strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Przemysław Nowakowski Literatura
<<<strona 37>>>

 

Casta Diva (2)

 

ilustracje Małgorzata "Asfodel" Jakubiak

 

 

– Cudowne zbiory – oceniła Sokołowska. Twarz profesora rozjaśnił jowialny uśmiech.

– To dzieło całego mojego życia – odparł, uważnie śledząc swoją rozmówczynię. – Na każdym robi wrażenie – dodał, uważnie cedząc słowa. – Co panią do mnie sprowadza? – zapytał, znienacka zmieniając temat.

– Interesują mnie losy pewnego kamienia. Mam nadzieję, że udzieli mi pan niezbędnych informacji – powiedziała, rozglądając się po trofeach profesora.

– Czy widzi go pani tutaj na sali, czy też może chodzi o konkretny przypadek, dotyczący jednostkowego klejnotu? – zapytał.

– Ten, o którym myślę, nie należy chyba do klejnotów. Nie widzę go też tutaj, wśród pańskiej kolekcji – odparła.

– Ta sala to zaledwie przedsionek mojego królestwa – pochwalił się Lamentini. – W mieszkaniu mam ich ponad pięć razy więcej. Nie wypada się chwalić, ale jedynie dwoje ludzi, oprócz mnie, może poszczycić się takimi zbiorami – dodał.

– Być może to bardzo pospolity kamień. Niepospolita jest jedynie historia z nim związana – rzekła Sokołowska, wręczając profesorowi powiększone zdjęcie Calypso, siedzącej we własnym pokoju, na tle szyby balkonowej. Lamentini chwycił lupę i uważnie zaczął przypatrywać się kamieniowi. Im dłużej się przyglądał, tym pewniejsze się wydawało, że kamienia nie widział nigdy wcześniej.

– Niesamowite – orzekł. – Nie wierzyłem nigdy w jego istnienie, choć niejedno o nim kiedyś słyszałem – stwierdził ze zdumieniem. – To najprawdziwszy unikat. Jak on mógł się znaleźć wewnątrz szyby okiennej? Ktoś MUSIAŁ go tam umieścić celowo, to jedyne rozwiązanie. Musiałbym go zbadać, aby dokładnie stwierdzić. skąd pochodzi.

– Rzecz w tym, że znajduje się on obecnie w moim mieszkaniu, daleko stąd, wewnątrz szyby balkonowej – oznajmiła Sokołowska.

– Więc to pani mieszkanie? – zapytał profesor, wskazując na zdjęcie.

– Niestety nie – odparła. – To pokój mojej przyjaciółki, Calypso. Była sopranistką. Podobnie jak ja śpiewała w La Scali. Niecały tydzień temu popełniła samobójstwo, skacząc z dziesiątego piętra swojego hotelu. W tym samym momencie pękła szyba w moim mieszkaniu. Kamień, który był w szybie pokoju Calypso, znalazł się nagle u mnie – wyrecytowała.

– Niebywałe – wyszeptał Lamentini. Jego źrenice otworzyły się szeroko ze zdumienia. – Ale jak się okazuje, nie nierealne. Ten minerał w pani szybie to lapis, kamień szatana, ukochane dziecko alchemików. Nikt nie wie, w jaki sposób powstał. Podobno przynosi nieszczęście. Jeden z moich przyjaciół interesował się przed laty losami lapisu. Śledził wszystkie przypadki i historie z nim związane. Specjalnie studiował w tym celu alchemię. Niestety, mieszka od kilku lat w Nowym Jorku i nie wiem, czy mam jeszcze jego numer telefonu, jeśli w ogóle jeszcze żyje. Musiałaby pani zadzwonić do mnie jutro, aby dowiedzieć się czegoś więcej. I jeszcze jedno... – zaczął profesor.

– Tak? – spytała Sokołowska.

– Proszę się pozbyć tego lapisu ze swojego balkonu. On naprawdę przyciąga nieszczęścia – ostrzegł śpiewaczkę Lamentini.

– Dziękuję za przestrogę. Zadzwonię jutro – oświadczyła Sokołowska. Gabinet gemmologa wydawał się jej dużo uboższy po rozmowie. Brakowało w jego zbiorach lapisu...

