Fahrenheit nr 68 - styczeń 2o1o
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 20>|>

Syndrom Kaina

 

 

I.

Rozległ się trzask. A potem z głośnika popłynął wartki potok słów:

Temperatura na Ziemi 18 stopni Celsjusza na plusie, dzisiaj przejścia otwarte zostały w Los Angeles, Paryżu, Tokio i Barcelonie. Pierwszych dziesięciu słuchaczy, którzy do nas zadzwonią, dostanie darmowe bilety na weekend na górze, rozpoczęły się wiosenne wyprzedaże. Temperatura w Piekle... jak zwykle gorąco. W ten cieplutki poranek wita was ognisty Mefisto i na rozgrzewkę serwuje wam ostry jak brzytwa kawałek Alice Cooper „Hell is living without you”. Jeszcze w tej godzinie na pewno puszczę wam Guns’n’Roses „Sympathy for the devil” i nowy kawałek Staind, „Devil”. Zostańcie z radiem Wolny Hades.

Gabriel rozejrzał się ostrożnie i z powrotem nałożył słuchawki na uszy. Oczywiście, nie popierał tego. Słuchał radia Wolny Hades bo... no, bo prowadził badania. Żeby walczyć z wrogiem, należy go dobrze poznać. Poza tym – ale była to już wersja nieoficjalna – jeśli chodzi o muzykę w niebie, to było to, za przeproszeniem, piekło, a Gabriel nie należał do jednostek, które są w stanie przetrzymać nieprzytomne wycie chórów dłużej niż jest to konieczne. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy Alice Cooper łagodnie przeszedł w piosenkę „Paradise” Bruce’a Springsteena. Mefistofeles za to wiedział, co puszczać w swojej audycji, choć przy dobieraniu piosenek kierował się dosyć pokręconym poczuciem humoru.

Ze wzgórza, na którym siedział, Gabriel zauważył idącego ścieżką Dubiela, którego postać ledwie było widać zza niesionej przez niego olbrzymiej sterty papierów. Gabriel zastanawiał się właśnie, jak zepsuć mu dzień tym razem, kiedy usłyszał wewnątrz czaszki pukanie, a potem bez zaproszenia wdarł się w nią Metatron. Głos Boga. Zresztą, mógł się nazywać jak chciał, dla Gabriela pozostawał niezmiennie Sekretarką Boga.

– Masz się natychmiast stawić na swoim miejscu. I to oznacza „zaraz”, a nie „w tym stuleciu”.

Gabriel otworzył usta, szykując jakąś złośliwą uwagę, ale Metatron zniknął tak szybko, jak się pojawił. Książę Pierwszego Nieba, mrucząc z niezadowoleniem, zwlókł się z leżaka i rozejrzał po niebie. Spojrzał do góry, potem na boki i w końcu pod swoje nogi.

„Natychmiast” stawało się czasami dosyć kłopotliwe, kiedy wiedziało się na sto procent, że niebo ma siedem sfer, ale jednocześnie wyczuwało, że Bóg właśnie przechadza się po dziesiątej. Tak to bywa, kiedy pracuje się ze Stwórcą. Gabriel określił w końcu właściwy kierunek i zniknął, zostawiając po sobie ślady na trawie, która prawie od razu się podniosła.

 

***

 

Kiedy Metatron dopadł Michała, ten przewracał się właśnie na drugi bok na bielutkiej plaży Siódmego Nieba, na skraju Wielkiego Morza. Uspokajający szum nagle przerodził się w pukanie, po czym, tak jak poprzednio, Metatron wyrecytował formułkę o natychmiastowym stawieniu się i zniknął. Michał, nadal leżąc, wyraźnie się zadumał i w końcu zdjął przeciwsłoneczne okulary. Potarł oczy nieprzyzwyczajone do słońca i wstał, przeciągając się i słuchając, jak trzeszczą mu kości. W końcu schylił się po ręcznik, włożył pomarańczowe klapki oraz koszulę w kwiaty i ruszył w głąb lądu. Nie lubił przemieszczać się za szybko. Natychmiast to natychmiast, ale nikt nie zabroni mu skorzystać z windy.

