strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Recenzje
<<<strona 06>>>

 

Recenzje (1)

 

 


Książka

Granice

 

Po raz pierwszy w życiu ośmielam się zabrać głos jako recenzent, ale obiecałem Ice (która umie prosić z nieustępliwością dryfującego tankowca), a słowo kozacze nie dym. Do tej pory spełniałem się literacko jako tłumacz i mam na koncie ponad dwadzieścia powieści przetłumaczonych z angielskiego, oraz trzy rosyjskie. Ponieważ nie mam wykształcenia polonistycznego, nie umiem, jak inni krytycy, rozbierać książki na wątki, nurty i kompozycje. Ale wiem, jak czerpać z lektury przyjemność – co tamtym osobom często jest obce.

Do tłumaczeń z rosyjskiego namówił mnie Wojtek Sedeńko, za co wdzięczny mu jestem, bo otworzył przede mną ocean nowych literackich wzruszeń. Tłumacz nie jest bezdusznym automatem i podczas tłumaczenia doznaje rozmaitych uczuć, nie zawsze zgodnych z odczuciami późniejszych czytelników. Przed kilkoma laty, w związku z "wybuchem wolności" nasi wydawcy zupełnie zapomnieli o istnieniu literatury na wschód od Buga i Wojtek Sedeńko wespół z EuGeniuszem Dębskim bodaj jako pierwsi zaczęli przypominać polskim czytelnikom, że i Rosjanie potrafią pisać, za co wieczna im obu niech będzie chwała – choć są i inne po temu przesłanki. Przeczytawszy kilka z ich powieści (myślę o Rosjanach, nie o spółce S&D), doszedłem do nieuniknionego wniosku, że rosyjscy autorzy zabierają się do pisania wtedy, kiedy czują, iż mają coś do powiedzenia, a nie wtedy, kiedy trzeba zapłacić kolejną ratę za samochód. Wynikiem są bardzo często dzieła na poziomie, o jakim renomowani autorzy amerykańscy mogliby sobie jedynie pomarzyć. (Oczywiście, nie marzą, oślepieni blaskiem własnych aureoli.) Nie masz też w literaturze rosyjskiej kilometrowych cyklów. Najlepiej zilustrowali je autorzy opisywanej przeze mnie powieści: "oto czarnoksiężnik na skale siedzi i knuje czarną zdradę, a bohater Kononienko już w ósmym tomie drużynę zbiera, by drania pokonać". Tasiemcowe te cykle to mają do siebie, że zaczynając tom dziewiąty, na ogół nie pamiętamy już, jak się to wszystko zaczęło – i po co, do diabła, kupiliśmy pierwsze trzy! Rosjanie piszą doskonałe powieści, ale zgodnie ze swoim powiedzeniem, że "zwięzłość jest siostrą geniuszu", nie rozwijają wątków w nieskończoność.

Najlepszym dowodem mojej tezy jest prezentowane przeze mnie dzieło piątki autorów (H.L.Oldi to w rzeczy samej dwu pisarzy). Rzecz to w literaturze rosyjskiej nie tak niezwykła, jak mogłoby się wydawać – przypomnijmy sobie choćby Koźmę Prutkowa.

Granica to dzieło niezwykłe, splatające w sobie wątki kilku kultur, ponieważ będąca, po części, miejscem akcji Ukraina, jest krajem, w którym splątały się dzieje Ukraińców, Żydów, Polaków, Ormian, Rosjan, i Niemców (wystarczy powiedzieć, że opisywany przez Sienkiewicza jako okrutny i krwawy, nieustannie zalany w trupa pułkownik kozacki Maksym Krzywonos w istocie był Niemcem – i wcale nie "zanadużywał" spirytualiów). Jej obraz mocno się zresztą różni od tego, jaki znamy z kart Sienkiewicza, bo sama powieść dzieje się w osobliwym świecie alternatywnym. Akcję powieści autorzy umieścili gdzieś pod koniec XVIII wieku. Rosją rządzi nie wymieniona z imienia caryca, ale wolno nam się domyślać, że chodzi o znaną współczesnym – powiedzmy, z żywiołowego temperamentu – Katarzynę. Bohaterowie wspominają, że dzielny hetman Zinowij (dla polskiego czytelnika spolszczyłem jego imię, jest to więc Zenobi – i znów łatwo się nam domyślić, o kogo chodzi), pokonał Starych Panów pod Korsuniem i położył podwaliny pod kozacką niepodległość. Przedstawiana w powieści Ukraina jest państwem na wskroś wojskowym, w którym "władzę trzyma" hetman, a w jego imieniu sprawują ją nad prowincjami pułkownicy. Nie jest to zresztą jedyna osobliwość tego kraju, toczącego akurat zwycięskie wojny z Austrią, ale każda liszka swój ogon chwali – wolno autorom przedstawiać taką, a nie inną wizję historii.

