strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Artur Rafał Skowroński
Początek Poprzednia strona 38 Następna Ostatnia

Zima w Kettchemet (2)

 

 

Gdy Horacy znów obejrzał się przez ramię, zobaczył, że Daron rozmawia ze Strażnikiem Zieleni i o coś uważnie go wypytuje. Dowódca puścił cugle, aby się z nimi zrównać. Śnieg sypał mu prosto w oczy.

- Mości Horacy! - usłyszał głos Evana. - Musimy pogadać.

Strażnik już na niego czekał. Siedział teraz wyprostowany w siodle, choć inni kulili się z zimna. Wiele było dumy w Strażnikach Zieleni.

- Wiem, że musimy pogadać - rzekł dowódca i strzepnął szron z długich wąsów. - Mów zatem.

- Jak się czuje twój syn? - spytał Strażnik.

- Tak jak widzisz. Czy o tym chciałeś ze mną gadać?

- W pewnej mierze tak. Chodzi mi o ślady, które już drugi raz napotkaliśmy na śniegu.

- Cóż jest takiego dziwnego w śladach wilka? Pełno tu ich w lasach.

Evan rozejrzał się dookoła, jakby w obawie, czy ktoś nie podsłuchuje.

- Wiesz przecież, że znam się na śladach, a sztuka tropienia jest mym rzemiosłem. Nie jesteś ciekaw, co wyczytałem z tych tropów?

- Mów, Evanie - odrzekł ze smutkiem Horacy.

- Ślady, które dziś napotkaliśmy, nie pochodzą od tego samego zwierzęcia, które dopadło Iranda. To jest dużo większe.

- Jak to, większe? - spytał dowódca. - Więc mógł to być tygrys lub niedźwiedź?

- Jeżeli mówisz o rozmiarach, to tak. Ale ślady wskazują na wilka.

- Wilk wielkości niedźwiedzia? Chyba postradałeś rozum.

Wtedy do rozmowy włączył się starzec:

- Może Strażnik się myli, coś jednak zaatakowało twego syna.

- Mego syna zaatakował wilk, cóż w tym dziwnego?

- Wilki nie stają na dwóch łapach - rzekł Evan.

- Co ty pleciesz?

- Wczorajszej nocy bardzo dokładnie zbadałem miejsce ataku. Ten wilk stanął na zadnich łapach i być może to tak przeraziło Iranda.

Zapanowało milczenie. Horacy mierzył wzrokiem swych rozmówców. Coraz mniej podobało mu się to, co od nich usłyszał.

- Czego się lękacie?! Tej karawany strzegą najlepsi woje z Kettchemet!

- Wierzę, lecz nawet najdzielniejsza drużyna może tu nie podołać.

- A czemu miałaby nie podołać, panie Daronie?

- Jak się zwie najbliższe sioło? - odpowiedział pytaniem starzec.

- Wilcza Góra. Spędzimy tam noc.

Starzec wymienił z Evanem spojrzenia i rzekł smutno.

- Lepiej będzie, jeżeli wpierw wyślemy zwiad do tej wioski.

- Wszystko z powodu wilczych śladów?! Obawiacie się, że czeka nas tam wilcza wataha?!

Konie rżały z zimna. Wieczór był już bliski. Może to zmęczenie sprawiło, że Horacy poczuł lodowate dreszcze, gdy starzec wypowiedział te słowa:

- Słyszałeś o zarazie z Gór Sowich? - zaczął cicho. - Strach powrócił. To nie wilk zostawił te ślady na naszej drodze.

- Miejmy się na baczności - rzekł Evan. - Wiem od drwali z Górogrodu o upiorach i strzygach. Wiele się tego ostatnimi dniami pojawiło w leśnych ostępach.

- Ja też słyszałem te opowieści! Gusła i zabobony. Zresztą nie pierwszy raz wiodę tędy kupców.

- Wiesz, skąd pochodzi nazwa tego sioła? - przerwał mu nagle starzec.

Horacy spojrzał się na niego wściekłym wzrokiem, ale starzec mówił dalej:

- Wilcza Góra lub Wilczy Kurhan, jak niegdyś zwano to miejsce. To bardzo stara osada, która pamięta jeszcze mroczne czasy trupiego pochodu, gdy armia umarłych przemierzała te strony. Właśnie tu została zatrzymana.

