strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Wojciech Świdziniewski
strona 18

Kłopoty w Hamdirholm

Ilustracje: Małgorzata "Asfodel" Jakubiak

 

 

 

O AUTORZE
Wojciech Świdziniewski - białostoczanin, rocznik '75, urodzony w znaku Lwa. Studiował pedagogikę, choć tak naprawdę bardziej interesuje go historia, zwłaszcza wczesne średniowiecze, głównie Wikingowie. Debiutował w "Nowej Fantastyce" w lutym 1999 r. Kolejne opowiadania publikował w "Science Fiction". Za "Murarzy" nominowany do Nagrody im. J.Zajdla.

- Hop, hop! - gromkie wołanie niosło się po górskich turniach. - Hop, hop! Przybywa Baugi, syn Fridleifa, syna Arngrima z klanu Hamdir! Baugi wraca do domu! Hop, hop!

Krasnolud odjął dłonie od ust i chwilę wsłuchiwał się w echo. Stał u stóp długich, pnących się ku górze schodów znikających za załomem skalnym, na którym wznosiła się samotna wieża. W końcu odwrócił się do dygoczącej z zimna postaci, która, sądząc po jej wzroście, z pewnością nie należała do jego rasy i powiedział:

- Arien, już prawie jesteśmy w bezpiecznym miejscu. Jeszcze tylko Tysiąc Stopni... - przerwał, unosząc głowę, wpatrując się w błyski na wieży i nasłuchując. - Słyszysz? To Windswal, Ojciec Zimy, róg mego pradziadka Dolgthrasira, oby jego broda była długa niczym owe schody... Ruszajmy.

Kobieta ciężko podniosła się i wykorzystując włócznię niczym kostur, zaczęła się wspinać. Cała była szczelnie okutana w skóry i wełniane derki. Mimo to drżała z zimna. Towarzyszący jej krasnolud wydawał się przy niej niemal nagi. Miał na sobie jedynie lnianą koszulę, skórzane spodnie i buty. Blond brodę zaplótł w gruby warkocz przyozdobiony złotymi i srebrnymi pierścieniami, a włosy spiął skórzaną opaską nabijaną złotymi guzami. W ręku trzymał bogato zdobiony młot, a na plecach niósł ciężki tobołek. Pomimo przenikliwego wiatru, jaki hulał na Tysiącu Stopniach krasnolud zdawał się nie odczuwać chłodu. Gdyby nie towarzysząca mu kobieta, Baugi biegiem przebyłby ostatni odcinek drogi dzielący go od Hamdirholmu, krasnoludzkiej siedziby.

Krasnolud wsparł kobietę swym mocarnym ramieniem i już o wiele szybciej zaczęli posuwać się w górę. Po kilkuset stopniach schody przechodziły w półkę, by ominąć skalny dziób i skierować się prosto ku obwarowanemu wejściu. Podróżni zatrzymali się przed masywną bramą osadzoną w skale, a strzeżoną przez wieżycę. Kobieta mocniej zacisnęła dłoń na ramieniu krasnoluda i wzdrygnęła się. Tym razem nie z zimna.

- Baugi... - cichy szept dobiegł zza wełnianego szala, szczelnie opatulającego jej twarz. Krasnolud, do tej pory radośnie spoglądający na samotną wieżę Hamdirholmu, spoważniał:

- Spokojnie, Arien. - Poklepał ją po drżącej dłoni. - Nic ci się nie stanie. Pamiętaj, że dla nich jesteś posłem, więc śmiało graj tę rolę. Chodźmy.

Ledwie ponownie ruszyli, z nieba zaczął sypać biały puch. Wiatr się wzmagał, a wraz z nim gęstniał padający śnieg. Pobliskie szczyty znikły w śnieżnej zadymce.

- Dobrze, że zdążyliśmy - stwierdził krasnolud. - Będzie tak sypało przez kilka miesięcy. Przysuń się do ściany!

