strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Marina i Siergiej Diaczenko NA CO WYDAĆ KASĘ
<<<strona 51>>>

 

Dolina sumienia (2)

(fragment)

 

 

* * * 

 

Minęło pięć dni. Na dworze czuło się, że jest coraz cieplej. Siniaki kolejny już raz zmieniały swój kolor, gardło uspokoiło się i prawie nie bolało, ale co najbardziej nieprzyjemne, spadła temperatura – słupek rtęci zatrzymał się na wysokości trzydziestu sześciu i pięciu. Zaklinanie termometru, jak to mają w zwyczaju leniwi uczniowie, Wład uważał za poniżej swojej godności.

Wstawać mu się nie chciało. Przykre określenie – "reżim pościelowy", zamieniło się tym razem w schronienie, w coś przyjemnego, chomikową norę pod tonami śniegu i Wład leżał w tej norze, z przyciągniętymi do brzucha kolanami i z ukrytą głową. Kiedy myślał o szkole, chwytała go za serce jakaś tęsknota, widziana w szarobrunatnych kolorach, podobna do starej, spalonej fotografii.

Mama, jak dawniej, o nic nie pytała. Czekała, aż Wład sam zacznie mówić. Ale tym razem nie było to takie proste i Wład wahał się. Nie chciał przerzucać swoich problemów na barki mamy. Przecież ona nie pójdzie za niego bić się z Kukułką, to oczywiste...

Dymek dzwonił codziennie, ale Wład prosił go, aby na razie nie przychodził. Dymkowi nie trzeba było dwa razy czegoś powtarzać, znał takt i więcej nie nalegał.

Lekarz także był dobrze wychowany, ale od jego wizyty wykręcić się nie udało.

– Jak się czujesz – spytał?

Wład wzruszył ramionami.

– Dobrze, mogę dać ci jeszcze trzy dni zwolnienia – powiedział lekarz półgłosem, kiedy mama wyszła po coś do kuchni. – Ale ani dnia więcej, rozumiesz? Z problemami trzeba sobie, tak czy owak, jakoś samemu radzić...

Wład kiwnął głową. Lekarz wstał, w przedpokoju pożegnał się jeszcze z mamą i wyszedł.

– Może zadzwonisz do kogoś i odpiszesz lekcje? – spytała mama.

– Dobrze – odparł Wład.

W tym momencie zadźwięczał telefon.

– Do ciebie – powiedziała mama.

– Dymek?

– Nie, jakaś dziewczyna...

Z jakimś nieprzyjemnym przeczuciem Wład wziął z jej ręki ciężką, nie nagrzaną jeszcze słuchawkę.

– Cześć – odezwał się znajomy, ale jakby napięty głos. – Mówi Marta Czysta... Co tam u ciebie, jak się czujesz?

– Dobrze – powiedział Wład. – Mam anginę.

– Aha – głos nie wiadomo czemu, posmutniał. – A kiedy przyjdziesz do szkoły?

– Nie wiem, chyba nieprędko – skłamał Wład.

– Rozumiem – głos po drugiej stronie wprost zadrżał od napięcia.

Wład wyobraził sobie, jak zupełnie czysta, bez winy, Marta, siedzi przywiązana do stołu i z przyłożoną lufą pistoletu do głowy, zadaje mu głupie pytania. – Naprawdę jesteś ciężko chory, powiedz?

– Mówię ci, mam anginę...

– To może przynieść ci zeszyty?

Władowi wydało się to śmieszne. Zakochała się, czy co? Czysta?!

– Nie trzeba – powiedział sztywno. – Sorry, nie mogę dłużej rozmawiać.

I odłożył słuchawkę.

 

* * *

 

Telefon od Marty nie dawał mu spokoju chyba z półtorej godziny – do samego zmroku. Chociaż, z drugiej strony, humor mu się poprawił – wyobraził sobie, że jego sława mimo wszystko istnieje, że rozeszła się po klasie i szkole, że każdego ranka dziewczyny czekają na niego przy wejściu i wzdychają – a może wreszcie przyjdzie?! A w oczach pierwszoklasistów wygląda nie jak pobity szczeniak, a jak człowiek, który stanął przeciwko Kukułce, śmiałek, który wcale nie boi się stawić czoła całej tej zgrai...