Po powrocie do pokoju hotelowego od razu zabrała się do ponownego, dokładnego wertowania notatek. Nawet nie spostrzegła się, kiedy nadszedł wieczór. Głowa rozbolała ją od wielokrotnego przeglądania tych samych, drobniutko zapisanych stroniczek. Lektura pozwoliła jej jednak zapomnieć o nawiedzającym ją ostatnimi czasy widoku palących się dzieci. Zatopiła się w notatki Calypso bez reszty. Prawdziwy sukces przyszedł, kiedy spróbowała połączyć dane z karnetów i nekrologów. Po żmudnym wypisywaniu wszystkich napotkanych nazwisk, zauważyła, że niektóre zaczęły się powtarzać z przerażającą dokładnością. Na każdą stronę nekrologów, zgromadzonych przez nieżyjącą śpiewaczkę, przypadało jedno nazwisko, należące do posiadacza karnetu z La Scali. Każdy z nich zmarł w dniu wykonania Normy. Sokołowska bezbłędnie domyśliła się, że Delli podzielił ich los, a ona pośrednio się do tego przyczyniła. Był tylko jeden sposób sprawdzenia, czy złowieszcze przypuszczenia mogą być prawdziwe. Potrzebowała do tego aktualnej listy karnetów i gazety sprzed dwóch dni...

Zanim wykonała kolejny telefon, zmógł ją sen. Obudziła się dopiero nazajutrz. Kolejny raz wschodzące słońce przypomniało jej o koszmarze sprzed dwóch lat, kiedy to dwójka jej ukochanych dzieci zginęła w płomieniach, podczas pożaru. Ich krzyk wciąż odbijał się w jej uszach. Nie mogła, mimo mijających miesięcy, strząsnąć z siebie przerażającego faktu, że już ich nie było. Macki obłędu były tuż, tuż. Dziwne wydarzenia ostatnich dni potęgowały tylko to wrażenie. Dopiero kiedy przypomniała sobie, że ma pewne zadanie do wykonania, zebrała w sobie siły do działania. Po zjedzonym śniadaniu udała się do hotelowej czytelni. Wzięła magazyn sprzed trzech dni i zadzwoniła do impresario, aby dostarczył jej listę z nazwiskami osób, które wykupiły karnety na tegoroczne występy operowe. W międzyczasie postanowiła skontaktować się z profesorem Lamentinim, w sprawie niezwykłego kamienia. Chwyciła książkę telefoniczną i zaczęła wertować kolejne strony, licząc na znalezienie numeru należącego do gemmologa. Z zupełnej ciekawości sprawdziła jeszcze jedno nazwisko. Niestety, mimo że Mediolan liczył ponad trzy miliony mieszkańców, nie znalazła żadnego Nibellego. Coś podpowiedziało jej, aby sprawdziła zakłady szklarskie. Pierwszy rzut oka na ich spis wystarczył, aby zimny pot zrosił jej plecy. Tutaj również działał zakład o dźwięcznej nazwie Roman. Jej właścicielem był niejaki Antonio Nibelli. Momentalnie chwyciła za słuchawkę i wykręciła wskazany numer, chcąc dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Niestety, operator oświadczył beznamiętnym głosem, że abonent został odłączony od usługi. Nibelli nie pracował już w Mediolanie. Może dlatego, że przeniósł się do Polski? Ale przecież tam jego firma prosperowała już od prawie trzydziestu lat. Na tyle wyglądał też Nibelli...

Wykręciła inny numer. Telefon odebrał sam Lamentini. Był wyraźnie przestraszony. Mówił szybkim tonem, aby coś niespodziewanie nie przeszkodziło mu w przekazaniu jakiejś ważnej informacji.

– Dobrze, że pani dzwoni – zaczął, kiedy Sokołowska się przedstawiła. – Mam dla pani niezwykłe wiadomości.

– Zamieniam się w słuch – oświadczyła.

– Mój przyjaciel mieszka wciąż w Nowym Jorku i mimo wcześniejszych zapewnień, że nie chce wracać do swojej pasji, zdołałem nakłonić go na chwilkę rozmowy. Mówił, że nie słyszał, aby lapis kiedykolwiek pojawiał się w szybach, ale ta niewiedza mogła wynikać z faktu, że od kilkudziesięciu lat nie interesował się już jego historią. Kiedy on badał dzieje lapisu i wzmianki o pojawieniu się tego kamienia, po Mediolanie krążyła legenda, że działał w mieście niezwykły jubiler, potomek dawnego rodu alchemików, który specjalnie dla Toti del Monte na jej występ na deskach La Scali skonstruował pierścień, zawierający w sobie lapis. Nigdy nie dowiedział się, czy to prawda. Pozostały mu przypuszczenia. Del Monte popadła w obłęd. Przestała rozmawiać ze znajomymi. Krótko po premierze Normy wymyśliła sobie, że jest winna śmierci w płomieniach dwójki jej dzieci. Pani śpiewa w tej operze, więc zapewne wie, że pod koniec spalona żywcem zostaje tytułowa bohaterka i jej kochanek...

