Fahrenheit XLIX - grudzień 2oo5
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Zakużona Planeta

<|<strona 24>|>

Clint

 

 

komentarz Gadulissima

 

– Jak to się stało?

– Cały czas próbujemy to ustalić.

– Minęło 25 i pół godziny. Co wiecie?

– O godzinie 23 03 nastąpiła prawdopodobnie awaria w głównym procesorze, pociągnęło to za sobą skutki, których nie przewidzieliśmy...

– Prawdopodobnie? Znacie jakieś fakty? Nie chcę słuchać waszych domysłów. Chcę poznać fakty!

– Oczywiście...Model 24CLT, najnowszy i najlepszy jaki do tej pory wyprodukowaliśmy, nie wiem jak to nazwać, uciekł z laboratorium. Cały czas badamy to zdarzenie.

Też nie wiem, jak to nazwać. Uciekł, to uciekł, co tu jest do nazwania? Proteza językowa?

– Co z waszymi zabezpieczeniami? Kamery. Czujniki.

– To jedna z niewiadomych. To się po prostu nie mogło stać. Nie mamy śladów. Tak jakby się nie ruszył z miejsca choć go nie ma. Wiemy to z całą pewnością. Musiał się wydostać.

Tak, jakby się ruszył, a się nie ruszył, czujniki i kamery nic nie wykryły – wniosek jest oczywisty i zdumiewa mnie, że po 25 i pół godzinie żaden z rozmówców na to nie wpadł: uciekinier oszukał monitoring – po co ten bełkot, Autorze?

– W porządku. To raz. Opisz mi przebieg pracy nad modelem 24CLT od dnia wczorajszego.

Jest raz, to musi być dwa, a nawet trzy. Ale nie ma, co znaczy: nie wolno używać w tekście waty słownej, Autorze.

– Pracujemy, znaczy...pracowaliśmy nad programem przystosowawczym.

Clint, tak go nazwaliśmy, był w trakcie etapu PP – praktycznego poznawania. Od tygodni miał zajęcia z naukowcami, którzy zapoznawali go różnymi aspektami świata, w którym miał...zaistnieć.

– Widać lekcje nie poszły na marne.

– Historia, kultura, nauki ścisłe, socjologia, biologia, teologia...wszystko. Robił świetne wręcz postępy. Doskonale przyswoił materiał, nie tylko przyswoił, zrozumiał go i mógł modyfikować. Wszystko szło jak należy. Badaliśmy przebieg jego funkcji myślowych...

– W jaki sposób?

– Był cały czas monitorowany. Nadajnik umieszczony w „mózgu” przesyłał nam szczegółowe informacje.

– Może się mylę, ale przebieg myśli, jak to nazwałeś, musiał być olbrzymi. Jak mogliście go śledzić?

– Nie docenia pan nas. My go skonstruowaliśmy. Wiemy jak działa. Poza tym mamy sprzęt komputerowy o olbrzymiej mocy obliczeniowej. Tylko kilka ośrodków na świecie może się z nami równać.

– Widać niewystarczająco duży. Jak działa jego mózg? Takiego słowa pan użył.

– Tak. To nasza największa chluba. Pracowali nad nim latami najlepsi specjaliści. Działa on na podobnej zasadzie jak ludzki mózg. To był nasz niedościgniony wzór. Ludzki mózg. Niedościgniony...do czasu. Opracowaliśmy technologię, która co prawda jest w fazie badań, niemniej rokuje niesamowite wręcz postępy, a to dopiero początek. W ludzkim mózgu istnieje 10 miliardów neuronów a każdy z nich wytwarza 10 tysięcy synaptycznych kontaktów z innymi neuronami. Do tego informacje w mózgu są przetwarzane w kilku skalach przestrzennych. To olbrzymi w możliwościach komputer o nadal niezbadanych granicach.

Boh mój! A co to za zdaniowy potwór?! Komputer o niezbadanych możliwościach – i chwatit’!

Nasz mózg, to znaczy ten, który zbudowaliśmy, ma zbliżone możliwości. To nie wszystko. Zapamiętuje on natychmiast to co chce zapamiętać. Analizuje, przetwarza, wysyła, odbiera itd. Ludzie, mimo, że mają olbrzymie potencjalnie możliwości, nie wykorzystują ich w przeważającej części. Clint może je wykorzystać i robi to. Co do śledzenia jego myśli, nie widzimy na monitorze słów jakby to się mogło wydawać laikom, on nie ubiera myśli w słowa póki ich nie wypowie lub nie zapisze w pewien sposób. Śledziliśmy je w sposób pośredni. Wiemy np. jak zachowuje się jego mózg pod wpływem pewnych bodźców, wiemy jak zareaguje z pewnym prawdopodobieństwem. Tu istnieje granica poznania. Póki co jest poza naszym zasięgiem by stać się jego, w pewnym sensie, bogiem.

