strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew
strona 07

Recenzje (2)



Książka

Warto było czekać!

 

Po baaardzo długich oczekiwaniach - według zapowiedzi miała być w lipcu - pod koniec grudnia wreszcie ukazała się nowa powieść Andrzeja Ziemiańskiego pt. "Achaja" (wszyscy, którzy nadal nie mogą jej nabyć, bo nie dotarła do księgarń, niech przyjmą wyrazy współczucia). Po wspaniałym come back'u na niwie opowiadań ("Bomba Heisenberga", "Waniliowe plantacje Wrocławia", nagrodzone Zajdlem "Autobahn nach Poznań" i dwóch opowiadaniach o Toy), mamy powrót w kategorii powieść. I od razu zaznaczę - "Achaja" według mnie jest jednym z najpoważniejszych kandydatów do nagrody fandomu za obecny rok.

Na pytanie, jaki reprezentuje gatunek, na usta ciśnie się odpowiedź "fantasy", czemu sam autor wielokrotnie zaprzeczał. Po lekturze pierwszego tomu można się jedynie domyślać, że jest to science-fiction w stylu Ursuli Le Guin, przy czym, przywołując to nazwisko, nie mam na myśli podobieństw w stylu czy akcji (ta u Ziemiańskiego pędzi, niczym 30-tonowa ciężarówka z niesprawnymi hamulcami), ale raczej sposób ukazania świata, w którym ludzkość znajduje się na wcześniejszym etapie rozwoju niż nasza Ziemia. Tym niemniej dla miłośników fantasy mam dobrą radę - pędźcie do księgarni i kupujcie jak najszybciej, nie będziecie rozczarowani, zwłaszcza, jeśli czujecie niedosyt po "Narrenturm". "Achai" pod względem tempa akcji, bogactwa świata, czy wyrazistości bohaterów bliżej do cyklu o Geralcie z Rivii, niż ostatniej powieści Andrzeja Sapkowskiego. Miłośnikom s-f polecam również, ale raczej nie spodziewajcie się statków kosmicznych, obcych i pokrewnych motywów, przynajmniej nie w pierwszym tomie. Później - kto wie?

Przechodząc jednak do meritum, książka jest obszerna (620 stron), złożona z trzech wątków, z których każdy skupiony jest wokół innego bohatera - właściwie można by z pierwszego tomu wykroić trzy niezależne powieści i byłyby to powieści bardzo dobre. Pierwszy z nich tyczy tytułowej Achai, księżniczki, która na skutek knowań "złej macochy" ląduje w armii jako zwykły szeregowiec. W wojsku, jak to w wojsku - jest fala, są durne rozkazy, no i od czasu do czasu wojna - ogólnie rzecz biorąc nie polecam tego sposobu spędzania wolnego czasu. Jest to jednak dopiero początek, na kartach książki Autor nie oszczędził naszej bohaterce niczego, ani tortur fizycznych, ani poniżenia, ani walki o przeżycie w realiach niemalże obozu koncentracyjnego. Warto równocześnie zaznaczyć, że z całą pewnością nie ma tu bezsensownego epatowania okrucieństwem, wszystkie wspomniane wydarzenia są uzasadnione i celowe. A ponieważ napisane jest to wspaniale, wielokrotnie podczas lektury było mi Achai naprawdę żal, co świadczy o tym, że można przenieść się w świat przedstawiony w powieści i zapomnieć o otaczającej nas rzeczywistości.

Drugi wątek, najbardziej tajemniczy, bowiem do końca nie wiadomo, o co właściwie chodzi, rozgrywa się wokół czarodzieja Merditha. Zaledwie zarysowane są pewne kwestie i postawione pytania, które pozwalają sądzić, że nie mamy do czynienia z szablonową fantasy. Wątek ten nie dorównuje tempem akcji ani opowieści o Achai, ani o parze bohaterów stanowiących trzon trzeciego nurtu powieści, jest jednak miłym przerywnikiem między pozostałymi dwoma, a ponadto można oczekiwać, że w kolejnym tomie zyska na znaczeniu.

Pozostała część książki poświęcona jest parze bohaterów, Siriusowi i Zaanowi. Ten pierwszy to zbiegły niewolnik o swoiście pojmowanej moralności, natomiast drugi - świątynny skryba, który, zafascynowany przygodami herosów, opisywanymi w eposach, postanawia dokonać czegoś, co zapisze jego imię w pamięci potomnych. Ta dwójka decyduje się na dokonanie "przekrętu stulecia" iście w stylu naszego Nikodema Dyzmy. Przygody Siriusa i Zaana niczym nie ustępują przygodom księżniczki i mam nadzieję, że w kontynuacji ich rola nie zostanie zepchnięta na boczny plan, bo byłoby to dla niej niewątpliwie szkodą.

Warto również wspomnieć o bardzo wyraziście zarysowanych postaciach drugoplanowych. Nie ma ich tu co prawda tak wiele, jak w cyklu o wiedźminie, są to jednak bohaterowie z krwi i kości. Moją szczególną sympatię wzbudzili Hekke - szermierz natchniony oraz Zyrion - lichwiarz.