Powoli, z mozołem, oboje podjęli się ostrożną wspinaczkę. Z Hamdirholmu co chwilę odzywał się Windswal, którego czysty dźwięk z trudem przebijał się przez dmący wicher zamieci. Wiatr i śnieg jakby uparły się, by oderwać podróżnych od względnie bezpiecznych schodów i cisnąć w, zdawałoby się, bezdenną otchłań. Wiele wysiłku kosztowało dotarcie do skalnego tarasu z bramą. Kobieta ostatkiem sił dowlokła się do masywnych wrót. Baugi załomotał młotem w stalowe odrzwia, w których po chwili uchyliła się furta. Podróżni szybko weszli do środka, a wraz z nimi wpadł tuman śniegu. Stali w wielkiej, ciepłej hali rozświetlonej ogniem kilkunastu węglowych palenisk, po której kręciło się wielu krasnoludów i paru ludzi. Kilku niskich brodaczy z rykiem rzuciło się na powitanie Baugiego, który już miał problemy z uwolnieniem się od uścisków odźwiernego.

Wyczerpana kobieta oparła się o wrota. Nie starała się nawet zrozumieć chropowatej krasnoludzkiej mowy, chociaż trochę znała ten język. Czuła, że zaraz osunie się na posadzkę.

- Baugi... - zamiast głośnej prośby z jej ust wydobył się jedynie szept. Mimo to, jej towarzysz podróży nadzwyczaj zwinnie pozbył się ściskających go brodaczy i przypadł do niej.

- Arien...

Kobieta odwinęła szal ukazując zsiniałe wąskie usta i zaczerwieniony zgrabny nos. W jej ciemnych oczach pełgały płomyki ogni z palenisk.

- Jestem zmęczona... Muszę odpocząć.

- Tak, tak... - powiedział szybko Baugi i zwrócił się do otaczających go ziomków:

- To Arien, poseł z Równin. Jest wyczerpana podróżą i potrzebuje jakiegoś ciepłego kąta, zanim rozmówię się z Dolgthrasirem.

Dopiero teraz krasnoludy powitały posła i poprowadziły do jednego z palenisk, gdzie z szacunkiem usadzono ją na skórach górskich kozic.

- Słuchaj - zaczął Baugi. - Muszę pogadać z pradziadkiem. On tu rządzi. W tym czasie staraj się nie zwracać na siebie uwa...

- Cooo???!!! - przerwał mu krzyk z drugiego końca hali, gdzie jeden z ludzi, gestykulując, rozmawiał z potężnie zbudowanym krasnoludem. - Mam tu siedzieć całą zimę?! Ani mi się śni! Zrozum, Agnarze, jestem kupcem! Muszę dostarczyć towar na Równiny jeszcze zanim zacznie się zima!

- Zima już się zaczęła, nie trzeba było zapijać się na umór naszym spirytusem, tylko do drogi sposobić, kiedy czas był ku temu - warknął Agnar. - Gdyby nie umowa Hamdirholmu z królem Równin, miałbym w rzyci to, czy nie sczeźniesz zaraz za wrotami kopalni. Jednak jeśli coś się tobie stanie na naszym terenie będziemy musieli zapłacić wysoką grzywnę. W złocie. Rozumiesz, człecze! W złocie! A to się nam nie kalkuluje.

- Mam tu siedzieć bezczynnie, gdy na Równinach kwitnie handel!? - płaczliwym tonem spytał kupiec. - Nie masz sumienia, Agnarze, a przecież też jesteś kupcem!

Krasnolud wzruszył ramionami:

- Mówiłem ci. Chodzi o złoto. W interesach nie liczy się sumienie, tylko złoto. Koniec gadania! - I odszedł w stronę jedynego tunelu prowadzącego w głąb kopalni.

- Agnarze! - zawołał za nim kupiec. - Przecież ja tu się zanudzę!

- Znajdź sobie jakąś dziewkę, żeby grzała ci łoże w długie zimowe wieczory! - nie odwracając się, krzyknął krasnolud.

- Zostań tu i o nic się nie martw. Nie zdejmuj na razie tych szmat - szeptał Baugi do Arien. - Postaram się wrócić tak szybko, jak tylko się da. Pamiętaj, cokolwiek by się działo jesteś posłem. Jesteś nietykalna - krasnolud pogładził sękatymi i szorstkimi palcami blady policzek Arien. Uśmiechnęła się. Baugi też wyszczerzył zęby i popędził za Agnarem.

Arien szczelniej opatuliła się skórami i wpatrzyła się w płonące węgle.

- Człowiek? - usłyszała nagle.

Podniosła głowę i ujrzała kupca, tego samego, który przed chwilą kłócił się z Agnarem.

Mężczyzna uśmiechnął się i podrapał po podbródku.

- Hmm... I to kobieta. Pozwoli pani, że się dosiądę. - Usiadł tuż koło niej. - Nazywam się Bregor i jestem kupcem z Równin.

