strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Irina Jurjewa
strona 32

Koniec Zwierzojaszczura (3)

(opowieść)

 

 

- Jaszczurze, mnie nie można zmusić do zrobienia czegoś, czego nie chcę.

- A jeśli spróbuję? - kpiąco zapytał Berold.

- Pokażę ci coś!

Palce Ajrin, wśliznąwszy się w wycięcie sukni, wydobyły wytworny sztylecik. Jego rękojeść Berold początkowo wziął za broszkę. Podobne sztuczki ostatnimi czasy akurat weszły w modę.

- I jak, podoba się, Jaszczurze?

- Jasne. Cenna agrafeczka. Szkoda tylko, że taka krucha, nawet kota nią nie zranisz.

- Sztylet jest zatruty!

- Czyżby? - niedbale spytał Berold, wstając z krzesła.

Te gierki z błyskotką zupełnie Ajrin nie wychodziły. Odstawianie nieprzystępnej było nie lepsze od jej deklamacji na temat prawdy. Cynizm i kpiąca impertynencja, w opinii Berolda, pasowały do niej o wiele bardziej niż maska głupiej kokietki.

- Przyjemnie się z tobą rozmawiało, ale muszę jechać.

Ajrin lekko się zmieszała, nie spodziewała się, że po prostu wskażą jej drzwi.

- Jaszczurze, moja propozycja jest aktualna - powiedziała, nie spuszczając z niego oczu, gniewnych i zrozpaczonych.

- Bardzo żałuję! - uśmiechnął się Berold. - Ja też mam reputację i, o dziwo, dbam o nią. Jestem monstrum z Longroft i moją powinnością jest żądać niejakiego wynagrodzenia. U nas gardzi się takimi, którzy pomagają za darmo. Stolica!

- A ja wierzę w ludzi. Wiem, że spotkam takiego, który mi uwierzy i zechce pomóc. Tak po prostu, ze współczucia. Rycerz na białym koniu, obrońca wdów i sierot. Rozumiesz, Jaszczurze?

Roześmiała się rozpaczliwie, zaczepnie, rzucając mu wyzwanie. Zresztą, czy jemu? Wypowiadała słowa, ale sama w nie nie wierzyła. Miał poczucie, że Ajrin szydzi nie z niego, ale z jakiegoś szalonego marzenia.

- Jeśli pokażesz mi takie wszechświatowe dziwo, które ci pomoże za "dziękuję", dostaniesz prezent. Pasuje? - już od progu z kpiną w głosie zapytał Berold.

- Tak? A jaki? - z naiwnym entuzjazmem zawołała Ajrin.

- Choćby... Posiadłość. Jaką tylko zechcesz - rzekł, udając że nie dotarło do niego szyderstwo, ukryte w tym pytaniu.

Wtedy Ajrin nagle się roześmiała. Przeraźliwie, histerycznie.

- Kłamiesz, Jaszczur. Kłamiesz i nie wstydzisz się...

- No co ty!

I, wziąwszy ze stołu papier, Berold napisał: Ja, Berold, Zwierzojaszczur Władcy, wiem, że wszystko można sprzedać i wszystko kupić. Jeżeli znajdzie się głupiec, który uwierzy słowom tej kobiety, Ajrin, mocniej niż faktom, i będzie jej bronił, nie zważając na wszystkie pogłoski i plotki, nie żądając zapłaty, to ja podaruję jej posiadłość i będę wypłacał dwa razy do roku...

- Nie za hojnie? - ironicznie spytała Ajrin, spoglądając na kwotę.

- Mogę ci obiecać nawet jeden z dwóch Księżyców - uśmiechnął się Berold. - I tak go nie dostaniesz. No, rozerwaliśmy się, a teraz czas na mnie. Żegnaj, Ajrin, obawiam się, że już się nie zobaczymy.

Ajrin miała z pewnością nadzieję, że Berold ją podwiezie, ale on kazał ruszać, zanim zdążyła go poprosić, i znów została sama.

- Byłoby to bardzo śmieszne, gdyby nie było takie smutne. - pomyślała zmartwiona Ajrin.

