strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Tessa Noel, Dawid Brykalski Pow. interaktywna
<<<strona 55>>>

 

Fotografia z urokiem w tle

 

 

To już druga część Powieści Interaktywnej. Jeżeli jeszcze nie wiecie, co to takiego, zachęcamy do zajrzenia do "instrukcji obsługi" znajdującej się w 29 numerze Fahrenheita, o tutaj

 

 

Część 2

 

Obudził go potworny huk. Wyrwany z głębokiego snu, w pierwszej chwili nie bardzo wiedział, co się dzieje i gdzie się znajduje. Dom trząsł się w posadach. W pokoju poniżej antresoli, gdzie sypiał, uniosła się chmura pyłu, słychać było brzęk spadających przedmiotów, trzask pękających półek i odgłos walących o podłogę książek. Zerwał się na równe nogi i pognał na dół.

Trzęsienie ziemi, czy co – pomyślał, ale zaraz przypomniał sobie, że wygasła od wieków pusta skorupa Ziemi trząść się nie może. Może gaz eksplodował – przyszło mu do głowy. Nie, niemożliwe, przecież jedynym źródłem energii jest elektryczność.

Coś musiało uderzyć w dom! Jakby na potwierdzenie tej teorii rozległ się łomot, a z kominka sypnęło sadzami i gruzem. Po chwili na podłogę pacnął ciężko duży tłumok i potoczył się na środek pokoju.

O rany! Młody człowiek odsunął się pod ścianę, instynktownie próbując zaleźć się jak najdalej od tego czegoś. Zaszurały obsuwające się kawałki cegieł w kominie. Znowu poleciały pył i sadze. Tymczasem tłumok leżał nieruchomo. Młodzieniec powoli podszedł do okna, omijając ostrożnie to, co leżało na środku.

Za plecami usłyszał stęknięcie – odwrócił się spłoszony i zobaczył, że tłumok gramoli się niezdarnie. Każdy ruch podnosił tuman ciemnego pyłu ale po chwili na środku pokoju stała wysoka postać. Nieproszony gość rozejrzał się wokoło, jakby szacując zniszczenia, i spojrzał na gospodarza.

– Chyba trafiłem tu przez pomyłkę – powiedział. – Tego pieprzonego domu nie było na planie – dodał z pretensją w głosie.

– Jak to, nie było? Stoi tu prawie od 200 lat. To jeden z nielicznych zabytków w tym mieście. Ile trudu kosztowało mnie znalezienie i odnowienie tego mieszkania, a ty wszystko zdemolowałeś!

Nieznajomy spojrzał z wyrzutem.

– Jak mówię, że nie było, to nie było. W przeciwnym wypadku transportowiec nie zawadziłby o kominy. Po jaką cholerę potrzebne wam te kominy. Przecież nikt już nie używa paliw konwencjonalnych. I do tego nikt ich nie czyścił od stuleci! Patrz, wszystko porwane i pobrudzone sadzą. – Gość wydawał się być mocno zdegustowany swoim wyglądem.

– A co mnie to obchodzi – warknął gospodarz. – Ja cię tu nie zapraszałem. Kto to będzie teraz sprzątał, kto naprawi szkody i zapłaci za nie? Myślisz, że tak sobie wyjdziesz i już?

-Uspokój się – przerwał tamten. – Nigdzie na razie nie wychodzę. Przecież nie mogę pokazać się w tym stanie na ulicy. Poza tym gdzieś zapodział się mój bagaż. Pewnie został na dachu albo w transportowcu. Jeśli zostało coś z niego po tym zderzeniu.

– Sądząc po hałasie i wstrząsie to raczej niewiele – odpowiedział ze złośliwą satysfakcją młodzieniec.

– Trzeba sprawdzić – nieznajomy ruszył do drzwi. – Gdzie jest wyjście na dach i na którym piętrze jesteśmy?

– Na czwartym. Dalej jest strych i z niego wyjście na dach. O ile jest jeszcze jakiś dach! – Młodzieniec schylił się, podniósł z podłogi książkę i otarł z pyłu. Gdy zrobił krok do przodu pod nogą trzasnęła płyta Aerosmith.

– Szlag by cię trafił, sukinsynu jeden – zaklął głośno.

– Chciałbyś! A swoją drogą, to gościnny ty nie jesteś – usłyszał z tyłu.

Coś za szybko się ten drań porusza – pomyślał. Odwrócił się i zobaczył nieproszonego gościa z walizką w ręce.

– I co, znalazłeś, czego szukałeś? – spytał.

