strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Marina i Siergiej Diaczenko NA CO WYDAĆ KASĘ
<<<strona 50>>>

 

Dolina sumienia (1)

(fragment)

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

Jestem potworem.

O KSIĄŻCE
Wspaniała fantastyka duetu ukraińsko – rosyjskiego: ta powieść doczekała się nagród Strannik i Interpreskon w Rosji.

Wład Palacz jest na pierwszy rzut oka zwykłym chłopcem. Ale posiada zdolność przywiązywania do siebie, niczym niewidzialnymi "więzami" innych ludzi. Gdy się od nich potem oddala, ludzie ci chorują, a nawet umierają. Wład musi się nauczyć żyć samotnie, do czasu, gdu już jako uznany pisarz bajek dla dzieci, poznaje Angelę... Świetna psychologiczna powieść.

Wydawnictwo: Solaris

Na pozór w niczym nie różnię się od innych ludzi. Mam pełną twarz, czarne oczy, ciemne włosy, wąskie usta i małe, delikatne uszy. W kwietniu na policzkach wysypują mi się piegi. Wcale nie wyglądam groźnie. Często wzbudzam sympatię.

Posłuchaj! Tak bardzo jest mi potrzebny ktoś, kto pozna całą prawdę o mnie... Pozwól mi, będę do ciebie pisał, dobrze? Tylko pisał. Jeżeli nie chcesz, nie odpowiadaj...

A przecież nie zawsze taki byłem.

To się zaczęło, kiedy miałem dwanaście albo trzynaście lat.

Potem jakoś... poczekaj, opowiem ci...

 

1. Chłopaki

 

Wład nie zamierzał kłócić się z Kukułką.

Przyjaźnić się z nim również nie zamierzał. Jego ideałem było nie mieć nic wspólnego z Kukułką, ale ideał ten był na razie nieosiągalny. Wspólna była przestrzeń, nauczyciele i przerwy – zwłaszcza przerwy, z jednej strony potrzebne i pożądane, ale z drugiej, zatrute obecnością Kukułki.

Kiedyś, dawno temu, chyba w drugiej klasie, pobili się. To była całkiem dziecinna bójka, ze łzami, zasmarkanymi nosami, kuksańcami i podstawianiem sobie nóg. Teraz Władowi wydawało się to śmieszne, ta pamiętna bójka. Ale właśnie po niej, Kukułka przestał mówić do Włada tym słowem, które tak zatruło mu pierwszy rok w szkole. Mówiąc po ludzku, było to krótkie, przykre słowo, które oznaczało:,,niepotrzebny syn wystającej pod latarniami kobiety, podrzucony pod obce drzwi".

I jeszcze jedno, po tej bójce, Wład wyzbył się nienawiści do Kukułki i nie zamierzał się z nim przyjaźnić. Cenił swoją niezależność i nie miał zamiaru ryzykować jej utraty, doskonale wiedząc, że teraz przyjdzie mu walczyć zupełnie z kim innym. A tak naprawdę, to żadnej bójki pewnie w ogóle już nie będzie, ale będzie za to życie, życie, jako codzienne piekło, tak jak u Żdana...

A właściwie, to z powodu Żdana wszystko się wydarzyło. Z powodu jego urodzin.

Zastraszeni i lekceważeni też miewają urodziny. I najbardziej naiwni z nich, mają niekiedy nadzieję, że nagle odmieni się ich życie, właśnie tego dnia. Żdan pojawił się w szkole w białej i czystej, dziwna sprawa, koszuli i w nienowym, ale zupełnie przyzwoitym ubraniu. Przyniósł torebkę z czekoladowymi cukierkami i gitarę; zarówno jedno, jak i drugie, z jakąś uroczystą tajemniczością schował za wieszakiem. Kukułka obserwował to z uśmiechem na twarzy. Dzień zaczął się jak zwykle – Gasnący Gleb, przysiadłszy się do Żdana z własnej woli, zaraz na początku lekcji podniósł rękę:

– Chciałbym się przesiąść, można?