Kiedy przeszło dwa lata temu, wiedząc dobrze, że udusi ją ten monotonny żywot w podupadłym majątku ciotki, Ajrin poznała Kirka, nagle wydało się jej, że szczęście jest tuż tuż. W wieku dwudziestu pięciu lat, nienormalna stara panna bez grosza, jak ją nazywali sąsiedzi, spotkała mężczyznę, który nie pytał, ile hektarów ziemi ma w posagu i jakie są jej dochody. Ajrin rzuciła wszystko i pojechała w ślad za nim.

Wątpliwe zresztą, czy ten szalony wybryk zdziwił sąsiadów, którzy ją znali. Począwszy od piętnastego roku życia dostarczyła im wielu niezwykłych niespodzianek, wzbudzających burzę emocji. Dlaczego? Ajrin sama nie rozumiała. Zdawało się jej, że zachowuje się jak należy, a wychodziło ...

- Jakiś specjalny talent do wpadania w tarapaty! - wzdychając żałośnie, powtarzała wszystkim cioteczka Ajrin, dobra, ale ograniczona kobieta. - Ani chybi ktoś rzucił urok na biedną dziewczynę!

 Wszystko zaczęło się od pewnej miłej babuleńki, która zabłądziła do ich majątku. Poprosiła Ajrin o kawałek chleba. Ta oczywiście dała jej chleba z serem i parę gruszek i butelkę wina z piwnicy, nietrudno było ją zwędzić. Poza tym podarowała jej swoją najlepszą jedwabną chustkę, a potem zaprosiła na zamek. Wszystko dlatego, że babunia, przedstawiwszy się jako wróżka, powiedziała niemądrej dzikusce:

- Ślicznotko, będziesz mieszkać w pałacu! Chodzić po złocie, jeździć diamentową karetą! Nie w Gokstad, lecz daleko, daleko, w samej stolicy. Będą cię tam kochali i będziesz szczęśliwa, szczęśliwa! Urodzisz roztropną córkę, która będzie księżniczką, a może i królową, i chłopca-księcia.

Ajrin uwierzyła od razu. Niezgrabna dziewczyna w dziwacznej sukience, będącej przedmiotem kpin koleżanek, desperacko pragnęła zwrócić na siebie uwagę rówieśników. Myśl, że znajdzie się w pałacu, gdzie spotka księcia, dodawała jej otuchy.

Żebraczka ukradła szkatułkę z pieniędzmi i zniknęła, a Ajrin potem przez wiele lat wypominali tę kradzież.

Drugi wyskok, który do głębi poruszył okolicę, przydarzył się jej w wieku lat siedemnastu. Oddział jeźdźców w obcych strojach, z bronią, otoczył Ajrin w lesie, gdzie zbierała grzyby. Przywódca zapytał, jak dojechać do majątku, gdzie ich oczekują. Ajrin, z miejsca uznawszy ich za szajkę bandytów, skierowała wojaków prosto w bagna. Nikt nie zginął, ale oberwało się jej za to zdrowo.

Trzecia wpadka związana była z nieudanym zamążpójściem. Ciocia, nie będąc w stanie dać jej pieniędzy, znalazła narzeczonego, który zgodził się wziąć Ajrin bez posagu. Co prawda narzeczony był wdowcem, w dodatku starszym o trzydzieści lat, ale wszyscy uważali tę partię za bardzo udaną. Natomiast Ajrin, zamiast odczuwać wdzięczność, stwierdziła że dziadunia czuć kozłem, że ma brodę jak wiecheć i że ona nie ma zamiaru wychodzić za leśnego diabła, po czym zmuszona była raz na zawsze pożegnać się z nadzieją na ślub. Żaden z mężczyzn nie miał ochoty wysłuchiwać jej "zestawu komplementów" pod swoim adresem.

Lata płynęły jak jeden dzień. Szary, nudny, tęskny, bezmyślny i niekończący się... Dzień długi jak życie. Ajrin wiedziała, że teraz już zawsze tak będzie... Kiedy setnik imieniem Kirk, przejeżdżając przez majątek, powiedział jej parę słów o jej ognistych oczach i o swojej szalonej miłości, jakby straciła rozum. Był taki piękny, ten wojownik z grzywą ogniście rudych włosów i wykwintną bródką! Wysoki i silny, szyderczy, zuchwały, niepodobny był do tych wszystkich, których Ajrin spotykała.