Arien nie odezwała się.

- Nie jest pani zbyt rozmowna - ciągnął dalej kupiec. - Chętnie bym pogwarzył z kimś mego wzrostu, a nie z tym gburowatymi pniaczkami. - Roześmiał się głośno i próbował objąć Arien. Odsunęła się.

- No, no, no... Po co od razu te fochy! - obruszył się Bregor. - Przed nami cała zima wśród tych pokurczów. Warto byłoby poznać się bliżej. - I lubieżnym gestem sięgnął do jej uda. Arien stanowczo odsunęła jego dłoń.

- Gołąbeczko, nie opieraj się. - Bregor, z obleśnym uśmiechem, objął Arien za szyję, przyciągnął do siebie i wsunął rękę pod skóry, próbując bezceremonialnie ją obmacywać. Bezskutecznie starała się go odepchnąć. - Drżysz, maleńka. Ogrzeję cię tak, jak tylko potrafi to mężczyzna. - Kupiec zacisnął dłoń na jej piersi.

Kobieta chciała uderzyć go w twarz, lecz zgrabnie przechwycił jej dłoń. Zaczęli się szarpać. Kupiec zerwał szal z głowy Arien i zamarł w pół ruchu. Potargane długie, płowe włosy nie były w stanie ukryć spiczastych uszu.

Bregor zerwał się, krzycząc piskliwie:

- Elf! Elf!

Arien drżącymi rękoma próbowała ukryć swe uszy pod szalem. Na próżno. Wnet otoczyły ją krasnoludy. Słyszała tylko ich głuche powarkiwania i wściekłe sapanie. Jeden z nich zamierzył się na nią trzonkiem topora i syknął:

- Elfia sucz!

Arien straciła przytomność.

 

***

 

Baugi dogonił swego stryja Agnara i razem udali się do kopalnianych komnat niedostępnych dla nikogo spoza klanu. Agnar oględnie wypytywał młodszego krewniaka o jego pobyt na Równinach i przygody które go spotkały. Taktownie nie poruszali tematu skarbów, jakie mógł przywieźć ze sobą Baugi. Wielowiekowa praktyka nakazywała nie interesować stanem skarbca innych krasnoludów, gdyż nierzadko powodowało to zatargi, kończące się wojnami klanowymi. Jedyne co Agnar wywnioskował z wypowiedzi Baugiego to fakt, że młody krasnolud przybył do kopalni z nie lada trofeum. Agnar, który obejrzał sakwy Baugiego i wydały mu się raczej mikre, począł zastanawiać się, co mogą kryć, skoro ten tak czule mówi o swojej zdobyczy. Wielki klejnot? Ogromny samorodek złota? Piękna broń, a może wspaniale inkrustowany szyszak? Myśli te nie dawały mu spokoju. Zamilkł więc, nie mogąc otwarcie spytać o to bratanka. Przygryzł tyko wąsa i dalej posuwali się już bez słowa.

W końcu dotarli do Przedsionka, sali równie ogromnej, co hala przy wejściowej Bramie. Baugi z rozognionym wzrokiem przyglądał się krzątającym się po niej krasnoludom. Ustawiano stoły, znoszono smażone grzyby, pieczone tusze szczurnic i mięso górskich kozic. W misach stały potrawy z glonów, mchów i alg, w antałkach ciemne i mocne piwa, a w omszałych flaszach mocniejsze trunki. Słychać był gwar i skrzekliwe połajania niewiast. Wyraźnie trwały przygotowania do jakiejś biesiady.

- Baugi, ty leniu! Bierz się do roboty! Trzeba przytoczyć jeszcze trzy beczki dziadkowego piwa! A tak w ogóle, to gdzieś ty się szlajał?

Krasnolud odwrócił się w stronę, skąd dobiegał zrzędliwy głos. Stały tam trzy krasnoludzkie kobiety, każda w przepięknie zdobionej chuście na głowie.

- Matki! - krzyknął z radością i rzucił się witać swoją rodzicielkę, babkę i prababkę. Kobiety nie kryły łez wzruszenia, oglądając go ze wszystkich stron i upewniając się, że wrócił cały i zdrów. W końcu nacieszyli się sobą i Baugi spytał, wskazując na kręcących się wokoło mieszkańców Hamdirholm:

- A z jakiej to okazji?