Kukułka przyglądał się ironicznie. Dziewczyny chichotały. Gleb wymamrotał przepraszającym tonem:

– Nie mogę już, naprawdę, od tego chłopaka znowu tak nieprzyjemnie pachnie..

– Wiecznie to samo – w gniewie rzucił matematyk.

Gleb jednak przesiadł się – siedział teraz razem z Władem. Żdan jakoś to wytrzymał. Przecież nie takie rzeczy w życiu znosił; możliwe, że cieszył się wtedy myślą, że było to po raz ostatni. Wcale nie był słabeuszem, a już na pewno nie był durniem. Jeżeli był temu winien, to tylko trochę. Po prostu nie zdążył zaprzyjaźnić się na czas z Kukułką i zapłacił za to cenę najwyższą z możliwych – miał jedną nieszczęsną przypadłość: nieprzyjemnie pachniał.

Jego pot miał chyba jakiś specyficzny skład. Pewnie musiał się też częściej myć. Im był starszy, tym bardziej wyczuwalny stawał się zapach, który roztaczał wokół siebie i tym bardziej żartowali i śmiali się z niego przyjaciele Kukułki, tym bardziej demonstracyjnie krzywiły się dziewczyny.

Ale dzisiaj Żdan miał urodziny i możliwe, że dzień wcześniej, całe dwie godziny przesiedział w stygnącej stawnicy z rozmiękczonym mydłem w rękach (Wład wiedział, że w dzielnicy, gdzie mieszkała rodzina Żdana, gorąca woda bywa tylko w stawnicach i tylko wtedy, gdy ją przedtem zagrzejesz w kotle, a węgla w tych domach strzegą jak oka w głowie) . Tak czy owak, Żdan dzisiaj prawie nie wydzielał nieprzyjemnego zapachu i wystąpienie Gleba na pierwszej lekcji było w sumie tylko popisem dla przypodobania się Kukułce, jak zawsze zresztą...

Na dużej przerwie Żdan chodził po klasie i rozdawał cukierki. Wszyscy dostali po dwa, tylko Kukułce, o dziwo, położył cztery. Potem, uderzając w struny nienaturalnie wykrzywioną ręką, zaczął coś śpiewać – szło mu nawet nieźle. Kukułka słuchał, żując. Patrząc na niego, nie można było nic wyczytać z jego oczu – dziwna obojętność malowała się na twarzy dwunastoletniego chłopca...

Zresztą, swoją drogą, Kukułka miał wtedy ukończone już prawie trzynaście lat.

Reszta klasy także żuła i słuchała, starannie napędzając sobie przy tym na twarz wyraz ogólnego znudzenia. Nie przychodziło im to łatwo, z powodu wymuszanej obojętności, pojawiał się na ich twarzy także nawykowy uśmieszek. Lenka Rybołów, najbliższa przyjaciółka Kukułki, coś szeptała mu z tyłu na ucho. Kukułka kiwał się na krześle. Kiedy Żdan skończył śpiewać, Kukułka wyciągnął z ust białą, przeżutą kulkę, ale palnął nią nie w Żdana, jak większość oczekiwała, a w tablicę na ścianie.

Do przylepionej kulki od razu dołączyło jeszcze z pięć czy sześć innych – tablica zaczęła przypominać gwiaździste niebo, a Żdan od razu rozpromienił się, gest Kukułki oznaczał dla niego amnestię...

W każdym razie, tak mu się zdawało.

Przed samym dzwonkiem dyżurni szybko wytarli tablicę i pozbierali walające się w przejściu śmieci. Pozostałe trzy lekcje upłynęły już bez żadnego echa, może nie licząc tego, że Żdan zabłysnął na geografii, dostając piątkę.