O ósmej wieczorem znowu odezwał się telefon. Druga koleżanka z klasy, Danka Stasow, pytała się o jego zdrowie.

"Umówiły się, czy co?", prawie z radością pomyślał Wład, powtarzając prawie słowo w słowo to, co powiedział Marcie Czystej.

Mama przestała się krzątać i usiadła pograć z Władem w szachy. Dziwne, ale oprócz przyzwyczajenia, nie odczuwał żadnej przyjemności z gry – cały czas o czymś myślał, nie mógł opędzić się od myślenia, która z dziewczyn jest ładniejsza... Marta, czy Danka, która ma większe oczy, no i w ogóle...

– Twój ruch – kolejny już raz napomknęła mama. – Grasz czy nie, co z tobą?

W tym momencie telefon znowu zadzwonił.

– Wład, to ty? Jak się czujesz?

Już prawie się nie zdziwił.

Dzwoniły jedna za drugą – dziewczyny z jego klasy, zarówno te, z którymi się przyjaźnił, jak i te, z którymi nie zamieniał ani słowa, te, które potajemnie wzdychały do niego i te, które nie przegapiały żadnej okazji, żeby zmieszać go z błotem. Dzwoniły i pytały, jak się czuje. Prawie wszystkie – Wład zwrócił na to uwagę – miały wystraszone, niekiedy, jak mu się wydawało, na granicy płaczu głosy.

W końcu zdenerwował się. Kpią sobie, czy co? Pewnie podjudzone przez Kukułkę. Ale przecież połowa z nich nigdy nie usługiwała Kukułce...

Potem zadzwonił Żdan. Długo tłumaczył się ze swojego zdenerwowania. Chciał biegać za lekarstwami, przynieść zeszyty, czy coś jeszcze. Miód na przykład – mówił – jest dobry na...

A jednak sława, uznanie?!

Wład podziękował uprzejmie Żdanowi za troskę i, narzekając na ból gardła, czym prędzej przerwał rozmowę. Coś w głosie Żdana... coś pokornego, tkliwego... przeszkadzało mu cieszyć się jak należy swoim triumfem.

Ledwo pożegnał się ze Żdanem, a już przekręcił do Dymka:

– Cześć stary, słuchaj no, gadaj, co tam w szkole?

– Eee, nic ciekawego – odezwał się trochę zdziwiony Dymek.

Ale to zdziwienie Dymka wydało się Władowi też podejrzane...

Wład chwilę wahał się, mówić mu o telefonach od dziewczyn czy nie mówić?

– Ile można siedzieć przy telefonie? – odezwała się mama.

– Sorry – szybko powiedział Wład. – Odganiają mnie od telefonu... No to na razie, cześć!

I odłożył słuchawkę.

Mama tymczasem poszła do kuchni, a o szachach jakoś oboje zapomnieli. Wład położył się z książką, ale dosłownie po paru minutach telefon znowu zawarczał.

– Witaj mój kochanieńki, czy to od ciebie wszyscy nauczyli się całować, powiedz?

Głos Lenki Rybołów był bardzo wesoły, jakiś taki celuloidowo – radosny, jak u gadającej lalki.

– Dajcie mi wszystkie święty spokój! – wybuchnął Wład i odłożył słuchawkę.

– A ty co? – oburzyła się mama, kiedy wróciła do pokoju. – Do dziewczyny, takim tonem?!

– To Lenka Rybołów – wycedził przez zęby Wład.

I w tym momencie po raz kolejny zadzwonił telefon. Władem wstrząsnęło.

– Odbierz! – poprosił mamę i ukrył głowę pod poduszką

– Tak – dziwiła się mama, stojąc za cienkimi ścianami jego legowiska. – Nie, jeszcze kilka dni będzie w domu... A kto pyta? Lina? Ach, Lina...

Wład zatkał uszy.

Wszystko to jest ukartowane. To głupie przedstawienie przygotowane przez Kukułkę. Nawet w domu go dopadli, nie mogli trzy dni poczekać... I Żdan razem z nimi! Chociaż, nie ma czemu się dziwić... Ale – Marta? Z Kukułką?! Brednie, wyssane z palca.

