numer XLVI - lipiec 2005
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Recenzje
<<<strona 05>>>

 

Recenzje (1)

 

 


Elementarz błędów

 

Pokaż mi swoje błędy, a powiem Ci, jakim jesteś pisarzem...

 

Zbioru felietonów Feliksa W. Kresa rekomendować nie trzeba – zgodny chór recenzentów zrobił to przede mną. Nie mam zamiaru się wyłamywać – polecam szczerze i z przekonaniem, a nawet pozwolę sobie nieco kategorycznie huknąć: DO LEKTURY MARSZ!

W zasadzie jedynym problemem jest adresowanie Galerii złamanych piór. Kto ma do lektury udać się marszem dziarskim? Innymi słowy, któż ma być targetem tej książki? Odpowiedź wcale nie jest tak jednoznaczna, jak się wydaje interpretatorom podtytułu: „Jak nie należy pisać książek”. Popełniony został błąd odbioru, zapomniano bowiem, że umysł ludzki niechętnie i ze stanowczym oporem przyjmuje małe, a jakże znaczące słówko „nie”. To nie jest poradnik omawiający, jak należy pisać książki, to zbiór o błędach. Nie jest to zatem zestaw porad dla autorów in spe, choć są oni pośrednio współautorami felietonów – dostarczają przykładów do krótkich rozważań w wybranym temacie.

A skoro nie dla przyszłych mistrzów pióra, to dla kogo jest Galeria...? To oczywiste: dla odbiorców literatury. Wszystkich, bez wyjątku. Dlatego właśnie rozkazujący ton pojawił się już na początku niniejszego omówienia. Zbiór felietonów Kresa winien być skierowany do szeroko rozumianej grupy docelowej. Nie po to, aby czytelnicy zaczęli pisać – sam autor ewidentnie do tego nie zachęca. W jakim zatem celu czytelnik ma zgłębiać elementarne zasady stylistyczne? Jest wiele powodów. Choćby dla przyjemności ujrzenia, jak się mistrz pastwi nad terminatorami, bezlitośnie obnażając niedoskonałość ich dzieł. Albo dla barwnego, pełnego humoru, ale też ostrej ironii, języka, jakim posługuje się autor – stanowczo opowiadający się po stronie rzemieślników literatury, tych, którzy uznają język za najważniejsze narzędzie komunikacji z odbiorcą.

A przede wszystkim warto przeczytać dla przypomnienia rudymentarnych zasad gramatycznych. Bowiem język polski skarlał nieprawdopodobnie ostatnimi czasy, uprościł się i zaśmiecił. I nie chodzi tu o wyrazy obce, anglicyzmy czy amerykanizmy, lecz o spłaszczenie, stagnację komunikacyjną. Nie ma co ukrywać, coraz gorzej władamy mową naszą ojczystą, a tendencja ta przenosi się na język literacki – coraz mniej zindywidualizowany, coraz prostszy stylistycznie, coraz bardziej przymulony i nijaki. I Kres, z głoszonym ex cathedra postulatem o poprawność wypowiedzi literackiej, jako podstawy pisarstwa, jest strażnikiem tego, co w literaturze zawsze było niezwykle cenne – wzorców językowych.

Rzecz jasna, autor Galerii złamanych piór nie zgłębia spraw skomplikowanych, dotyczących indywidualizacji stylu, konstrukcji fabuły, stopniowania napięcia, zarysowania psychologicznych portretów postaci, etc. Skupia się na podstawowych zagadnieniach: zaimkach, porządkach opisu, spójności logicznej zdań. Sięga do trochę trudniejszych tematów, gdy np. omawia metafory i związki frazeologiczne, czy rozważa aspekty twórczości literackiej, roli języka, czy sporów dotyczących rozumienia pisarstwa. Ale tak naprawdę, jest to powtórka ze szkoły podstawowej, nie ma wątpliwości. Rzecz jednak w tym, że żadnej nauki nie zaczyna się od zagadnień skomplikowanych – by uczyć geometrii wykreślnej, trzeba najpierw wyjaśnić pojęcie figur i pokazać, czym jest trójkąt, koło czy kwadrat. A Kres, znakomity wykładowca, o podstawach mówi nie tylko klarownie, ale również zajmująco. Jest coś, co warto odkryć na nowo, czytając felietony o błędach pisarskich: komunikacyjna jakość języka, która pozwala żywić nadzieję, że nudne i zapomniane z czasów szkolnych podstawy gramatyczne, zostaną jednak zapamiętane przez czytelników. Znajomość tych prostych reguł pozwoli bowiem, w moim przepełnionym nadzieją mniemaniu, wywrzeć wpływ na umysły odbiorców i skłonić ich do stawiania literaturze wymagań formalnych, dzięki świadomemu rozróżnieniu języka od bełkotu, indywidualnego stylu od miernoty. Poza tym, nikomu nie zaszkodzi, jeżeli pozna warsztat pisarski od kuchni, w końcu narzędzie, jakim posługuje się zarówno autor, jak i czytelnik, jest jedno – to język. I poznamy język w Galerii... na dwóch płaszczyznach – elementarza błędów oraz języka autora felietonów, otrzymamy zatem materiał porównawczy: prace terminatorów i prace mistrza.