Po lekcjach Gasnący Gleb podszedł do Żdana jakby nigdy nic, żeby się z nim pożegnać. I żegnał się długo i gorliwie, tak, że solenizant w końcu zmieszał się. Kiedy Gleb już odchodził, ostatni raz poklepawszy jeszcze Żdana po ramieniu, na plecach tegoż pojawiła się przyklejona taśmą kartka papieru.

Lenka Rybołów schowała się za szafę, zakryła usta rękami i zaniosła się stłumionym, spazmatycznym śmiechem

Pozostali odwracali wzrok. Ktoś zachichotał i od razu zmieszał się pod spojrzeniem Kukułki. Żdan nie czuł się najlepiej, ale od razu zrozumiał, co się święci. Urodzinowy nastrój jeszcze nie prysł, jeszcze wierzył, głupi, że uda mu się przekupić Kukułkę czterema czekoladowymi cukierkami...

Ci, którzy nie chcieli brać udziału w zabawie, z reguły były to dziewczyny, szybko ulotnili się. Pozostali grzebali w torbach, czekając, aż wyjdzie Żdan, żeby pójść jego śladem.

Wład zauważył kartkę na plecach Żdana, kiedy ten był już w drzwiach. Krótkie, brzydkie słowo, oznaczające kogoś, kto pożera pisklęta, zilustrowane było drobnym atramentowym rysunkiem.

Który to już rok Wład chodził z Kukułką do jednej klasy. Potrafił przez to mówić nie tylko zwyczajnie, po ludzku, ale dobrze radził sobie także w zjadliwym języku Kukułki. Jednak teraz prawie zwymiotował. Poznał kreskę Lenki Rybołów – ta nieraz otrzymywała już nagrody na różnych konkursach młodych artystów...

Żdan wlókł się przez długi szkolny korytarz. Wład nagle strasznie zapragnął, żeby Żdan na swojej drodze spotkał któregoś z nauczycieli, aby ten zauważył białą kartkę na czarnej, szkolnej kurtce Żdana i zerwał ją z przygarbionych pleców solenizanta.

A potem będzie nudna godzina wychowawcza, nagany i wyjaśnienia, i Żdan, jak zwykle, znowu będzie w centrum ogólnego, drwiącego zainteresowania, będzie siedział schowawszy głowę w ramionach (stara się przecież nie płakać przy ludziach!) A Gasnący Gleb znów będzie się musiał tłumaczyć, że od tego chłopaka tak nieprzyjemnie pachnie, a Lenka Rybołów, piękna przecież dziewczyna z prawie już ukształtowaną figurą, będzie przepraszająco mrugać długimi rzęsami, tłumacząc się i usprawiedliwiając, a reszta klasy będzie kładła się pod ławkami ze śmiechu.

Nie, w życiu. Niech lepiej Żdan wróci do domu (idąc przez trzy długie ulice) i kiedy będzie zdejmował kurtkę w przedpokoju, sam zauważy na swoich plecach artystyczną robotę. Nikt wtedy nie zobaczy jego twarzy, jeżeli oczywiście w pobliżu nie będzie matki czy sióstr. Potem zejdą się goście – znajomi rodziców Żdana, jak zwykle będą głośno wznosić toasty za jego zdrowie, a Żdan znowu zamknie się w swoim pokoju...

Wład teraz dobrze zrozumiał, że na miejscu Żdana, w takiej sytuacji, dawno już padłby i umarł. Zdechłby ze wstydu i poniżenia – przy odgłosie toastów pijanych gości, dochodzącym zza cienkiej ściany...

Szkolny korytarz był pusty. Młodsi uczniowie dawno już poszli do domów, starsi mieli teraz siódmą lekcję. W odległości około dwudziestu kroków od Żdana, za nim, kroczyła banda Kukułki, co chwilę wybuchając gromkim śmiechem. Żdan pchnął drzwi wejściowe.