- Aaron zwany Wilkiem - dopowiedział Strażnik.

- Masz rację, Evanie. Książę Aaron zatrzymał trupi pochód na granicy rzeki Otuliny. Za chwilę wszak dojdziemy do kamiennego mostu, gdzie stoją ruiny Wieży Czerep.

- Zapomniane mity - syknął Horacy. - Opowiadasz bajdy i legendy. Jaki to ma jednak związek z wioską?

- Sioło to zwało się wtedy inaczej. Gdy Aaron trwał dzielnie w Wieży Czerep i stawiał czoła trupim hordom, wiele narodów patrzyło w tę stronę z nadzieją i lękiem. Armia śmierci topniała pod stalowym ostrzem oręża Aarona.

- Smutna to historia - rzekł Evan.

- Masz rację, Strażniku Zieleni. Gdy armia śmierci legła pod Otuliną, zdawać się mogło, że dobro zatryumfowało. Niestety los bywa przewrotny.

- Słyszałem o armii umarłych - powiedział Horacy. - Nie wiedziałem jednak, że to tu została rozgromiona.

- Gdy zwycięskie zastępy wojów Aarona świętowały pogrom trupich szeregów, spadła na nich inna groza. Od strony wsi, z ciemnych zarośli lasu Avalon, wyszła armia zrodzona w ciemności. Szkaradny owoc ludzkiej pychy i zuchwalstwa Aarona. Krwawe i bezlitosne bestie rozrywały ciała zaskoczonych żołnierzy, atakując z piekielną furią. Morze krwi zalało Wieżę Czerep. Gdy po latach znów powstała tu ludzka osada, nazwano ją Wilczym Kurhanem. Z czasem zaczęto o niej mówić Wilcza Góra.

- Jakże to? - zdziwił się Horacy. - Aaron sam ściągnął tę hordę?!

- Niewielu o tym wie, lecz są zapiski, że książę parał się czarną magią. Użył jej, by powstrzymać trupie hordy. Jednak zaklęcia i pieczęcie, które otworzył tamtej nocy, nigdy nie powinny być odkryte. Aaron umarł w wieży, trawiony obłędem. Patrzył, jak dzikie bestie, które sam przywołał, rozrywają jego ludzi na strzępy.

- Zatrważająca historia. Cóż ma to jednak wspólnego z nami?!

- Wiedz, Horacy, że zła wola wyzwoliła te stwory z bezmiarów mroku. Teraz mrok powrócił. Strach znów czai się w górach. Gęstniejąc w cieniu starych dębów, spoziera na dawne miejsca. Mrok ciągnie do mroku, jasność zaś do jasności.

- Mówisz, jak mędrzec. Kim naprawdę jesteś, Daronie z Torrinionu?

Starzec spojrzał na niego w zamyśleniu i zamilkł. Zdało się, że wiatr się nasilił i niebo pociemniało.

- Dość tego Horacy! - przerwał im Strażnik Zieleni. - Czy nie usłyszałeś wystarczająco dużo?! Zwiad trzeba zrobić. Pozwól, że pojadę przodem i sam wpierw zawitam do Wilczej Góry.

Dowódca zerknął na przewodnika spode łba i rzekł:

- Widzę, że już postanowiłeś - po czym zwrócił się do starca. - A ty, Daronie, nie chcesz mu towarzyszyć?

- Jeśli się zgodzisz - odpowiedział tamten i zawołał do swego kompana. - Getarze, jedziemy na zwiad!

Nim jednak ruszyli, Daron odezwał się do Horacego tymi słowy:

- Obserwuj swego syna.

- Nie rozumiem. - zdziwił się dowódca.

- Wilk, który go ugryzł tamtej nocy, nie był zwykłym wilkiem.

- Znowu te bajdy!

- Czy słuchałeś uważnie, co mówił Strażnik Zieleni?

- Słuchałem aż nadto.

- Widziałeś kiedy wilka, który staje na zadnich łapach?

- Mówiłeś, że był wściekły. - rzekł Horacy i spojrzał na starca.