Granica jest ciekawym melanżem wątków i motywów literackich. Nie będę czytelnikowi psuł przyjemności, uprzedzę tylko, że jeżeli chce w pełni prześledzić rozpiętość erudycji autorów, to powinien mocno sięgnąć do swojej pamięci, by przypomnieć sobie choćby Gogola, Szewczenkę, Sienkiewicza i Szołochowa. (Z pośrednictwem Gogola autorzy sprawili mi zresztą diabelskiego figla, ponieważ – o czym polski czytelnik na ogół nie wie – "gogol" to w języku rosyjskim nazwa pewnego ptaka brodzącego – po polsku nazywa się go gągołem, i rosyjskie powiedzenie "chodit’ gogoliem" jest mniej więcej równoznaczne z polskim "chodzić sztywno jak żuraw", co ma swoje odbicie w treści książki. Nie lubię robić przypisów, ale w tym przypadku niestety bez tego się nie obeszło).

Ponieważ jest to powieść fantasy, mamy w niej wątki fantastyczne – najciekawszym wydał mi się wątek "żyjawców", nieśmiertelnych i na ogół złych istot, będących osobliwym amalgamatem człowieka i demona. Przypominam, że anioły też gruncie rzeczy są demonami.

 Autorzy stworzyli też na swój użytek, i na uciechę czytelnika, kilka zupełnie fantastycznych środowisk, jak choćby Droga wokół Drzewa Światów – przypominająca jako żywo Korytarz Światów, który na swój użytek wymyślił Raymond E. Feist. Podróżując po owej drodze, można się natknąć na innych wędrowców, którzy przybłąkali się tam celowo lub przypadkiem – na przykład oddział żołnierzy potężnego króla, którzy bardzo się interesują miejscem narodzin pewnego niemowlęcia, otrzymali bowiem dość kontrowersyjne rozkazy od władcy, dotyczące dzieci w miasteczku, gdzie ów malec przyszedł na świat.

W powieści jest wiele tego typu zabawnych miejsc – choć jak powszechnie wiadomo, trudno uznać za zabawę to, co wzmiankowani żołnierze zrobili, gdy już na miejsce dotarli. Autorzy zresztą nie popisują się erudycją – nie, oni po prostu mają niezwykle szeroką wiedzę i z niej korzystają, od czasu do czasu mrużąc oko do czytelnika. Choć wydawca reklamuje powieść jako mroczną fantasy, w istocie rzecz skrzy się humorem najwyższej próby – choć nie jest to jej cecha najbardziej charakterystyczna. Po prostu w życiu tak już jest, że wydarzenia tragiczne przeplatają się z zabawnymi, więc dobra powieść też nie powinna być jednolita w tonacji.

Literaturą fantastyczną interesują się od zawsze, a pamiętam czasy, kiedy Pan Bóg miał jeszcze zupełnie krótką brodę, ale dość rzadko trafiała mi się taka perła, jak opisywana przeze mnie Granica. Moja ocena jest oczywiście oceną bardzo subiektywną – choć wcale nie dlatego, że książkę tę tłumaczyłem. Po prostu nie da się książki ocenić obiektywnie, tak jak nie da się powiedzieć, czy "Mona Liza" Leonarda jest lepsza od "Dawida" Michała Anioła.