Dzieła doskonałe zdarzają się jednak rzadko, Galeria... również ma kilka mankamentów. Głównym jest nieporządek, z którego zresztą sam autor zdaje sobie sprawę, co innego bowiem felieton zamieszczany raz na miesiąc w periodyku, będący reakcją na problemy poruszane przez czytelników lub terminatorów pióra, co innego natomiast książka. Chaos, bałagan powtórzeń, zdaje się wpisany w zbiór. Felietony uporządkowane są po prostu chronologicznie w dwa cykle: „Kącik złamanych piór”, znany z Feniksa i „Galerię Osobliwości” – z Science Fiction. Szkoda, że wydawca nie pokusił się o segregację wg klucza tematycznego. Może wymusiłoby to selekcję, a na pewno wpłynęło na przejrzystość całości. Wypada również wspomnieć, że reklama na okładce mija się z prawdą (czy już nie czas dodać, jak zwykle?) – z prezentowanych w ostatniej części tekstów, dwa ukazały się drukiem, nowa jest tylko Różowa sukienka, nieuzasadnione jest zatem sformułowanie: „Zawiera niepublikowane opowiadania".

Pomimo drobnych mankamentów, polecam, a gdybym mogła, to nawet nakazałabym lekturę. Nie autorom in spe lub debiutantom – nie oni są targetem tej książki, o czym świadczy zalegająca w księgarniach wielka liczba półkowników (Niegdyś termin ten określał filmy, które, z powodu zakazu rozpowszechniania wydanego przez cenzurę „dla dobra narodu”, przez lata kurzyły się w magazynach. Postuluję jednak o rozumienie dosłowne – jako określenia towaru, który zalega na półce) napisanych przez tych, którym zdawało się, że o języku wiedzą wszystko.

 

Małgorzata Koczańska

 

Feliks W. Kres

Galeria złamanych piór

Fabryka Słów, 2005

Stron: 416

Cena: 25,00

 


Głębia zdradliwie pozorna

 

Podobno do szczęścia niewiele potrzeba, z wyjątkiem błękitnego nieba. Niebo nad Półwyspem, uniwersum wykreowanym na kartach zbiorku, jest błękitne, a jakże. Mieszkańcy Półwyspu powinni więc być szczęśliwi. Jednak uznali, że do szczęścia trzeba im czegoś więcej. Sięgnęli po magię, która, nieprzypadkowo, naznacza swoich wybrańców oczami błękitnymi jak niebo. Magowie bowiem muszą sięgać właśnie w niebo, gdyż to w niebiańskich sferach krążą demony, których spętanie jest warunkiem sine qua non wszelkiej poważniejszej magii.

Demony, okiełznane, zaprzęgnięte do spełniania ludzkich życzeń, czasem wręcz sprzężone z marmurowymi budowlami, postawiły fundamenty wielkich miast Półwyspu i fundamenty władzy książąt-magów. Fundamenty piękna, porządku i szczęścia. A jednak zbiorek opisuje stopniową degradację i upadek tej niezwykłej cywilizacji, której symbol stanowi Brionia, perła wśród tamtejszych miast i siedziba najpotężniejszych magów. Fundamenty zatem okazały się tylko pozornie trwałe. Bo demon zawsze w końcu się wyzwoli, a pierwszą jego myślą będzie zemsta. Magia to podniecające, ale zarazem niebezpieczne wyznanie, ściśle związane z odpowiedzialnością. Gdy pozory się rozwieją, pozostają zgliszcza.

O słuszności powyższej konstatacji świadczą wszystkie opowiadania, których bohaterowie są bezwolnymi ofiarami magii (Grazziano i jego życzenie), albo mścicielami używającymi jej jako narzędzia (Sirocco, Arachne), albo jej sługami wbrew woli (Nino, fra Gioele). Magia niszczy nie tylko materię, ale także dusze. Najtrudniej zrozumieć to samym magom. Zrozumienie najczęściej przychodzi, ale za późno (Bajarz).

