strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Recenzje
<<<strona 07>>>

 

Recenzje (1)

 

 


Książka

I tylko Zaana żal

 

Na drugi tom powieści o księżniczce Achai przyszło nam czekać podobnie długo jak na pierwszy. Pomimo że zapowiedzi mówiły o pierwszym kwartale 2003 r., książka ukazała się niemal dokładnie w rok po pierwszej części. O ile poprzednio Achaja była pełnym zaskoczeniem, nie bardzo wiadomo było, czego można się spodziewać po dziesięcioletnim milczeniu Andrzeja Ziemiańskiego, to teraz mamy do czynienia z rozbuchanymi wręcz oczekiwaniami. Czy Autor im sprostał? Można powiedzieć, że tak, aczkolwiek... Ale po kolei.

Achaję pożegnaliśmy w dramatycznych okolicznościach, kiedy spotkała Siriusa i Zaana. Jednak te dwa wątki zaledwie krzyżują się na samym początku, później zaś akcja biegnie znowu trzema różnymi ścieżkami. W odróżnieniu do pierwszej części, akcenty nie są jednak rozłożone równomiernie, wątek Achai zdecydowanie dominuje. Meredith oraz spółka z bardzo ograniczoną odpowiedzialnością czyli Sirius i Zaan zostali zepchnięci, może nie na margines, ale z pewnością na drugi plan i w moim odczuciu zubożyło to książkę. Z drugiej strony, nie bardzo można coś wątkowi Achai zarzucić – akcja rwie ostro do przodu i zarzuca na zakrętach. Nasza bohaterka, upodlona w pierwszym tomie do granic wytrzymałości, teraz zaczyna z mozołem wspinać się po drabinie społecznej. Tutaj dochodzimy do drugiej istotnej różnicy – pierwszy tom przesiąknięty był cynizmem, by nie powiedzieć wręcz nihilizmem, teraz zza gradowych chmur znowu zaczyna świecić słońce. Okazuje się, że dla Achai wszystkie traumatyczne przeżycia z przeszłości stały się doskonałą szkołą życia. To już nie jest ta zahukana księżniczka, która po trafieniu do obozu rekrutów była poniewierana przez wszystkich wokół, teraz potrafi sobie poradzić w trudnych sytuacjach, które przecież nijak mają się do tego, co przeszła w niewoli luańskiej. Nie myślcie jednak, że teraz życie księżniczki usłane będzie różami, chociaż może w pewnym sensie tak jest, bo przecież róże oprócz pięknych kwiatów mają również kolce. Zdecydowanie więcej jest w drugim tomie tematyki związanej z armią i stosunkami w niej panującymi. Trzeba przyznać, że Ziemiański jest mistrzem w obnażaniu absurdów panujących w tej instytucji, z drugiej jednak strony widać zafascynowanie więzami braterstwa, czy może siostrzeństwa, które możliwe są tylko między towarzysz(k)ami broni. Wiąże się z tym również patos, którego trudno było się spodziewać, mając w pamięci pierwszy tom. Oprócz tego pojawiają się nowi bohaterowie, którzy w pewnym sensie rekompensują mniejszą aktywność Siriusa, Zaana i Mereditha. Na szczególną uwagę zasługuje generał Biafra – cyniczny i wyrachowany typ, któremu jednak trudno odmówić niewątpliwego uroku i charyzmy.

Podsumowując, wszyscy, którym pierwszy tom przypadł do gustu, nie powinni wahać się ani przez chwilę. Co prawda, druga część różni się od tego, z czym mieliśmy do czynienia wcześniej, ale nie są to różnice, które można by określić mianem wad. Podobieństw jest jednak dużo: tak jak poprzednio książka pełna jest scen, wywołujących salwy śmiechu; podobny jest też język, jakim posługują się bohaterowie, pełen wulgaryzmów i dosadnych określeń (co wielu uznaje za wadę). Na koniec chciałbym zachęcić do lektury tych, którzy nie czytali pierwszego tomu, oczywiście po kolei, bo rozpoczynanie znajomości z Achają od drugiego tomu mija się z celem. Zachętę niech stanowi fakt, że pierwszy tom przygód księżniczki nominowany był do tegorocznego Zajdla w kategorii powieść oraz to, że początkowo każda ilość książki sprzedawała się na pniu – wydawca nie spodziewał się takiego zainteresowania i konieczny był dodruk, sytuacja uspokoiła się dopiero po kilku tygodniach.. Polecam recenzję pierwszego tomu, która ukazała się w 24. numerze Fahrenheita. Znajdziecie ją tutaj. Na sam koniec dobra wiadomość, na dole ostatniej strony widnieją trzy litery – c.d.n. Jest też nadzieja, że na trzecią część nie będzie trzeba czekać tak długo jak na poprzednie. Fabryka Słów jako termin wydania podaje drugi kwartał 2004 r., i tym razem wydaje się to dość prawdopodobne.

