Fahrenheit LI - marzec 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Na co wydać kasę

<|<strona 27>|>

Chłopaki Anansiego (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
Okladka

Bóg umarł. Poznajcie jego dzieci.

Mitologia dla czasów współczesnych.

Bezczelnie śmiała i oryginalna nowa powieść, traktująca o mrocznym proroctwie, dysfunkcjonalnych rodzinach i tajemniczych podstępach (oraz o pewnej limonce).

Neil Gaiman w swojej przewrotnej powieści przedstawił o wiele ważniejszy problem, niż może na to wskazywać warstwa fabularna książki. To problem, z którym ludzkość styka się od wieków. Problem, który doczekał się mitów i opowieści, historii opowiadanych przy ogniskach, a następnie przekazywanych sobie z ust do ust przez plemiona subsaharyjskiej Afryki. Legendy o pajęczym bogu Anansim, występującym w Chłopakach Anansiego jako Pan Nancy, pozwalają wierzyć, że najsłabszy nawet człowiek może zwyciężyć w starciu z silniejszym przeciwnikiem dzięki swojemu sprytowi i sile rozumu, dzięki śpiewom i tańcom, którym zwodzi nieprzyjaciół. Nie zawsze pokonany jest słabszy. Ten ezopowy motyw został przedstawiony po mistrzowsku przez Gaimana, który nawiązując do motywu amerykanizacji kultur ludów kolonizujących Amerykę, tym razem zwrócił uwagę czytelników na dziedzictwo kulturowe Afroamerykanów. Przypowieści ludowe ludu Akan (zamieszczone w dalszej części materiałów) zamieszkującego dzisiejszą Ghanę pozwolą czytelnikowi lepiej zrozumieć ten podtekst powieści Gaimana.

Czytelnicy z Ameryki i całego świata po raz pierwszy poznali pana Nancy’ego (Anansiego), pajęczego boga, właśnie w Amerykańskich bogach. Chłopaki Anansiego to historia o jego dwóch synach, Grubym Charliem i Spiderze.

Gdy ojciec Grubego Charliego raz nadał czemuś nazwę, przyczepiała się na dobre. Na przykład kiedy nazwał Grubego Charliego “Grubym Charliem”. Nawet teraz, w dwadzieścia lat później, Gruby Charlie nie może uwolnić się od tego przydomku, krępującego prezentu od ojca – który tymczasem pada martwy podczas występu karaoke i rujnuje Grubemu Charliemu życie.

Pan Nancy pozostawił Grubemu Charliemu w spadku różne rzeczy. A wśród nich wysokiego, przystojnego nieznajomego, który zjawia się pewnego dnia przed drzwiami i twierdzi, że jest jego utraconym bratem. Bratem tak różnym od Grubego Charliego, jak noc różni się od dnia, bratem, który zamierza pokazać Charliemu, jak się wyluzować i zabawić... tak jak kiedyś ojciec. I nagle życie Grubego Charliego staje się aż nazbyt interesujące. Bo widzicie, jego ojciec nie był takim zwykłym ojcem, lecz Anansim, bogiem-oszustem. Anansim, buntowniczym duchem, zmieniającym porządek świata, tworzącym bogactwa z niczego i płatającym figle diabłu. Niektórzy twierdzili, że potrafił oszukać nawet Śmierć.

Chłopaki Anansiego to szalona przygoda, popis biegłości literackiej i urocza, zwariowana farsa, opowiadająca o tym, skąd pochodzą bogowie – i jak przeżyć we własnej rodzinie.

Było późne popołudnie. Zostali sami.

– Gdzie będziesz nocował? – spytała pani Higgler.

– Miałem zamiar wynająć pokój w motelu – odparł GrubyCharlie.

– Mimo że masz tu dla siebie calusieńką sypialnię i calusieńki dom parę ulic stąd? Nawet go jeszcze nie obejrzałeś. Moim zdaniem twój ojciec chciałby, żebyś się tam zatrzymał.

– Wolę być sam. Zresztą źle bym się czuł w domu mojego taty.