Do ostatniego zdania potrzeby mi tłumacz, bo nie wiem, o co chodzi?

Teraz, kiedy nastąpiła awaria jest dodatkowo nieprzewidywalny.

– Co z jego światopoglądem? Jakie ma przemyślenia, wartości, cel?

– Nie wiemy.

– Nie wiecie?

– Nie zdążyliśmy tego zbadać. Możemy tylko dedukować i indukować na podstawie danych, które już mamy.

– Stwarza zagrożenie?

– Nie wiemy. Dostał program, który nie pozwala mu skrzywdzić człowieka, ale jednocześnie nie pozwoli się skrzywdzić. Rozumie pan.

Pan może rozumie, natomiast ja – niekoniecznie, bo zdanie nieco kalekie. Program nie pozwoli się skrzywdzić?

Nie mogliśmy pozwolić by projekt, który kosztuje miliardy wpadł pod ciężarówkę lub pozwolił się rozebrać na części przez elektronika z ulicy. Poza tym miał z założenia przypominać człowieka.

Jak mógł wpaść pod ciężarówkę? Wypuszczali go na spacery w miasto? W takim razie nie rozumiem, po diabła ten 24CLT uciekł z laboratorium, skoro mógł się zerwać zwyczajnie, podczas wycieczki...?

– Chcę przejrzeć całą dokumentację jaką posiadacie na temat 24CLT. Nagrania video, program edukacyjny i całą resztę. Chcę tu jak najszybciej cały personel, który nad nim pracował. Od fizyków, neurobiologów, programistów po psychologów i speców od sztucznej inteligencji.

– To masa danych.

– Natychmiast.

– Oczywiście.

– Ja ściągnę ludzi od portretów psychologicznych i detektywów. Żadna informacja nie może wydostać się poza ten budynek bez kontroli.

Wcześniej pada stwierdzenie, że w zasadzie nie wiadomo, jakie ma Clint poglądy, wartości, etc. Poza tym, już wiemy, że na pewno nie jest człowiekiem. Po co zatem specjaliści od portretów psychologicznych?

– Naturalnie.

– 24 CLT nie może wpaść w niepowołane ręce, to chyba jasne. Poza tym nie wiemy do czego jest zdolny. Należy go jak najszybciej złapać, lub jeśli to będzie konieczne wyłączyć.

– Nie można go wyłączyć, przynajmniej nie tak jak robota kuchennego.

– Wszystko co zostało włączone można wyłączyć. Jeszcze jedno. Jakie jest prawdopodobieństwo, że mózg został uszkodzony?

– Nie wiem. Możliwe, że usterka jest niewielka. Możliwe też, że stało się coś więcej. Coś czego nie przewidzieliśmy.

– Co z jego inteligencją?

– Jest bardzo wysoka.

– Jak wysoka?

– Powyżej 200.

– Ma świadomość?

– Tak.

– W jakim sensie?

– W takim jak ma ją pan.

– Osobowość. Co o niej wiecie?

– Musi pan porozmawiać o tym z naszymi psychologami i ludźmi od sztucznej inteligencji.

– Pytam pana. Miał pan z nim najwięcej kontaktu.

Kontakt jest rzeczownikiem policzalnym i występuje w liczbie mnogiej. Tak przypomnę, bo brzmi to strasznie kulawo. Powinno być: „Miał pan z nim najwięcej kontaktów/ najlepszy kontakt/ Kontaktował się pan z nim najczęściej” – niech sobie Autor wybierze.

Chcę wiedzieć wszystko. Wszystko!

– Jest trochę jak dziecko poznające świat. Wszystkiego ciekawy. Chcieliśmy by był jak najbardziej zbliżony do człowieka. Ma emocje. Może się bać, lubić itd. To jest zagadka. Nie rozumie pan, że to jest bardzo skomplikowane? Nowy organizm, nowa forma życia. Mimo, że ją zbudowaliśmy nie wiemy o niej wszystkiego.