Pisząc o tych wszystkich aluzjach literackich, nie chciałbym, żeby potencjalny czytelnik odniósł wrażenie, że jest to rzecz dla intelektualistów, co czytują sobie Kanta Immanuela do poduszki. Nie – powieść ma wartką akcję, znakomicie zarysowane i bardzo niejednoznaczne postaci (nie spieszcie się, na przykład, z oceną Judki Duszoguba) i bardzo ciekawie, choć tylko kilkoma muśnięciami pióra, zarysowane tło. Aluzje są dla tych o dekadenckim smaku – ale i dla zwykłego pożeracza książek znajdzie się w niej solidny kawał mięcha! Osobliwą gratkę stanowić będzie dla miłośników judaików – jest w niej spory kęs kultury żydowskiej, o której nie za wiele wiemy, rzadko bowiem który z nas miewa ochotę na zagłębianie się w jej nurt. A szkoda, bo kultura i tradycja kształtowane przez ponad pięć tysięcy lat są godne poznania.

Krótko mówiąc – Granica to powieść najwyższego lotu i polecam ją wszystkim miłośnikom dobrej fantasy.

 

Andrzej Sawicki

H.L.Oldi. & M. S. Diaczenko. & Walentinow

Granica: Zimą jest popyt na sieroty

Tłum: Andrzej Sawicki

Solaris, 2004

Stron: 324

Cena: 29,90

 

 

 


Książka

Chińskie formatowanie dysku

 

Jest takie stare powiedzenie, że nieszczęścia chodzą parami. W myśl tego przysłowia postanowiłem uraczyć czytelników Fahrenheita kolejną recenzją. Nie jest to cała prawda (o planecie Ksi). Przeczytawszy poprzednią recenzję, ze czcią cmoknąłem się w rękę i jak nastolatka zapytana przez mamę: "Co robiłaś córeczko na imprezie?" stwierdziłem, że nie bardzo wiem, co to było, ale ma to szanse zostania moim hobby.

Mesjasz formatuje dysk jest książką napisaną znakomicie (choć przetłumaczoną chyba znacznie gorzej, bo przeze mnie). Henry Lion Oldie to pseudonim literacki spółki autorów Dymitr Gromow i Oleg Ładyżenski, którzy od kilku lat cieszą się w Rosji zasłużoną sławą autorów niezwykłe poczytnych. I bardzo dobrze napisanych – co nie zawsze idzie w parze z poczytnością – powieści fantastycznych. Literackie spółki mają w Rosji niezłą tradycję (bracia A. i B. Strugaccy, na przykład) a dzieła spółki Gromow i Ładyżenski plasują się znacznie powyżej poziomu przeciętności.

Prezentowaną przeze mnie książkę można już kupić, i serdecznie to doradzam. Nie dlatego, iżbym miał jakikolwiek udział w zyskach – tłumacz sprzedaje utwór raz i jego honorarium jest niezależne od ilości sprzedanych egzemplarzy – ale dlatego, że jest to powieść znakomita. Gdybym miał określić ją w kilku słowach, to rzekłbym, iż jest to coś, co mogliby napisać Strugaccy, gdyby zechcieli napisać powieść przygodową w duchu poniedziałku zaczynającego się w sobotę. I dodać trochę nowoczesności w postaci opisu świata jako przestrzeni, w której działają programy komputerowe (a czemużby nie?).

Powieść zaczyna się według sprawdzonego przez Hitchcocka przepisu – najpierw trzęsienie ziemi, a potem groza i napięcie narastają. Już po przeczytaniu pierwszych trzech stron czytelnik znajduje się w samym środku huraganu wydarzeń, który porywa go i niesie z niezwykłą szybkością. Tłumaczenie książek nie zawsze jest wdzięczną robotą, ale przy pracy nad przekładem Mesjasza bawiłem się, jak rzadko. Mam nadzieję, że tak samo będą się bawić czytelnicy. Wyobraźnia autorów zawiedzie nas w średniowiecze Chin (w Europie tymczasem młoda dziewczyna z wioski Domremy zbiera zwolenników i już wkrótce Francją wstrząśnie okrzyk "Za mną, wszyscy, którzy mnie kochacie!", który wyprze z kraju angielskich najeźdźców) i do chińskiego piekła, wyglądającego niezwykle ciekawie. Nie mam pojęcia, jak wyglądało wtedy piekło europejskie. Spojrzymy na Chiny oczami rosyjskiego programisty z początków XXI wieku, i będziemy mogli zajrzeć do klasztoru Shaolin. Autorzy powieści są nie lada znawcami chińskich sztuk walki, więc wiedzą, o czym piszą. Poznamy tajniki chińskich szpiegów (europejskie szpiegostwo do chińskiego ma się tak, jak cios pałką do szermierki floretem) i praktyczne zastosowania wiedzy zawartej w słynnym traktacie o strategii napisanym przez nie mniej słynnego Sun Tzu. I ani przez chwilę nie będziemy się nudzili.

