strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Artur Rafał Skowroński
Początek Poprzednia strona 39 Następna Ostatnia

Zima w Kettchemet (3)

 

 

- A co ty sądzisz, Getarze?

- Ta noc nas umocni lub zabije.

- Rozważaj tę prawdę w swym sercu i nie myśl teraz o niczym innym.

- Tajemniczy z ciebie człowiek, Daronie. Czego szukasz na bezdrożach Torii? - spytał Evan i usiadł bliżej ogniska.

- Powiedzmy, że mam kilka spraw do załatwienia w Kettchemet.

- Getar zwraca się do ciebie "mistrzu". Jaka jest twoja profesja, jeśli wolno mi zapytać?

- Mistrz Daron jest ekspertem w walce mieczem - odpowiedział Getar. - Ja zaś mam zaszczyt być jego uczniem.

- Mistrz Daron... - zamyślił się na głos Strażnik Zieleni. - Nie słyszałem o tobie, panie. Gdzie doskonaliłeś swą sztukę?

- Fechtunku uczymy się całe życie. Nie o to jednak chciałeś spytać.

- Czy to wystarczy? - wyszeptał Strażnik i wskazał na trzech najemników, którzy owijali stalowe groty skrawkami materiału i zaciskali je rzemieniami.

- Wszystkie zwierzęta boją się ognia. Płonąca strzała może się okazać naszą najlepszą bronią, jeśli nie jedyną.

Nagle noc przeszył potworny krzyk. Wszyscy spojrzeli z lękiem w stronę, gdzie siedział Horacy.

- Czy człowiek może tak krzyczeć? - wyszeptał z przerażeniem jeden z najemników.

- Irand jest ciężko chory, lecz jest dla niego nadzieja w Kettchemet - odrzekł starzec. - Niestety jego ojciec jest tak uparty.

- Kazałeś go związać - oburzył się najemnik. - Który ojciec mógłby pozwolić, aby spętano jego syna?!

- Dobrze jednak, że cię w końcu posłuchał - powiedział Evan. - Siedzi teraz zły i pewnie przeklina cię na czym świat stoi. Z czasem zrozumie i będzie ci wdzięczny, żeś mu syna uratował.

- Oby! - uśmiechnął się Daron i łyknął gorzałki z glinianego kubka, który mu podano.

- Mistrzu - odezwał się Getar. - Opowiedz nam raz jeszcze o tych bestiach. Jakie są ich zwyczaje?

- Wilkołaki to mroczne stwory powstałe z magicznych mutacji już tysiące lat temu. Istnieje ich wiele odmian i rodzin. Te, które teraz na nas polują, zrodziła zapewne mroczna magia.

- W lesie, gdy zbieraliśmy drewno, mówiłeś, że każdy może stać się wilkołakiem.

- Prawda to - odrzekł po namyśle starzec. - Stać się tak może, jeśli kto rzuci na ciebie zły urok lub gdy ugryzie cię jedna z tych włochatych bestii.

- Czy zwykły człowiek może go zmóc w walce?

- W pewnym sensie, to taki sam zwierz jak każdy inny - rzekł starzec i zapatrzył się w ogień.

- Co wiesz o tych potworach?

- Słyszałem, że gdy człowiek zamienia się w wilka, zrzuca swe ubranie. Krąży legenda, że jeśli ktoś zabierze lub choćby poruszy to porzucone odzienie, ów nieszczęśnik na zawsze pozostanie już w wilczej skórze.

- Ludzie-wilki - odezwał się jeden z najemników. - Słyszałem od kuzyna o plemionach z dalekich stron, gdzie wojownicy zamieniają się wilki. Nie można ich wówczas pokonać i są niestrudzeni w walce.

- Mówisz o Neuridach, zamieszkałych w dorzeczu Issy.

- Ponoć potrafią zmieniać swą postać, kiedy tylko zechcą. Jak walczyć z takimi potworami?