 

***

 

Uriel znał Metatrona zdecydowanie za długo i wyraźnie przeszkadzało mu to włamywanie się do jego głowy. W końcu był alchemikiem i kabalistą, a na ścianie w jego warsztacie wisiały różne nadania i dyplomy. Metatron prawdopodobnie długo próbował dostać się do niego zwyczajowym sposobem, najwyraźniej jednak dał za wygraną i skorzystał z metody niekonwencjonalnej – telefon na biurku zadzwonił i Uriel po piątym dzwonku postanowił łaskawie odebrać.

– Słucham cię, Metatronie – powiedział, przerzucając stronę w kolorowym czasopiśmie. Pochylił się, zaciekawiony tekstem. Wysłuchał jednym uchem przekazywanej wiadomości, zgodził się, po czym odłożył słuchawkę i zagłębił się w rozpoczęty przed chwilą artykuł. Świat od razu się nie skończy, przynajmniej nie do momentu, w którym Uriel dowie się, dlaczego taka para się rozstała.

 

***

 

Jerachmiel nie musiał być powiadamiany, właśnie przechadzał się z Bogiem po wyłożonym czerwoną kostką chodniku. Wizja Metatrona poszybowała więc dalej.

 

***

 

Rafael był z nich wszystkich najbardziej zajęty. Właśnie w mało szlachetny sposób biegł za młodym aniołem, wymachując zajadle grabiami i wygrażając mu słowami, jakich na pewno nie powinien używać ani nawet znać. W końcu, kiedy gówniarz przeskoczył przez płot, zagrał szyderczo na nosie i zniknął, Rafael zatrzymał się zdyszany, po czym odwrócił się i powlókł przez Eden, w kierunku podlewanego przed chwilą Drzewa Życia. W trakcie codziennych oględzin znalazł wydrapane na korze słowa: „Wielka Nieskończona Miłość, Jeliel i...”. Nie dowiedział się, kto tym razem wdał się w romans z bezczelnym szczeniakiem, mało go to jednak zajmowało. Raz na jakiś czas wspomniany Jeliel pojawiał się w Ogrodzie i wydrapywał na świętym boskim Drzewie swoje imię w połączeniu z drugim – oczywiście za każdym razem była to inna miłostka. Rafael doszedł do wniosku, że nigdy nie zrozumie młodzieży. Przyłożył delikatnie dłoń do kory, patrząc, jak rana zasklepia się pod dotykiem jego palców. Lubił to miejsce. Rajski Ogród i sala, w której odbywały się próby chórów, były jego ulubionymi fragmentami nieba, żeby nie powiedzieć – jego namiętnościami. Namiętności nie są mile widziane w niebie. Chociaż z drugiej strony, jeśli wziąć pod uwagę przelotne przygody Gabriela, który był drugim najwyższym rangą aniołem...

Właśnie takie rozmyślania przerwał mu Metatron. Rafael w skupieniu wysłuchał wiadomości, po czym oparł grabie o Drzewo Życia i powędrował między bujną roślinnością w kierunku furtki. Jemu też się nie spieszyło. Mieli do dyspozycji całą wieczność, co mogło się zdarzyć?

 

***

 

Raguel i Suriel sprawdzali w praktyce wiadomości, jakie Suriel, Wielki Anioł Śmierci, posiadał z zakresu higieny. Dotyczyły one odkażania organizmu za pomocą alkoholu, więc razem z Raguelem, Wielkim Sędzią Nieba i Aniołem Zemsty, postanowili odkazić przełyk i wszystkie narządy układu pokarmowego. Szło im całkiem nieźle, dopóki nie pojawił się Metatron. Musiał powtórzyć trzy, a Raguelowi nawet cztery razy, by w końcu oświadczyli, że zrozumieli i pojawią się na superważnym zebraniu, kiedy tylko będą w stanie. Po czym poczekali, aż Metatron zniknie, i spokojnie sięgnęli po kieliszki. Czegokolwiek by od nich inni nie chcieli, wszystkie wyroki i tak musiały przejść przez Raguela, a większość wykonywał Suriel, więc nie musieli się aż tak strasznie spieszyć. Prawdopodobnie właśnie dlatego tak się polubili. Obaj byli przystojni, młodzi, nieśmiertelni i czuli się tak, jakby ponad nimi nie było już niczego.