Jednym z nieodłącznych elementów twórczości H.L.Oldi jest znakomity, najprzedniejszej próby humor – sytuacyjny, słowny i jaki jeszcze chcecie. Bohaterami powieści są sędzia śledczy, któremu powierzono bardzo niezwykłą sprawę, "napiętnowany" klejmem Smoka i Tygrysa mnich z klasztoru Shaolin, zawodowy wywiadowca i szpieg, oraz młodziutki mniszek, w którego ciele niezwykły kaprys ślepego losu (był to naprawdę niezwykły kaprys, choć los może nie do końca działał na oślep) osadził... a nie, nie będę psuł czytelnikom przyjemności. Sami spróbujcie prześledzić niezwykłe perypetie bohaterów. Perypetie są w istocie niezwykłe – wystarczy powiedzieć, że wyjaśnienie niezwykłej sprawy zawiedzie sędziego Bao ni mniej ni więcej, tylko do... piekła, a to okaże się niezwykle podobne do... nie, i tego wam nie zdradzę.

Jeżeli podobał wam się niezwykły humor i fantazja braci Strugackich, jakie zaprezentowali w powieści Poniedziałek zaczyna się w sobotę, koniecznie przeczytajcie polecaną przeze mnie książkę pary autorów. Satysfakcja gwarantowana!

 

 

Andrzej Sawicki

Henry Lion Oldi

Mesjasz formatuje dysk

Tłum: Andrzej Sawicki

Solaris, 2004

Stron: 446

Cena: 37,90

 

 

 


Książka

Piękne okrucieństwo

 

Po ciepłych, acz pełnych zgryźliwego i przewrotnego humoru Opowieściach z Wilżyńskiej Doliny, po kilku opowiadaniach z cyklu o magicznej Italii, Anna Brzezińska wraca do rozpoczętej przed kilkoma laty sagi o zbóju Twardokęsku. Długo przyszło czekać na kontynuację losów bohaterów, których poznaliśmy już w Zbójeckim gościńcuŻmijowej harfie. Długo, lecz już pierwsze rozdziały ponad sześćsetstronicowego tomu przekonują, że warto było.

"Saga o zbóju Twardokęsku" – taką informację znajdujemy na okładce. Nieco mylącą, bo też o ile zbój z przełęczy Zdechłej Krowy jest niewątpliwie pierwszoplanową postacią, to przecież nie jedyną. Choć z drugiej strony, w tym tomie jest Twardokęska jakby trochę więcej, częściej czytelnik spogląda na świat jego oczyma, bo zbójca staje się centralną postacią rozmaitych wydarzeń. Wydarzeń, nad których biegiem sam Twardokęsek zaczyna tracić bardzo szybko jakąkolwiek kontrolę. Pracowicie zaplanowany "rabunek życia", ostatni skok, który miał pozwolić zbójowi odejść na zasłużoną, a zarazem godną, emeryturę okazuje się być równie pracowicie zaplanowaną pułapką. Nie ma szans na dostatnią starość, ani też na spokojną – co gorsza na spokój nie powinien Twardokęsek liczyć nawet w najbliższej przyszłości. Do jego własnych kłopotów należy dodać bowiem nadciągającą wojnę, która wkrótce zmusi bynajmniej nie-patriotę Twardokęska do dramatycznych wyborów.