- Wilkołak jest odporny na rany zadawane zwykłym orężem. Wiem, że rany od srebra goją się na jego ciele najdłużej, lecz nie mamy tu takiej broni. Słyszałem od mego przyjaciela, który polował ongiś w Górach Starych, że jest sposób, by pokonać tę bestię w walce. Mój druh napotkał w czasie jednej ze swych wypraw wilkołaka, który czaił się w pieczarach u stóp Jaśminowego Wierchu. Przyjaciel uszedł z życiem, bo udało mu się odrąbać łeb potworowi. Walka to jednak była krwawa.

- Tak. Wielki to musiał być wojownik, skoro sam zmógł taką bestię - przyznał jeden z najemników.

- Wielki wojownik o wielkim sercu - rzekł starzec i dorzucił kilka polan do ognia.- Pamiętajcie: strach zabija duszę, nie traćcie więc wiary i czuwajcie.

To rzekłszy, wstał i poszedł sprawdzić warty przy pozostałych ogniskach. Na każdym posterunku czuwało przynajmniej trzech zbrojnych. Dwóch z mieczami i jeden z toporem. Minął ogień, przy którym rozmawiało cicho trzech najemników. Zatrzymał się dopiero przy grupie, gdzie siedział Lanz. Zastał go ostrzącego ogromny dwuręczny topór. Podczas tej warcie właśnie on pełnił funkcję topornika. Ostrzył powoli. Twarz miał skupioną.

- Zatem to ty będziesz rębaczem w tej wartowni - zagadnął Daron.

Siedzący przy ogniu mężczyźni spojrzeli w jego kierunku. Hendrikssen milczał. Odezwał się natomiast jeden z najemników:

- Panie, czy damy radę? Nie jest łatwo osaczyć wilkołaka.

- Wiem. Pomnijcie na moje wskazówki. Każde zwierzę boi się ognia. Trzymajcie się razem, a wszystko będzie dobrze.

- Gdy o tym prawisz, zdaje się to być dziecinną igraszką - uśmiechnął się ponuro Lanz Hendrikssen. - Zobaczymy, ilu z nas przeżyje tę noc.

- Rąb celnie swym toporem, a wielu dotrwa z tobą do świtu - odrzekł Daron i ruszył do ostatniego posterunku.

W tej grupie topornikiem obrany został Horacy. Siedział teraz wsparty o swój nowy oręż i nasłuchiwał wpatrując się w noc. Oczy miał mętne. Obok leżał związany Irand. Jego twarz była wykrzywiona w nieludzkim grymasie. W usta wetknięty miał knebel.

- Zwietrzyły nas, prawda? - spytał Horacy, zerkając znad topora, i nie czekając na odpowiedź, spojrzał smutno w ogień. - Przyjdzie nam tu zginać marnie.

- Marnie umierają tylko tchórze - rzekł Daron i rzucił groźnie spojrzenie.

- Nie rozumiesz, że to już koniec! - krzyknął Horacy. - Te stwory rozszarpią nas, jak ongiś wojów Aarona. Sam nam mówiłeś!

- Zbyt długo siedzisz ze swym synem, jego chory umysł zatruł ci serce. Nie opowiadałem tej historii po to, by was przerazić! Chciałem was jeno ostrzec przed grożącym nam niebezpieczeństwem.

- Na nic to, skoro i tak pisana nam zagłada. Spójrz na Iranda! Zobacz, co z nim zrobiły! Piana cieknie mu z ust jak wściekłemu zwierzęciu.

- Jest chory. Zatruła go zła krew. W Kettchemet jest zielarz, który zna stare receptury. On może mu pomóc.

- A kto dziś nam pomoże? Jestem już stary, a Irand był moją jedyną nadzieją. Teraz mój syn umiera na moich rękach. Związany jak pies.

- Tak trzeba. W swym szaleństwie mógłby zranić siebie lub kogoś z nas.

- Wiem, ale to tak boli...

- Wspomnij potęgę Hodanu. Czemu tak zbłądziłeś, mój Horacy?

- Hodan nie jest już tym samym państwem, co kiedyś - rzekł smutno dowódca. - A ja jestem banitą bez kraju i bez nadziei.