- Bo był, ale nie tak jak myślisz.

Trzech zwiadowców znikało za białym grzbietem pagórka. Dowódca poczuł niepokój. W uszach brzmiało mu ostatnie zdanie, które wypowiedział Daron. Czuł, jak każde słowo pali go żywym ogniem. Nie mógł się powstrzymać i spojrzał przez ramię na syna. Irand wpatrywał się w ojca. Horacy poczuł rosnący ucisk w gardle i odwrócił wzrok. Przez chwilę miał wrażenie, że spoglądał w oczy kukły.

Evan jechał pierwszy. Tuż za nim gnali Daron i Getar. Gdy minęli drugi pagórek, ich oczom ukazał się widok na rozłożystą dolinę, gdzie rzeka Otulina zataczała szeroki łuk, zamykając dostęp do Ciemnego Lasu. Piękna to była dolina. Usłane śniegiem wzniesienia łagodniały na jej rozłożystych polach. Droga zbiegała po falistym grzbiecie góry wprost do kamiennego mostu zwanego Starą Bramą.

Bystre oczy przewodnika dostrzegły ów most i ruiny Wieży Czerep. W jej cieniu ktoś się ukrywał. Kiedy podjechali nieco bliżej, ujrzeli samotnego mężczyznę. Stał na drodze. W ręku ściskał obnażony oręż i wypatrywał czegoś za rzeką. Zwiadowcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia i pognali bez słowa w dół po łagodnym stoku. Słysząc ich, nieznajomy odwrócił się gwałtownie. W oczach miał obłęd i wyglądał jak zwierzę zaszczute pogonią. Drżał.

Stukot końskich kopyt odbił się głuchym echem od starych kamieni wieży. Jeźdźcy otoczyli obcego. Tamten ubrany był w ciemny kaftan przykryty niedźwiedzią skórą. W ręku ściskał szablę wykonaną z czarnego metalu. Włosy miał krótkie. Obok na śniegu leżał martwy koń. Daron jednak całą uwagę skupił na szabli, którą nieznajomy ściskał kurczowo w dłoni. Na jej nagim ostrzu wyrzeźbione były tajemne hieroglify, układające się w niezrozumiałe wzory. Czarna Szabla z kuźni Sabbotah - pomyślał starzec i mimowolnym lękiem. Nic jednak nie powiedział. Czekał, aż Evan zacznie rozmowę.

- Kim jesteś? - zagrzmiał głos Strażnika Zieleni. - I co tu robisz sam na bezdrożach?!

Nieznajomy zerknął nerwowo za siebie, jakby obawiał się ujrzeć tam diabła. Milczał.

- Kim jesteś?! - zapytał ponownie Evan. - Czego się tak lękasz?

- Ilu was jest? - odpowiedział pytaniem tamten. Głos miał niski i ochrypły.

- To ja pytałem!

- Na bogów, człowiecze! Nie czas teraz na uprzejmości! - krzyknął mężczyzna i znów obejrzał się za siebie. - Nie mamy zbyt wiele czasu.

- O czym ty... - zaczął znów Evan, ale urwał w pół słowa. Jego oczy powędrowały na zabitego konia. Zwierzę miało rozorany zad, jakby jakaś ogromna łapa zatopiła w nim swe pazury. Śnieg zabarwiony był szkarłatem krwi. W szeroko rozwartych oczach zwierzęcia zastygł strach. Ten sam, który czaił się w oczach nieznajomego.

- Na Miecz Ethona! - krzyknął Getar. - Jaka bestia pokaleczyła tak twego wierzchowca?!

- Ilu was, pytam? - syknął nieznajomy.

- Trzech. Reszta kilka mil za nami w kupieckiej karawanie. Będzie z tuzin zbrojnych - odrzekł Getar.

- Zbyt mało - jęknął tamten i upadł zrezygnowany na kolana.

Nagle podniósł głowę i w jego oczach znów pojawił się obłęd. Wargi mu drżały.

- Nadchodzą - szepnął. - Słyszycie? Nadchodzą.