– Pan poczeka sekundę, panie profesorze – poprosiła Sokołowska, aby wziąć głęboki oddech. – To znaczy, że ona tych dzieci nie miała? – zapytała.

– Ani jednego – odparł Lamentini. – Nie dość na tym. Po jej odejściu z La Scali przez wiele lat nie grano Normy. Sytuacja zmieniła się, kiedy do Mediolanu zawitała sama Maria Callas. O dziwo. Na palcu miała ten sam pierścień, który przed laty nosiła del Monte. Podobno dostała go od anonimowego darczyńcy na kilka dni przed przyjazdem do Mediolanu. Nikt nie wie, co się z nim działo przez pozostałe kilkadziesiąt lat. Jedno jest pewne. Pierścień zawierał lapis. Callas zachorowała. Cierpiała na duszności. Ciągle widziała ogień i płonące dzieci. Miała wstręt do gęsto zatłoczonej sali La Scali. Kochała jednak muzykę. Casta diva w jej wykonaniu była niesamowita. Wyjechała, kiedy zaczęły krążyć legendy, że w jej głosie jest coś zabójczego. Po wyjeździe duszności się skończyły. Pierścień przestał się jej podobać. Podobno odkupił go od niej jeszcze przed wyjazdem tajemniczy kolekcjoner, o nazwisku bardzo podobnym do tego jubilera, który zrobił pierścień dla del Monte.

– Jak nazywał się ten jubiler? – z drżeniem w głosie zapytała Sokołowska.

– Nietypowo – padła odpowiedź. – Chyba Nebulli czy jakoś tak.

– Nibelli? – szukała potwierdzenia sopranistka.

– Właśnie tak – odparł Lamentini. – I jeszcze jedno – dodał po chwili. – Mój przyjaciel radzi pani, aby pozbyć się tej szyby z lapisem. On ściąga nieszczęścia na jego właściciela. To dzieło alchemika. Być może był nim właśnie ten Nibelli. Kamienia zniszczyć nie można. Można się go natomiast pozbyć. Ale uwaga. Lapis wie, kiedy chcemy się go pozbyć. Wtedy jest najbardziej niebezpieczny – zakończył wypowiedź profesor.

– Rozumiem. Dziękuję panie Lamentini. Pana pomoc była nieoceniona – dodała na koniec.

Już wiedziała, że lapis nie dostał się w jej ręce przypadkiem. To wydarzenie wiązało się z deskami La Scali. Kryły w sobie jakąś mroczną legendę, która była rozwiązaniem ciągu tajemniczych wydarzeń ostatniego tygodnia. Gdzie jak gdzie, ale w Mediolanie ktoś musiał znać tę historię. Kiedy odłożyła słuchawkę na widełki, momentalnie ktoś zapukał do pokoju. Chłopiec na posyłki przyniósł list od impresario z wykazem słuchaczy jej pierwszego koncertu. Błyskawicznie spisała dane. Przez półtorej godziny szukała nazwiska, które powtórzyłoby się w lokalnej gazecie sprzed trzech dni i liście od impresario. Bezskutecznie. Ogarnęła ją apatia, spowodowana zapewne niepowodzeniem w poszukiwaniach. Poczuła się bezsilna. Była tak blisko rozwiązania, a jednak po pierwszym koncercie, kiedy czuła się tak fatalnie, nic wyjątkowo się nie wydarzyło. Zeszła do czytelni oddać gazetę. Wtedy naszła ją myśl, aby profilaktycznie sprawdzić jeszcze wydanie lokalnego dziennika sprzed dwóch dni. To był strzał w dziesiątkę. Od razu rozpoznała nazwisko mężczyzny, który był świadkiem jej premierowego koncertu. Zmarł na zawał serca. Poczuła się fatalnie, ale tym razem towarzyszyła temu gorzka satysfakcja. Najbardziej martwiła ją myśl, że Calypso, na krótko przed śmiercią, wiedziała już to, co ona teraz. Wiedziała też, że pośrednio za to odpowiedzialny był jej śpiew i że jej poprzedniczkom zdarzało się to samo. Nie było jednak żadnej notatki o lapisie. Nie dotarła tak daleko jak ona. To była szansa. Do drzwi znowu ktoś zapukał. Serce podeszło jej do gardła. Szybkim ruchem ręki otworzyła drzwi, spodziewając się zobaczyć w nich Nibellego, ale za progiem stała jakaś kobieta.