Wład nie zamierzał kłócić się z Kukułką. Może, gdyby przyszedł dzisiaj do szkoły Dymek Szydło – oboje by coś wymyślili... Ale niestety, Dymka zabrali dzisiaj do lekarza i miało go nie być. Wład nie chciał się sam w nic głupiego mieszać...

Długie sznurowadła Żdana walały się po ziemi. Władowi nic nie stało na przeszkodzie nadepnąć na jedno z nich tak, by przy następnym kroku Żdana, z niedokładnie zawiązanej kokardy, zrobiły się dwa, luzem puszczone sznurki.

– But ci się rozwiązał – rzucił Wład obojętnie.

I kiedy Żdan pochylił się, żeby poprawić sobie sznurowadło, Wład wyciągnął rękę i odlepił kartkę z jego pleców. Zgniótł szybko i schował do kieszeni.

– A ty co? – zląkł się Żdan, złapawszy coś kątem oka.

– Nic – odparł Wład.

Żdan zmierzył go podejrzliwie, a potem zrobił coś, czego nie robił nigdy w życiu – podszedł do potrójnego lustra, które znajdowało się przy wejściu i obejrzał w nim dokładnie swoje plecy...

Nic jednak nie znalazł. Wzruszył więc tylko ramionami i poszedł do domu. Świętować swoje urodziny.

 

* * *

 

– Zerwałeś ją durniu, widziałem! Najpierw rysujesz, a potem zrywasz, zasrańcu jeden, tak? Rzygać mi się chce, jak na ciebie patrzę, całej klasie popsułeś zabawę!

Gasnący Gleb pienił się i złowieszczo mrużył oczy, ale Wład doskonale wiedział, że potrzebny mu jest teraz nie Gleb, a jedynym ratunkiem, jeżeli w ogóle można to nazwać ratunkiem, jest ktoś, kto stoi za plecami Gleba, jakieś pięć kroków od niego i musi dostać się do niego natychmiast. Jutro może być już za późno... Jutro tylko tchórz i leń nie przylepi do jego torby przeżutej kartki, nie splunie do szklanki z sokiem jabłkowym, nie podchwyci tak radośnie tego samego słowa, które tak zatruło Żdanowi pierwszy rok w szkole i teraz zostało przypomniane i wydobyte – zuch Kukułka, o niczym nie zapomina! – z jakichś nie znanych zakamarków, z odłożonymi na później przykrościami...

Wład nie zamierzał kłócić się z Kukułką.

Władowi nie było potrzebne to przedstawienie. Żdan nie pierwszy już rok pełnił rolę ofiary. To przecież Wład poszedłby wieszać się z powodu jakiegoś tam głupiego papierka, Żdan – trzymał się...

Z kultury fizycznej Wład miał czwórkę. Nieźle biegał i dobrze grał w piłkę, ale za to podciągał się słabo i w ogóle, siłowych ćwiczeń nie lubił. Gdyby tak obok miał Dymka Szydłę... Że też akurat dzisiaj musiały wmieszać się w to przeklęte Dymkowe migdały...

Pozostawała złudna nadzieja, że jakoś to będzie i jutro nic się nie zmieni. Zapomną, nie będą wypytywali się o nic więcej, wybaczą i trzeba będzie tylko zachować odpowiedni grymas na twarzy, jak najmniej pogardliwy, obejść Gleba – on już nie wydziera się, tylko coś tam jeszcze mruczy pod nosem – i iść sobie spokojnie do domu...

A Kukułka, stojący za plecami Gleba, był wyraźnie zadowolony. Postawa Włada od dawna mu się nie podobała i cieszył się z takiego obrotu rzeczy...

Nie spuszczając oczu z nadal coś gadającego Gleba, Wład przycisnął podbródek do piersi.

Jakie okropne, puste i nie do zniesienia jest życie. Jak uginają się kolana. Jak tu zwyczajnie przejść... przeskoczyć nad podłożoną nogą Gleba...