 

II.

Więcej ich dzieliło niż łączyło, różnili się wiekiem, tytulaturą, podejściem do świata i poglądami. W dodatku Uriel i Michał mieli ze sobą na pieńku już od czasu wojny z Sennacherybą, Gabriel bez przerwy dostawał uwagi do dzienniczka z powodu Dubiela, którego dręczył z sobie tylko znanych powodów, a Raguel i Suriel ogólnie uważani byli za czarne owce. Ale poza wieloma innymi funkcjami, jakie pełnili, tworzyli grupę siedmiu aniołów sprawujących pieczę nad Ziemią. I odpowiadali za wszystko, co się na niej działo. Stanowili zespół, chociaż każdy z nich popełniał błędy – Gabrielowi do tej pory niektórzy nie mogli zapomnieć incydentu z Gomorą (miał zniszczyć tylko Sodomę, ale „troszkę się zapomniał”), a po cichu wszyscy zazdrościli mu znajomości z niedoszłą żoną Ahaszwerosza. Gdyby żyli na ziemi, prawdopodobnie znaleźliby się na pierwszych stronach gazet z powodu kabli wyrwanych ze ściany w jakimś pięciogwiazdkowym hotelu, romansów perkusisty z czyjąś narzeczoną i bezustannych kłopotów z alkoholem, narkotykami i wandalizmem.

 

***

 

Polecenie, jakie dostali, było proste. Bóg, który ostatnio zerknął na Ziemię (czego żaden z Siedmiu, prawdę mówiąc, od lat nie zrobił), odkrył, że stworzony przez niego człowiek (a w tym momencie ludzie), który był dobry, wcale taki dobry nie był. Odwrotnie, okazał się wredną szumowiną z morderczymi skłonnościami. Zespół zgodnie nazwał to syndromem Kaina i jakoś tak się utarło. Raguel zaproponował co prawda gen Kaina, ale Uriel i Rafael się na to nie zgodzili. Sami grzebali Adama i Abla i znali ich jako naprawdę sympatycznych chłopaków.

Wracając do polecenia, aniołowie mieli zlikwidować na Ziemi syndrom Kaina. A konkretniej – zająć się w końcu całym tym bałaganem, gwałtami, zakopywaniem zwłok w lesie, strzelaniem do nauczycieli i mafijnymi porachunkami. Człowiek a) zasadniczo jest dobry i b) Bóg nie może pozwolić na takie bezsensowne marnotrawienie życia, które jest w końcu święte i pochodzi od niego samego. Michał wyraził zainteresowanie, czy mają się też zająć głodującymi dziećmi w Afryce i wycinaniem lasów deszczowych, ale Bóg wyrzucił ich za drzwi, zanim doszli do rozważań dotyczących kłopotów drogówki z nadchodzącą nagle w październiku zimą i deszczem w długi weekend, kiedy wszyscy biorą urlopy.

Jako zespół byli z zasady dobrani; może się nie lubili, ale razem tworzyli dosyć poważną siłę. Choć niechętnie i tylko przed sobą nawzajem przyznawali, że sytuacja na Ziemi lekko się zagmatwała od czasów, kiedy Noe dostał Księgę Razjela, i że właściwie to chyba oni za to wszystko odpowiadają.

Postanowili jakoś zająć się syndromem Kaina. Może nie od razu, jako że Michał nadal paradował w kwiecistej koszuli, ale w najbliższym czasie. Kiedy tylko wymyślą, jak to zrobić...

 

III.

