznego wątku, a nawet zapachu. Czytało się niemalże samo, lekko i przyjemnie. Ta książka to po prostu przykładny kawałek dobrej rozrywki i nie trzeba jej żadnych mocno reklamowych chwytów, by znalazła uznanie w oczach czytelników. To książka, do której można wrócić w ponury jesienny wieczór, może nie ku pokrzepieniu serc, ale z pewnością nastroju. Liczę, że Autor utrzyma ten poziom w następnych, zapowiedzianych już częściach traktujących o przygodach maguna, bo ja z pewnością je przeczytam.

 

Kigva

 

Artur Baniewicz

Smoczy pazur

SuperNOVA, 2003





Książka

Deus Ex Machina

 

Andrzej "Ex Machina" Sapkowski - taki właśnie pseudonim artystyczny powinien przybrać AS polskiej fantasty - jego najnowsze (choć już nie nowe; skąd opóźnienie, wyjaśniam poniżej) dzieło, "Narrenturm", jest zdecydowanie jego najgorszym produktem.

Wydawca żąda za tomik ceny iście horrendalnej, a ponieważ przegapiłem hipermarketową promocję, czekałem na okazję nabycia go w cenie choćby trochę niższej. Udało się to dopiero niedawno, stąd gigantyczne opóźnienie niniejszej recenzji.

Do rzeczy więc, bo czas jest tym bardziej w cenie.

Nowa trylogia (bo mamy do czynienia z nowym cyklem) opowiada o losach niejakiego Reinmara z Bielawy, magika, zielarza i medyka, a zarazem głupca i nieudacznika w jednej osobie. Mimo niewątpliwej inteligencji (jest w końcu zdolnym cyrulikiem i adeptem sztuk czarnoksięskich) nasz bohater zachowuje się przeważnie jak ostatni kretyn, pakując z jednej kabały w drugą, a właściwie dokładając kolejne kłopoty do i tak imponującej kolekcji.

Cud, że jeszcze żyje i cieszy się w miarę dobrym zdrowiem.

No właśnie, cud. Co chwila Reinmarowi coś się udaje cudem bądź przypadkiem. Tylko w pierwszym rozdziale trzykrotnie ratuje mu życie deus ex machina, a to dopiero przedsmak późniejszych przygód. Potem zdoła przeżyć dzięki - przypadkowo, naturalnie - spotkanym podróżnym, a później, szczęśliwym zbiegiem okoliczności uwięzi przyjaznego demona w ciele wiejskiego osiłka (przy okazji ratując się przed pobiciem), zyskując tym samym wiernego, silnego i niezwykle inteligentnego towarzysza.

Reinmar wplątuje się w skomplikowaną intrygę związaną z husycką rewoltą w Czechach (która w naszej historii skończyła się wojną trzydziestoletnią), stając się jednym z głównych celów bezwzględnej sekty morderców. A wszystko to za sprawą dupy. Należy bowiem zaznaczyć, że Reinmar jest bardzo kochliwy. Pierwsza kochanka sprowadza nań multum kłopotów, by potem z wdziękiem puścić go kantem, ale natychmiast pojawia się druga...

Ciąg dalszy nastąpi. I, mimo wszystko, zapoznam się z nim. Skoro już zacząłem...

Jeśli chodzi o zalety tej pozycji, to wypada zauważyć dwie. Po pierwsze, AS doskonale włada piórem. Książka napisana jest ze swadą, z typowo "Sapkowym" poczuciem humoru i choćby z tego powodu warto po nią sięgnąć. Po drugie - autor przekopał tony książek, by zgłębić realia piętnastowiecznego Śląska, gdzie osadził fabułę. I tę pracę nad źródłami widać na każdym kroku. Powiedziałbym, że widać aż za bardzo. Sapkowski popisuje się wiedzą, jak zwykle. I jest to jedna z dwóch głównych wad książki. AS przytłacza czytelnika danymi, łaciną, średniowiecznym angielskim i francuskim, terminologią zrozumiałą jedynie dla mediewistów, słowem - tworzy olbrzymi szum informacyjny. Owszem, realia i tło na tym zyskują, ale lektura traci na przejrzystości i strawności. Jednocześnie pozuje Sapek na postmodernistę, wtykając gęsto (i przyznając się do nich w przypisach) aluzje i bezpośrednie nawiązania, niektóre śmieszne, inne pomysłowe, a jeszcze inne - zupełnie niepotrzebne, a nierzadko nieczytelne (ale za to podkreślone w przypisach - że to "oczywiste", że jakaś tam pieśń powstała aż dwadzieścia lat później; oczywiste, ale dla historyka literatury). Nadto jest Sapkowski niekonsekwentny. Czasem bowiem stosuje kompletną stylizację, częściej - połowiczną, a od przypadku do przypadku rezygnuje z niej zupełnie. Nie wiem, czym to jest podyktowane, ale zdecydowanie razi.