– Cóż, to nie moje pieniądze wyrzucisz w błoto. Wiesz chyba, że i tak będziesz musiał zadecydować, co zrobić z domem twojego ojca? I wszystkimi jego rzeczami?

– Nie obchodzi mnie to – odrzekł Gruby Charlie. – Możemy urządzić wyprzedaż garażową. Wystawić wszystko na eBayu. Wywieźć na wysypisko.

– Co to za gadanina? – Pani Higgler grzebała chwilę w kuchennej szufladzie, w końcu wyciągnęła klucz do drzwi frontowych zaopatrzony w dużą, papierową wizytówkę. – Kiedy się przeprowadzał, dał mi zapasowy klucz – oznajmiła. – Na wypadek, gdyby go zgubił albo zamknął w środku, czy coś takiego. Mawiał często, że zgubiłby własną głowę, gdyby nie to, że jest przymocowana do szyi. Kiedy sprzedał dom obok, powiedział mi: „Nie martw się, Callyanne, nie odejdę daleko”. Mieszkał w tym domu odkąd pamiętałam, ale nagle uznał, że jest za duży i musi się przeprowadzić...

Nie milknąc nawet na chwilę, poprowadziła go do krawężnika i zawiozła kilka ulic dalej swą rudobrązową furgonetką. W końcu dojechali do parterowego, drewnianego domu. Otworzyła drzwi wejściowe i znaleźli się w środku. Wewnątrz unosił się znajomy zapach – słodkawy, jakby ostatnio pieczono w kuchni czekoladowe ciasteczka. Było też stanowczo za gorąco. Pani Higgler poprowadziła ich do małego salonu i włączyła okienny klimatyzator. Urządzenie zagrzechotało, zadygotało, zapachniało jak mokry owczarek i zaczęło mielić ciepłe powietrze.

Wokół sfatygowanej kanapy, którą Gruby Charlie pamiętał z dzieciństwa, piętrzyły się stosy książek. Dostrzegł też zdjęcia w ramkach. Jedno, czarno-białe, przedstawiało matkę Grubego Charliego, gdy była jeszcze młodą kobietą. Miała wysoko upięte włosy, lśniące i czarne, i sukienkę z błyszczącego materiału.

Obok stało zdjęcie samego Grubego Charliego w wieku pięciu, sześciu lat. Pozował na nim przed lustrem w drzwiach, toteż na pierwszy rzut oka zdawało się, że z fotografii spogląda na nich z powagą dwóch małych Grubych Charliech.

Gruby Charlie podniósł książkę ze stosu. Traktowała o włoskiej architekturze.

– Interesował się architekturą?

– O tak. To była jego pasja.

– Nie miałem pojęcia.

Pani Higgler wzruszyła ramionami i pociągnęła łyk kawy. Gruby Charlie otworzył książkę i na stronie tytułowej ujrzał nakreślone wyraźnym pismem nazwisko ojca. Zamknął ją szybko.

– W ogóle go nie znałem – rzekł. – Nie tak naprawdę.

– Niełatwo go było poznać. Znałam go – ile? – prawie sześćdziesiąt lat i ja także go nie poznałam.

– Musi go pani pamiętać z czasów, gdy był chłopcem.

Pani Higgler zawahała się. Przez chwilę milczała, zatopiona we wspomnieniach.

– Pamiętam go z czasów, gdy ja byłam dziewczynką – odparła bardzo cicho.

Gruby Charlie poczuł, że powinien zmienić temat, wskazał zatem szybko fotografię matki.

– Ma tu zdjęcie mamy.

Pani Higgler siorbnęła głośno.

– Zrobili je na statku – oświadczyła – zanim jeszcze się urodziłeś. Na jednym z tych statków, na których można było zjeść obiad i wypłynąć trzy mile poza wody terytorialne, a potem zaczynał się hazard. Później wracali. Nie wiem, czy wciąż istnieją takie statki. Twoja matka mówiła, że wtedy po raz pierwszy w życiu jadła stek.