Zaczęli, gdy tylko dotarli na Ziemię. Raguel na przykład z okrzykiem zachwytu dopadł wystawy, na której stały połyskując lekko, chińskie porcelanowe filiżanki. Gabriel popukał się z niesmakiem w czoło, jednak minutę później sam wywołał głośny wybuch śmiechu, kiedy obejrzał się za elegancką kobietą w czerwonym płaszczu i z włosami związanymi apaszką.

– Słuchajcie, chciałbym zauważyć, że nie przyjechaliśmy tu na wakacje – poinformował ich zimno Michał. Postawił kołnierz, cały czas mając wrażenie, że zwracają na siebie niepotrzebną uwagę. Suriel obejrzał się w szybie wystawowej i z zastanowieniem pogładził po małej bródce.

– Uspokój się, to świetny kamuflaż. Zresztą tylko ty musisz się przejmować szmaragdowymi skrzydłami i szafranowymi włosami.

Raguel zaśmiał się złośliwie. Kiedy szykowali się do podróży, musieli przyjąć wygodne ciała, które jednocześnie nie będą się rzucały w oczy. Z Michałem był problem, bo jego włosy zaczęły głośno protestować. Owszem, może i umiały mówić wszystkimi dialektami świata, ale w pewnych warunkach miało to więcej wad niż zalet.

– Uważam, że powinniśmy się rozdzielić, żeby zbadać sytuację – zarządził Uriel. – Bri, nie daj sobie wypruć flaków bez walki.

– Dobrze, Urielu, będę głośno protestować i wymachiwać rękami – zgodził się Gabriel, uśmiechając się. Pomachał im i przeszedł na drugą stronę ulicy. Suriel mrugnął do Raguela i obaj przenieśli się na inny kontynent. Michał westchnął, wzruszył ramionami i również zniknął.

 

***

 

Raguel oparł się o stojący na chodniku rower bez opon i popatrzył na tłum.

– No i co teraz?

Suriel rozejrzał się dookoła.

– Najpierw obejrzymy Wielki Mur, a potem skoczymy do jakiejś restauracyjki i kupimy ci oryginalne filiżanki z prawdziwej chińskiej porcelany – zaproponował.

Raguel uśmiechnął się krzywo, patrząc na dwuosobową rikszę, którą jechało pięciu Chińczyków. Było głośno, tłoczno i zdecydowanie bardzo wschodnio.

– Właściwie, czemu nie – przytaknął i obaj ruszyli w miasto. Tłum ludzi o skośnych oczach wchłonął ich w ciągu kilku sekund.

 

***

 

Jerachmiel miał mniej szczęścia. Kiedy tylko wylądował, poczuł, że coś dużego znajduje się tuż za jego plecami. Odwrócił się i odskoczył akurat na czas, by zobaczyć, jak samica niedźwiedzia powoli staje na tylnych łapach. Jerachmiel złapał się za głowę i zaklął:

– Niech to szlag...

 

***

 

Pierwszym, który zajął się syndromem Kaina, był zdecydowanie Gabriel. Musiał przyznać, że badanie sytuacji w jego wykonaniu jest bardzo, ale to bardzo skuteczne. Zaszedł do jakiegoś przykrego, wąskiego zaułka i gdy się zastanawiał, czy wygodniej będzie wzbić się w powietrze, czy może przejść przez ścianę, poczuł twardy przedmiot na plecach. Grupka mało sympatycznych młodzieńców, którzy już od jakiegoś czasu śledzili wysokiego mężczyznę w zamszowym płaszczu, właśnie uznała, że to ich szczęśliwy dzień.

– Oddawaj kasę i zegarek, dziadku, i módl się do Boga, to może nie odstrzelimy ci jaj – zażartował najbliżej stojący, szturchając ofiarę bronią w żebra.

Gabriel zastanowił się. Przydałby mu się zegarek.

– Nie chcę się do niego modlić, dopiero co skończyłem z nim spotkanie – mruknął i strzelił palcami. To nie była dobra groźba, nie wiedzieli, jak traumatyczne były dla anioła takie rozmowy. Ziemia zadrżała, nagle część asfaltu i grunt – czy co tam pod nim było – po prostu zniknęły, pochłaniając czterech mężczyzn. Piąty wisiał, wczepiony w resztki nawierzchni, i krzyczał z przerażenia. Spojrzał w górę i zobaczył Gabriela, ściskającego go za nadgarstek. Anioł przyglądał się czemuś przez chwilę, po czym zapytał:

– Swatch to dobra marka, no nie?