I nawet Dymek! Nie, Dymek nie odważyłby się mu skłamać. I nie mógł niczego nie zauważyć, przecież nie jest ślepy...

O wpół do dziesiątej znowu trzeba było odebrać telefon.

– Co ty się tak dziwisz? – ze zdziwieniem pytała mama. – W moich czasach było normalne, żeby uczniowie z jednej klasy pytali się o swoje zdrowie... Bywało, że dzwonili wiele razy w ciągu dnia...

– Wszyscy? – sarkastycznie rzucił Wład.

– Może nie wszyscy – spokojnie odpowiedziała mama. Ale przecież i do ciebie nie wszyscy dzwonili, prawda?

Wład zamyślił się. Zadzwoniły do niego prawie wszystkie dziewczyny z klasy... Z chłopaków tylko Żdan, jeśli nie liczyć Dymka.

– Widzę, że masz powodzenie u dziewczyn – dalej ciągnęła mama. – Według mnie, to bardzo dobrze, cieszę się, przecież zwykle młode dziewczyny wolą starszych chłopaków...

– Ale mamo, oni sobie kpią ze mnie – nie zgodził się Wład.

– Wcale tak nie myślę – po krótkiej przerwie dodała mama. – I nie jestem, chyba aż taka głupia, prawda? Ta dziewczyna, której ty tak nie lubisz, Lina, zdaje się, tak?... Ona się nie wyśmiewała. Była raczej zmieszana... Było jej niezręcznie, udawała wesołą, chociaż słychać było, że nie jest jej do śmiechu... Nie wygłupiała się. W każdym bądź razie, tak mi się zdawało.

Wład wiedział, że normalna dziewczyna, nawet bardzo zadurzona, nigdy by do niego nie zadzwoniła po tym jego "Dajcie mi wszystkie święty spokój!" A Lina, czemu do niego zadzwoniła, hm?

"Przyłóż mu, przyłóż mu jeszcze!"

Nie podobało mu się to nagłe, ogólne zainteresowanie jego osobą. Postanowił jak najszybciej zasnąć.

 

* * * 

 

Następnego dnia rano mama poszła do pracy, a Wład został sam w domu. Pod nieobecność mamy nie myślał, żeby leżeć w łóżku, tym bardziej, że z choroby, prawdę mówiąc, dawno już się wyleczył. Siadając przy biurku, wyjął z górnej szuflady gruby zeszyt w żółtej, ceratowej okładce, przekartkował pierwszych kilka stron, zapisanych drobnym, nierównym pismem, przeczytał ostatnie linijki: ...i chłopcy pobiegli do domu, żeby zdążyć na czas. Nagle, cyferblat na ręce Jurki zapłonął czerwonym światłem i znajomy głos odezwał się: Mamy awarię, jesteśmy na dachu! Potrzebujemy waszej pomocy! Koniec trzeciej części.

Wład uśmiechnął się, czując jak podnosi się w nim przyjemna, przeszywająca go dreszczem, fala. Od jakiegoś czasu pisanie historii było dla niego nie mniej interesujące, jak ich czytanie. A może nawet bardziej...

Nerwowo zacierając dłonie i zagryzając wargi, zapisał na środku następującą treść: Część czwarta.

Na ostatnim półpiętrze, przed samym wyjściem na dach, stał człowiek w skórzanym płaszczu. Chłopcy odskoczyli, ale było już za późno. Mężczyzna odwrócił głowę – oczy błyszczały czerwonym...

I wyobraziwszy sobie ten widok, Wład już gotów był zatrząść się od rozkosznego strachu – kiedy w przedpokoju rozległ się dzwonek do drzwi.

Wład przestraszył się. Przy mamie dzwonek dźwięczał zupełnie inaczej, łagodnie, jak ciche stukanie do drzwi, ale teraz, kiedy jej nie było – był to mrożący krew w żyłach skowyt, podobny do dudnienia podkuwanych butów i walenia pudowych pięści w skórzanych rękawicach.