Zostawię już kwestie techniczne i powiem parę słów o warstwie fabularnej - która jest drugą z największych wad książki.

Rażą wspomniani już bogowie z maszyny, w rękach których główny bohater jest zabawką. Akcja rzuca nim po całym Śląsku, jednak jego udział w wybieraniu trasy jest niewielki. Cechuje go ogromny bezwład. Reinmar jest niemal zupełnie bezwolną marionetką - i ciężko się przejmować jego losem, skoro wiadomo, że pożyje jeszcze dwa tomy, a doświadczenia nie zmieniają go ani odrobinę - bo na końcu wyprawy jest równie głupi i naiwny, jak na jej początku.

Podsumowując, "Narrenturm" to rewelacyjnie napisana i doskonale podbudowana merytorycznie powieść z niezwykle wątłą i naciąganą fabułką. Do tego zniechęca cena, nie na każdą kieszeń.

Piotr "Flint" Schmidtke

 

Andrzej Sapkowski

Narrenturm

SuperNOWA 2002





Komiks

Facet, co nie popuści...

 

Oto kolejny tom "Sandmana", serii, do której zdążyliśmy się już trochę przyzwyczaić. Pokochać. Uzależnić. I nauczyliśmy się jej bać. Czasem... Oczywiście, to ostatnie niekoniecznie dotyczy samej serii, ale niektórych jej bohaterów z całą pewnością tak. Na przykład Koryntczyka. Ta postać, ukazana już w poprzednim tomie, tym razem stanowi jedną z osi akcji. Kolejną jest kontynuacja wątku Unity Kinkaid, która pojawiła się już w pierwszym tomie jako jedna z osób śpiących podczas uwięzienia Morfeusza oraz jej wnuczki Rose - tej od dziwacznych snów. Nie ma większego sensu w kółko się powtarzać, a większość zachwytów nad tym komiksem i Neilem Gaimanem wypiałem już w poprzednich recenzjach. W drugiej części "Domu lalki" otrzymujemy również dodatkową historyjkę, która opowiada o tym, czy Nieskończeni mogą mieć wśród śmiertelników przyjaciół. Została ona narysowana przez Michaela Zulli i, jak dla mnie, mocno się różni od reszty tomu. Mocno na minus, dodam. Reszta to głównie kreska Dringerberga, a więc dobrze już nam znana. W zasadzie obie części należałoby traktować, a przede wszystkim czytać, jako całość, wtedy historia ta zdecydowanie zyskuje na spójności. Przed przeczytaniem części drugiej radziłbym więc sięgnąć po część pierwszą.

 

Konrad Bańkowski

 

Sandman, Dom lalki cz. 2

Scenariusz: Neil Gaiman

Rysunki, ilustracje i okładka: Mike Drinberg, Malcolm Jones III, Chris Bachalio,

Michael Zulli, Steve Parkhouse, Dave McKean

Egmont, 2003

Cena: 24,90







Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Komiks
Stopka
Hor-Mono-Skop
Ludzie listy piszą
Martin Králik
Adam Cebula
D'Bill
Idaho
Andrzej Pilipiuk
Ewa Białołęcka
Tomasz Pacyński
Eugeniusz Dębski
Tadeusz Oszubski
Artur Skowroński
Jaroslav Mostecký
KRÓTKIE SPODENKI
nonFelix
Adam Cebula
Necrosis
XXX
Ktokolwiek widział...
 

Poprzednia 08 Następna