- Wspomnij więc miecz Oryna! Przypomnij sobie majestat Czarnej Chorągwi z Hodanu!

- Znałeś mego brata?! Jak to możliwe?!

- Znałem i ciebie, choć mnie teraz nie poznajesz. Lecz przyjdzie czas, a twoje oczy na nowo przejrzą.

- Kim jesteś?

- Nie czas teraz na to. Odrzuć lęk i zwątpienie. Potrzebuję dziś twego ramienia, Horacy. Potrzebuje go również twój syn. I zaklinam cię na pamięć twego brata, nie zawiedź mnie! Jeżeli wytrwasz, ujrzysz jeszcze Bramy Hodanu.

To rzekłszy, odwrócił się na pięcie i zniknął w mroku, pozostawiając oniemiałych najemników. Horacy zaś poczuł, jak po policzkach spływają mu słone łzy. Oczyma duszy ujrzał Oryna na czele Czarnej Chorągwi. Męstwo i wierność to cnoty, które nigdy nie ulegną złu. Jego dłoń zacisnęła się w stalowym uścisku na rękojeści topora. On też nie ulegnie, nawet gdyby miał tej nocy oddać gardło bestii.

Nikt nie mógł zmrużyć oka. Kupcy zasiedli razem przy ogniu w ruinach starej karczmy. Dla zabicia czasu wspominali marny koniec tej gospody, gdy przed trzema laty spaliła ją zgraja zbójów z Gór Sowich. Wyznaczono wówczas nawet nagrodę za głowę ich herszta. Dwóch młodych pomocników kłóciło się zażarcie o to, czy ów herszt został pojmany. Nagle zamilkli widząc przerażone oczy Abdula. Gdzieś z oddali dobiegło ich wycie wilka.

Zbrojni siedzieli przy swych posterunkach i wymieniali zdawkowe uwagi. Nasłuchiwali i wpatrywali się w otaczające ich ciemności. Starzec zasiadł razem z Evanem i Getarem. Od dłuższego czasu milczał. Oczy miał przymknięte, więc myśleli, że usnął. Wiatr zawodził przeciągle przynosząc z ciemnych pól chłód i zgrozę. Ciemność gęstniała, a noc zdawała się nie mieć końca. Nieuchronne zło czaiło się w jej okowach. Skurczeni przy ogniach ludzie czekali na to, co przyniesie im nieprzyjazny mrok.

Pierwszy usłyszał je starzec. Zaraz po nim również konie. Ludzie zerwali się z wygrzanych miejsc. W płomieniach ognisk błysnęła stal. Konie rżały, targane obłędnym strachem. Kupcy wraz ze swą czeladzią stłoczyli się przy ogniu. Wyglądali jak zaszczute zwierzęta. Strach całkowicie ich sparaliżował, odbierając dawną dumę i wyniosłość.

Daron krzyczał głośno swe komendy. W ręku błyszczał mu miecz. Stał dumnie na wyprostowanych nogach. Nawet nie drgnął, gdy noc wypełniła się potwornym rykiem, który przeszedł w upiorne zawodzenie. Ludzie poczuli jak włosy jeżą im się na głowach. Zmysły odmawiały posłuszeństwa. Zło ożyło.

Nagle z otaczających ich zewsząd ciemności wyskoczył ogromny kształt. Wypluty z nocy, niczym ze szkaradnej gardzieli, pochwycił jednego z najemnych żołnierzy. Stało się to tak szybko i niespodziewanie, że nikt nawet się nie poruszył. Bestia pochwyciła ofiarę i zniknęła w mroku, wydając tylko zduszony warkot. Dopiero na głos Darona oniemiali łucznicy naciągnęli cięciwy. Kilka ognistych strzał poszybowało w ślad za intruzem. Jednak było już za późno.

- Zostańcie na miejscach! Trzymajcie się blisko ognisk! - krzyczał dalej Daron. - Evanie, uważaj!