– Owszem, i zobaczyłem też coś, co cię z pewnością ucieszy: dach jest cały. Rozwaliliśmy tylko komin, przez który wpadłem. Niestety transportowiec się rozbił, leży na ulicy. Z pilota niewiele zostało. Żadna strata, to był jeden z tych półautomatów. Gdzie jest łazienka?

– Drugie drzwi na prawo.

Nieznajomy zniknął w łazience.

Coraz jaśniejsze światło dnia oświetlało obraz zniszczeń. Wszystko pokrywała warstwa pyłu, w pobliżu kominka leżały kawałki cegieł, na podłodze rozrzucone książki z oberwanej półki, stłuczony zabytkowy wazon i lampa, przed chwilą jeszcze stojąca, ale poza tym wszystko wydawało się w porządku.

– No, nie wygląda to tak źle, wystarczy posprzątać. Chociaż kominkowi przydałby się remont – usłyszał głos za sobą. Spojrzał wściekły na intruza i prawie otworzył szeroko usta ze zdumienia. Przed nim stał elegancki, wysoki mężczyzna o śniadej twarzy, ciemnych, głęboko osadzonych oczach pod gęstymi, czarnymi brwiami. Długie czarne włosy miał gładko zaczesane i związane na karku. Ubrany był na czarno, w golf, długi płaszcz, spod którego widać było nogawki spodni i ekstrawaganckie buty kowbojskie z długimi czubkami obitymi złotą blachą. Widząc ogłupiałą minę gospodarza, uśmiechnął się ironicznie.

– Chyba nie sądziłeś, że zawsze wyglądam, jakbym wyleciał z komina?

Młodzieniec nie odpowiedział, bo nagle na podłodze zobaczył holozdjęcie dziewczyny wystające spod jakiejś książki. Podniósł je i starannie otarł z pyłu. W tym całym zamieszaniu zapomniał o niej, tej jedynej, cudownej istocie, która do momentu upadku transportowca zaprzątała wszystkie jego myśli.

Nieznajomy podszedł do niego, zerkając przez ramię. Jak na kogoś, kto przeżył katastrofę i przeleciał przez otwór kominowy, poruszał się zadziwiająco lekko. W żadnym razie nie sprawiał wrażenia potłuczonego, a na jego twarzy i dłoniach nie widać było żadnych siniaków ani zadrapań.

– O, Rebecca – powiedział nieco zdziwionym głosem. – Nie wiedziałem, że ją znasz. Dawno jej nie widziałem. Pozdrów ją ode mnie.

Młodzieniec ponownie rozdziawił usta, nie kryjąc zdumienia. Zanim zdążył zadać jakieś pytanie, nieznajomy ruszył w stronę drzwi.

Już w korytarzu odwrócił się.

– Aha, nazywam się Jai Kudo. Ona będzie wiedziała.

Młody człowiek został sam, i wciąż stał jak skamieniały.

 

Z osłupienia wyrwał go dźwięk nanofonu. Rozejrzał się gorączkowo za aparatem. Jest! Spadł ze stolika, ale jak widać był cały!

– Halo – zapytał niepewnie pełen oczekiwań, że to dzwoni ona. Rebecca – pomyślał – piękne imię.

– No co jest stary – usłyszał zdenerwowany głos Sida w głośniku. – Gdzie ty jesteś, do cholery?! Roboty huk, naczelnego nosi od świtu, do tego zwołał zebranie nadzwyczajne o dziesiątej, a ty gdzie się podziewasz? – Sid był jego najlepszym kumplem, takim od pracy po świt i piwa w wolne dni.

– Ja... no... nie wiem, jak to powiedzieć, ale... – zaczął

– Jakie ale! Jakie ale, idioto. Nie wytrzeźwiałeś jeszcze od wczoraj? Zbieraj dupę, Brad, ale już!!

– Dobra, będę za kwadrans – odpowiedział już przytomniejszym głosem.

W odpowiedzi usłyszał dźwięk towarzyszący przerywaniu połączenia.

Szybko wrzucił na siebie ubranie, przepłukał zęby, otarł mokrym ręcznikiem twarz i wybiegł na ulicę. Dopiero za rogiem uświadomił sobie, że na ulicy nie było wraku transportowca i mimo, że od wypadku minęła ponad godzina, nie pojawiła się policja.

 

Siedziba e-gazety znajdowała się dwie przecznice od jego domu. Kilka minut później wszedł do redakcji. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że nastroje redaktorów są kiepskie. Naczelny siedział w swoim gabinecie z jakimś gościem, reszta robiła swoje albo udawała, że pracuje, wpatrzona w ekrany komputerów. Poranne wydanie ukazało się jak zwykle, ale po korytarzach szeptano, że podobno gazeta popadła w długi i ma zostać zamknięta lub wykupiona przez konkurencję.