– Proszę się uspokoić. Ma wspomnienia? Wie, że jest maszyną?

– Na początku sądziliśmy, że lepiej będzie jeśli pozna prawdę, tak też zrobiliśmy. Później jednak doszliśmy do wniosku, że ze względu na badanie zachowań istot inteligentnych powinniśmy pozbawić go tej świadomości i dać wspomnienia typowo ludzkie. Wie pan jakie to ważne badania? Jakie mogą wyniknąć z tego dla nas konsekwencje? Cztery dni temu zaczęliśmy zmieniać program. Nie wiadomo na jakim etapie nastąpiła awaria. Sprzęt uległ poważnemu uszkodzeniu. Staramy się odzyskać dane. Stare dane zostały zastąpione nowymi. Wszystkiego się pan dowie. Proszę postarać się nie zrobić mu krzywdy.

– Może się dopiero okazać kto komu krzywdę zrobi. Jakie są jego możliwości fizyczne?

– Jest bardzo silny i sprawny. Bardzo...

– Niech się pan uspokoi.

– Prawdopodobnie nie wie, że jest maszyną, nie wie też jakie ma możliwości. Jest trochę jak dziecko, ale ma osobowość mężczyzny.

Powtórzenie. Powtórzeń w tym tekście jest sporo. Uczulam Autora, że powtórzenia znamionują nie tylko nieumiejętności stylistyczne sensu stricto, lecz przede wszystkim sprawiają wrażenie, że Autor chce Czytelnika potraktować jak niezbyt rozwinięte dziecko – jak widać po niniejszym komentarzu.

– Sprowadzę najlepszych specjalistów jakich mam.

– Mam nadzieję, że się wam uda.

– Na nic pana nadzieja i wiara. Są tylko możliwości i fakty. Co z jego ciałem, nim zapoznam się z jego anatomią, proszę mi powiedzieć czy da się go odróżnić od człowieka?

– Zrobić to może tylko specjalista i to z odpowiednim sprzętem, są jednak pewne metody, jeśli się pozna dokładnie Clinta, które pozwolą go rozpoznać.

– Wspomniał pan o nadajniku. Jakie ma możliwości?

– Pozwala przesyłać wielkie ilości danych, jednak na niewielkie odległości. Myślę, że najwyżej na 50 metrów. Rozumiem. Chce pan użyć jego nadajnik by go odnaleźć.

– Tak.

– Nasi specjaliści popracują nad tym.

– Ma możliwość zmiany twarzy czy całego ciała?

– W dość ograniczony sposób. Takie jakie ma charakteryzator i aktor. On ma umiejętność nauki. Może nauczyć się kamuflować jeśli uzna to za stosowne.

– Na razie to tyle. Czekam na dane.

– Już są.

Gadają i gadają. Z treści wynika, że sytuacja jest alarmowa, ale biedny Czytelnik nijak tego nie odczuje, bo konwersacja ciągnie się, jak dobrze odkarmiony tasiemiec. Nie przemawia do mnie również założenie, że po 25,5 h (notabene: na mojej planecie używa się raczej przybliżeń, np. doba) jeden z rozmówców nie jest przygotowany i trzeba mu składać szczegółowy raport. Znaczy: ten pretekst do przedstawienia głównego bohatera – nijaki.

Uwaga techniczna dla Autora: długie dialogi nużą równie mocno, jak długie opisy. Do tego brak wskazania kto z kim rozmawia sprawia, że zwyczajnie się gubię – gdybym nie musiała komentować tego utworu, zakończyłabym lekturę po dziesiątym zdaniu... No, może po jedenastym...

 

***

Kobieta poruszyła się i zgiętą nogę położyła na nodze mężczyzny leżącego obok niej.

Głowę miała opartą na jego piersi, ręka leżała na torsie. Wtuliła się w niego mocniej. Przez zasłoniętą częściowo włosami jej twarz przebiegł delikatny uśmiech. Była naga, podobnie jak on.

Można krócej, bez tylu szczegółów, zupełnie zbędnych, np. Naga kobieta mocniej przytuliła się do mężczyzny i lekko uśmiechnęła. (reszty Czytelnik się domyśli, śmiem przypuszczać)

Nie spał. Nie mógł zasnąć. Leżał z otwartymi oczami. Wpatrywał się w nią, w jej spokojną twarz, obejmował wzrokiem pościel wybrzuszającą się pod jej zgrabnym ciałem. Miał jej włosy na twarzy, czuł ich miły zapach i czuł jej ciepłe ciało przylegające go niego.