Tym razem od południa wyłoniły się dwa zwinne cienie. Ciemność przeszyły płonące strzały. Jedna z bestii trafiona pociskiem stoczyła się po śniegu i zniknęła w mroku. Druga dosięgła jednego z łuczników wbijając w niego swe ostre i zakrzywione zęby. Żebra pękły pod naciskiem wielkiej szczęki. W tym momencie błysnęły miecze.

- Razem! - krzyknął Getar.

Wilkołak zgiął się od silnych cięć i wypluł martwą ofiarę. Odskoczył w bok, uderzając jednego z napastników. Kolejne ostrze śmignęło mu koło pyska. Ktoś inny cisnął w niego pochodnią. Zwierzę rzuciło się do ucieczki, ale na drodze wyrosła nagle smukła sylwetka Strażnika. Wilkołak stanął oko w oko z Evanem, który wzniósł już do góry swój dwuręczny topór. Strażnik nie zawahał się i to uratowało mu życie. Trzasnęło. Bestia osunęła się na ziemię.

- Teraz! - wrzasnął Evan i z całych sił przygniótł szkaradny łeb.

Getar ciął swym mieczem w kark potwora. Raz, drugi, trzeci. Bryzgnęła ciemna posoka. Bestia zesztywniała i padła martwa. Łeb leżał w śniegu przybity toporem Evana.

W tej samej chwili po drugiej stronie ruin rozległy się odgłosy walki. Krzyki ludzi przeplatały się z wyciem i ohydnym zawodzeniem wilkołaków. Starzec pobiegł czym prędzej w tamtą stronę. Przez moment wydawało mu się, że widzi ciało jednego z wojowników rzucone z ogromną siłą w ciemność. Wszędzie była krew. Kątem oka dostrzegł Lanza Hendrikssena, który wraz ze swoim oddziałem odpierał atak rozszalałej bestii. Widział, jak małomówny wojownik wywija mężnie obosiecznym toporem.

Wtem Daron wpadł na Horacego, który wytoczył się niespodziewanie z ciemności. Starzec zobaczył, że dowódca ma rozerwany bok.

- Ugryzł mnie - jęknął z przerażeniem ranny Horacy i upadł na kolana. Daron biegł jednak dalej. W ślad za krzykiem mordowanych ludzi i rykiem rozwścieczonych bestii wbiegł wprost między trzy włochate stwory.

Evan z Getarem i pozostałymi przy życiu wojami rzucili się z odsieczą. Było już jednak za późno. Wilkołaki skoczyły mu niemal równocześnie do gardła. Widząc to, Getar krzyknął z całych sił.

Przez chwilę wydawało się, że trzy złowrogie cienie rozrywają swą ofiarę na strzępy. Nagle jeden z nich zawył z bólu i odskoczył do tyłu. Starzec, z nietypową dla swego wieku szybkością, sparował dwa ciosy ogromnych łap i przekoziołkował w bok. Jego miecz błysnął w blasku ognia. Oszalałe stwory wpadły jeden na drugiego. Bryzgnęła krew i potworny ryk rozdarł noc. Mistrz miecza z Torrinionu tańczył między wilkołakami, zwinnie unikając ich kłów i pazurów. Sam zaś ciął swym mieczem, zadając coraz to gorsze rany. Broczące krwią wilkołaki straciły na moment impet. Wtedy starzec ruszył w ich stronę.

Tym razem to on był agresorem. Wywinąwszy się spod śmiercionośnych pazurów, sam wskoczył między oszalałe z bólu i żądzy mordu zwierzęta, tnąc z siłą i precyzją godną największych wojowników. Włochaty czerep potoczył się po śniegu. Druga bestia zachwiała się i padła, brocząc obficie krwią. Gdy trzeci stwór starał się skoczyć mu do gardła, Daron rozpłatał jego brzuch, koziołkując pod zakrzywionymi szponami. Zamachnął się mieczem i ściął szkaradny łeb.

Nie zwlekając, rzucił się na rannego potwora, który przysiadł w pobliżu. Wilkołak miał roztrzaskane golenie, dalej jednak był groźny. Daron sparował ciosy ogromnych łap i rozciął grdykę bestii. Drugie cięcie i czarny łeb leżał w posoce krwi. Walka była skończona.