Mężczyzna odwrócił głowę – oczy błyszczały czerwonym... Wład wstał od stołu. Z niespokojnie bijącym sercem podszedł do okna i delikatnie – żeby tylko nikt nie zauważył – wyjrzał na zewnątrz przez firankę.

Nie spodziewał się, że zobaczy kogoś interesującego, mógł to być spóźniony ślusarz, listonosz z telegramem, dzielnicowy, ale nic z tych rzeczy. Pod drzwiami stał Dymek Szydło, we własnej osobie! A przecież lekcje dopiero co się zaczęły.

Wład aż podskoczył z zachwytu i szybko zbiegł na dół, dając susy co drugi schodek. Otworzył drzwi:

– Wchodź, dalej! Co jest, zwiałeś z lekcji?

Dymek zmieszał się i uśmiechnął.

Wład nie próbował nawet ukrywać, jak się cieszy. A cieszył się strasznie, bardzo tęsknił za Dymkiem. Ile było do opowiadania...

Dymek uścisnął wyciągniętą rękę Włada, wyjął torebkę z dwoma poobijanymi jabłkami, cofnął się i kręcąc głową powiedział:

– Nie, tylko na fizę nie poszedłem. Muszę jeszcze wrócić na botanikę. Ja tylko tak, na chwilę... Jabłka ci przyniosłem. Masz, jedz, kuruj się.

– Już mi lepiej – Wład potarł palcem o czubek nosa i nie wiadomo dlaczego zaczerwienił się.

– To co, można już teraz do ciebie przychodzić? – rzeczowo dorzucił Dymek.

– No pewnie!

– To w takim razie, do zobaczenia, trzymaj się!

I Dymek zmył się, nie wypiwszy herbaty, a Wład jeszcze przez długi czas był w podniosłym, uroczystym nastroju: patrzcie no, czego ludzie nie robią dla przyjaźni! Z fizyki uciekają!

Umył jabłka i w zamyśleniu zjadł jedno za drugim. Zapisał trzy stroniczki w zeszycie – o tym, jak chłopcy ni z tego, ni z owego, stali się więźniami owego mężczyzny (w istocie – robota!) w skórzanym płaszczu i z czerwonymi oczami. Po chwili przestał jednak pisać. Próbował zebrać myśli, skoczył na kanapę, oparł się łokciami o parapet i zaczął patrzeć na ulicę. W niewielkim sklepiku naprzeciwko sprzedawano owoce, przetoczył się do połowy pusty autobus, przejechał listonosz na motorowerze...

Do drzwi sklepiku podeszły dwie dziewczyny, chyba koleżanki z jego klasy. Były nałogowymi wagarowiczkami, nic im nie stało na przeszkodzie urwać się z lekcji, znaleźć jakieś ustronne miejsce, żeby zakurzyć na przykład albo zwyczajnie poplotkować...

Ale dlaczego to ustronne miejsce znalazły akurat naprzeciwko okien jego mieszkania? Dlaczego w środku dnia nagle była im potrzebna cebula i buraki, a nie przeżuta kartka czy lody, jak to zwykle bywało?

Dziewczyny weszły do środka. Przez matową szybę Wład widział, jak stoją przy ladzie i coś kupują (marchewkę?), potem odwracają się, żeby wyjść...

Teraz obie stały przed drzwiami sklepiku i patrzyły prosto w okna Włada. Zobaczyły go tam, uśmiechnęły się i zamachały rękami. Przechodzący obok mężczyzna przyglądał się im ze zdumieniem. Wład zrobił minę i zaciągnął firankę.

Dosłownie po kilku sekundach rozległ się dzwonek. Wład wyjrzał – obie ślicznotki stały pod drzwiami. Przypomniał sobie opowieść któregoś z chłopców o tym, jak nieproszonych gości polewali przez dziurkę od klucza, wykorzystując do tego gumową pompkę.

Gdzie mama trzymała taką pompkę? A tak w ogóle, to ma swój honor, nie jest już dzieckiem. Same odejdą, trzeba tylko chwilę poczekać, nie zwracać uwagi.