– O co chodzi z bankructwem? – zapytał Sida.

– Nie wiem, jak dotąd nikt nie wspominał o jakichkolwiek długach – odpowiedział przyjaciel. – Wręcz przeciwnie, jesteśmy jedną z najlepiej sprzedających się e-gazet o zasięgu globalnym, samofinansującą się i niezależną od koncernu Craytona. Oprócz naszego szefa jest jeszcze dwóch właścicieli, ale ci mają stabilną sytuację finansową. Naprawdę nie mam pojęcia, skąd wzięły się te wszystkie przypuszczenia. Może to wiąże się z tym gościem szefa?

– Jakim gościem? – zapytał Brad.

– Przyszedł jakieś pół godziny temu. Nieprzyjemny typ. Naczelny aż się zatrząsł na jego widok. Potem zamknęli się w gabinecie i cały czas rozmawiają. Próbowaliśmy coś podsłuchać, ale nic z tego nie wyszło.

Sprawa plotek jakoś nie absorbowała młodzieńca.

Niecierpliwie wszedł na stronę ogłoszeń Zgubiono-Znaleziono i odnalazł swoje ogłoszenie.

No tak, ale czy Rebecca je znajdzie – pomyślał – i czy zadzwoni? I skąd zna ją ten Jai Kudo? Kim on w ogóle jest?

Zajrzał na strony infonetu, szukając jakiejś wzmianki o porannej katastrofie, niczego jednak nie znalazł.

– Chodź, stary wzywa na zebranie – wyrwał go z zamyślenia głos Sida.

W głównej sali konferencyjnej zebrali się wszyscy pracownicy redakcji. Za dużym stołem siedział naczelny, obok niego obcy mężczyzna ubrany na czarno.

Nie, to niemożliwe –Brad z wysiłkiem powstrzymał się, by nie krzyknąć. – Ten facet to Jai Kudo!

– Koledzy! – zabrał głos naczelny. – mam dla was przykre wiadomości. W związku z przejęciem 60% udziałów przez koncern Craytona, od przyszłego tygodnia nasza gazeta ulega likwidacji. Taką informację wraz z dokumentami przekazał mi dzisiaj obecny tu generalny windykator Craytona. On też poda wam więcej szczegółów. Nie muszę dodawać, że jestem zaskoczony na równi z wami tą wiadomością.

Windykator wstał powoli – wysoki, mroczny, wyglądał jak demon, który przyszedł upomnieć się o dusze należne mu w daninie.

Kurczę, tłumok, który wpadł do mojego pokoju, rozwalając kominek, teraz rozwala mi pracę – pomyślał Brad.

– Jak już słyszeliście, gazeta będzie ukazywać się do soboty. W sobotnim wydaniu czytelnicy zostaną powiadomieni o jej zamknięciu. Najlepsi graficy zostaną zatrudnieni przez koncern przy produkcji interaktywnych gier wirtualnych. Pozostali zostaną przetestowani przez system Cray66 i ci, którzy zdadzą test, znajdą zatrudnienie w innych placówkach Craytona. Reszta zostanie zwolniona i dostanie jednomiesięczne pobory jako odprawę. To wszystko.

Sięgnął po płaszcz, zamierzając wyjść, gdy nagle odezwał się Sid, jak zawsze impulsywny, znany z niewyparzonej gęby.

– Jak to, wszystko?! To nasza gazeta, my ją stworzyliśmy, my zapracowaliśmy na jej poziom i popularność i nikt nie będzie decydować o jej istnieniu za naszymi plecami!

– Sid – odezwał się naczelny – uspokój się, nie rozumiesz pewnych zdarzeń...

– Jakich zdarzeń? – wpadł mu w zdanie Sid. – Machlojek facetów od Craytona? Przecież oni zżerają po kolei wszystkie środki przekazu na Ziemi – do nich należy wirtwizja, sieci nanokomunikacyjne, salony gier wirtualnych, infonet. Wchłaniają jak czarna dziura ostatnie wydawnictwa. Stali się panami umysłów w większej części galaktyki. Do nich należą nawet przedsiębiorstwa transportowe. Crayton osacza nas z każdej strony. Wysyła swoje psy myśliwskie wszędzie, gdzie się da, żeby znalazły kolejne zdobycze. Przerzuca ludzi w różne miejsca w galaktyce, żeby pozbawić ich poczucia przynależności do grupy społecznej. Zgodzicie się na to? Bo ja nie! A pan, panie generalny, niech pan się zabiera stąd i powie swoim mocodawcom, że nie oddamy tak łatwo skóry!

Po sali rozszedł się pomruk aprobaty. Brad patrzył z podziwem na przyjaciela.