Gruby Charlie próbował sobie wyobrazić, jak wyglądali jego rodzice, nim się urodził.

– Zawsze był z niego przystojniak – oznajmiła pani Higgler, zupełnie jakby czytała mu w myślach. – Do samego końca. Miał uśmiech, od którego dziewczynom miękły kolana, i ubierał się bardzo elegancko. Wszystkie kobiety go kochały.

Gruby Charlie znał odpowiedź, nim jeszcze zadał pytanie.

– A pani...?

– Jak możesz pytać o coś takiego szanowaną wdowę? – Znowu pociągnęła łyk kawy. Gruby Charlie czekał na odpowiedź. – Pocałowałam go – powiedziała w końcu. – Bardzo, bardzo dawno temu, nim jeszcze poznał twoją matkę. Umiał świetnie całować. Miałam nadzieję, że mnie odwiedzi, znów zaprosi na tańce. Zamiast tego zniknął. Nie było go... ile? Rok, dwa? A kiedy wrócił, byłam już żoną pana Higglera, a on sprowadził twoją matkę. Poznał ją na wyspach.

– Żałowała pani?

– Byłam mężatką. – Kolejny łyk kawy. – A zresztą nie można go było nienawidzić, nie można się było nawet tak naprawdę na niego złościć. No i kiedy na nią patrzył... Do diabła, gdyby kiedykolwiek tak na mnie spojrzał, umarłabym ze szczęścia. Wiesz, że na ich ślubie byłam druhną twojej matki?

– Nie miałem pojęcia.

Klimatyzator zaczął wyrzucać z siebie chłodne powietrze, wciąż jednak pachniało ono mokrym owczarkiem.

– Myśli pani, że byli szczęśliwi?

– Z początku tak. – Uniosła wielki plastikowy kubek. Już miała napić się kawy, ale nagle zmieniła zdanie. – Z początku. Jednak nawet ona nie potrafiła zbyt długo zatrzymać go przy sobie. Miał tyle pracy. Twój ojciec miał mnóstwo zajęć.

Gruby Charlie usiłował zgadnąć, czy pani Higgler nie żartuje sobie z niego; bez skutku. W każdym razie nie uśmiechała się.

– Mnóstwo zajęć? Niby jakich? Wędkowanie z mostu, gra w domino na werandzie? Czekanie na nieunikniony wynalazek karaoke? Wcale nie był zajęty. Odkąd go znałem, nie przepracował ani jednego dnia.

– Nie powinieneś mówić takich rzeczy o swoim ojcu!

– Ale to prawda. Był nicponiem. Marnym mężem i marnym ojcem.

– Oczywiście – przytaknęła żarliwie pani Higgler. – Ale nie możesz osądzać go jak człowieka, Gruby Charlie. Musisz pamiętać, że twój ojciec był bogiem.

– Bogiem wśród ludzi?

– Nie, po prostu bogiem. – Wymówiła te słowa bez żadnego nacisku, równie spokojnie i beznamiętnie, jakby powiedziała „był cukrzykiem” albo po prostu „był czarny”.

Gruby Charlie bardzo chciał zażartować, lecz wyraz oczu pani Higgler sprawił, że nagle nie potrafił wymyślić niczego zabawnego.

– Nie był bogiem – rzekł cicho. – Bogowie są niezwykli, wyjątkowi, mityczni. Czynią cuda i tak dalej.

– Zgadza się. Nie powiedziałybyśmy ci póki żył, ale teraz, gdy odszedł, w niczym to nie zaszkodzi.

– Nie był bogiem. Był moim ojcem.

– Można być jednym i drugim – odparła. – To się zdarza.

Zupełnie jakbym sprzeczał się z wariatką, pomyślał Gruby Charlie. Zrozumiał, że powinien się zamknąć, ale jego usta miały inne zdanie. W tej chwili właśnie mówiły:

– Proszę posłuchać. Gdyby mój ojciec był bogiem, miałby boskie moce.

