Fahrenheit LI - marzec 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
451 Fahrenheita

<|<strona 02>|>

451 Fahrenheita

 

 

Świat się kręci, a podobno od tego właśnie czas mija. Jeden zgrabny piruet planety w przestrzeni kosmicznej i już jesteśmy wszyscy starsi. Nieco to niesprawiedliwe, biorąc pod uwagę, że owe pląsy są wyborem świata, a starzeją podstępnie jego mieszkańców. Nie muszę dodawać, że bez wcześniejszego porozumienia? Niemniej się kręci, a nawet idzie do przodu. Tym sposobem dotarliśmy do pięćdziesiątego numeru pisma, która jak wiadomo jest pierwszym polskim sieciowym pismem literackim. A nawet postąpiliśmy o krok dalej. Oto przed Państwem numer pięćdziesiąty i pierwszy (tu jest miejsce na rzęsiste oklaski). Nie da się ukryć, że tego typu rocznice sprzyjają refleksjom, wśród których najczęściej powtarza się: „oj...” lub „to to już?”. Zapewne przez to kręcenie upływ czasu nie bardzo do nas dociera, ciągle bowiem zajęci jesteśmy utrzymywaniem równowagi. Niewątpliwie jednak idziemy do przodu, przed siebie znaczy. Do czegoś też dochodzimy. W pierwszym rzędzie do kolejnych numerów, ale nie tylko.

Kiedy Ojciec Założyciel wraz z Dobrym Mzimu, naradziwszy się uprzednio w kącie redakcji, przedzielili mi w dzierżawę Dział Literatury w Fahrenheicie, udzielili też kilku wskazówek odnośnie kierunku działań i oczekiwanych rezultatów. „Słuchaj”, rzekł był OjZet, „ma być tak, żebyśmy promowali młodych i zdolnych. Opierzali pisarskie pisklaki i pomagali skrzydła rozwijać. A oni, jak już się opierzą, warsztatu i pewności piór nabędą, żeby startowali do wydawnictw i tam latali, latali, aż wszystkim dech w piersiach od tego latania pozapiera.”

Precedensy były i owszem. I to wcale wysokiej próby. Nie kto inny jak właśnie Tomek Pacyński, obecnie na stanowisku ducha opiekuńczego RedAkcji, debiutował był na owych łamach. I zanim się RedAktorzy obejrzeli, już sobie miejsce znalazł na półkach księgarnianych. I to wcale poczesne.

Oczywiście, autor „Września” czy innego „Sherwood” może być tylko jeden, ale talentów to ograniczenie nie dotyczy (co stwierdzono ponad wszelką wątpliwość, przeglądając komisyjnie biblioteczne półki w redakcji). Zgodnie z zaleceniami należało owe talenty wspierać wiedzą, doświadczeniem i mądrością, by mogły wypłynąć na szerokie wody popularności publicznej. Trampoliną dla nich miał Fahrenheit być. Dokładnie takiego określenia raczył był użyć nasz OjZet. Trampoliną.

Niemalże w fahrenheitowy jubileusz, skok z owej „trampoliny” wykonała Magdalena Kozak.

Choć akurat w przypadku Magdy to stosowniejszą metaforą byłaby jakaś zawierająca AN-28 i spadochron. Spadochron bezwzględnie.

Co wydarzyło się raz i drugi, może się wydarzyć i kolejny – trzeci, czwarty, przy wyjątkowym układzie gwiazd pięćdziesiąty, a nawet pięćdziesiąty i pierwszy. Jak Fahrenheit. A z każdym obrotem naszej roztańczonej planety jesteśmy tych „razów” bliżsi. I jak sobie o nich pomyślę, to niemal nie mogę się doczekać numeru sto i pierwszego. Cóż to będzie za jubileusz! A ile niesamowitych i zapierających dech w piersiach skoków będziemy mieli okazję do tego momentu przygotować, wesprzeć i w końcu obejrzeć! Na samą myśl kręci się nie tylko pod stopami, ale i w głowie. Więc: obrót i... naprzód!


< 02 >