Letni deszcz. Kielich to książka wyjątkowa. Książka, która jest wieloma książkami jednocześnie. To powieść akcji , pełna nieoczekiwanych i zaskakujących zwrotów, taka, którą czyta się jednym tchem. I tutaj autorka poczyna sobie z czytelnikiem mocno nielitościwie i urywa narrację w momencie najmniej spodziewanym, przed bitwą, której rezultatu na razie nie dane jest nam poznać. To książka o ludziach, o uczuciach, jakie w nich drzemią, o pragnieniach, o marzeniach tych, które są na wyciągniecie ręki, i tych, które na całe życie pozostają marzeniami. Opowieść o wyborach, tych złych i tych dobrych, jak również i tych koniecznych, o złamanych sercach i życiach. Jednocześnie mimo owej magii emocji i uczuć, mimo ciepła i wzruszeń jest to książka okrutna. Opowieść o bólu i cierpieniu. I mylą się wszyscy ci, którzy sądzą, że okrucieństwo to wyrafinowane tortury lub sterta dymiących flaków na podłodze. Ania Brzezińska daleka jest od tego, by przeżycia swych bohaterów doprawiać hektolitrami krwi. W tej opowieści okrucieństwo jest tym bardziej przejmujące, że nie zamierzone, głęboko zakorzenione w świecie, w ludziach, ich przeznaczeniu, a przede wszystkim w ich wyborach. Bardziej niż cięcie miecza boli czasem czyjś egoizm, spełnienie nieopatrznie wypowiedzianego marzenia. I nie można przed tym uciec. Przed wyborami stają nie tylko ludzie, ale też wybrańcy bogów i sami bogowie – oni też muszą poddać się przeznaczeniu. A w świecie sagi nic nie jest dane na zawsze i nic nie jest dane za darmo, nawet przeznaczenie.

Oceniając tę książkę, nie trudno posłużyć się słowem "wyjątkowa", bo taka jest właśnie. Różnorodna, barwna, w której sceny pełne humoru, czasem rubasznego, zbójeckiego, przeplatają się z tragicznymi, poruszającymi do głębi i zapadającymi w pamięć. Dynamiczne fragmenty przechodzą na przemian w liryczną, pełną uczuć opowieść lub, dla odmiany, w mroczną, pełną magii i tajemnic. Nie sposób też nie wspomnieć o niezwykle obrazowym języku, jakim napisana jest powieść, bo to dzięki niemu właśnie wkraczamy w świat wykreowany przez autorkę i chłoniemy go wszystkimi zmysłami – i niech mi ktoś powie, że, czytając, nie słyszał wiatru, nie poczuł zapachu jabłek, nie zobaczył zieleni trwa. Nie uwierzę, bo to niemożliwe przy czytaniu utworów Brzezińskiej, która wielka pisarką jest i basta.

Tylko po tak mi się w głowie kołacze pytanie, po co było strzelać do kotów?

 

Dominika Repeczko

 

Anna Brzezińska

Letni deszcz. Kielich

Runa 2004

Stron: 592

Cena: 32,50

 

 


Książka

Koszmar czy rzeczywistość?

 

Stephen King doprowadza do obłędu swoją bohaterkę. Znęca się nad nią, niszczy jej psychikę, wykańcza nerwowo. Z upodobaniem sadysty obserwuje kolejne etapy jej walki o przetrwanie. Ten pisarz czasami wydaje się być wariatem, w którego głowie rodzą się chore pomysły. Jednak dzięki tym pomysłom czytelnik może rozkoszować się jego prozą. Tak jest też w przypadku Gry Geralda wydanej przez wydawnictwo Albatros.

Gerald Burlingame ma nietypowe upodobania seksualne. Lubi przykuwać swoją żonę Jessie kajdankami do łóżka. Podczas pewnego weekendu nad jeziorem Kashwakamak podczas erotycznej, kajdankowej gry, Gerald dostaje zawału... Zaczyna się koszmar. Pojawia się paniczny lęk, głód, pragnienie i uczucie, że już nigdy nie nadejdzie pomoc. To, co początkowo wydawało się zabawne, staje się przerażające. Co zrobi Jessie skoro jest unieruchomiona, a na podłodze leży trup jej męża? Czy podda się wspomnieniom z przeszłości? Co się wydarzy, gdy odwiedzi ją senna, koszmarna mara?