Zwycięstwo przyszło mu łatwo. Gwałtowny atak w ciemnym korytarzu był tak nieoczekiwany, że Ajrin nie od razu nawet była w stanie pojąć, co się dzieje. Potem za późno już było się bronić. Od tej nocy dla Kirk stał się dla Ajrin bożyszczem i ... Jedyną szansą odmiany jej szarego życia na inne. Kirk sądził, że ten romans skończy się, kiedy opuści majątek, ale Ajrin odjechała razem z nim. Nie wiadomo, czemu jej na to pozwolił...

Z początku była szczęśliwa. Naiwnie wierzyła, że ich losy są ze sobą związane, że stała się żoną Kirka. Czy to takie ważne, że setnik nie zaprowadził jej do Świątyni? Święty związał ich dusze, to znaczy że ich małżeństwo jest nierozerwalne. Przez ponad rok chodziła za nim jak posłuszny cień, znosząc przeciwności i surowy charakter "męża", a potem...

Tego, co zdarzyło się potem, Ajrin nie wspominała. Okropny koszmar, który zniszczył wszystko, co było dla niej cenne... Uważała, że po tym, co się stało, nie ma po co żyć. Ale Śmierć też ją oszukała, przyszła nie po nią. Trąciwszy Ajrin swoim lodowatym skrzydłem, wybrała z ich dwojga Kirka, żeby wziąć go ze sobą.

Ajrin została sama. Absolutnie sama. Bez oparcia, bez pieniędzy, bez domu. Na szczęście towarzysze Kirka, którzy przeszli z nim przez ogień wielu bitew, pomogli jej. Widzieli, jak cierpliwie znosiła przeciwności życia, jaka była wierna dowódcy. Zebrali dla niej pieniądze na podróż do Longroft, dali radę: niech spróbuje uzyskać należne jej prawa.

- Byłaś mu wierną żoną, a teraz jesteś wdową. Nasz Władca troszczy się o rodziny tych, którzy polegli, okrywszy się chwałą - mówili.

Ajrin sądziła, że ma prawo zażądać tego, co należy się jej jako wdowie, ale rodzina Kirka od razu ją odtrąciła.

- Poszła won, lafiryndo! I nie próbuj się awanturować, bo pożałujesz - powiedzieli jej.

Ajrin poszłaby, gdyby tylko miała dokąd. Wiedziała: teraz ma przed sobą dwie drogi - śmierć i ulicę. Wynajęła jeden pokoik w małym domku i czekała na powrót Władcy, chodząc każdego ranka do pałacu.

Ajrin sumiennie starała się dowiedzieć, jak ma postępować. Próbowała rozpytywać wśród służących i dworzan, spotykać się z innymi nieszczęsnymi wdowami, bywać na wspólnych modłach... Któregoś dnia przypadkiem trafił w jej ręce Zbiór Praw, gdzie przeczytała coś, co o mało jej nie zabiło.

Żadna z jej towarzyszek w nieszczęściu nie wiedziała, dlaczego tak wstrząsnął Ajrin rozdział o Promieniach, który nie miał z nią żadnego związku, i dlaczego, zapoznawszy się z nim, Ajrin nagle się rozchorowała.

Ale jeszcze bardziej zbiło je z tropu to, jak bardzo choroba ją odmieniła. Ajrin jakby zupełnie przestała się bać, było jej wszystko jedno.

- Dostanę to, co mi się należy - szorstko odpowiedziała tym, którzy próbowali ją mitygować - albo umrę. Zapłacą mi za wszystko!

Było jasne dla każdego, że Ajrin zdecydowała się iść na całość.

Jak widać, jej zachowanie bardzo się nie podobało tym, którzy dziedziczyli po Kirku. Wkrótce doręczono jej dwa listy. W pierwszym proponowano jej pewną sumę za szybki wyjazd, w drugim grożono rozprawą. Potem ktoś przysłał jej marmurową kulkę z liścikiem: "Kornat - to rodzony wuj Władcy, on wam pomoże. Ale suknia musi być strojna i wycięta, jak przystoi na balu".