Windykator odwrócił się powoli, podszedł bliżej zebranych i skierował spojrzenie na Sida. Jego ciemne oczy był pozbawione jakiegokolwiek wyrazu, tak jak ślepe oczy posągów. Głos miał niski, ochrypły, nieprzyjemny.

– Nie interesują mnie opinie indywidualne. Prawo rynku decyduje o posunięciach Craytona, a prawo rynku mówi, że słabi nie przetrwają. Natomiast jeśli chodzi o tak zwanych mocodawców, to chcę wyjaśnić, że jako współudziałowiec Craytona mam prawo do posiadania akcji przedsiębiorstw należących do koncernu i to do mnie należy 60% waszej firmy. Byłej firmy. I ja będę decydować o waszym losie.

Brad siedział jak skamieniały. W jednej chwili pojął, że nieprzypadkowo Jai wylądował na dachu jego domu, że nieprzypadkowo policja nic nie wiedziała o wypadku, no i nieprzypadkowo szczątki transportowca zniknęły, o ile w ogóle były jakieś szczątki. I że on sam nieprzypadkowo znalazł holozdjęcie dziewczyny o imieniu Rebecca. Jeśli w ogóle tak się nazywała. A Jai Kudo jest kimś więcej niż generalnym windykatorem Craytona.

 

Tessa Noel

 

***

 

To jedynie cyfrowa projekcja twojej mentalnej jaźni.

Słodka bzdura rodem z "Matrixa" – konkretnie Morfeusz

 

Jeśli kiedyś zajrzycie do miasta, gdzie mieszkał Brad, to skierujcie swe kroki do taniego baru "Pacyfik Ołszyn". Ujrzycie tam samotne dziewczyny. Wiele samotnych dziewczyn. Całe stada samotnych, smutnych dziewczyn. Kiedyś zaglądał tu Matt, teraz wszystkie te długonogie, pięknookie, czerwonouste stworzenia o kształtnych biustach i smukłych szyjach tęsknią za nim. Czują się zagubione i opuszczone, a żaden inny mężczyzna nie jest w stanie ukoić tego żalu. Warto jednak zobaczyć to niespotykane gdzie indziej zjawisko, a przy okazji niedrogo zjeść.

Matt, jak każdy sukces, miał wielu ojców. Najtrafniej byłoby uznać, że spłodziła go para w rodzaju David Bowie i Elton John albo Freddie Mercury i George Michael. Nie należy jedynie mieszać do tego wszystkiego Michaela Jacksona, gdyż chodzące trupy się nie rozmnażają. Prawda o Matcie była taka, że Matt był cyborgiem, który jednak nie wiedział, że cyborgiem został stworzony. Zupełnie jak w starym dobrym "Blade Runnerze" z Harrisonem Fordem w roli głównej. Po obejrzeniu tego filmu można wyrobić sobie częściowe pojęcie o tym, jaki dramat Matt przeżywał.

On "pod", "nad" i zapewne "między" świadomie, bezustannie poszukiwał rodziców. Poniekąd odnalazł ich w Rogerze23 oraz Krwawym Tedzie. Roger23 był mu przybranym ojcem, a Ted z godnością, choć bez zbędnych czułości przyjął na siebie rolę matki. Matkował mu sumiennie, a czasem nawet przytulił. Obaj, jako nieprzeciętni faceci o bogatych życiorysach byli dla Matta godnymi do naśladowania wzorami.

Była i inna, bardziej okrutna prawda o Matcie. Jego konstruktorem był pewien nanoinżynier, który w Matta władował wszystkie swoje nierozstrzygnięte kompleksy. Ta potworna zbrodnia nigdy nie wyszła na jaw.

Trzecia z licznych prawd o Matcie jest taka, że był on jedyny w swoim rodzaju. Cwany konstruktor wbudował mu jeden z najnowocześniejszych napędów. Nanowszczep, jaki był baterią i akumulatorem żywotnych sił młodzieńca, oprócz energetycznych ogniw składał się z receptora, który wyczuwał łakome kobiece spojrzenia.

To one właśnie Matta napędzały.

 

Dawid Brykalski




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
SPAM(ientnika)
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Dominika Repeczko
Piotr K. Schmidtke
Satan
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
W. Podrzucki
Tadeusz Oszubski
Tomasz Pacyński
Zbigniew Jankowski
Ďuro Červenák
P. Nowakowski
Marcin Pielesh
Adam Cebula
XXX
Marcin Mortka
Andrzej Zimniak
Brian W. Aldiss
Ian Watson
J. Grzędowicz
M. i S. Diaczenko
Brian W. Aldiss
T.Noel, D.Brykalski
Raport nr 1




















 
< 55 >