Fahrenheit nr 68 - styczeń 2o1o
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 15>|>

Dosłownie kilka słów w kwestii bzdur

 

 

(nadal o kobietach tudzież innych pannach)

 

Jakie te kobiety są złe!

Chociaż nie, nie kobiety... Panny. Panny są złe!

Upierdliwe, zarozumiałe, histeryczne, zdawkowe, słabo wyedukowane, złośliwe, nieobiektywne, kastrujące biednych mężczyzn z godności i możliwości pisania o nich (kobietach znaczy, ale takich PRAWDZIWYCH, a nie jakichś pannach). Zasłaniają się przy tym neofeminizmem wyssanym z palca, bo feminizm to był kiedyś, był słuszny i walczył o szczytne cele, a mężczyźni go mogli zrozumieć. W końcu to mężczyźni właśnie wartościują świat i wiedzą, czym się współczesny feminizm powinien zajmować, a nie jakieś... panny.

 

„...dokonania feministek naprawdę szanuję i wiem, jak wielkie miały znaczenie (oj, wałkowałem to na studiach przed dłuuugi czas).”

 

Może nie musieliby się tego wszystkiego dowiadywać z książek, gdyby dokonania feminizmu widoczne były gołym okiem w życiu codziennym, ale dziwnym trafem tak nie jest. Kobiety nadal są kiepsko opłacane, traktowane protekcjonalnie i po próżnicy im szukać zrozumienia na kartach (choć na szczęście nie wszystkich) powieści fantastycznych. A zresztą...

Wracając do przykładowej panny.

 

Chyba pierwszy raz miałem ochotę, choć na chwilę, stać się zatwardziałym szowinistą i powiedzieć autorce, co myślę o jej felietonie, tak po męsku, w kilku żołnierskich słowach.”

 

Niestety, takiej po żołniersku nic wytłumaczyć nie można, bo to taka niby kobieta jednak, emocjonalna strasznie, poza tym bez względu na wiek panna to jakby przerośnięte dziecko (do momentu, kiedy to się męża dorobi lub dziecka, wtedy automatycznie dorośleje i rozumu jej przybywa), dlatego trzeba jej jak dziecku tłumaczyć wszystko.

Przede wszystkim należy ją wyprowadzić z błędu, że felieton to niedługa i zabawna często forma, że jest jak najbardziej osobistym (a co za tym idzie – niezbyt obiektywnym) punktem widzenia autorki/autora, no i że ślizgać się można po temacie jak po lodowisku, udowadniając swoje tezy, najdogodniej jak to możliwe. O, nie! Felieton przypominać powinien raczej pracę naukową, rozległą, objaśniającą i dowodzącą słuszność postawionych tez, a nie jedynie zapalić światełko w umysłach czytelników, zwracając uwagę na istniejący problem.

Pisząc o fantastyce, pannica powinna odnieść się do ogółu literatury powszechnej, a nie półgębkiem marudzić, że te kobiety takie biedne to tylko w literaturze fantastycznej były, bo przecież:

 

podobna tendencja utrzymywała się także w innych nurtach [...], dla przykładu, [u] Conan Doyle’a.”

 

W jego twórczości one tylko omdlewały, nieważne, że przedział czasowy jest inny i że między XIX a XX wiekiem dokonały się olbrzymie zmiany społeczne, światopoglądowe i techniczne. W końcu na tej industrializacji opierała się większość pomysłów literackich nurtu SF.

 

„...fabryki nie były tak zautomatyzowane jak dziś, a wiele czynności wymagało od pracownika siły.”

 

Oburza się panna taka, że bohaterek wykształconych technicznie w SF brak, a przecież nie od dziś wiadomo, że sił im nie wystarcza (fizycznych i umysłowych też, bo cóż to za baba inżynier, chociaż takie już w latach trzydziestych istniały, ale kto przy zdrowych zmysłach by taką zatrudnił), aby konstruować i pracować w przemyśle ciężkim.

 

Samochód był nowością, a jego obsługa (o naprawie nie wspominając) wydawała się umiejętnością iście wybitną. Zaś ta wybitna umiejętność była niemożliwa do zdobycia dla kobiet, bo nie zatrudniano ich w fabrykach (pominę już fakt, że niewielu kobietom marzyło się babranie w smarze).”