Zebrawszy wszystkie pieniądze, jakie mogła, kupiła sobie jedwab, uszyła suknię, która mogła być jednocześnie i balowa, i żałobna, wzięła swą jedyną jedwabną szarfę, pożyczyła klipsy i broszę od jednej z przyjaciółek i poszła na zamek.

Kiedy zrozumiała, że na próżno straciła wszystko, co miała, jakby odrętwiała. Powinna była odejść, ale nie miała siły. Stojąc przy stoliku z "kroplami", Ajrin nie zamierzała grać, chociaż Kirk wciągnął ją w arkana tej gry. Był dobrym graczem. Wiedziała, że nikt nie pozwoli jej zagrać, skoro nie ma pieniędzy.

 

Ajrin nie rozumiała, dlaczego wszyscy ucichli, kiedy nieznajomy mężczyzna, zasiadłszy do stolika, cicho podał kolor swoich "kropli": "Złoto", i dlaczego nikt nie usiadł naprzeciw, kiedy wyjął rulon nowych, lśniących monet.

Ajrin nagle poczuła, jak zaschło jej w gardle. Ten rulon monet był wybawieniem, mógł jej pomóc normalnie przeżyć dwa-trzy miesiące.

- Kto? - powtórzył nieznajomy, ponieważ sąsiednie krzesło wciąż było puste.

- Ja - powiedziała nagle głośno. - Ja chcę zagrać.

Ajrin pomyślała, że teraz spytają ją o pieniądze, ale nikt nie zauważył, że ich nie wyjęła. Zaczęła się gra. Było jej bez różnicy, kto siedzi obok, teraz pragnęła tylko jednego: zdobyć lśniący stosik monet, i Los uśmiechnął się do niej.

Ajrin nie od razu uwierzyła w swoje powodzenie. Kiedy ten człowiek podszedł do niej, pomyślała nagle, że powie jej: Widziałem, że niczego nie postawiłaś. To oszustwo, oddaj pieniądze.

- Nie dam! Za nic nie oddam! - gorączkowo myślała Ajrin.

Kiedy poprosił ją do tańca, proponując rozmowę na temat tego, co przywiodło ją na bal, Ajrin podjęła decyzję. Nagle wydało jej się, że to właśnie on przysłał marmurową kulkę, że specjalnie tu na nią czekał.

Kiedy dziwny partner zaczął ją obłapiać na środku sali, na oczach wszystkich, Ajrin strasznie się rozzłościła i otwarcie wygarnęła, co myśli o takich wybrykach.

Przepędziła go, odszedł, a potem... Przez całą resztę wieczoru musiała wysłuchiwać wesołych opowiastek o tym, kto to taki Zwierzojaszczur. Z początku legendy te napełniały ją niepokojem, w końcu jednak zaczęły śmieszyć. Ajrin widziała, że Berold - to cham, jakich mało, jednak we wszystko pozostałe nie mogła uwierzyć. Wyrosła w Gokstad i znała straszne mity o herpisach-jaszczurach lepiej niż dworzanie. Wiedziała, że zwierzojaszczury nie wypuszczają zdobyczy, i mało ich obchodzi, czy mają świadków swoich "gier godowych" czy nie. I że ofiary takich zabaw nie mają prawa przeżyć. A ten Berold zachowywał się tylko jak bezczelny prostak, u którego "to" pracuje sprawniej niż mózg. Już takich spotykała.

Ajrin sama nie wiedziała, kiedy zrodziła się w niej szalona myśl, by zjawić się u Berolda i bezczelnie zażądać pomocy.

- Jakby nie było, nie mam nic do stracenia - zdecydowała.

W rzeczy samej, może nagle Jaszczur zechce zaszokować całe towarzystwo, robiąc coś, czego nikt się po nim nie spodziewa. Sławetny dobry uczynek! A jeżeli będzie się zachowywał tak, jak na balu... To też nie najgorszy wariant! Lepszy już Zwierzojaszczur, który jest w stanie pomóc, niż dziesięciu facetów w bramie za parę nędznych miedziaków. Ajrin wiedziała, że jeśli Władca odrzuci petycję, to może i tak być. Lśniący sztylet, który zabrała ze sobą, był w jej zamierzeniu nie tyle bronią, co prowokującą zabawką, zdolną podnieść cenę "ofiary" i połechtać miłość własną Jaszczura.