– Przepraszam, czy mogę wejść? – zapytała. – Mam dla pani informację o Calypso – dodała.

– Proszę – wpuściła ją Sokołowska. – Skąd pani wie, że interesuję się tą sprawą?

– Pan Antonioni poinformował mnie, że wzięła pani jej notatki – odparła. – Spotykaliśmy się z Calypso codziennie w miejskiej bibliotece.

– Antonioni? – powtórzyła Sokołowska. – Co jeszcze pani powiedział?

– Że nie wierzy pani w jej samobójstwo. Ja też nie – niespodziewanie oznajmiła dziewczyna. – WIEM, że je popełniła.

– To niemożliwe – po raz któryś z rzędu, w ciągu ostatnich kilku dni odparła sopranistka. – Ona za bardzo kochała życie – dodała.

– Niezupełnie – spokojnie zripostowała dziewczyna. – Długo się wahała, jakiego dokonać wyboru. Ktoś ją prześladował, nachodził. Manipulował jej życiem za pomocą jakiegoś kamienia. Próbowała zniszczyć ten minerał, ale on zawsze do niej wracał. Domyślała się, że przez śpiew zabijała ludzi. Poza tym nawiedzały ją koszmary. Wciąż myślała o tragicznie zmarłych dzieciach.

– Ona nie miała dzieci – przerwała wywód w pół słowa Sokołowska. – Co jeszcze pani wie? To bardzo interesujące – pytała dalej.

– Ten człowiek – zamyśliła się dziewczyna. – Był kimś w rodzaju alchemika, ale przedstawiał się jako szklarz. Bała się go bardziej niż śmierci. Dlatego skoczyła. Chciałam, aby pani to wiedziała – dodała. – Mam nadzieję, że pani uniknie jej losu. Wszystkie sopranistki po Normie popadają w obłęd.

– Został mi już tylko jeden występ – oznajmiła Sokołowska. – Później opuszczam Mediolan. Nie zamierzam być kolejną ofiarą jakiegoś szaleńca. W każdym razie dziękuję za troskę i bardzo cenne informacje – powiedziała.

– Jakby pani miała jakiś problem, to będę w bibliotece. Jestem tam codziennie od drugiej do piątej. Do widzenia pani – pożegnała się dziewczyna.

Sokołowska miała mętlik w głowie. Po raz pierwszy zrozumiała, że coś jej zagrażało. Nie było chwili do stracenia. Musiała skontaktować się z Tomaszem i spytać go, czy kiedykolwiek mieli dzieci. Nie ufała już ani swoim myślom, ani zmysłom. Na pewno nie mogła też zaufać pamięci. Mnemozyna była na usługach Nibellego. Chociaż ten pożar był taki sugestywny. Za każdym razem płonęła na scenie w ostatnim akcie Normy. W sztuce miała również dwoje dzieci. Czyżby to był tylko obłęd, czy może intryga? Musiała poznać odpowiedź.

– Tomasz? – zapytała, kiedy usłyszała w słuchawce znajomy głos. – Czy możesz poświęcić mi kilka minut? – zapytała.

– Jasne, nawijaj – rzucił Tomasz. – Słyszałem, że nieźle ci się powodzi w La Scali. Gratuluję!

– To w tej chwili najmniej ważne, ale dziękuję – powiedziała Sokołowska. – Chciałabym zadać ci bardzo dziwne pytanie – ostrzegła swojego rozmówcę. – Może pomyślisz, że oszalałam albo upadłam na głowę i doznałam amnezji, ale to dla mnie bardzo ważne.

– Słucham – z niepokojem w głosie odpowiedział Tomasz.