 

Tomek Kopyra

 

Andrzej Ziemiański

Achaja tom 2.

Fabryka Słów 2003

Stron: 560

Cena:29,90 zł

 


Książka

Uwaga, trzeszczy!

 

Co trzeszczy? – ano kołek do zawieszania niewiary. Na samym początku, kiedy to świat opisywany zaczyna być boleśnie niespójny na poziomie realiów. Bo też pomysł może i niezły, by podróże w czasie odbywały się na zasadzie "virtual reality". Zamysłem autorskim było zapewne uniknięcie wszelkich "paradoksów dziadka" czy też pradziadka przy saniach. Ograniczenie interakcji teoretycznie powinno w tym pomóc. Nie pomaga.

Trzeszczeć zaczyna szybko. Niby bohater, o przykro się kojarzącym nazwisku Bush przemieszcza się temporalnie za pomocą środków psychotropowych, jego ciało pozostaje gdzieś w naszej rzeczywistości. Jest tylko obserwatorem, nie może wpływać w żaden sposób na to, co ogląda. Nie może się kontaktować z nikim, kto jest spoza jego linii czasowej. Za to może z tymi, którzy pochodzą z jego czasów. I kontaktuje się, jak najbardziej, nawet intensywnie.

I robi się niespójnie. Bo po cóż opisy, jak to nogi wędrowca grzęzną pod poziomem gruntu, bo coś się tam z tymi epokami, a co za tym idzie i z geologią słabo zsynchronizowało? Po cóż podkreślać co i rusz, że nic nie może dotknąć, na nic wpłynąć? Skoro i tak jesteśmy za chwilę uraczeni opisami rozbijania namiotu, wcale nie wirtualnego i spożywania również boleśnie realnych konserw? Owszem, może to miał być taki pre-matrix, i konserwa też wyhalucynowana, ale to zgrzyta.

Podróże w czasie są ucieczką przed paskudną rzeczywistością. Przed wszelkimi plagami tego świata, przeludnieniem, dyktaturą itd. W tle mamy dyktaturę, w założeniu paskudną, a wyprawy temporalne stają się przedmiotem walki. I z tym też problem. Bo nie bardzo wiadomo, o co tu walczyć. A i dyktatura taka bardziej papierowa i schematyczna. Przypomina dość tę opisaną pokrótce w Siwobrodym. Czyżby recykling?

Nie jest to bez wątpienia najlepsza powieść Aldissa. Nie przekonuje, działania bohatera śledzimy obojętnie, potem z coraz bardziej rosnącym zniecierpliwieniem. Bo i też intryga komplikuje się, z czasem nadmiernie. Nie ma Aldiss tej lekkości pisania o podróżach w czasie, co chociażby Wyndham, który paradoksów nie unikał, przeciwnie, były osią fabuły jego licznych opowiadań. Nie znajdziemy spokojnej nostalgii Clifforda Simaka czy drapieżności halucynacyjnych wizji Dicka. Ani też czegoś głębszego, bo też opisana historia nie prowadzi do refleksji.

Jak widać, czas wcale nie jest najprostszą rzeczą.

Powieść sprawia wrażenie, że autor, znakomity skądinąd, nagle zapuścił się nie na swój teren. I, co gorsza, na owym terenie chce dorównać tubylcom. Gdzieś zatraca się przez to oryginalność Aldissa, jego niepowtarzalny i trudny do podrobienia styl, klimat pisarstwa. Opowieść rozłazi się w szwach.