 

Nieistotnym przy tym jest fakt, że podczas większych konfliktów zbrojnych kobiety, które w czasie „P” miały za zadanie zajmować się jedynie domem i pięknie pachnieć, z powodzeniem sprawdzały się, pracując w przemyśle zbrojeniowym (bynajmniej nie jako sekretarki czy kucharki w przyzakładowych stołówkach). Tak więc skoro uczestniczyły przy produkcji czołgu, samolotu, etc., to także z promem kosmicznym dałyby sobie radę, a w każdym razie z jakąś jego częścią, ale to mało ważne.

Ważniejsza jest bowiem kwestia feministów, a dokładniej jednego feministy, a jeszcze dokładniej Isaaca Asimova.

 

Asimov był zadeklarowanym feministą, jeszcze zanim same kobiety zdążyły się zorganizować.”

 

Jest to oczywisty dowód na to, że mężczyźni wartościują świat. Oni także mają najwięcej do powiedzenia w kwestii feminizmu, a jeśli mają na to ochotę, to się nawet zgodzą z kilkoma jego postulatami. Tak też było z Asimovem, który może i ten cały feminizm za słuszny uważał, ale nijak nie wiedział, w jaki sposób to połączyć z literaturą. Dlatego wybrał jedyną dla niego słuszną drogę i omijał kobiety szerokim łukiem, a jak już się jakaś pojawiła, to w kokon, ba, pancerz nawet wciśnięta, nieprzystępna, wyniosła, bez życia, NIEPRAWDZIWA. Chcąc kobietę pozbawić piętna „stepfordzkiej żony”, przegiął schemat w drugą stronę. Niestety, za daleko, niestety, bez umiaru. Ale o tym sza, bo pannica jakaś jeszcze pomyśli, że rację miała, swoje artykuliki pisząc, i się jej w głowie poprzewraca.

Powinno się też panience takiej wytłumaczyć niezwykle istotną rzecz, mężczyźni o kobietach pisali, piszą i pisać będą i żadne panieńskie fochy tego nie zmienią. Jeśli taki autor ma zamiar bohaterkę obdarzyć biustem wielkości dwóch arbuzów, talią osy i blond główką (dosłownie), to tak też zrobi i nie ma w tym nic złego.

 

„...naiwna blondynka piszcząca na widok myszy ma takie samo prawo do pojawienia się w literaturze, jak każda ambitniejsza kobieca postać.”

 

W tym właśnie momencie chwilę należy poświęcić Jackowi Piekarze, który padł ofiarą niecnych przemyśleń pierwszej lepszej panny. Że niby jego „kobiety” to bezmózgie, dmuchane lale są? Że jedynie ładnie wyglądać potrafią? Bzdura!

 

O kobietach kreowanych przez Piekarę można powiedzieć sporo, ale na pewno nie [to], że są głupie. Ośmieliłbym się nawet stwierdzić, że są inteligentniejsze od większości mężczyzn.”

 

Kobieta potrafi ujarzmić mężczyznę, potrafi za jego pomocą spełniać swoje zachcianki, manipulować nim, poczuć nawet, że ma władzę. A i owszem, potrafi, jak rzadko kto, tyle tylko, że cała ta władza wypływa z jej seksualizmu, nie zaś intelektualizmu. Oczywiście nie chodzi o stworzenie rzeszy Królowych Śniegu, jak to u Asimova było (z tą rzeszą to przesada lekka, ale co tam), nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że autorzy popadają ze skrajności w skrajność. Głupie te kobiety może i nie wszystkie są, ale kombinować muszą jedynie za pomocą łóżka, bo żaden z samczych bohaterów w innej dziedzinie traktować ich poważnie nie ma zamiaru. Co za tym idzie, autor traktuje je również przedmiotowo, nie wysilając się nawet na wykreowanie odpowiedniego bohatera dla odpowiednio myślącej bohaterki. Znów ten zgubny brak umiaru. Ale to również nieistotne.

Istotnym natomiast jest fakt, dla którego panna ta czy inna taką afektacją obdarza Andrzeja Sapkowskiego. Przyczyna takowego stanu jest prozaicznie prosta. Kompleksy. Zakompleksiona panna bezmężna, bezdzietna i inne bez-, identyfikuje się z takimi silnymi postaciami jak chociażby członkinie loży czarodziejek.

 

Jego [Sapkowskiego] bohaterki to mężczyźni przebrani za kobiety, którzy od reszty facetów różnią się wyglądem, rolą w łóżku i wątkami okołomiesiączkowymi...”