– Czy my kiedykolwiek mieliśmy dzieci? – zapytała. Zapadła cisza. Sokołowska była prawie pewna, że w tym czasie jej rozmówca zastanawiał się czy w ogóle kontynuować tę konwersację. Pytanie było tak nienormalne, jak wszystkie wydarzenia ostatnich dni. Tomasz wyraźnie bił się ze swoimi myślami. W końcu się jednak odezwał:

– Nigdy ze sobą nie spaliśmy – odpowiedział. – Nigdy ze sobą nie chodziliśmy. Nawet nie rozmawialiśmy tak często, żebyś mogła snuć takie przypuszczenia – dziwił się. – Co ci przyszło do głowy i jak, u licha, możesz nie wiedzieć, czy i z kim miałaś dzieci?

– Tomasz, ostrzegałam cię, że pytanie będzie dziwne. Coś niedobrego dzieje się tu w Mediolanie. To ma związek ze śmiercią Calypso – odparła.

– Chyba nie masz samobójczych myśli? – przestraszył się Tomasz.

– Nie, skądże – odrzekła. – Po prostu prześladują mnie wizje śmierci moich dzieci, a wszystko wskazuje na to, że ich nie miałam. Nie wiem też czemu, wydaje mi się, że ty byłeś ich ojcem.

– Z reguły unikałaś mężczyzn. Poświęciłaś się bez reszty karierze. Niejeden próbował. Nic już nie pamiętasz? – spytał.

– Wszystko, co pamiętam, to imaginacja, a prawda gdzieś się zapodziała. Z każdym dniem pamiętam coraz mniej rzeczy z czasów, kiedy mieszkałam w Polsce – stwierdziła.

– Może się przepracowujesz i powinnaś troszeczkę odpocząć – zaproponował Tomasz.

– Chyba masz rację – odparła Sokołowska, nie chcąc wyjawiać całej prawdy przyjacielowi. W jej głowie zaczął świtać pewien plan. Musiała zaryzykować.

Pokoik Francesco Baginiego urządzony był w skromny sposób. Jego właściciel nie miał telewizora ani komputera, jedynie adapter i mnóstwo płyt analogowych z muzyką poważną. Jak na pracownika konserwatorium przystało, słuchał tylko dawnych mistrzów. Sokołowskiej polecił go pracownik hotelowej czytelni. O Baginim krążyły różne historie. Podobno znał wszystkie anegdoty o słynnych kompozytorach, zwłaszcza o tych, którzy tworzyli na potrzeby La Scali. Przeczytał setki książek o Verdim, Rossinim, Bellinim, mógł więc wiedzieć coś, co rzuciłoby nowy cień na historię ostatnich dni. Sam Bagini był drobniutkim, podstarzałym mężczyzną, który tonął wręcz w zalewie okładek płytowych, plakatów i obrazów, które upiększały jego ściany. Kiedy siadywał w samym rogu, można było odnieść wrażenie, jakby pokój był pusty. Tak też początkowo pomyślała Sokołowska, kiedy po zapukaniu weszła do środka. Dopiero głos dobiegający z jednego z kątów uświadomił jej, że było całkiem inaczej:

– Pani ostatni występ był czarujący – powiedział znienacka. Sokołowska wzdrygnęła się. Nie lubiła niespodzianek.

– Myślałam, że pana nie ma – oznajmiła zmieszana.

– Jestem i mam się dobrze, choć może tego po mnie nie widać – odparł Bagini. – Co sprowadza tak szanownego gościa w moje skromne i ubogie progi? – zagadnął uprzejmie. Sopranistka na chwilę zawahała się, jakby zastanawiała się, czy może zaufać swojemu rozmówcy.

– Słyszałam, że zna pan wszystkie tajemnice La Scali – zaczęła. – I właśnie jedna taka tajemnica mnie interesuje

– Dziękuję za słowa uznania, ale opinia, którą pani usłyszała na mój temat, jest mocno przesadzona. Nie znam wszystkich sekretów, które kryje ten pokoik, a co dopiero tak stara i wielka budowla jak La Scala, ale umieram już z ciekawości, o jakiej to tajemnicy pani mówi – oświadczył meloman.

– Czy zna pan jakieś legendy lub anegdoty związane z Vincente Bellinim, a zwłaszcza z operą Norma? – zapytała. – To bardzo ważne – dodała.