Na sam koniec słów kilka o świecie, w którym dzieje się akcja powieści. Jak już wspomniałem, można przypuszczać, że dzieje się na jakiejś planecie, na której ludzkość znajduje się na poziomie naszego późnego antyku, który jednak nie chyli się ku upadkowi. Mamy więc państwa zorganizowane na modłę starożytnej Grecji czy też starożytnego Rzymu, dominującym rodzajem wojsk jest nadal piechota, a religią - religią politeistyczną. Właściwie w powieści występują trzy duże państwa - bloki polityczne bardzo od siebie różne. Mamy królestwo Troy z księstwami na wzór greckich polis, jest Imperium zbliżone do starożytnego Rzymu i zaledwie wspomniane państwo rządzone przez Amazonki, do którego - tak się przynajmniej wydaje- wiodą losy naszych bohaterów.

Po "Achai" nie spodziewałem się zbyt wiele, uczuciem, które mi towarzyszyło podczas lektury była raczej ciekawość, natomiast z większą niecierpliwości oczekiwałem powieści rozwijającej opowiadanie "Bomba Heisenberga". Jak będzie ta powieść wyglądała - na razie nie wiemy, ale "Achaję" mogę polecić wszystkim z czystym sumieniem. Mam nadzieję, że wydawca stanie na wysokości zadania i drugi tom ukaże się w miarę szybko, bo "Achaja" ma szansę odnieść ogromny sukces. Jeszcze na sam koniec wspomnę, że Fabryka Słów wydanie drugiego tomu "Achai" planuje na pierwszy kwartał 2003 roku, ale, sądząc po problemach z dystrybucją pierwszego, należy to raczej włożyć między bajki. Tym niemniej czekam z niecierpliwością.

 

Tomek "kopyr" Kopyra

 

Andrzej Ziemiański

Achaja, tom I

Fabryka Słów, 2002





Książka

Szybki numerek

 

Z pewnością nie ma to jak dobrze napisane, śmieszne, krótkie i wciągające książki fantastyczne. Człowiekowi od razu robi się cieplej na sercu po takiej lekturze, bla bla bla, etc. etc. Poprzednio tak właśnie opisałem fun-fantasy spisane przez Andrew Harmana, z przykrością jednak muszę stwierdzić, że tym razem zabrakło pomysłu.

Dostałem uprzednio upomnienie, słuszne zresztą, dotyczące porównań i klasyfikacji autorów pokroju Harmana i Pratchetta. W tym momencie całkowicie z własnej, nieprzymuszonej woli stwierdzam, iż jedynymi pisarzami, którzy wytrzymują porównanie do twórcy Świata Dysku są Adams czy McGirt, więc tę kwestię zostawię już w spokoju. W "666 stopniach Fahrenheita" mamy do czynienia z aż nadto zauważalnym spadkiem formy pisarskiej, czego nie spodziewałem się przy czwartej oddanej do druku i czternastej napisanej w życiu książce.

Wątek główny, jako taki, kręci się wokół wyborów na Głównego Grabarza, przeprowadzanych w piekielnym mieście Mortopolis. Wiele demonicznych stworzeń ma chęć na wygodną posadkę najwyższego urzędnika w mieście, ale realną szansę na zwycięstwo ma tylko dwóch kandydatów. Przez trzysta stron jesteśmy świadkami postępującej korupcji, strajków, podstępów i przemocy szerzonej przez diabły, tylko po to, aby na końcu okazało się... co się miało okazać. Cały czas miałem wrażenie, że brak pomysłu na książkę Harman chciał zastąpić humorem, który co prawda aż wylewa się spomiędzy okładek "666...". Żeby jeszcze tylko był to humor na poziomie...

Niestety - wszystkie żarty, dowcipy sytuacyjne czy gagi ograniczają się jedynie do nazw w stylu: stolica apostolska - Nawtykan, czy mnich Szlam Dżi-had. Już po pierwszych kilku stronach znudziło mi się w tej książce wszystko związane z nazwami, imionami, oraz miejscami na przedzie, skoncentrowałem się na numeracji stron, która zmieniała się niemiłosiernie wolno.

Jeden z nielicznych, ale za to w związku z tym istotny plus, tyczy się tłumaczenia, które to po raz kolejny zostało przeprowadzone wręcz perfekcyjnie, więc wielkie brawa dla Pani Fulińskiej i Pana Janickiego.

Sądząc po ilości sprzedanych książek, Andrew Harman z pewnością posiada liczne grono fanów (bądź też bardzo liczną rodzinę), którzy jego wypociny kupują i czytają, ja jednak, po przebrnięciu przez "666 stopni Fahrenheita" zniechęciłem się do tego autora straszliwie. Jeśli, drogi czytelniku, nie oczekujesz od książki nic prócz żartów słownych w guście Pat O' Log (tamtejszy porywacz zwłok), jest to pozycja w sam raz dla Ciebie. Jeśli jednak pragniesz czegoś więcej, Tobie również trzy szóstki nie przypadną do gustu. Dobry przykład na to, iż nie powinno się pisać książek, kiedy nie ma się na nie nawet najmniejszego pomysłu.

Podsumowując, tytuł nie na moje poczucie humoru i z czystym sercem nie mogę go polecić.

 

Jarosław Slade Banaszek

 

Andrew Harman

666 stopni Fahrenheita

Prószyński i S-ka, Warszawa 2002







Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
A.Mason
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
W.Świdziniewski
Dawid Brykalski
Wojciech Kajtoch
Adam Cebula
Iwona Surmik
Łukasz Orbitowski
Robert Zeman
Tadeusz Oszubski
Piotr Schmidtke
Ondřej Neff
Vladimír Sokol
KRÓTKIE SPODENKI
Adam Cebula
Ryszard Krauze
D.Weber, J.Ringo
KNTT Ziemiańskiego
 

Poprzednia 07 Następna