Dzwonek przeszywał uszy. Wytrzymawszy jeszcze trzy minuty, Wład zszedł na dół. Dziwne, ale dziewczyn nie odepchnął jego wygląd. A nawet przeciwnie, nie wiadomo czemu, rozweseliły się:

– Chcesz marchewki?

– Nie, dzięki.

– Weź, na anginę bardzo pomaga marchewka...

– A na bezczelność co pomaga?

– Dobra już, uspokój się, tak w ogóle, to nie szłyśmy do ciebie – powiedziały jednym głosem. Spojrzały na siebie i znowu, jak na zawołanie, przemówiły:

– Idziemy do sklepu...

– No to cześć – Wład trzasnął drzwiami, postał jeszcze chwilę w przedpokoju, czekając na dzwonek, ale dziewczyny widocznie zmyły się. Ulotniły, jak dym.

 

* * *

 

O wpół do drugiej, kiedy skończyły się lekcje, goście zwalali się jeden za drugim. Powtórzyła się wczorajsza historia, tyle, że z dzwonkami – jeżeli słuchawkę można odłożyć w dowolnym momencie, to dzwonka do drzwi tak łatwo się nie wyłączy.

Po piątej z kolei wizycie (Ignaca Sikory, w klasie siedzącego za plecami Włada i zawsze fałszującego prace kontrolne), Wład wykręcił korek w elektrycznym liczniku. Przestała chodzić lodówka, zgasła podręczna lampka. Wład szczelnie zaciągnął zasłony, ułożył się na kanapie i przez dziury w materiale (wcześniej były tam trzy, ale czwartą trzeba było zrobić dla lepszego widoku) dalej zaczął obserwować, co się dzieje na zewnątrz, za oknem.

W sklepiku z warzywami kupowały coś trzy jego koleżanki z klasy i jeden kolega. Dwie inne dziewczyny sprawiały wrażenie, że czekają na przystanku na autobus. Wład zauważył, jak nieprzyjemną niespodzianką dla każdego z "detektywów" było spotkanie z konkurentami. Jak najpierw odwracali się i chowali, a zaraz potem sprawiali wrażenie, że trafili tu przez przypadek...

Zapadł zmierzch. Pod oknem zebrało się około piętnastu osób. Byli tu: Supczyk i Klaun, Gasnący Gleb i przyjaciele Kukułki, i Lenka Rybołów, i Żdan, i Marta Czysta, i Danka... Połowa klasy. I wszyscy stali i patrzyli w okna. W pewnym momencie Wład pomyślał ze strachem: a co mama na to powie?! Kiedy przyjdzie z pracy, zobaczy, że w domu ciemno, tłum na dole... co może sobie wtedy pomyśleć?!

Zapaliły się latarnie. Wład nie słyszał, o czym rozmawiali jego koledzy i koleżanki z klasy, nie widział też, że są posępni i niezadowoleni. Doszło do bójki między Supczykiem, a Klaunem, Lenka odpowiedziała na zaczepkę Gleba, a ten nie miał odwagi się zrewanżować. Co oni ode mnie chcą, myślał Wład, o co im tak naprawdę chodzi, co ja im zrobiłem...

Był już bliski temu, żeby otworzyć lufcik i zrzucić na gości donicę z aloesem, kiedy na scenę wkroczył nowy bohater. Nauczyciel matematyki i fizyki, ten sam, z którego lekcji zwiał dzisiaj Dymek Szydło.

Matematyk szedł chodnikiem, patrzył na numery domów i porównywał je z tymi, zapisanymi w notesie. Wład na zawsze zapamiętał, jaki miał przy tym wyraz twarzy – nauczyciel był bardzo skupiony, wyglądał jak chirurg przed operacją i nie było mu z tym do twarzy. (Matematyk podobny był do pluszowego gnoma, miękki, z okrągłym nosem i okrągłymi policzkami. Temu z uczniów, który pozwalał sobie na wprowadzenie w błąd tej karmelkowej fizjonomii, niełatwo potem było wyciągnąć się, choćby na czwórkę. Nauczyciel, z zasady był kłótliwy i pamiętliwy, a uczniów swoich kochał tak, jak ogień kocha wióry).