– Znam kilka legend o Bellinim, ale nie rozumiem, jakie może to mieć znaczenie dla pani. Jeśli zobrazuje mi pani sytuację, dużo łatwiej będzie mi pani pomóc – odparł Bagini. Sokołowska musiała zaryzykować

– Od chwili przyjazdu do Mediolanu mam dziwne przeczucie, że coś mnie prześladuje. Jakby jakieś fatum ciążyło nad Normą. Kiedy śpiewam, mam duszności. Przed koncertami miewam wizje dwóch dzieci, które giną w płomieniach. Po każdym wykonaniu arii Casta diva umiera jeden z uczestników koncertu. To samo prześladowało inne sopranistki w La Scali, łącznie z Calypso. Być może dlatego popełniła samobójstwo. Podobno prześladował ją jakiś alchemik – zakończyła.

Bagini siedział nieruchomo. Nie zadawał żadnych dodatkowych pytań, ani nie śmiał się. Wręcz przeciwnie. Bardzo poważnie potraktował jej wypowiedź. Po krótkim milczeniu podniósł się z krzesła i podszedł do półki z książkami. Przewertował jakąś starą, podniszczoną broszurkę, po czym odstawił ją na miejsce i usiadł na krzesło przy stoliczku, stojące na środku pokoiku. Sokołowskiej wskazał drugie krzesło. Dopiero kiedy usiadła, przemówił:

– Nie wiem, czy pani wie, ale większość librett do oper Belliniego napisał Felice Romani – zaczął Bagini. – To był wybitny człowiek, wspaniały pisarz. Niestety, źle ulokował swoje uczucia. Wybranką jego serca została młodziutka śpiewaczka Giuditta Pasta, w której zakochał się także sam mistrz Bellini. Napisał dla niej partię operową, a Romaniego poprosił o napisanie do niej libretta. Widząc, że Pasta jest zauroczona kompozytorem, Romani zemścił się na obojgu, pisząc przewrotny tekst, w którym kochanka głównej bohaterki przedstawił jako człowieka o chwiejnych poglądach, niewiernego i impulsywnego, całą operę kończąc tragicznym wątkiem. Pasta bardzo się rozgniewała. Chciała już nawet zerwać kontrakt. Wtedy Bellini dopisał jej jeszcze jedną arię: Casta diva, jedną z najsłynniejszych w historii muzyki operowej. Giuditta zakochała się w tej muzyce i w Bellinim oczywiście. Romani poniósł klęskę, ale jego dzieło przetrwało. Taka jest wersja oficjalna, ale śmierć kompozytora kilka lat później stała się zarzewiem do snucia całej masy insynuacji i przypuszczeń. Według jednej z legend, do której dotarłem całkiem przez przypadek, gdy byłem na wakacjach na Sycylii, w rodzinnym mieście Belliniego, mówiło się, że jego śmierć nie była przypadkowa. Podobno miał brata, którego rodzice się wyrzekli. Też był zdolnym muzykiem, ale nie zyskał akceptacji w rodzinie, więc zajął się alchemią. Słyszałem także, że udało mu się stworzyć lapis, kamień poszukiwany od stuleci przez wszystkich alchemików. Nienawidził też szczerze swojego brata. Do niego podobno udał się zrozpaczony Romani, szukając zemsty na kompozytorze i śpiewaczce. Chciał, aby Casta diva stała się ich przekleństwem. Wkrótce potem Pastę, śpiewającą Normę w La Scali, dopadły majaki. Zaczęła identyfikować się z wykonywaną partią. Wyobraziła sobie, że dzieci jej bohaterki były także jej dziećmi, które spłonęły w ogniu, tak jak ona i jej ukochany. Wkrótce potem przestała śpiewać. Zresztą żadna primadonna śpiewająca Normę nie przywiązała się do tej roli. Wręcz przeciwnie, wszystkie w La Scali z chęcią się jej pozbywały. Nigdy jednak nie słyszałem, aby ktoś umierał po wykonaniu arii. Czyżby zemsta Romaniego nie ograniczyła się do Belliniego i Pasty, ale do wszystkich ich następców?

– Na to wygląda – stwierdziła Sokołowska. – Ten lapis był w szybie Calypso, a teraz jest w mojej szybie.

– Radziłbym się go jak najszybciej pozbyć – zawyrokował Bagini, powtarzając przestrogę Lamentiniego.

– W jaki sposób zmarł Bellini? – zapytała sopranistka. – Na zawał serca?