Książka na pół gwizdka, chciałoby się powiedzieć. I kiedy już dobrniemy do sedna sprawy, kiedy zaczyna się wszystko wyjaśniać, kiedy pojawia się wreszcie coś, co w założeniu pewnie było tym rewelacyjnym pomysłem na powieść – nie zdradzę wiele, bo i na czwartej stronie okładki napisano, że czas porusza się wstecz – to już nie będziemy tym zbytnio poruszeni. Ani wstecz, ani naprzód.

Niewątpliwie dzieło wydawania wszystkich książek danego autora jest dziełem zbożnym. Ale mnie, wychowanemu jednak w czasach, kiedy z zasady wydawało się niewiele, więc i dobór był staranniejszy, przynosi to często rozczarowania. Nie inaczej i tym razem.

Kryptozoik to coś dla fanów gatunku, albo samego Briana Aldissa. Dla kogoś o mentalności kolekcjonera, który musi mieć kompletną dyskografię zespołu włącznie z bootlegiem z koncertu w Pcimiu Dolnym, kiedy to basista przyciął sobie palec w drzwiach, a wokalista miał bronchit. Co daje brzmienie inne, gorsze wprawdzie, ale niepowtarzalne.

Pozostali mogą spokojnie pominąć, bez szkody. Powinni Aldissa poznawać z Cieplarni czy Non-stop, z tematyki, w której czuł się dużo lepiej.

I jeszcze uwaga na temat wydania. Powieść jest w miarę starannie zredagowana, nie odnosi się wrażenia, ze z komputera tłumacza poszła od razu do składu. Ale przydałaby się redakcja merytoryczna. Dinozaury naprawdę nie łaziły po trzcinach, trzcina to trawa, tylko większa i rośnie w wodzie. Warto wiedzieć, że wyrosła nieco później.

 

Tomasz Pacyński

 

Brian W. Aldiss

Kryptozoik

Wyd. Solaris, 2003

Stron: 227

Cena: 27,90

 


Książka

Fantastyczne pogranicze

 

Nie jest to fantastyka pełnokrwista, uszlachetniona futurystycznymi wizjami, czy bezmiarem kosmicznej pustki. Raczej psychologiczne studium, w którym zaczerpnięty spoza przyczynowo-skutkowej rzeczywistości element, służy za pretekst do budowania fabuły i tak zepchniętej na drugi plan przez obserwację stanów emocjonalnych bohaterów.

Dolina sumienia autorstwa Mariny i Siergieja Diaczenko opowiada o latach młodzieńczych i dorosłości człowieka naznaczonego niczym piętnem, ponadnaturalną zdolnością do przywiązywania ludzi. Piętnem, jako że to, co wielu zdawałoby się darem, Władowi Palaczowi jawi się przekleństwem. Owa tajemnicza umiejętność nie poddaje się bowiem żadnej kontroli, działa niezależnie od woli i pęta niewidzialnymi więzami każdego, kto zbyt długo przebywa w towarzystwie Włada. Próby zerwania mentalnych kajdanów oznaczają chorobę lub śmierć ofiary. Wybiera więc Wład życie w samotności i gdyby na tym się historia skończyła, mielibyśmy ckliwy moralitet o poświęceniu.

Diaczenkowie idą krok dalej i doprowadzają do konfrontacji dwóch postaw. Co się stanie, jeśli istnieje ktoś, kto jak Wład, potrafi uzależnić od siebie innych, ale miast wieść żywot pustelnika, wykorzystuje swoją zdolność z wyrachowaniem? – pytają. Co się stanie, jeśli ta dwójka złączy się wzajemnie?