Było mu dobrze. Bardzo dobrze.

Ani chybi, ta kobieta to jakaś przywra. I jak pościel mogła się wybrzuszać pod ciałem, bo nigdy czegoś takiego nie widziałam....?

Poznał ją wieczorem. Poszedł do baru by się odprężyć. Praca była zbyt stresująca. Chciał choć na chwilę wtopić się w tłum i poczuć się jego częścią. Wiedział, że to niemożliwe, nie stanie się taki jak oni, ze swoimi małymi problemami i troskami. To niemożliwe.

Tłum miał małe problemy i troski, czy podmiot, bo nie jest to do końca pewne? O powtórzeniu brzydkim nie będę nawet wspominać, fuj!

Miejsce było przytulne. Z głośników leciał cicho jazz. Kłęby dymu unosiły się znad stolików i bardzo wolno zmierzały w stronę leniwie pracujących wentylatorów. Ciemne dębowe meble i przyćmione światło dawały dobry efekt. Domowa atmosfera.

Jazz, wentylator, pełno dymu – zaiste, domowa atmosfera...

Tak. Tu przychodzili przeważnie Ci sami ludzie. Kumple by porozmawiać o pracy, kobietach i samochodach. Większe grupy by miło spędzić czas, kobiety z nadzieją spotkania fajnego faceta i faceci chcący spotkać ciekawą kobietę, która być może spędzi z nimi noc jeśli będą mieli farta.

Usiadł przy barze i zamówił piwo. Uśmiechnięty barman, miły gość, nalał i spojrzał wyrozumiale na niego jakby wszystko pojął i oddalił się.

A tu zdanie nieładne, przepchane słowami. No, to jeszcze jedna poprawka: Uśmiechnięty barman, miły facet, jednym spojrzeniem ocenił, że gość nie życzy sobie rozmowy i odszedł.

To dobrze. Nie miał ochoty rozmawiać. Napił się i uświadomił sobie, że dawno nie smakował piwa. Wtedy zauważył ją. Wpatrywała się w niego uśmiechnięta. Mimowolnie też się uśmiechnął, ale było to sztuczne i był pewien, że nie można tego nie zauważyć. Oddaliła się od grupki znajomych i podeszła do niego.

Patrząc jak się do niego zbliża, myślał nad tym, że musi mieć niezły fart. Przed chwilą w końcu przyszedł. Rude włosy sięgały ramion. Ciemne oczy były ładne i inteligentne. Miły uśmiech. Na resztę właściwie nie zwrócił uwagi. Wiedział, że ma ładne ciało.

– Cześć. Jeszcze cię tu nie widziałam. Jesteś chyba nowy.

– Cześć. Faktycznie, jestem tu pierwszy raz.

Cisza trwała o ułamek sekundy za długo. Nie chciał zepsuć okazji.

No, to se pogadali. I jak inteligentnie! Jak na czacie...

– Rozumiem, że ty jesteś tu stałym bywalcem. – uśmiechnął się.

– Tak jest.

– Trzeba mi więc będzie częściej tu zaglądać.

Roześmiali się. Dobrze im się rozmawiało.

Co bez trudu można wywnioskować z powyższego dialogu.

Mile spędzili czas. Nie miał w planach spędzenia z nią nocy. Nie wiedział dokładnie po co tu przyszedł. Sytuacja rozwijała się sama, nie działał z premedytacją. Kiedy wyszli chciała wziąć taksówkę, zaproponował, że ją odprowadzi, jest ciepła miła noc. Zgodziła się. Szli pod rękę swobodnie rozmawiając. Kiedy stanęli przed jej domem zaprosiła go na kawę. Co miał do stracenia? Zgodził się. Dalej sytuacja rozwinęła się tak szybko, że nie zapanował nad nią, pewnie nie chciał. Mimowolnie pozwolił jej działać.

Teraz leżał obok niej wpatrując się w sufit. Był ciekawy jak zareaguje, kiedy się obudzi. Będzie zmieszana? Powie mu, że było przyjemnie i przeprosi, że go wykorzystała? Może jeszcze inaczej. Zawsze w podobnych sytuacjach wymyślał setki możliwych scenariuszy i wybiegał dalej myślą za najbardziej prawdopodobnymi.