- Powraca wielki krasnolud - odpowiedziała babcia Hwedna.

- Kto?

- Ty, mój syneczku - z matczyną czułością powiedziała Sygrun.

- Ja?

- No, no. Dosyć tego pitolenia - burkliwie odezwała się Prababcia Yrsa. - Jeszcze jest dużo do roboty. Weź Agnara i idźcie do piwniczki dziadka po beczki.

Stryj skulił się i skrzywił z niechęcią.

- Coś nie tak, Agnarze? - Prababcia wzięła się pod boki i surowo spojrzała na rosłego krasnoluda. - Wiem, że łatwiej i przyjemniej jest żłopać piwsko, niż je targać, ale ktoś to musi zrobić.

- To znaczy... - Agnar szukał wyjścia z zaistniałej sytuacji. - To znaczy... A już nic! - uciął ze złością.

- Zaraz zabieramy się do roboty, prababciu, tylko najpierw muszę zobaczyć się z Dolgthrasirem - powiedział Baugi. - Gdzie go mogę spotkać? Przyprowadziłem posła z Równin i dobrze by było, żeby Pradziadek od razu się z nim zobaczył.

- Jest w Zielonym Korytarzu - pośpieszyła z wyjaśnieniami babcia Hwedna.

- Zielony Korytarz? To chyba jakaś nowa część kopalni? - Baugi zmarszczył brwi.

Agnar ożywił się, widząc szansę uniknięcia ciągania beczek.

- Ja wiem, gdzie to jest! - wrzasnął tak głośno i ochoczo, że przestraszył Matki. - Chodź, zaprowadzę cię .- I z tryumfalnym uśmiechem pociągnął Baugiego za rękaw.

Prababcia Yrsa pokiwała głową:

- Ktoś będzie musiał odstawić beczki do piwnic po uczcie. Chyba nawet wiem, kto - powiedziała, wyraźnie kierując swe słowa do Agnara.

Agnar zmarkotniał, a Baugi parsknął śmiechem i nie czekając, aż Prababcia wymyśli jakąś nową pracę, ruszyli w dół, do trzewi kopalni.

Pochyłą sztolnią zeszli poziom niżej, na którym były siedziby poszczególnych rodzin. Z trudem się przebili, gdyż każdy chciał chociaż uścisnąć dłoń Baugiego. Zeszli jeszcze głębiej, gdzie znajdowały się przeróżne warsztaty - od kuźni począwszy, a na złotniczych zakładach kończąc. Poniżej poziomu warsztatów wybudowano w litej skale magazyny i skarbce zamożniejszych rodzin, które posiadały tyle kosztowności, że nie mieściły się one w izbach mieszkalnych. Przed każdym takim skarbcem stało dwóch strażników i spod krzaczastych brwi uważnie przyglądało się krążącemu tłumowi. A brodatych postaci było tutaj bez liku. Wszędzie toczono beczki, targano spyżę, a ze skarbców wydobywano co piękniejsze puchary, kufle, złote misy, cudne szaty i piękne ozdoby. Korytarz wypełniał gwar rozmów, śmiechy, okrzyki bólu i przekleństwa, gdy któraś z beczek zahaczyła o czyjąś stopę. Tu powitaniom też nie było końca. Po jakimś czasie Baugiemu i Agnarowi udało się przedrzeć do windy, którą zjechali na najniższe poziomy, do właściwej kopalni. Na samym dole, gdzie winda kończyła swój bieg, oba krasnoludy wzięły po pochodni i Agnar poprowadził do Zielonego Korytarza. Po kilkuset metrach zakrętów i mrocznych korytarzy dotarli do grupki umorusanych i półnagich krasnoludów z kilofami i oskardami w dłoniach. Każdy z nich miał na głowie stalowy hełm ze świeczką. Wszyscy patrzyli w skupieniu, jak stary siwobrody krasnolud powoli pracował dłutem i młotem. Agnar i Baugi dołączyli do grupki i z nabożeństwem obserwowali, jak Pradziadek Dolgthrasir wydzierał skarby pramatce ziemi.







Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Adam Cebula
A.Mason
Tomasz Pacyński
A.Cebula, R.Krauze
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Eugeniusz Dębski
Jerzy Rzymowski
Kot
J. Kaliszewski
KRÓTKIE PORTKI
S.Chosiński
Irina Jurjewa
James Barclay
 

Poprzednia 18 Następna