– Nie. Zginął w tajemniczej epidemii cholery, kiedy przebywał w Paryżu. Przypadkiem był tam wtedy Antonio, jego brat – odparł Bagini.

– Niech pan powtórzy to imię – poprosiła zaskoczona Sokołowska.

– Antonio. Antonio Bellini – padła odpowiedź.

– Nibelli – powiedziała śpiewaczka. – To anagram nazwiska Bellini – stwierdziła.

– A kim jest ten Nibelli? – zainteresował się Bagini..

– To jubiler, który robił pierścień z lapisem dla del Monte, szklarz, który wstawił lapis do szyby Calypso, a potem do mojej, tysiąc pięćset kilometrów stąd, w Polsce. Alchemik – przerażona skojarzyła wszystkie fakty Sokołowska.

– Nie może pani wykonać arii Casta diva podczas jutrzejszego występu – stwierdził wstrząśnięty Bagini. – Trzeba się przeciwstawić alchemikowi. To jedyna szansa.

– Tak też planowałam – przyznała śpiewaczka. – Ale czy to wystarczy?

– Z tego, co pani mówi, wynika, że jego vendetta nie ma końca i dotyczy tej arii. On się żywi tym wykonaniem, dlatego pani miewa duszności. Zabiera życie kolejnym mężczyznom, których utożsamia z bratem, niszczy życie sopranistkom. Będzie bezsilny, jeśli pani nie wykona tej partii.

 

Do występu zostało już tylko pół godziny, gdy do drzwi garderoby ktoś zapukał. Sokołowska zamarła, kiedy poznała gościa. W progu stał Antonio Nibelli. Nie mogła uwierzyć, że zdecydował się przyjść właśnie tutaj, w chwili, kiedy chciała wprowadzić w życie swój najbardziej szalony pomysł. Stał przed nią, milcząco wpatrując się w jej oczy.

– Witam ponownie – wyszeptał. – Pamięta mnie pani? – zapytał.

– Czego pan chce ode mnie? – zapytała drapieżnie Sokołowska. Nibelli uśmiechnął się.

– Chcę, aby wykonała pani dzisiaj arię Casta diva – powiedział wprost. – Żadna mi nie odmawiała: ani Patti, ani del Monte, ani Callas. Calypso miała charakterek, ale też nie mogła się oprzeć. Proszę. Muszę wykonać zlecenie.

– Ile lat temu je pan dostał? – spróbowała łagodniejszych metod śpiewaczka. – Sto, dwieście? – zapytała.

– Czas nie ma znaczenia. Liczy się tylko forma zlecenia. Ta aria jest moim opus magnum, moim lapisem. Bez mojego udziału opera Vincente nie byłaby nic warta. Tak długo, jak ona trwa, trwam ja. A pani jest tylko jednym z wielu ogniw tej historii. Ja jestem spoiwem. Proszę zaśpiewać tę arię.

– Ktoś znowu zginie – oświadczyła Sokołowska.

– To tylko część gry – odparł Nibelli. – Tak jak pożar i dzieci. Nikt nie umiera. To tylko iluzje. Efekt uboczny działania lapisu. Nie obchodzi mnie zemsta Romaniego. Chodzi o moją egzystencję. Dlatego nie może pani zrezygnować z tej arii. Zabije mnie pani – oznajmił załamany alchemik.

– Czas najwyższy – odrzekła sopranistka. Nie zauważyła, jak mężczyzna wyjął z kieszeni pewien przedmiot i przytknął jej do twarzy. Nie zdążyła zareagować. Trucizna zadziałała błyskawicznie. Nieprzytomna osunęła się na ziemię. W tym samym momencie na dalekich Antypodach, w Sydney, pękła szyba w mieszkaniu słynnej sopranistki koloraturowej.

 

Bydgoszcz, grudzień 2002




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
SPAM(ientnika)
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Dominika Repeczko
Piotr K. Schmidtke
Satan
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
W. Podrzucki
Tadeusz Oszubski
Tomasz Pacyński
Zbigniew Jankowski
Ďuro Červenák
P. Nowakowski
Marcin Pielesh
Adam Cebula
XXX
Marcin Mortka
Andrzej Zimniak
Brian W. Aldiss
Ian Watson
J. Grzędowicz
M. i S. Diaczenko
Brian W. Aldiss
T.Noel, D.Brykalski
Raport nr 1
 
< 37 >