King świetnie buduje napięcie i atmosferę tajemnicy. Czytelnik obserwuje z boku rozpaczliwą walkę nagiej kobiety przykutej kajdankami do łóżka. Jest sama, ze zwłokami Geralda. W jej psychice zaczyna się dziać coś niepokojącego. Czytelnik, niczym wnikliwy lekarz, ma okazję zaobserwować, jak działa destrukcyjny mechanizm obłędu i w jaki sposób rodzą się kolejne etapy schizofrenii bohaterki. Jessie odwiedza zwabiony zapachem krwi i mięsa pies, głodny pies. Podczas lektury kłębiły mi się w głowie pytania, czy uda się jej spłoszyć intruza, jak długo będzie poddawana torturom i kiedy przestanie być więźniem perwersyjnej gry erotycznej, która wydaje się nie mieć końca?

King po raz kolejny przestudiował umysł kobiety w ekstremalnej sytuacji nad wyraz wnikliwie. Już raz to zrobił, choćby w Dolores Claiborne. Autor udowodnił, że wie, jak zachowuje się psychika, i niczym psychiatra obnaża nam ją krok po kroku. Jessie leży na łóżku zupełnie bezradna. Jej umysł odwiedzają myśli, głosy, wspomnienia z przeszłości. Umysł zaczyna płatać różne figle, sama jest już na skraju wyczerpania, znajduje się na granicy obłędu i rzeczywistości. Niektóre opisy są na tyle sugestywne, że w powietrzu czuć zapach strachu bohaterki, ludzkiego mięsa, krwi i grozy otoczenia. Wszystkie wonie przenikają się, by połączyć w jedną woń śmierci. W ciemności słychać od czasu do czasu histeryczny krzyk kobiety wołającej o pomoc. Pomiędzy jednym omdleniem a drugim Jessie zaczyna mieć halucynacje, iluzje, rozmazane projekcje rzeczywistości...

Pies opuścił pysk, chwycił zębami policzek Geralda Burlingmame’a i szarpnął mocno, potrząsając łbem w obie strony. Oderwał długi pasek policzka zmarłego, czemu towarzyszył zgrzytliwy dźwięk przypominający odgłos zdzierania taśmy klejącej z bębna. (...) Zaspokoił pierwszy głód: w tej chwili nie jadł już, tylko rozkoszował się nowym przysmakiem. Odwrócił się i wybiegł truchtem z pokoju. Z pyska zwisała mu spora część policzka Geralda, przypominająca skalp niemowlęcia. Takich opisów jest więcej i wierzcie mi, budzą pewien niepokój podczas czytania. King działa na wyobraźnię i nie jest tu potrzebny obraz filmowy, żeby zobaczyć, co stało się naprawdę w domku nad jeziorem.

Może jednak cała opowieść to senny koszmar, a kiedy bohaterka się obudzi, wszystko będzie jak dawniej? A może na oczach czytelników rozgrywa się prawdziwy dramat? Przekonajcie się, gdzie leży prawda, a gdzie fikcja. Warto.

 

Agnieszka Kawula

 

Stephen King

Gra Geralda

Przeł. Tomasz Wyżyński

Albatros, 2004

Stron: 350

Cena: 26,00

 

 


Książka

Sztuka uwieczniania słowa

 

Wyrzutek, wędrowiec bez celu, opad procesu stworzenia, ów świat był tym wszystkim naraz. Przez niezliczone stulecia spadał samotnie bez celu przez zimną pustkę pomiędzy słońcami. (...) Był samodzielnym światem i nie podlegał nikomu. (...) Nie należał do niczego oprócz pustki. W zaraniu historii ludzkości świat-wyrzutek przedarł się przez zasłonę międzygwiezdnego pyłu, przesłaniającą maleńki obszar położony nieopodal górnej krawędzi wielkiej soczewki galaktyki. (...) Dalej zaczynała się noc, czarniejsza niż wszystko, co świat znał do tej pory. Tam właśnie, spadając przez spowite w cieniu pogranicze, świat napotkał rozproszonych ludzi.