Kiedy matematyk zobaczył swoich wychowanków przed drzwiami domu Włada, z jego twarzy zniknęło zatroskanie i na sekundę pojawiło się osłupienie. Na szczęście szybko się opanował. Wład, obserwując go z okna przez dziurę w firance przypuszczał, że nauczyciel chwali teraz wszystkich znajomych Kukułki za okazywanie koledze takiego zainteresowania i cieszy się, że tak dużo znajomych przyszło do niego w odwiedziny. Dziwne tylko, że chory nie otwiera, nie daje żadnych znaków życia, jakby nie było go w domu...

Matematyk odważnie wszedł na próg, pod drzwi i zdecydowanie nacisnął martwy guzik dzwonka.

Żadnego dźwięku, nic, cisza. A nawet przeciwnie, cisza jakby naumyślnie się jeszcze spotęgowała.

Wład opuścił nogi z kanapy.

Matematyka nie była jego mocną stroną. Do tej pory tylko ich wzajemny szacunek wobec siebie, jego i nauczyciela, pozwalał mu nie spaść do poziomu miernej trójki.

Kiedy drzwi w końcu otworzyły się, nauczyciel mimowolnie odskoczył. Jego małe oczy powiększyły się. Ale już po chwili pośpiesznie ruszył do przodu, jakby lękając się, że Wład zatrzaśnie drzwi tuż przed jego nosem.

A za plecami nauczyciela tłoczyli się uczniowie. Stali ściśnięci, jak w autobusie w godzinach szczytu, chociaż miejsca na chodniku i pod domem było sporo, starczyłoby dla wszystkich. Kilka razy nawet potrącili matematyka, ale on jakby tego nie zauważył.

– U nas nie ma światła – odpowiedział Wład na wszystkie te chciwe, pytające i zdziwione spojrzenia. – Światło nam wyłączyli.

Matematyk rozpromienił się. Te słowa, widać było, wyraźnie sprawiły mu ulgę, jakby ktoś mu zdjął kamień z serca.

– Koledzy i koleżanki przyszli do ciebie w odwiedziny... A u ciebie, okazuje się, że nie ma światła!

– Jestem sam w domu, mamy nie ma, jest w pracy – powiedział Wład.

Matematyk zmieszał się.

Niewątpliwie dotarło teraz to do niego, zobaczył całą tę sytuację z drugiej strony: wieczór, chore dziecko, samo w domu, brak światła i tłum kolegów i koleżanek z nauczycielem na czele, wszyscy, prawie dobijający się do drzwi...

– Przyszliśmy pewnie nie w porę – powiedział matematyk. Ulgę na jego twarzy zastąpił udawany niepokój. – Ale telefon był cały czas zajęty, więc sam rozumiesz. Powiedz Władziu, jak się czujesz?

Wład stał w drzwiach w trykotowym, sportowym ubraniu. Wiosenny wiatr wcale nie był ciepły.

– Jeszcze nie najlepiej – odparł Wład.

Widział, jak jego najbardziej zuchwali koledzy i koleżanki, ci sami, którzy wcześniej, stojąc z przodu, ledwo co nie przewrócili nauczyciela, teraz porozchodzili się na boki, cofnęli się, ustępując miejsca innym ciekawskim. Widział też, z jakim niedowierzaniem patrzy na niego Lenka Rybołów – jakby dopiero teraz rozpoznając świeże piegi na jego nosie czy słabo zarysowane brwi, jak często przebiera rzęsami Marta Czysta – jakby od podmuchów silnego wiatru.

– No dobrze, to zmykaj już teraz do łóżka i odpoczywaj – powiedział matematyk. – Ale zaraz, chwilę, jeżeli nie ma światła... a mama jest w pracy... może w takim razie możemy jakoś ci pomóc?

– Nie, to nic takiego, korek się przepalił – odparł Wład.

– A, to drobnostka – nauczyciel ożywił się. – Dzieci, gdzie tu jest w pobliżu jakiś sklep? Chyba jeszcze nie będzie zamknięte, trzeba kupić bezpiecznik.

– Nie, dziękuję, naprawdę, mama na pewno przyniesie – szybko rzucił Wład.