Świat Półwyspu został zbudowany perfekcyjnie. Pod względem stylistycznym każde z opowiadań tworzących Wody głębokie jak niebo jest wręcz małym arcydziełem. Tylko podziwiać. Jest jednak pewien problem. Nic z tego nie wynika, poza niezbitym dowodem talentu autorki. Dlaczego? Teraz siłą rzeczy muszę mówić o własnych czytelniczych odczuciach, które są subiektywne i zapewne wiele osób ich nie podzieli, co jednak nie zmienia faktu, że czytając, kompletnie nie zaangażowałam się emocjonalnie (no, może raz coś drgnęło w trakcie lektury Zaćmienia serca, które notabene, uważam za najmocniejszy punkt zbiorku). Pochłonięta konstruowaniem monumentalnego uniwersum Anna Brzezińska najwyraźniej zapomniała o bohaterach. Zostali zepchnięci na boczny tor, a przecież to oni, jako spiritus movens wszelkich historii, są najważniejsi i należy im poświęcać najwięcej uwagi. Bo inaczej nie przyciągną uwagi czytelnika.

I zaiste, żadna postać (poza Arachne, ale niewielka to pociecha) nie jest w stanie zaintrygować na dłużej. Wszystkie wydają się być pozbawione duszy, sztuczne, bezwolne – niczym człowiek spleciony z demonem. Próżno tu szukać niezależności Złociszki, charyzmy Babuni Jagódki czy nawet naiwności Twardokęska. Bohaterowie działają, ale jak kukły, których jedyną motywacją jest to, że ktoś właśnie pociągnął taki, a nie inny sznurek. Owszem, z bohaterami literackimi zawsze jest tak, że robią to, co im każe idea twórcy. Sztuka jednak polega na tym, żeby nie było widać sznurków. Tutaj się nie udało.

I oto dlaczego Wody głębokie jak niebo, które formalnie rzecz biorąc, powinny zachwycać, w rzeczywistości nie tylko nie zachwycają, a rozczarowują, pokazując, czym mogłyby być, gdyby nie zaburzone proporcje, które sprawiły, że ich głębia stała się zdradliwie pozorna.

 

Agnieszka Chojnowska

 

Anna Brzezińska

Wody głębokie jak niebo

RUNA, 2005

Stron: 368

Cena: 28,50

 


Akwila w Krainie Czarów

 

Są takie pozycje, książkowe albo filmowe, które odczytuje się jakby dwuetapowo. Pierwsza warstwa – taka najprostsza, którą rozumieją na przykład dzieci – postrzegana jest przez konkretne myślenie. Druga – głębiej zakamuflowana i odcyfrowana poprzez odniesienie do abstraktów – zarezerwowana jest dla rodziców tych dzieci. Tak funkcjonują kreskówki na „Cartoonie”, hity kinowe ze stajni Pixar i Dream Works, chociażby Shrek. Rodzice śmieją się w zupełnie innych momentach niż dzieci. A raczej – osobnik dojrzały będzie śmiać się częściej, bo w każdym dorosłym kawałek dzieciaka wciąż sobie rośnie zdrowo.

Są też takie książki, choćby Alicja w Krainie Czarów Lewisa Carrola albo Kubuś Puchatek Alexandra Alana Milne, żeby wymienić te najpopularniejsze. Alicję... porównuje się do Odysei, przypisuje się jej odniesienia do okultyzmu, a Kubusiową filozofię do taoizmu. Jakie dziecko potrafi to zrozumieć?

W podobnym „stylu” jest stworzona najnowsza książka Terry’ego Pratchetta Wolni Ciutludzie. Powieść trochę dla dzieci, a trochę bardziej dla dorosłych.

Te „trochę dla dzieci” to fabuła odczytywana na podstawowym poziomie: w uroczej krainie, zwanej Kredą mieszka rodzina Dokuczliwych. Rodzina znana i szanowana, bo jej członkiem była babcia Dokuczliwa – czarownica, mająca posłuch u wszystkich. Najlepsza pasterka w Kredzie, ze świetnymi psami pasterskimi. Dziś babcia żyje jedynie we wspomnieniach głównej bohaterki, dziewięcioletniej Akwili Dokuczliwej, która zamierza zostać również czarownicą. Powody są dwa, raz: dorównać babci w umiejętności rządzenia ludzkimi sercami, dwa: żeby nikt inny nie cierpiał z powodu posądzeń o ukryte czarownictwo, chce być czarownicą jawnie. I już tu zaczyna się „trochę bardziej dla dorosłych”: pewna uboga staruszka została przez ciemną społeczność Kredy uznana za wiedźmę, która porwała i zjadła syna barona. Skazana na ostracyzm, wygnana z mizernej chałupy, sczezła gdzieś w kącie...