 

...ale panna nie słucha, ona, o zgrozo, sama wysnuwa swoje absurdalne wnioski. Jej się mianowicie wydaje, że kobieta może się równać z mężczyzną i jeszcze przy tym pozostać kobietą. Myśleć racjonalnie i malować się, żyć w dzikiej, rozbójniczej bandzie i jednocześnie nie zapominać o wielkopańskich zwyczajach, przewodzić grupie trzymającej władzę i obnosić się w jedwabnych, wydekoltowanych sukniach, a wszystko to skąpane w jej woli i świadomości czynów. Nie tędy droga, panienko, trzeba przecież pamiętać (zarówno u Sapkowskiego, jak i Piekary) o realiach średniowiecznej rzeczywistości. Tyle tylko, że obaj pisarze specjalizują się w powieści fantastycznej, a tu, jak wiadomo, wszystko jest możliwe, nawet kobieta z prawem głosu spowita mrokiem średniowiecza. Wystarczy odrobina dobrej woli, wszak nie zajmujemy się powieścią historyczną.

Nie gatunki literackie jednak stanowią tu problem, ale nieznajomość historii u panien nagminna.

 

„...czy panna autorka ma jakiekolwiek pojęcie o tym, jak wyglądało życie codzienne średniowiecznego wojaka? Nie było tam miejsca na poranną toaletę, ubranie było utytłane w błocie i krwi, we włosach hasały wszy, a facjatę szpeciły blizny po chorobach skóry i żelastwie wroga. Pamiętając teraz o tym wszystkim, wyobraźmy sobie kobietę żołnierza i spróbujmy nie nazwać jej troglodytką.”

 

Nie wie takie pannisko na przykład, jak to było na polu bitwy (mężczyźni to wiedzą z racji przyrodzenia chyba), że rąbanka, że się posoka lała, że ogólny chaos i kto silniejszy, ten zwycięża. Za to cała w pretensjach taka, że wojowniczek tak mało na kartach powieści odnajduje.

 

Wspomniałem o tym wcześniej, ale powtórzę dla przypomnienia: kobiety z reguły są słabsze fizycznie od mężczyzn. Dlaczego to tak ważne? A dlatego, że walka na wojnie w niczym nie przypominała szlacheckich pojedynków, gdzie do walki rapierem czy szpadą wystarczy gibkość ciała.”

 

No ileż można powtarzać, że kobieta słaba jest i jak tu takiej miecz dźwignąć czy inny oręż. Jednakże cepem wywijać przy młócce, pług przy orce dźwigać albo żarnami ciężkimi obracać to co innego, do tego siły nie trzeba było, nie mówiąc już o innych gospodarskich zajęciach, bo jak się okazuje, średniowieczne kobiety nie tylko przechadzały się w powłóczystych sukniach po zamkowych dziedzińcach tudzież haftowały, jak już im się bardzo znudziła przechadzka. Zawsze to jednak babskie zajęcia i gdzie im się ze szlachetną wojaczką równać i co porównywać.

 

Pokuszę się zatem o stwierdzenie, że kobieta na polu bitwy gorzej się sprawdzała niż facet. I nie wynika to z jakichś moich szowinistycznych zapędów, ale z czystej logiki.”

 

Należy także zauważyć, że tak jak kobiety się na wojów, rycerzy, żołnierzy nie nadawały, to nadzwyczaj mało się mówi o przydatności większości mężczyzn do tego fachu. Czyżby każdy mąż średniowieczny pokroju był Conana? Na to wygląda. Ale wystarczy już tej lekcji, wątpliwe bowiem jest, czy panna cokolwiek z niej wyniesie, bo przecież „ona wie lepiej”!

Na zakończenie trzeba by wspomnieć, że z panną nie należy polemizować, bo próżny człeka trud. Awanturować się taka tylko potrafi, zamiast do dyskusji stanąć w pełni przygotowana.

 

Szkoda, że nie pojawiły się żadne konkretne przykłady. Przynajmniej można byłoby podyskutować, a tak, pozostaje tylko krytyka. Krytyka, zaznaczam, nie polemika.”

 

Krytyką w nią uderzyć trzeba i wtedy może się czegoś nauczy, jak przestać być panną na ten przykład, bo to jest źródłem jej zajadłości i innych fanaberii, takich jak kalanie współczesnej publicystyki hybrydami, omyłkowo otrzymującymi miano felietonów.

 


< 15 >