Oniemiali ludzie patrzyli się na samotnego zwycięzcę, który stał pośród trzech ścierw wilkołaków. Nikt się nie odezwał.

Tymczasem zawodzenie stawało się coraz słabsze. Horda oddala się od obozu. Świt był coraz bliższy.

Evan zbliżył się do Darona i rzekł:

- Dawno już nikt tu tak nie walczył..

- Ile ubiliście? - spytał starzec.

- Jednego - rzekł Lanz, który wyłonił się ze swoim oddziałem.

- My też jednego - dodał posępnie Getar. Twarz miał zakrwawioną, ledwo stał na nogach.

- Razem pięć - zliczył starzec i ciężko dysząc wsparł się na swoim mieczu. - Sprawdźcie, kto przeżył i miejcie się na baczności.

Noc była już spokojna. Horda zniknęła w mroku. Ludzie opatrywali rany i grzebali zabitych. Co jakiś czas zerkali w ciemność, która powoli zaczęła szarzeć. Rozpalono wielkie ognisko, gdzie Daron kazał zwalić ścierwa zakłutych wilkołaków. Świtało, gdy spalono ostatniego.

Horacy stał samotnie przy świeżych mogiłach. Rozorany bok wciąż go bolał. Łzy błysnęły w jego brązowych oczach. Rana zapiekła go na nowo. Rana, którą zadał mu jego własny syn. Niepotrzebnie obluzował więzy. Irand bowiem nie spał i gdy tylko noc wypełniła się potwornym rykiem dzikich bestii, zerwał się na równe nogi. Twarz miał wykrzywioną tak, iż zatraciła ludzkie rysy. Bujne włosy porastały mu całe ciało. Horacy zdążył tylko zobaczyć rząd ostrych kłów i odskoczył do tyłu. Irand przywalił go jednak do ziemi i wbił zakrzywione zęby w bok ojca. Oszalały z bólu i przerażenia mężczyzna chwycił sztylet i wbił go w gardło syna.

Teraz, gdy stał samotnie nad jego mogiłą, patrzył na ów przeklęty oręż, który uratował mu życie. Srebrne ostrze błyszczało blado w blasku płonącego stosu. Była to pamiątka po jego ojcu. Cóż za okrutna drwina losu. Spojrzał jeszcze raz na mogiłę i wrócił do karawany. Wozy stały już w szeregu. Wylęknieni woźnice rozcierali zmarznięte dłonie. Byliby radzi jak najszybciej opuścić to miejsce. Cuchnący stos, gdzie węgliły się kości bestii, dymił złowrogo. Ludzie byli niespokojni.

Horacy zamienił kilka słów z jednym z ocalałych najemników i podał mu rękę na pożegnanie. Karawana ruszyła posępnie drogą. Jeźdźcy mijali w milczeniu samotnego dowódcę, który patrzył niewidzącymi oczyma. Łzy zaschły mu na brudnych policzkach. Stał wsparty o miecz, nieruchomy niczym posąg. Gdy odjechali, Horacy przykląkł na jednym kolanie przy świeżej mogile syna. Usta wyszeptały jego imię, ale nikt nie odpowiedział. Hodończyk zacisnął palce na rękojeści miecza i wypowiedział przeraźliwą obietnicę. Każde słowo było niczym zaklęcie. Wiedział, że nie może już wrócić do żywych. Pulsujący bok odliczał czas, niczym diabelska klepsydra. Z każdą chwilą jego ciało będzie się wypełniać czarną trucizną. Powinni mnie zabić - pomyślał, zaciskając zęby. - Jeżeli bogowie pozwolą, dam jeszcze radę...

Powoli wyjeżdżali z kamiennych ruin starej gospody, zostawiając za sobą pogorzelisko i samotną postać Horacego. Daron patrzył w ślad za malejącą postacią dowódcy i dumał nad słowami, które od niego usłyszał. Stary Hodończyk wiedział, jaki los jest mu pisany. Ugryziony przez wilkołaka, mógł sam się w niego przemienić. Daron namawiał nieszczęśnika, by jechał z nimi do miasta, gdzie można uratować mu życie. Horacy jednak wybrał własną drogę. Przysiągł, że pójdzie tropem wilczej hordy, by w beznadziejnej walce pomścić śmierć syna i odkupić jego duszę własną głową.