Akwila zajmuje się tym, czym większość mieszkańców – pilnuje owiec, dodatkowo zajmuje się również swoim paroletnim bratem Bywartem, nieznośnym i wciąż lepkim dzieciakiem. Kreda jest miejscem, w którym przenikają się dwa światy – rzeczywisty, znany dziewczynce od narodzin, i „magiczny” – pojawiający się a to w działaniach babci Dokuczliwej, a to przybywający wraz ze studentami, którzy za marchewkę i jajka opowiedzą Akwili o dalekich krajach. Oba światy są przez dziewczynkę oswojone, przynajmniej z pozoru.

Aż tu nagle okazuje się, że oprócz nich istnieje jeszcze jeden, tym razem równoległy. Taki, który rządzi naszymi snami, w którym postaci i wydarzenia podlegają swoistej logice. Zawładnęła nim zła Królowa, to ona plącze ścieżki wkraczającym do sennej krainy, ona czaruje, karze i nagradza swoich poddanych. Wreszcie to Królowa decyduje, kiedy zetknąć oba światy ze sobą. Moment i miejsce wybiera sobie dość nieszczególne – z krainy Kredy uprowadza Bywarta. Oczywiście Akwila postanawia odszukać braciszka i jest mocno w swym postępowaniu zdeterminowana.

I na tym jakby kończy się „trochę dla dzieci”, na podobieństwie do Królowej Śniegu Andersena. Można by zakrzyknąć: gdzie ty, Kaj, tam ja, Gerda...

Czas na „trochę bardziej dla dorosłych”: świat przedstawiony to ulubiony świat Pratchetta – Świat Dysku. A na nim, wiadomo, rzeczy cudowne dla nas, czytelników, tam są zupełnie zwykłe, na przykład łaskotanie pstrągów pod brodą. Senna kraina to nic innego jak tylko kolejny kraj, jak Klatchu, który graniczy z Kredą cienką, niematerialną granicą. Odnajdujemy rzeczy, które znamy z wcześniejszych powieści Pratchetta, spotykamy nawet starych znajomych... Ale tak jak w innych książkach autora – nie jest tak śmieszne jak się na pozór wydaje. Bo czy są śmieszne potwory z sennych koszmarów? Jak często budzimy się w środku nocy zlani potem? Dzięki przygodom Akwili, mały czytelnik może spróbować się z potworami oswoić, przynajmniej postarać się stawić im czoła. Ale żeby tak się stało, to osobnik dorosły musi książkę sam przeczytać, zrozumieć i polecić dziecku.

 

Karolina Wiśniewska

 

Terry Pratchett

Wolni Ciutludzie

Tłum.: Dorota Malinowska-Grupińska

Prószyński i S-ka, 2005

Stron: 222

Cena: 29,90

 


Złe zło

 

Na początku kwietnia, nakładem wydawnictwa Fabryka Słów trafił na półki księgarni debiut książkowy pary pisarzy Jacka Piekary i Damiana Kucharskiego Necrosis. Przebudzenie.

Pisanie „na spółkę” zawsze budzi moją szaloną ciekawość. Zapewne podsyconą dywagacjami Andrzeja Sapkowskiego, który w Rękopisie znalezionym w smoczej jaskini zastanawiał się, jak to można pisać we dwóch czy dwoje. Najbardziej podobała mi się koncepcja, że jeden autor pisze od początku, drugi od końca, i w połowie im się schodzi... Jakby to nie było w każdym razie, Piekara i Kucharski zgrali się na tyle dobrze, że nie widać nawet miejsca, w którym im się zeszło. Najdrobniejszy szew nie został i przed faktem tym, a konkretniej przed możliwościami warsztatowymi obu pisarzy, chylę głowę z uznaniem. Zupełnie jakby wszystko spłynęło spod pióra jednego autora.

Książka to zbiór pięciu opowiadań, czy, jak kto woli, nowelek. Każde z nich stanowi na pozór odrębną historię, osadzoną w realiach tego samego świata, rozgrywającą się w różnych jego zakątkach, aczkolwiek mniej więcej równolegle. Owa spójność chronologiczna nie jest jednak jedynym elementem wiążącym opowiadania. Wszystkie mają bowiem wspólnego bohatera. A jest nim zło.