Próbą znalezienia odpowiedzi na te pytania jest właśnie Dolina sumienia. To solidny kawałek prozy z pogranicza fantastyki i powieści psychologicznej, a więc zrozumiałej także dla czytelnika rzadko sięgającego po literaturę rozrywkową. Bo i nie o rozrywkę w tej powieści chodzi. Fabuła, jako się rzekło, nie jest wyszukana, akcja rozwija się powoli a wszystko upstrzone jest retrospekcjami, które w miarę rozwoju wydarzeń, przybliżają nas do pełniejszego zrozumienia, kim są bohaterowie, co nimi kieruje. Obserwują Diaczenkowie rozwój dwóch przeciwstawnych postaw od ich początków, aż po pełny rozkwit, a w końcu konfrontację. Czynią to w sposób godzien pochwał, bo choć bez fajerwerków, przykuwa ta książka uwagę, a gdy dobiega finiszu, nie pozostaje bez echa.

 

Rafał Ostuda

 

Marina i Siergiej Diaczenko

Dolina sumienia (Dolina sowiesti)

Przekład: Aleksander Pędziński

Solaris, Olsztyn 2003

Stron: 339

Cena: 33,90 zł

 


Książka

Dębski na t(r)opie

 

Bycie władcą ma wiele zalet. Oto można zażyczyć sobie, by śniadanie podano do łóżka, by nie składało się ono z czerstwej buły i odrobiny na wpół zjełczałego masła. Można też wezwać na dwór potężnego maga – Sodosa Skrępowanego. Bycie władcą bowiem, prócz licznych zalet, ma też i wielką wadę – trzeba się liczyć z tym, że ktoś, komu nie odpowiada osoba zasiadająca na tronie, zechce wynająć zabójcę, by zasiadającego zmienić. Wyjątkowo nieprzyjemnie robi się zaś, gdy owym zabójcą, jak donoszą informatorzy, ma być Xameleon – istota zdolna przyjąć cudzą postać i, nie budząc podejrzeń, zająć miejsce u boku władcy. Tylko mag może coś w tej sprawie zaradzić. Tak zaczyna się polowanie, misterna intryga i zwody na wszelkie możliwe sposoby, by zmiennokształtnego jak najszybciej wyłuskać spośród tłumu. Taki jest też początek nowej powieści Eugeniusza Dębskiego Tropem Xamelona.

Samego autora przedstawiać nie trzeba. Publikuje od lat, a szeroki dorobek obejmuje liczne opowiadania, kilkanaście powieści oraz tłumaczenia. Na firmamencie rodzimej fantastyki jest Dębski jedną z jasno świecących gwiazd, pisarzem przychylnie przyjmowanym przez czytelników, kojarzonym przede wszystkim z przygodami detektywa Owena Yeatesa oraz cyklem opowiadań o Hondelyku i Cadronie.

Tropem Xameleona to kontynuacja historii owej dwójki, znanej z opowiadań wchodzących w skład zbiorów Królewska roszadaZ powodu picia podłego piwa. Tym razem w bardziej obszernej, wielowątkowej formie.

Co rzuca się w oczy, to nieuniknione w takim przypadku spowolnienie tempa akcji. Nie są to dynamiczne, iskrzące utwory, w których Dębski zdaje się czuć jak ryba w wodzie. Tym niemniej nadal widoczny jest charakterystyczny rys, pozwalający poznać, że wciąż mamy do czynienia z gawędziarzem, który ze śmiertelną powagą potrafi opowiedzieć najbardziej niestworzoną historię, a słuchaczy i czytelników rozbawić do łez. Taka też jest ta powieść – zawikłana, intrygująca i naznaczona dębszczyzną. Jeśli więc ktoś polubił Hondelyka Xameleona i Cadrona, jego wiernego towarzysza – powinien sięgnąć i po tę pozycję. Warto.

 

Rafał Ostuda

 

Eugeniusz Dębski

Tropem Xameleona

Fabryka Słów, Lublin 2003

Stron: 485

Cena: 28 zł

 



Czytaj dalej...




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Od Redakcji
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Wywiad
W. Świdziniewski
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
Piotr K. Schmidtke
Tomasz Pacyński
Adam Cebula
Romuald Pawlak
Adam Cebula
Konrad Bańkowski
Adam Cebula
Zbigniew Zodaj
Tomasz Olczyk
Jerzy Grundkowski
Grzegorz Czerniak
Piotr Lenczowski
Miłosz Brzeziński
XXX
Dominika Materska
EuGeniusz Dębski
 
< 07 >