Dwie mile od obozowiska zobaczyli leżące na drodze ludzkie kości. Był to zapewne jeden z zaginionych w nocy ludzi, którzy zostali porwani przez wilkołaki.

- Jak myślisz Daronie, czy spotkamy jeszcze kiedy Horacego? - spytał Evan.

- Nie wiem. Kręte są ścieżki losu.

- Chciałem z nim zostać - rzekł smutno Strażnik Zieleni. - Nie zgodził się jednak.

- Wiem o tym - odpowiedział starzec i zamyślił się. Tylko on bowiem znał tajemnicę Horacego. Tylko on wiedział o trującej ranie na boku. Inni sądzili, że dumny Hodończyk postanowił sam pomścić śmierć syna. Tymczasem prawda była o wiele gorsza. Przemieniony w wilkołaka Horacy nigdy już nie powróci do swoich bliskich. Wilcza żądza krwi przemieni jego duszę, upodobniając go do dzikiej bestii. Bestii, na którą z czasem ludzie będą polować.

- Oby bogowie nad nim czuwali - rzekł Strażnik.

- Mniejsza o niego! - krzyknął nagle Lanz Hendrikssen. - Radźmy teraz, którędy jechać do Kettchemet, by znowu nie wpaść na tę hordę. Czas nagli!

- Czas, a może raczej strach, który spotkałeś w Wilczej Górze? - syknął Evan.

- Musi być jakaś inna droga do Kettchemet. - mówił dalej Lanz, ignorując zjadliwy ton Strażnika.

Ten spojrzał mu ponuro w oczy i rzekł:

- Jest inna droga.

- Inna droga - powtórzył za nim Daron. - Mów zatem.

- Jak tylko przejedziemy rzekę Otulinę, możemy wybrać stary trakt przez Gaj Ethona. Nadłożymy trochę drogi, lecz może uda nam się zajechać do miasta jeszcze dziś.

- Niech tak będzie - powiedział Daron. - Prowadź zatem do Gaju Ethona!

Gdy przejeżdżali przez kamienny most zwany Starą Bramą, Daron obejrzał się przez ramię i rzekł:

- Wedle starych map już jesteśmy w Kettchemet!

- Jakże to? - zdziwił się Lanz.

- W tym miejscu stała niegdyś Północna Brama do Kettchemet. Gród zaś leżał nieopodal Gaju Ethona, do którego teraz zmierzamy.

- Zatem, do Kettchemet! - odrzekł Hendrikssen.

- Jedźmy, choć nowiny, które przynosimy, nie są najlepsze - rzekł smutno Evan.

- Nie martw się - uśmiechnął się starzec. - Dobre wieści, to wieści na czas.

- Cóż przynosimy prócz złych nowin i prócz tej mroźnej zimy?!

- Masz rację, zima przyszła w tym roku wcześniej do Kettchemet - zgodził się Daron. - Jej chłód nie wróży niczego dobrego.

Jakby w odpowiedzi śnieg sypnął im w twarze. Za plecami znikał kamienny most i sterczący kikut Wieży Czerep. Pusty gościniec prowadził wprost do Wilczej Góry, lecz karawana zboczyła, kierując się do Gaju Ethona starym traktem.

 

 

Michałowice, marzec 2003



 


Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Komiks
Stopka
Hor-Mono-Skop
Ludzie listy piszą
Martin Králik
Adam Cebula
D'Bill
Idaho
Andrzej Pilipiuk
Ewa Białołęcka
Tomasz Pacyński
Eugeniusz Dębski
Tadeusz Oszubski
Artur Skowroński
Jaroslav Mostecký
KRÓTKIE SPODENKI
nonFelix
Adam Cebula
Necrosis
XXX
Ktokolwiek widział...
 

Poprzednia 39 Następna