Ziemia jakby zadrżała, choć może było to tylko złudzenie. Konie zaczęły nerwowo parskać. Jeźdźcy też to poczuli, choć z początku nic nie mogli dostrzec. Strach dotknął ich swym lodowatym pazurem.

Nagle Evan zbladł i wbił wzrok w koniec mostu. On pierwszy je zobaczył. Jego dłoń mimowolnie odnalazła rękojeść miecza. Powietrze przeszył szkaradny zew, niepodobny do głosu żadnego stworzenia, które chodzi po tym świecie.

Getar krzyknął w przerażeniu. Nieznajomy stanął z podniesioną szablą, gotowy na ostateczną walkę. Starzec szeptał coś cicho pod nosem i patrzył w milczeniu na ogromne cienie, które pojawiły się na końcu mostu i zastygły w bezruchu. Przeszywały ich wzrokiem: głodnym i nienasyconym.

- Chodź! - krzyknął nagle Daron i wyciągnął dłoń w kierunku nieznajomego. Tamten zawahał się, lecz zaraz wskoczył na konia.

- Za mną! - rozkazał znów Daron. - Szybko!

Jakby odczarowani tą jedną krótką komendą, wszyscy rzucili się do ucieczki. Nikt nie odważył się obejrzeć. Stukot końskich kopyt znów wypełnił starą dolinę. Gdy wreszcie ucichł, jego miejsce zajął przeraźliwy zew. Złowieszcze cienie pojawiły się na murze wieży. Dzikie ślepia przejrzały się w pustych oczodołach padłego konia. Gruchnęły kości i krew wylała się cicho na drogę.

Abdal, starszy kupiec z cechu kupców z Keszan, zmierzył całą czwórkę surowym spojrzeniem. Wielka futrzana czapa opadła mu na czoło. Pochylił się do przodu i zamyślił, spoglądając z wysokości swego wozu. Już dwukrotnie wysłuchał ich opowieści. Teraz musiał podjąć decyzję. Milczenie nie trwało jednak długo. Przerwał je niecierpliwy Hudarius, kupiec, którego wóz pełen był drogich dywanów.

- A kim właściwie jest ten człowiek? - spytał i wskazał kościstym palcem siedzącego na worku z prosem nieznajomego.

- Wiecie już, co nam się przydarzyło przy Starej Bramie - rzekł Evan. - Raz jeszcze mówię, że nie znamy imienia tego mężczyzny.

- Ciekawe - mruknął Abdal i szczelniej owinął się futrem.

- Nie wiecie też, przed czym uciekaliście! - fuknął znów Hudarius.

- Nie wiemy - rzekł przewodnik.

- Czemu więc nie możemy jechać do Wilczej Góry? To dla nas strata czasu, a czas to pieniądz. Może pogonił was niedźwiedź szablozęby? Pełno ich w górach.

- Wiem, jak wygląda niedźwiedź z Gór Sowich - syknął wściekle Evan. - Pohamuj swój zjadliwy język i słuchaj tego, co tu prawimy!

- Strażnik ma rację. Siedź cicho, Hudariusie - odezwał się wreszcie Abdal. - Chętnie wysłuchamy teraz twojej opinii, panie Horacy.

Dowódca stanął naprzeciw zebranych i patrząc na Strażnika Zieleni powiedział:

- Wierzę ci, Evanie. Skoro nie możemy teraz jechać do Wilczej Góry, trzeba nam poszukać innego schronienia na noc. Rano wyruszymy w dalszą drogę.

- Rano, mówisz - rozległ się nagle silny głos starego Darona, który dotąd siedział w milczeniu wsparty o koło. Wszyscy spojrzeli w jego stronę.

- Tak mówię.

- Obawiam się, że możemy nie doczekać świtu.

- Brednie! - burknął Horacy. - Mam tuzin zbrojnych! Nie straszne mi jakieś dzikie zwierzęta!

Wtedy odezwał się nieznajomy. Zaczął cicho:

- Nie zwierzę to było, panie dowódco.

- Kim jesteś, by nam udzielać rad? - oburzył się Horacy.

- Zwę się Lanz Hendrikssen i wiem, co mówię, bom w Wilczej Górze omal życia nie stracił.