Obok nauczyciela stali już teraz tylko Żdan, Gleb i dwie dziewczyny. Większość gości przeniosła się na pobliski przystanek autobusowy. Supczyk i Klaun, nie kryjąc się, zapalili...

– No to wracaj szybko do zdrowia – rzekł na odchodnym nauczyciel.

A Żdan nieoczekiwanie wyciągnął rękę i żegnając się, dotknął wypłowiałego, Władowego rękawa.

 

* * * 

 

– Tak, to dziwne i piękne zarazem – powiedział Dymek. Wiesz, myślę, że to z powodu Kukułki. Żeby aż takie zainteresowanie, w pale się nie mieści. Mówi się, że go prawie w ścianę wgniotłeś. Sam widziałem, jakie ma limo pod okiem...

– Nikogo nie wgniotłem – z żalem w głosie odparł Wład. – Tylko raz go dotknąłem... może dwa. A dalej to już nie wiem, jak to się stało, naprawdę... A tak w ogóle, to biły się tam chyba ze dwie czy trzy osoby i jeszcze około dziesięciu dopingowało. Lenka Rybołów na przykład...

– A właśnie, nie wiem, czy wiesz, Lenka będzie prawdopodobnie chodziła do innej szkoły – powiedział Dymek. – Rodzice ją przenieśli.

– Tak? – ucieszył się Wład.

I zaraz zawstydził się tej swojej radości.

No popatrzcie...

 

* * *

 

Wszyscy nauczyciele, nawet ci, którzy wcześniej byli zupełnie obojętni wobec Włada, nie wiadomo czemu, cieszyli się z jego powrotu. Ledwo przestąpiwszy próg szkoły, przyjrzawszy się klasie i zobaczywszy Włada na swoim miejscu, w ławce, nie mogli powstrzymać się od uśmiechu na twarzy:

– Władziu, no nareszcie jesteś! Powiedz, jak się dzisiaj czujesz?

Wład wiedział, że życzliwości nauczycieli lepiej nie lekceważyć i za każdym razem odpowiadał pokornie:

– Dziękuję, coraz lepiej... Nie mam już temperatury...

Po tym, co stało się z Kukułką, niczemu się już nie dziwił.

 

* * * 

 

Wład czekał na to spotkanie. Był do niego przygotowany i zarazem nie był. Bał się. Trzęsąc się jak zając, czekał na pierwsze mętne spojrzenie, na pierwszą przeżutą kulkę papieru na swojej teczce, pierwszy uśmieszek, pierwsze szturchnięcie...

Wszedł do klasy – i od razu nadział się na Kukułkę. Ten, grzebał w torbie, czegoś szukając... Usłyszawszy kroki Włada, wyprostował się, obrócił...

I uśmiechnął się.

Nikt wcześniej chyba nie widział, jak uśmiecha się Kukułka. To znaczy, radość z powodu podłożenia komuś nogi, owszem, zdarzała się, ale tym razem była to inna radość. Teraz Kukułka naprawdę się uśmiechnął i od razu stał się jakby o trzy lata młodszy, jego twarz na moment rozjaśniła się, wydała się sympatyczna, ludzka...

I, jakby przestraszywszy się tego, Kukułka znów zgarbił się, zaczął grzebać w torbie i czegoś tam szukać, chociaż wiadomo było, że szukać nie ma czego.

Wład doszedł spokojnie do swojej ławki i usiadł...

Miał dwanaście lat. Oczywiście, nie zrozumiał wtedy, co się stało.

Co więcej – on, taki pomyleniec, bez piątej klepki, nawet był zadowolony z takiego obrotu rzeczy.




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
SPAM(ientnika)
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Dominika Repeczko
Piotr K. Schmidtke
Satan
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
W. Podrzucki
Tadeusz Oszubski
Tomasz Pacyński
Zbigniew Jankowski
Ďuro Červenák
P. Nowakowski
Marcin Pielesh
Adam Cebula
XXX
Marcin Mortka
Andrzej Zimniak
Brian W. Aldiss
Ian Watson
J. Grzędowicz
M. i S. Diaczenko
Brian W. Aldiss
T.Noel, D.Brykalski
Raport nr 1
 
< 51 >