Jednak u Berolda zrozumiała, że znów się przeliczyła. Łatwo rozsądzać o tym, że mając do wyboru dwa zła, trzeba brać to mniejsze! Nie mogła się przemóc. Na samą myśl o tym, że przyjdzie się zaraz obłapiać nie wiadomo z kim, wszystko w niej się burzyło. Nikomu nic nie jest winna!

Gdyby Jaszczur zmusił ją do uległości i złamał bezcelowy opór, byłoby to bardzo wygodne. Dostałaby zadośćuczynienie za tę krzywdę i prawo, by nienawidzić go do ostatniej chwili swego życia. Ale Berold najwyraźniej nie chciał używać siły, zostawiając jej prawo wyboru.

- Też mi się trafił zwierzojaszczur! - z urazą pomyślała Ajrin. - Tak się zachowywał, jakby to nie on przystawiał się do mnie na sali... Niby że wszystko mu jedno! A może, kiedy proponował mi wejście na górę, wiedział już jaka będzie moja odpowiedź i chciał tylko jednego: zachować reputację? To już zwyczajne świństwo! Po co ja tu w ogóle przyszłam?

Machinalnie ścisnęła cienki woreczek, wiszący u nadgarstka, tak mocno, że maleńki zwitek papieru w środku zaszeleścił.

- Durny świstek z głupią pisaniną! - przypomniała sobie Ajrin, czując nowy przypływ goryczy.

Berold poniżył ją, podkreślając - jak kiedyś, dawno temu, inny człowiek - że całe to gadanie o bezinteresowności i dobroci, zrozumieniu, pomocy - to brednie. Jakby Ajrin sama o tym nie wiedziała! Jakby nie przyszło jej przeżyć tego obłędnego koszmaru nie dawniej niż rok temu... No dobra, głupio go za to winić, sama się prosiła! Po co było tyle gadać o szlachetnych porywach duszy, wiedząc, że dookoła same bestie? Rycerz na białym koniu - to marzenie maleńkich dziewczynek. Kiedy masz prawie trzydzieści lat, naprawdę śmieszne jest czekanie na cud...

 

- Hej, ostrożnie! Stójcie! - rozległ się nad uchem przeraźliwy okrzyk i dwie ręce mocno ją chwyciły, pociągnąwszy w tył. - Trzeba przecież patrzeć dokoła!

Z zaskoczeniem patrząc w ślad za karetą, która o mało co jej nie przewróciła, Ajrin nabrała tchu.

- A może niepotrzebnie się pospieszyliście? - zapytała nieznajomego, który wciąż jeszcze mocno ją trzymał.

- Myślę że nie, pani! - odpowiedział młody człowiek. - Zauważyłem, że coś was gnębi? Może potrzebujecie pomocy?

- Proszę?

- Nie ma tu waszej karety? Proszę pozwolić, że podwiozę.

- Dlaczego?

- Damie nie przystoi chodzić piechotą. Moja kareta jest tam, niedaleko.

Ten dziwny upór zdumiał ją i zmusił do uważniejszego spojrzenia na tego, kto tak nieoczekiwanie ją uratował. Młody człowiek okazał się dość wysokim blondynem. Krótka szczotka jasnych wąsów była nieco ciemniejsza od brwi i płowych rzęs. Niezwykły kontrast. Machinalnie wzrok Ajrin odnotował prosty przedziałek, wydatne, pulchne wargi i okrągły dołeczek w podbródku. Z pewnością wiele kobiet byłoby szczęśliwych, mogąc znaleźć się z nim razem, jednak Ajrin speszył dziwny żar, z jakim nieznajomy zwracał się do niej.







Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Adam Cebula
A.Mason
Tomasz Pacyński
A.Cebula, R.Krauze
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Eugeniusz Dębski
Jerzy Rzymowski
Kot
J. Kaliszewski
KRÓTKIE PORTKI
S.Chosiński
Irina Jurjewa
James Barclay
 

Poprzednia 32 Następna