– I miał, tyle że rzadko się nimi posługiwał. Poza tym był stary. A zresztą, jak myślisz, jakim cudem udawało mu się przeżyć bez pracy? Kiedy potrzebował pieniędzy, grał na loterii albo wybierał się do Hallendale i obstawiał psy albo konie. Nigdy nie wygrywał zbyt dużo, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Tylko tyle, żeby przeżyć.

Gruby Charlie w całym swym życiu ani razu niczego nie wygrał, absolutnie niczego. W najróżniejszych zakładach biurowych, w których uczestniczył, mógł zawsze liczyć na to, że jego koń nie wyjdzie z bramki, wybrana drużyna spadnie do ligi, o której nawet nikt nie słyszał, na sportowe cmentarzysko słoni. To go wkurzało.

– Jeśli mój ojciec był bogiem, a dodam, że w żadnym razie nie przyjmuję tego do wiadomości, czemu ja także nie jestem bogiem? Twierdzi pani przecież, że jestem synem boga? Tak?

– Oczywiście.

– Czemu zatem ja nie potrafię obstawiać wygrywających koni, czarować ani czynić cudów?

Pociągnęła nosem.

– To wszystko odziedziczył twój brat.

Gruby Charlie odkrył, że się uśmiecha. Odetchnął głęboko. A zatem to jednak był dowcip.

– Ach, pani Higgler. Wie pani przecież, że ja nie mam brata.

– Oczywiście, że masz. To ty i on, na tym zdjęciu.

Choć wiedział co na nim widnieje, Gruby Charlie zerknął na fotografię. Staruszka oszalała. Po prostu dostała świra.

– Pani Higgler – rzekł możliwie najłagodniej. – To ja, tylko ja, w dzieciństwie, i lustrzane drzwi. Stoję obok nich. To ja i moje odbicie.

– To ty, a także twój brat.

– Nigdy nie miałem brata.

– Oczywiście, że miałeś, i wcale za nim nie tęsknię. Ty zawsze byłeś tym dobrym, a on stale sprawiał kłopoty. – Nim Gruby Charlie zdążył cokolwiek powiedzieć, dodała: – Odszedł stąd, gdy byłeś bardzo mały.

Gruby Charlie pochylił się, położył swą wielką dłoń na kościstej ręce pani Higgler, tej, która nie trzymała kubka z kawą.

– To nieprawda – rzekł.

– Louella Dunwiddy go przegoniła. Okropnie się jej bał. Ale od czasu do czasu tu wracał. Jeśli chciał, potrafił być czarujący. – Dopiła kawę.

– Zawsze chciałem mieć brata – powiedział Gruby Charlie. – Kogoś, z kim mógłbym się bawić.

Pani Higgler wstała.

– To miejsce samo się nie posprząta – oznajmiła. – W samochodzie mam worki na śmieci. Myślę, że będziemy potrzebowali dużo worków.

– Tak – mruknął Gruby Charlie.

Tę noc spędził w motelu. Rankiem spotkali się z panią Higgler w domu ojca i zaczęli napychać śmieciami wielkie, czarne worki. Na bok odkładali rzeczy, które zamierzali oddać na Goodwill. Napełnili też pudełko przedmiotami, które Gruby Charlie pragnął zatrzymać z powodów sentymentalnych. Były to głównie zdjęcia z dzieciństwa i z czasów, nim się urodził. Znaleźli też starą skrzynkę przypominającą niewielką skrzynię piracką, pełną dokumentów i starych papierów. Gruby Charlie usiadł na podłodze i zaczął je przeglądać. Pani Higgler wyłoniła się z sypialni, dźwigając kolejny czarny worek wypchany nadgryzionymi przez mole ubraniami.

– To twój brat podarował mu tę skrzynkę – oznajmiła niespodziewanie.

Po raz pierwszy wspomniała o swych wczorajszych fantazjach.

– Bardzo chciałbym mieć brata – odparł Gruby Charlie, nieświadom faktu, że mówi to głośno, póki pani Higgler nie odpowiedziała.

– Już ci mówiłam. Ty masz brata.