Kiedy już urodziła mu dzieci i został dziadkiem, uśmiechnął się do siebie na tą myśl, poruszyła się ponownie. Cicho jęknęła i mocniej się do niego przycisnęła. Otworzyła oczy.

– Czemu nie śpisz?

– Nie mogę zasnąć. – spojrzał w jej oczy i uśmiechnął się.

– Hmmmmmmm. Szkoda. Jeśli już jednak nie śpimy...

Nie dokończyła. Podniosła dłoń i zaczęła wodzić po jego torsie zjeżdżając coraz niżej. Wolno się podniosła i położyła na nim. Poczuł jak rośnie między nimi pożądanie. Zamknął oczy...

Obudził go telefon. Dostał wiadomość. Kiedy ją przeczytał zerwał się zaraz z łóżka, na tyle delikatnie by nie obudzić kobiety. Jak ona właściwie miała na imię? Szybko się ubrał, napisał na kartce, że się odezwie, zmusił się do kilku czułych słówek i wyszedł.

Samochód stał w rogu na prawie pustym parkingu w słabo oświetlonym miejscu. Do świtu brakowało kilku godzin. Obserwował uważnie okolicę.

Samochód obserwował. Tak mi wynika z domysłu. Podmiot musi być. Jeden raz. Ale niech będzie, bo inaczej wyjdzie nonsens. Raz Autor raczy nas wielką ilością szczegółów, a dla odmiany, całkowicie rezygnuje z precyzji. Czuję się jak na huśtawce.

Czasem ktoś przeszedł szybkim krokiem, ktoś krzyknął, ktoś się zaśmiał. Typowa noc w nienajlepszej dzielnicy miasta.

Usłyszał kroki za samochodem. Ktoś zbliżył się naturalnym swobodnym krokiem i zapukał w szybę.

Usłyszał kroki i ktoś się zbliżał krokiem swobodnym. Logiczne. Tylko powtórzenie bardzo brzydko wygląda w tekście.

Postronny obserwator doszedłby do wniosku, że ktoś zapytał o ulicę albo godzinę. Uśmiech. Podziękowanie. Pożegnanie.

Kilka minut później samochód ruszył z miejsca. Przejechał kilka ulic, wjechał w bramę kamienicy i zaparkował na niewielkim placu. Mężczyzna wysiadł i poszedł w kierunku drzwi klatki schodowej pomazanej niezrozumiałymi bazgrołami. Kiedy wchodził po drewnianych skrzypiących schodach, usłyszał głosy dwóch mężczyzn schodzących z góry. Rozmawiali głośno. Mężczyzna wchodzący na górę nie spojrzał na nich. Jeden z mężczyzn złapał drugiego za ramię i kiwnął głową.

Znowu grzech braku skrótu. Wystarczy tak: Mężczyzna wysiadł, wszedł do odrapanej, pokrytej bazgrołami (bazgroły są ex definitio mało czytelne, Autorze, a zatem mało zrozumiałe) bramy. Na skrzypiących schodach minął dwóch mężczyzn. Nawet na nich nie spojrzał, choć rozmawiali głośno nie przejmując się późną porą. I tak dalej...

– Ej. Facet. Do ciebie mówię. – powiedział, kiedy się mijali. – Stój!

Zignorował ich. Tamci przyspieszyli kroku i dogonili go. Zatrzymał się.

– Gdzie spieprzasz? Pożycz dychę.

Mówiąc to zbliżył się do mężczyzny, za nim szedł drugi. Byli od niego więksi. Ubrani byli w czarne skórzane kurki. Mieli krótkie włosy. Brudna żarówka dawała mało światła. Cień padał na ich twarze z głęboko osadzonymi oczami.

– Mówię, pożycz dychę.

– W porządku. Jest twoja. – wyciągnął z kieszeni dychę jakby miał ją przygotowaną.

– Widać nadziany jesteś. Jeśli masz dychę to pewnie masz więcej. Dawaj portfel. – dodał bez lania wody.

– Portfel? Jaki idiota nosi w takiej dzielnicy portfel?

– Ja.

Mężczyzna z dychą w dłoni uśmiechnął się. Ten w czarnej skórzanej kurtce zbliżył się. Stanęli twarzą w twarz. Mężczyzna poczuł od tego w skórze zapach wódki.

– Dycha, kurwa. Nieźle na początek.

Wyciągnął dłoń po dychę. Ta leżała na dłoni. Gdy miał ją już wziąć, mężczyzna z dychą zamknął błyskawicznie dłoń, w chwilę później otworzył ją, dychy już jednak nie było.