Nieopodal stali Supczyk i Klaun, oboje o głowę wyżsi od Włada, nawet o głowę wyżsi od Kukułki. Wyrostki. Wład chciał się rozzłościć, ale jak na przekór, złości nie było w nim ani trochę. Tylko strach i obrzydzenie, strach był nawet silniejszy. No, ale co teraz sobie przypomnieć, co? Jak Kukułka pakuje zdechłego kota do torby Marty Czystej? Jak Kukułka, przywiązawszy sznurek do nogi żywego wróbla, zaczyna nim kręcić nad głową w takt rechotu swoich adoratorów? Jak Kukułka rozpłaszcza przeżutą kulkę papieru na głowie pokornego Żdana?

Myśląc o tym wszystkim, przypomniał sobie jedno krótkie słowo: ,,niepotrzebny syn wystającej pod latarniami kobiety, podrzu..."

Cios Supczyka udało mu się sparować, ale ręka od razu odmówiła mu posłuszeństwa. Cios Klauna dosięgnął ucha – Władowi pociemniało w oczach, zabrzęczało w uszach, ale nie tak, jak brzęczy przelatujący nad głową komar, ale tak, jak buczy niekiedy nie wyłączony w nocy telewizor, pokazujący tablicę kontrolną.

,,Niepotrzebny syn wystającej pod latarniami kobiety..."

Supczyk trzymając się w pół, skrzywił się. Z nosa Klauna wyciekała jakaś bezbarwna ciecz, a nos Włada już dawno zamienił się w jakąś nieforemną grudę bólu. Kukułka miał delikatne, bardzo krótko przystrzyżone włosy, uszy zaś duże i obszerne, i kiedy....

Mrok zgęstniał przed oczami.

– Przyłóż mu! Przyłóż mu jeszcze! – wydzierała się gdzieś obok Lenka Rybołów.

...i ani kropli strachu.

 

* * *

 

Wład stał nad jasnobrązową kałużą w kształcie serca. W kałuży odbijały się ogromne nogi, wyżej majaczyły w rdzawym niebie wąskie ramiona, a nad nimi całkiem już nieduża głowa. Odbicie drgało od wiatru i od spadających, kap-kap, ciężkich kropel z rozbitego nosa.

Niedaleko, u podnóża dziecięcej, żelaznej górki, szwendały się czyjeś kury. Patrząc w bok, po skosie, widać było jakieś domy, kryte czerwoną dachówką, wiosenne błoto na rozmiękłej drodze, a na poboczu leżał stary bucior, bez zębów, na kleju, szeroko ziewając...

W głębi duszy Wład miał nadzieję, że wszystko to będzie bardziej poważne. Że w jednej, przepięknej chwili po prostu straci przytomność, a potem pochylą się nad nim, jak w filmie, zatroskani lekarze i nastąpi ,,szybka pomoc", będzie szum i rozmowy, wielkie zebranie w szkole, a bohatera, walczącego samotnie przeciwko wszystkim, będzie się stawiało na nogi długo i z lękiem o jego zdrowie. Wszyscy zaczną go szanować i po czterech tygodniach, kiedy w końcu, blady i wychudzony, zjawi się w swojej klasie, tam już nie będzie ani Kukułki, ani połowy jego bandy, a ci, którzy pozostali – na przykład tchórzliwy Gasnący Gleb – staną na baczność i nie będą śmieli więcej żadnego słowa powiedzieć bez pozwolenia...

Ale teraz był trochę rozczarowany. Po pierwsze, strasznie bolał go nos, po drugie, kurtka była podarta w wielu miejscach, a kolano nie zginało się... i nic bohaterskiego w tym nie było. Przyjdzie samemu pokuśtykać do domu, tłumaczyć mamie, co się stało i obserwować, jak opuszczają się kąciki jej ust i jak opadają ramiona. A jutro – no, może nie jutro, ale pojutrze na pewno... trzeba będzie iść do szkoły, nie jako zwycięzca, ale jako przegrany, nadstawiać głowy dla przeżutych kartek, nadstawiać po kryjomu tyłek dla poniżających kopniaków, z chichotaniem, z żartami... Oglądać wszystkie napisy na ścianach w toalecie, a jak ich nie oglądać, jeśli są półtorametrowe...