Spokojnie odpiął zegarek z przegubu młodego człowieka i puścił jego rękę.

Kiedy odchodził, asfalt za nim zasklepił się powoli. Na koniec wypluł nawet błyszczącą studzienkę kanalizacyjną.

 

***

 

Michał stanął przed jednym z okolicznych sklepów z elektroniką i zapatrzył się na lecące akurat w telewizji wiadomości. Terroryści wysadzili szkołę w Bagdadzie. Trzyosobowa rodzina zginęła w wypadku drogowym. Dwóch nastolatków zarąbało w bestialski sposób staruszkę, ukradło sto dwadzieścia złotych i pierścionek. Pięcioosobowa rodzina zaczadziła się w mieszkaniu. Piraci na Morzu Karaibskim porwali tankowiec. Na jutro zapowiadają deszcz i spadek ciśnienia.

Michał jęknął. Jak to się stało, że nikt tego nie zauważył? Przecież panowali nad wszystkim! Ostatni raz byli tu... no, jakieś dwa tysiące lat temu... ale to wcale nie tak dawno... Po nadejściu Mesjasza miało nastąpić nawrócenie, pokój i ogólnie tańce na schodach, brokat i pióra w tyłku. Coś chyba poszło nie tak... Może nie trzeba było mordować wyznawców innych religii, tak na dobry początek.

Z takimi przemyśleniami Michał udał się do pobliskiego baru z napisem „U Charliego”. Tam umówił się z chłopakami. Naprawdę powinni przedyskutować parę kwestii.

 

IV.

– Jere? Wszystko w porządku? – Gabriel aż podniósł się z krzesła. – Co ci się stało?

Jerachmiel tylko machnął ręką. Reszta jego rękawa urwała się i opadła na podłogę. Barman podniósł brwi, po czym bez słowa powrócił do czyszczenia szklanek.

– Szkoda gadać – odpowiedział w końcu z westchnieniem, po czym zmienił temat. – Gdzie podziewają się te dwa diabły?

– Mówisz dosłownie czy w przenośni? – zainteresował się Michał.

Jerachmiel przewrócił oczami i usiadł ciężko przy stoliku.

– Oczywiście, że w przenośni. Wiesz, o kogo mi chodzi. Pan Zalany Sędzia i Pan Totalna Skacowana Zagłada.

– Tuuutaaaj jesteeeeśmyyyy! – Drzwi otworzyły się nagle. Raguel i Suriel wpadli do niewielkiej sali w rytmie ognistego tanga. Raguel trzymał różę w zębach, a Suriel wyginał się malowniczo do tyłu. W końcu obaj stanęli prosto, otrzepali ubrania i usiedli przy stoliku.

– Wybaczcie, spotkaliśmy w Paryżu Lucypher et elle est adorable...

Michał postawił szklankę z hukiem.

– Lucypher jest w Paryżu? Co ona tam robi, do cholery?

– Zakuuupyyyy – zaintonowali Raguel i Suriel na melodię jednej z piosenek Queen.

– A tak, dzisiaj są wyprzedaże – wyrwało się Gabrielowi. Popatrzył na innych. – Tak słyszałem.

Michał pokręcił głową.

– Słuchajcie, trzeba coś zrobić z tą całą sytuacją. Syndrom Kaina to nie jest problem jednostkowy. Podejrzewam, że nawet powtórka z Sodomy by nie wystarczyła, trzeba by zamordować większość mieszkańców planety.

– Zróbmy to – zaproponował spokojnie Gabriel, oglądając zegarek. Coś zapiszczało i pokazały się godziny w jedenastu stolicach i wysokość nad poziomem morza. – Ojej...