Bo zło jest wokół nas. Tak naprawdę to wszędzie. Wystarczy wyjść za próg. Wystarczy się trochę rozejrzeć. Trochę uważniej niż zwykle, bo bywa, że nie dostrzegamy go, ukrytego za fasadą spraw zwyczajnych i codziennych.

Niewydarzony egzorcysta. Drobny oszust, który, pod groźbą utraty życia, musi nagle sprostać zadaniu, jakiego sam z własnej woli nigdy by się nie podjął.

Niedorostek, wieczna ofiara swojego ojca, którego trawi nienawiść do swego oprawcy.

Księżniczka, zagubiona w wiecznej ciemności, jaką jest ślepota. Wychowana w chłodzie kamiennych murów zamku i niechęci królewskiego ojca.

Synowie dwóch rodów, uwikłani w wiekową vendettę, wychowani w zapiekłej nienawiści.

Złodzieje i mordercy, dla których jedynym środkiem do celu są gwałt i przemoc.

Pozornie nieważni. Bynajmniej nie wyjątkowi.

Pospolite oszustwa, nieszczęścia jakich wiele, zwyczajne problemy, powszechne pragnienia. Nic nadzwyczajnego. Zawodowy kłamca, przerażone, niekochane dzieci, nienawiść, odrzucenie, strach, ból, choroba, brak akceptacji. Ile takich kamyków potrzeba, by ruszyć lawinę? Niewiele, jak się okazuje. Wystarczy tylko kogoś, kto uformuje, splecie ze sobą owe drobne pęknięcia i utworzy z nich bramę dla zła o wiele większego – takiego, którego już nie da się przeoczyć.

Osobiście tę alegoryczność uznałabym za największą zaletę Necrosis – przypowieści o tym, jak drobne grzeszki, ludzkie ułomności splatają się ze sobą, powołując do życia zło daleko potężniejsze i daleko bardziej destrukcyjne. Przy czym muszę też wspomnieć, że nie jest to w żadnym razie książka dydaktyczna. Jej wymowa etyczna czy też filozoficzna zdaje się być wręcz przypadkowa. Kolejnych bohaterów obserwujemy w odsłonach pełnych napięcia i akcji. Lochy, pułapki, tajemne katakumby, ukryte groby, zagadkowe jaskinie. Chciałoby się rzec: rzecz nie filozoficzna, a przygodowa w każdym calu. A do tego przyprawiona nieco horrorem, bo w tle czają się siły niepojęte, wrogie i doszczętnie złe. Zakładam, że w kolejnych tomach staną do walki z tym złem hufce jasności. No, może nie hufce, a rycerze. No tak, tam gdzie Piekara, tam i Inkwizytorzy. I tu odrobina dziegciu w owej beczce miodku. Naprawdę nie można było inaczej? Nie podejrzewam autora popularnego skądinąd cyklu, że zechce tę popularność poeksploatować bez ograniczeń. Nie podejrzewam, bo nie chcę. Bo jak sobie pomyślę, że oto niewidoma księżniczka otwiera lodówkę, a tam siedzi Inkwizytor Mordimer... Po prostu – nie chcę. A jednak wspominani tu i ówdzie na stronach Necrosis Inkwizytorzy, co to jak „kontról” – przyszli i zrobili porządek, budzą we mnie cień obawy, że ostatecznie, po budzącej apetyty przystawce, danie główne będzie jednakowoż nieco odgrzewane. Oby tak się nie stało, bo teraz pierwszy tom zapowiada rzecz dla szerokiej publiczności. I byle tak dalej. Czego sobie i Państwu życzę.

 

Dla kogo: Dla tych, co lubią sobie podywagować nad złożonością skutków i przyczyn. Dla tych, którzy lubią zagadki i nieoczekiwane rozwiązania. Dla fanów pozycji z rodzaju tak zwanych „awanturniczych” i dla tych, co to po prostu lubią sobie poczytać.

 

Dlaczego kupić: Żeby móc czytać kiedy wola. I do tego w wannie, bo z książkami pożyczonymi tego robić nie należy.

 

Dominika Repeczko

 

Jacek Piekara i Damian Kucharski

Necrosis. Przebudzenie

Fabryka Słów, kwiecień 2005

Stron: 400

Cena: 28,99

 

Okładka
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Galeria
M.Koczańska
Konrad Bańkowski
A.Mason
Tomasz Pacyński
Tomasz Pacyński
Tomasz Pacyński
Magdalena Kozak
Adam Cebula
Hanna Fronczak
A.Chojnowska
Tomasz Pacyński
KC
J.Grzędowicz
Milena Wójtowicz
Neal Stephenson
Terry Pratchett
< 05 >