I to przeklęte słowo!

Przestąpił z nogi na nogę, po kałuży rozeszły się kręgami maleńkie fale. Kury, które w tym czasie podeszły całkiem blisko, momentalnie odskoczyły.

...Trzeba będzie się bić, bić i jeszcze raz bić! Za każdy uśmieszek, w mordę, a ilu ich będzie? Wład mimowolnie pociągnął nosem, dotknął go i oderwał rękę – cholera, jak boli!

I Dymkowi się dostanie – z jego powodu...

Ale co powie mama?!

Trzeba będzie rzucić pisanie, szachy i zapisać się na jakiś boks... albo, bójka bez zasad... Marzyć o rewanżu... I całe życie zamienić w taką bezsensowną walkę: w imię czego?! Z czyjego powodu?! Czy to nie poniżające, że jakiś tam Kukułka będzie za niego decydował, o czym ma marzyć i czym się zajmować...

Wład podniósł z ziemi brudną torbę. Stracił połowę zeszytów. Przyjdzie jeszcze usprawiedliwiać się przed nauczycielami... Może by tak wybrać jakiś nóż kuchenny, ten, którego stal jest najlepsza i naostrzyć go na Kukułkę? Ale wtedy do drzwi domu poprawczego zastuka on, Wład, a Kukułka przeciwnie...

Nie przemyślawszy tego do końca, zarzucił torbę na plecy – skrzywił się od bólu – i pobiegł na oślep przed siebie, nie wybierając drogi, mijając ziewającego buta, kury, żelazną górkę, mijając jakieś rozprute zwierzę, nieprzyjemnie podobne do prawdziwej padliny, pobiegł, kuśtykając, pociągając nosem, sam nie wiedząc po co i dokąd.

Nogi doprowadziły go nie do domu, ale do Dymka. Wład zadzwonił. Dwie długie minuty czekał: jeśli odezwie się mama Dymka – będzie krótko milczał, a potem...

– Kto tam? – zapytał mroczny głos Dymka.

– Ja – szybko odparł Wład.

Drzwi otworzyły się. Dymek rozdziawił usta, zamierzając coś powiedzieć – i tak już zamarł, jakby przełykał piłkę tenisową. Zatkało go.

– Muszę się umyć – powiedział Wład. – I... daj jakąś koszulę. Matka przestraszy się na śmierć, jak mnie zobaczy.

Dymek o nic nie pytał.

Wszystko i tak było jasne.

 

* * * 

 

– Tak myślałem – powiedział lekarz. – Teraz już wszystko jasne, gardło pełne anginy, proszę samej spojrzeć... – I znowu poświęcił latarką w nieszczęsne Władowe wnętrze.

Mama ciężko westchnęła, lekarz współczująco mlasnął językiem.

– Nic strasznego... Gardło trzeba płukać, nos wyleczy się sam, siniaki zejdą... Chociaż ja, na twoim miejscu, mimo wszystko poszedłbym do szkoły.

Mama drgnęła, Wład nic nie powiedział – po pierwsze, z mówieniem miał trudności, a po drugie, po co miał cokolwiek mówić.

– Pierwszy raz się coś takiego stało – drżącym głosem odezwała się mama.

Lekarz ze zrozumieniem pokiwał głową i wypisał receptę. Na czubku pióra dyndał jedwabny pomponik – pióro było pamiątkowe, zapewne przez któregoś z krewnych przywiezione z zagranicy i teraz chowane w kieszeni na piersi, chronione, wiele "mówiące".

– Zwolnienie na razie na tydzień – powiedział lekarz – a potem zobaczymy. Gardło płukać co dwie godziny, brać witaminy, pić ciepłą herbatę...