– Tak, też tak myślę! – dodał mściwie Jerachmiel. – I nie zapomnijcie o krwiożerczych zwierzętach.

Rafael zatrząsł się z oburzenia.

– Nie, moment! Tak nie można! Mieliśmy uratować człowieka, który jest dobry! Nie doprowadzać do anihilacji!

– Czy są w tym mieście jacyś dobrzy ludzie? – spytał wzniośle Michał.

– Zresetowanie systemu? – zastanawiał się na głos Uriel. – To może być całkiem ciekawe doświadczenie. Zebralibyśmy potrzebne informacje i przeprowadzili wszystko raz jeszcze, może tym razem kontrolując sytuację.

Rafael wstał.

– Moment! Nie wolno wam! Nie możecie tak nawet myśleć! Michale!

– Przykro mi to mówić, ale w twierdzeniu Uriela widzę słuszność. – Wzruszył ramionami archanioł. – To poszło za daleko, teraz nie uda nam się wszystkiego ot tak odkręcić. Utniemy demonowi łeb i będzie git.

Dwa „diabełki” przysłuchiwały się temu z zainteresowaniem.

– Zróbmy tak – wypowiedzieli się jednocześnie. – Rach ciach i po sprawie. Szkoda czasu, który możemy zużytkować na coś innego. Tylko po weekendzie, bo Lucypher naprawdę się wścieknie. Ma jeszcze kilka sklepów do odwiedzenia i zamówioną wizytę u naprawdę diabelnie drogiego fryzjera.

Uriel wyciągnął kalendarzyk i otworzył go z trzaskiem.

– Czyli mam zapisać koniec świata na poniedziałek?

– Nieee... – zajęczał Rafael, chwytając się za głowę i kiwając w przód i w tył. – Nieee chcęęę tegooo słuuuuchaaaać...

– I nie zapomnijcie o krwiożerczych zwierzętach – przerwał mu Jerachmiel.

Rafael uderzył pięścią w stół.

– Jesteście potworami! Ale nie uda wam się to! Bóg na to nie zezwoli!

– Nic mu nie powiemy – wzruszył ramionami Raguel. – Sami sobie poradzimy.

– Z czym? Ze zniszczeniem planety? Może i tak. Ale ze stworzeniem człowieka???

Uriel zastanowił się.

– Właściwie mam kilka haków na Metatrona, ze zdobyciem szczegółowych planów stwarzania człowieka nie powinno być proble...

Michał uciszył go.

– Nie, no, Boga trzeba powiadomić. Tylko niech zajmie się tym ktoś, kto umie to zrobić delikatnie...

 

V.

Rafael dosyć utrudniał sprawę. Poleciał na skargę pierwszy, a gdy potem do Boga w tej samej sprawie poszedł Gabriel, został wyrzucony przez drzwi w tej samej sekundzie, z wyraźnym śladem buta na tyłku.

Uriel cmoknął niezadowolony.

– Raguel, zajmij czymś Rafaela przez kilka dni – zaproponował. – Bri, coś ty mu powiedział, do wszystkich diabłów? Miało być DELIKATNIE.

Gabriel wzruszył ramionami.

– Do tej pory nikt się nie skarżył, że jestem niedelikatny.

Uriel przewrócił oczami.

– Słuchaj, słyszałem, co potrafisz, zresztą... nie żebym chciał posiadać takowe informacje. Ale Bóg to inna para kaloszy, kwiaty, kino i kolacja naprawdę nie załatwiają sprawy...

Podał Gabrielowi stos papierów, który trzymał, i poprawił włosy. Strzepnął jakiś niewidoczny pyłek.

– Pokażę wam, jak to się robi.

 

VI.

– Nie! – Bóg zaczął krzyczeć, zanim jeszcze Uriel zdążył zamknąć za sobą drzwi. – Taka opcja w ogóle nie istnieje! Nie chcę nawet o tym słyszeć!

Uriel uśmiechnął się do niego.

– Jesteśmy Twoimi dziećmi, wszyscy... – szepnął jedwabistym głosem. – Wielbimy Cię i szanujemy Twe zdanie. I wiemy, że wszystko, co postanowisz, jest słuszne. Każdy tak powie, nawet włosy Michała.