– No tak – mruknął. – A gdzie znajdę tą mityczną postać?

Później zastanawiał się, czemu w ogóle zadał to pytanie. Chciał ją udobruchać, podpuścić? A może po prostu powiedział cokolwiek, by zapełnić ciszę? Tak czy inaczej, zadał pytanie, a ona pokiwała głową, zagryzając dolną wargę.

– Musisz wiedzieć. To twoje dziedzictwo, twoja krew. – Podeszła do niego i pokiwała palcem. Gruby Charlie pochylił się, wargi starej kobiety musnęły mu ucho, gdy szepnęła: – ...potrzebował... po prostu powiedz...

– Co takiego?

– Mówiła – odparła normalnym głosem – że jeśli będziesz go potrzebował, po prostu powiedz pająkowi. Zjawi się natychmiast.

– Pająkowi?

– Tak właśnie mówię. Myślisz, że na próżno macham językiem? Ćwiczę płuca? Nigdy nie słyszałeś o mówieniu do pszczół? Gdy byłam dziewczynką na Saint Andrews, nim moi rodzice się tu sprowadzili, mówiło się pszczołom wszystkie dobre wieści. To coś podobnego. Porozmawiaj z pająkiem. Tak właśnie przesyłałam wiadomości twojemu ojcu, gdy znikał.

– ...Jasne.

– Nie odpowiadaj w ten sposób.

– W jaki sposób?

– Jakbyś myślał, że jestem wariatką, która nie wie co się dzieje. Myślisz, że nie wiem nic o bożym świecie?

– Uhm, jestem pewien, że pani wie, naprawdę.

Pani Higgler nie dała się ugłaskać, daleko jej było do udobruchania. Zabrała ze stołu kubek z kawą i z pełną dezaprobaty miną zacisnęła na nim dłoń. Gruby Charlie się doigrał i nie zamierzała pozwolić mu o tym zapomnieć.

– Wiesz, że nie muszę tego robić – oznajmiła. – Nie muszę ci pomagać. Robię to tylko dlatego, że twój ojciec był kimś wyjątkowym, a twoja matka wspaniałą kobietą. Mówię ci o ważnych sprawach, wstrząsających sprawach. Powinieneś mnie słuchać. Powinieneś uwierzyć.

– Wierzę pani – odparł Gruby Charlie najbardziej przekonującym tonem, na jaki było go stać.

– Chcesz się tylko podlizać staruszce.

– Nie – skłamał. – Naprawdę, daję słowo.

W jego głosie dźwięczała szczerość, uczciwość, prawda. Był tysiące kilometrów od domu, w mieszkaniu nieżyjącego ojca, w towarzystwie zwariowanej staruszki bliskiej ataku apopleksji. Gdyby miało ją to uspokoić, powiedziałby, że księżyc to odmiana mało znanego tropikalnego owocu i włożyłby w to kłamstwo całą swoją duszę.

Pociągnęła nosem.

– W tym właśnie problem z wami, młodymi. Myślicie, że choć niedługo przebywacie na świecie, wiecie wszystko. W moim życiu zapomniałam już więcej, niż ty kiedykolwiek wiedziałeś. Nic nie wiesz o swoim ojcu, o swojej rodzinie. Mówię ci, że twój ojciec to bóg, a ty nie pytasz nawet, o jakim bogu mowa.

Gruby Charlie próbował przypomnieć sobie imiona bogów.

– Zeus? – podsunął.

Pani Higgler parsknęła niczym czajnik, w którym wrze woda. Gruby Charlie zorientował się, że Zeus to raczej błędna odpowiedź.

– Kupidyn?

Znów parsknęła i tym razem parsknięcie zakończyło się chichotem.

– Wyobrażam sobie twojego ojca ubranego wyłącznie w grubą pieluszkę, z wielkim łukiem i strzałami. – Śmiała się jeszcze chwilę, po czym pociągnęła łyk kawy.

– W czasach, kiedy był bogiem – oznajmiła – w dawnych czasach nazywali go Anansim.

 

 


< 27 >