Wład przewrócił się na twardą, na stojąco ułożoną poduszkę. Na tydzień ma szkołę z głowy. Siedem dni... I wszystko od początku. Kukułka niczego nie zapomina, co tam dla niego jakiś tydzień?!

Odprowadziwszy do drzwi lekarza, mama wróciła z powrotem. Zatrzymała się pośrodku pokoju, chciała coś powiedzieć – ale zrezygnowała. Znowu westchnęła i poszła do kuchni. Po chwili zagwizdał czajnik...

Wład spłaszczył sobie poduszkę i położył się, zamykając oczy. Trzeba poszukać argumentów i wyjaśnić mamie, dlaczego nie powinna iść do szkoły...

Ale argumentów wcale nie trzeba było szukać. Bezładnie rozlazły się, jak zwalone na wielką kupę stare obuwie.

 

* * * 

 

Wszyscy chłopcy, których wychowują mamy, wyrastają na podobnych do dziewczynek. Tę głęboką myśl Wład słyszał już chyba z tysiąc razy – w przedszkolu, szkole, na podwórku. Miał nawet przez jakiś czas dużo starszego od siebie znajomego, studenta, technika, który zupełnie poważnie twierdził, że po to, aby "wyrwać się spod maminych skrzydeł", Wład powinien codziennie dokładać specjalnych starań, a mianowicie: chodzić po dachach, zwiewać z lekcji, strzelać z procy do latarń. Mówiąc krótko, zachowywać się jak "normalny chłopak". Nie jak "maminsynek".

 Student był wygadany i bardzo przekonany do swoich racji. Tak, że Wład do końca nie mógł zrozumieć, do czego była mu potrzebna ta kampania agitacyjna przeciwko "siedzeniu pod spódnicą mamy", prawdopodobnie rzecz miała związek z jakimiś osobistymi, studenckimi problemami. Student miał niebieskie, wypukłe, bardzo wyraziste oczy. Patrząc prosto w te oczy, Wład powiedział kiedyś, że nie podoba mu się łażenie po strychach, bo ma ważniejsze sprawy na głowie. A co zrobi, jeśli będzie musiał wybrać – zmartwić mamę albo wyprzeć się "mężczyzny" w sobie. Hm, on, Wład, z łatwością złoży w ofierze "mężczyznę". Po kiego diabła taki "mężczyzna" komu?

Miał jedenaście lat.

Student skrzywił się, jakby podsunął mu ktoś pod nos coś zepsutego i na zawsze zerwał znajomość z "synalkiem" i z "oczkiem w głowie mamusi". Ale Wład wcale nie żałował utraconej znajomości. Po prostu, studentowi na pewno nie ułożyły się stosunki z własnymi rodzicami...

Dopiero teraz, leżąc w pościeli, Wład zauważył, poczuł całym sobą, że mama jest zakłopotana i zmartwiona. I chce pójść do szkoły – ale nie po to, żeby poskarżyć się dyrektorowi, nie po to, żeby osobiście włączyć się do bójki i złoić skórę wszystkim szkolnym "kukułkom", nie biorąc pod uwagę, kto ma rację, a kto jest winny.

I jak chce wypytać Włada, ale powstrzymuje się. Milczy.

– Mamo – odezwał się Wład.

Podeszła. Milcząc, usiadła na skraju łóżka.



Czytaj dalej...




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
SPAM(ientnika)
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Dominika Repeczko
Piotr K. Schmidtke
Satan
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
W. Podrzucki
Tadeusz Oszubski
Tomasz Pacyński
Zbigniew Jankowski
Ďuro Červenák
P. Nowakowski
Marcin Pielesh
Adam Cebula
XXX
Marcin Mortka
Andrzej Zimniak
Brian W. Aldiss
Ian Watson
J. Grzędowicz
M. i S. Diaczenko
Brian W. Aldiss
T.Noel, D.Brykalski
Raport nr 1
 
< 50 >