Bóg ucichł. Uriel był jedną z niewielu osób, które mówiąc, potrafiły zaakcentować duże litery.

Uriel tymczasem podszedł dwa kroki, rozłożył ręce, jakby chciał objąć ukochaną, i zaczął roztaczać swoją wizję.

– Pomyśl sobie, o Szlachetny, a gdyby tak... gdyby tak Kain nie zabił Abla... i gdyby nie było węża w Raju... potem nikt nie prześladowałby Żydów, a Jezus byłby wielbiony za swoją dobroć i nigdy nie musiał umrzeć na krzyżu, bo nie byłoby win do odkupywania... to wszystko jest w zasięgu ręki... musisz tylko powiedzieć słowo...

Przez chwilę panowała cisza.

– Chodziłeś na jakieś kursy z przedsiębiorczości? – spytał w końcu Bóg zgryźliwie.

– Mam audiobooki – potwierdził Uriel bez mrugnięcia okiem. – Wiemy, gdzie popełniliśmy błąd. Tak, przyznajemy się, możesz nas ukarać. To przez nas, och, to przez nas świat wygląda tak jak teraz! Nie potrafiliśmy! Nie byliśmy godni! Ale teraz wiedzielibyśmy, co zrobić, by nigdy do tego nie doszło! To takie smutne! Tak tragiczne! Zawiedliśmy!!!

Uriel zaszlochał i upadł na kolana.

– Hitler mógł zostać malarzem! Nie doceniliśmy sztuki! – kontynuował rozdzierającym głosem, roniąc łzy na posadzkę. – A Nobel, Boże, przecież mógł budować mosty, które łączyłyby ludzi! Gdyby zamienić energię atomową na zdolność uzdrawiania! Broń na kwiaty! Tak jak goździki w lufach żołnierzy w Portugalii! To nie musi być koniec starego świata, tylko początek! Coś nowego, coś DOBREGO... – przerwał na chwilę, wciąż szlochając. Wyciągnął z rękawa chusteczkę i głośno wydmuchał nos. – Gdybyśmy nawet powtórzyli to samo, tyle rzeczy można by skierować na lepszą drogę... sprowadzić nowego Mesjasza! Kogoś, komu ludzie by uwierzyli, kogo nie tknęliby nawet małym palcem. I pokój zapanowałby na świecie... – Uriel wyciągnął działo największego kalibru: – ...i Jezus mógłby mieć młodszą siostrzyczkę...

W tym momencie Bóg nie wytrzymał.

– Dobrze! – zawołał. – Róbcie, co chcecie!

Uriel zaszlochał raz jeszcze, po czym, gnąc się w pokłonach, wysunął się tyłem z gabinetu.

 

***

 

Kiedy drzwi się za nim zamknęły, wyprostował się i przygładził włosy. Z obrzydzeniem wyrzucił chusteczkę do najbliższego kosza.

– Stoczyłem walkę i ją wygrałem – oznajmił chłodno. – Wszystko załatwione.

Michał popatrzył na niego ze zdumieniem.

– Jak ci się to udało?

– Jestem taaaki dobry w tym, co robię...

 

VII.

Tak oto się stało. Pewnego dnia świat po prostu zniknął. Nie było pień anielskich, ryku trąb ani trzygłowych bestii. Mleko matek nie zamieniło się w ser. Nie było żadnych znaków, żadnych przepowiedni, żadnych proroczych snów. Wstał ranek, ludzie zjedli śniadanie, wyszli do pracy. Potem, w jednej minucie, zniknęła cała planeta, a po chwili, zaledwie kilka sekund później, na orbicie pojawiła się nowa. Najpierw nie było na niej nic. Potem zalały ją ciemne oceany. Wyłoniły się lądy. Bóg rzekł:

– Próba mikrofonu. Raz, dwa, trzy, raz, raz, raz... Niech stanie się Światło! I mam nadzieję, że tym razem się uda...

 


< 20 >