Dirk t’Larien zostaje wezwany przez swoją dawną ukochaną Gwen. Dowiaduje się, że duma światów zewnętrznych, Worlorn, umiera powoli, a to za sprawą tyleż dumnych, ile okrutnych Kavalarów, którzy ową planetą władają. Kierują się przy tym zasadami kodeksu opartego na przemocy i okrucieństwie. Żeby sprawie dodać pikanterii należy tu wspomnieć, że Gwen jest związana z Jaanem Vikarym, jednym z dumnych Kavalawów...

Tak w skrócie (dużym skrócie) można przedstawić treść powieści George’a R.R. Martina Światło się mroczy. Wczesna powieść autora znanego cyklu Pieśń lodu i ognia daje czytelnikowi tylko przedsmak wielkiego talentu pisarza. Światło... nie zapiera tchu w piersiach jak cykl, za to pozwala sycić do woli narracją, która czaruje wyrazistością i kunsztem. Co ja wypisuję, kto lubi czytać długie opisy? Przecież rzadko trafiają się ciekawe i obszerne partie narracyjne. Rzadko, owszem, ale Martin potrafi pisać, wie, jak wykorzystać swój dar tak, żeby czytelnikowi nawet nie przyszło do głowy opuszczenie jakiegokolwiek opisu. Tu każde słowo ma sens, pasuje do sytuacji, komponuje się z całością i sprawia, że książkę chce się czytać. Kolejne strony się odwracają bardzo szybko i pozostają w pamięci.

Roger Zelazny stwierdził, że Martin stworzył w swej powieści klimat mrocznego westernu, który przeniósł w galaktyczne przestrzenie. Zgadzam się z tym w całej rozciągłości. Western jak najbardziej, tylko zamiast rewolwerów w dłoni, mamy karabiny laserowe, a jak podróże to nie na wiernym koniu, tylko autolotem, jeśli polowania to nie na dziką zwierzynę tylko na niby-ludzi.

Światło... to powieść o tym, co dzieje się w galaktycznej przestrzeni. Nasycona pięknymi legendami, które momentami swą mrocznością przypominają brutalne sceny z Pieśni lodu i ognia. Akcja toczy się swoim własnym rytmem, rozkręca się powoli, nigdzie się jej nie spieszy. Jakby autor mówił: cierpliwości jeszcze zdąży się coś stać... I staje się. Odkrywamy ponure zakamarki obcych kultur, poznajemy tajemnice, które determinują bohaterów i popychają ich do różnych czynów, nie zawsze zgodnych z ich własnym sumieniem. Pisarz snuje opowieść o przemocy, dawnej miłości, straconych złudzeniach, złamanych obietnicach i obsesyjnej lojalności. Często okazuje się, że nieznajomość obyczajów innych cywilizacji może przysporzyć poważnych problemów.

George R.R. Martin manipuluje czytelnikiem. Podsuwa pod nos ciekawą, choć niezbyt skomplikowaną opowieść, daje możliwość zobaczenie świata, który opisuje, porusza naszą wyobraźnię i dostarcza relaksu. Potrafi sprytnie zauroczyć, wciągnąć w niebezpieczną grę o przetrwanie. Ja, jako posłuszny czytelnik poddaję się wszelakim jego zabiegom bez marudzenia i z dziką przyjemnością, co i wam polecam uczynić.

 

Agnieszka Kawula

 

George R.R. Martin

Światło się mroczy

Tłum: Michał Jakuszewski

Zysk i S-ka, 2004

Stron: 346

Cena: 29,00

 



Czytaj dalej...




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika )
Hormonoskop
Andrzej Sawicki
M. Koczańska
EuGeniusz Dębski
Grzegorz Żak
Andrzej Ziemiański
Adam Cebula
Jacek Inglot
Adam Cebula
Zbigniew Ceglarski
EuGeniusz Dębski
Łukasz Orbitowski
Kareta Wrocławski
Adam Cebula
Andrzej Drzewiński
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
T. Graf v. Mannsky
J. Grzędowicz
Robert J. Szmidt
Jacek Inglot
Jacek Inglot
Michał Studniarek
Drzewiński, Inglot
Marcin Przybyłek
 
< 06 >