Zapanowało milczenie. Tylko starzec chrząknął cicho, gdy usłyszał to imię. Lanz zmierzył zebranych dzikim wzrokiem i mówił dalej:

- Wjeżdżałem do wsi, gdy z zarośli wyskoczył na mnie stwór wielki niczym niedźwiedź. Wrył pazury w mego wierzchowca. Ciąłem go szablą i udało mi się zawrócić. Wtedy zobaczyłem jeszcze kilka takich bestii. Biegły do mnie ze wszystkich stron. Tropiły mnie od wioski aż do kamiennego mostu, gdzie padł mi koń. Czekałem na swój rychły koniec, gotując się na pewną śmierć. Wtedy pojawili się trzej jeźdźcy. Winny im jestem życie - to mówiąc skłonił się w stronę Darona. - Wierzcie mi, nie były to niedźwiedzie. Nigdy nie napotkałem równie szkaradnych stworów.

- Cóż zatem czai się w Wilczej Górze? - spytał Abdal.

- Już zmierzcha - rzekł w odpowiedzi Daron. - Zaraz zaczną na nas polować.

- Na bogów, o kim wy mówicie?!

- Ty wiesz, co nas napadło przy Starej Bramie - zwrócił się do starca Evan. - Widzę to w twoich oczach.

- Wiem, Evanie, synu Evonda. Niestety, wiem.

- Cóż radzisz, Daronie? - spytał Horacy, który też dojrzał coś w oczach starca. Coś znajomego, co sprawiło, iż poczuł się pewniej.

- Nie mamy zbyt wiele czasu, więc musi wam teraz wystarczyć to, co powiem. W Wilczej Górze czai się horda zrodzona z mroków, które zaległy w Górach Sowich. Imię ich: Likantropos.

- Wilkołaki - przetłumaczył ze starej mowy Evan i zgroza padła na zebranych, niczym czarny całun nocy.

Na bogów! - jęknął Abdal. - Jesteśmy zgubieni.

- Wilkołaki najchętniej atakują nocą - mówił dalej niewzruszony reakcją innych Daron. - Musimy czym prędzej rozbić obóz w jakimś ustronnym miejscu i rozpalić wiele ognisk.

- Jak z nimi walczyć? - spytał Horacy.

- Nie straszna im stal. Działa na nich jeno srebro i ogień.

- Nie mamy tu takiej broni.

- Nie trać ducha, panie dowódco! Ogień przecież jeszcze potrafimy rozpalić!

Zapadł już zmierzch i ciemność spowiła okolicę, gdy dotarli do pobliskiego lasu. Stały tam ruiny starej gospody. Daron rozkazał wszystkie wozy ustawić blisko siebie i rozpalić wokół nich cztery ogromne ogniska. Rozbili obóz w zarośniętych ruinach. Z lasu przyniesiono drewno. Kupcy i ich słudzy schronili się wśród wozów. Zbrojni objęli wartę przy czterech ogniach, strzegących dostępu z każdej ze stron świata. Była już noc, gdy z lasu przyniesiono ostatni konar. Nastał czas trwożnego oczekiwania. Nastał czas wilka.

Przy południowym ogniu zasiadł Daron wraz z Getarem oraz trzema zbrojnymi. Noc była zimna. Od pola wiał silny wiatr. Śnieg na szczęście przestał sypać. Niebo było jednak pochmurne, nieprzyjazne.

- Mistrzu Daronie - odezwał się Getar. - Czy dotrwamy do świtu?

- Jak myślisz? - odpowiedział mu pytaniem starzec - Jaki jest najlepszy czas na śmierć?

- Każdy czas jest dobry - odrzekł Evan, który dosiadł się do rozmawiających towarzyszy.



Czytaj dalej...



 


Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Komiks
Stopka
Hor-Mono-Skop
Ludzie listy piszą
Martin Králik
Adam Cebula
D'Bill
Idaho
Andrzej Pilipiuk
Ewa Białołęcka
Tomasz Pacyński
Eugeniusz Dębski
Tadeusz Oszubski
Artur Skowroński
Jaroslav Mostecký
KRÓTKIE SPODENKI
nonFelix
Adam Cebula
Necrosis
XXX
Ktokolwiek widział...
 

Poprzednia 38 Następna