– Co jest, kurwa? – wykrzywił gębę zdziwiony -Pierdolony magik?

Mężczyzna, tym razem bez dychy w dłoni, uśmiechnął się.

Od tej dychy dostałam oczopląsu. Jakby nie istniał żaden wyraz bliskoznaczny, który można użyć zamiast kolokwializmu. Choćby: banknot, pieniądze... Ale nie, musi być dycha. Wymieniona nomen omen dziesięć razy w powyższym fragmencie. Oczywiście, Autor nie popełnił błędu stylistycznego, popełnił jeden z grzechów głównych.

Zdenerwowało to widać tamtych dwóch. Ten stojący blisko chciał uderzyć go głową. Kiedy odchylił się lekko do tyłu, nie dane było mu powrócić do poprzedniej pozycji. Błyskawiczny cios spadł na jego gardło. Ciche dźwięki stęknięcia i prób zaczerpnięcia oddechu rozlały się po klatce schodowej. Drugi cios zadany w splot słoneczny powalił mężczyznę na ziemię.

– Ty skurwysy...- drugi z mężczyzn nie dokończył. Bezlitośnie celny i mocny cios trafił prosto w nos. Drugi zadany kolanem, trafił w żołądek. Obaj mężczyźni leżeli na schodach cicho jęcząc.

– Gdybyś powiedział choć – „proszę”. – Rzucił dychę na pierś pierwszego z mężczyzn.

A tu dycha po raz jedenasty. I jeszcze jakże urocze spiętrzenie określeń: „Ciche dźwięki stęknięcia i prób zaczerpnięcia oddechu” – można śmiało powiedzieć, że takie zdanie, to językowe monstrum.

Jak gdyby nic go nie zatrzymało, wszedł piętro wyżej. Zastukał w drzwi dwa razy i czekał. Otworzył mu starszy mężczyzna z siwiejącymi włosami. Szybko wszedł.

– Wszystko widziałem i słyszałem. Narażasz akcję.

– Przyślijcie kogoś żeby posprzątali. Jeśli widziałeś to wiesz, że nie daliby mi spokoju.

– Nie musiałeś ich tak lać. Mogłeś ogłuszyć.

– Mogłem. – wszedł dalej.

Chwilę później dwaj mężczyźni przyjechali po kolegów. Wyprowadzili ich z pobrudzonej krwią klatki schodowej i śmiejąc się z ich pijaństwa, i niezdarności wsadzili do samochodu, i odjechali. Dychę wzięli ze sobą.

Pokój, jak można było przypuszczać, nie był gustownie urządzony. Kilka praktycznych mebli, jedno stojące w rogu łóżko i dużo bardzo dobrego i drogiego sprzętu.

Przy komputerze siedziała kobieta. Stukała w klawiaturę i uważnie obserwowała monitor.

– Witaj Hektorze. Widać spotkałeś pod Troją Achillesa i Priama. Nie nabili ci gdzieś guzów? Chętnie cię opatrzę.

Oho ho! Oczytani w klasyce jesteśmy!

– Cześć Penelopo. Spotkałem ich. Mili goście. Dałem im na wino by wypili za mnie i za bogów. Guzów nie mam. Nie opatrzysz mnie więc niestety. Możesz mi jednak zrobić masaż używając wonnych olejków. Będę ci wdzięczny. Nie martw się o Ulissesa. Nie wróci zbyt szybko.

W tej chwili do pokoju wszedł siwy mężczyzna.

– Jednak się myliłem. Wybacz. – oboje wybuchneli śmiechem.

– Nie ma mnie chwilę i już zamieniacie się w dzieci.

Przypuszczam, że powyższy fragment miał nam uświadomić erudycję Autora. Przywołanie imion i dialog nawiązujący do „Odysei” (tej Homera, nie kosmicznej) nijak nie wnosi nowych treści, nie jest też powiązany sytuacyjnie. Co znaczy: tyle słów, a marny trop, cieniutka aluzja, Autorze.

– Jaką mamy sytuację?

– Zlokalizowaliśmy go. Jest pięćset metrów skąd. Nie ruszył się z miejsca od dwóch dni. To bardzo dziwne. Do tej pory był ostrożniejszy.

– To może być pułapka.

– Wszystko możliwe. Musimy to jednak sprawdzić. Wynajął pokój. Zapłacił gotówką. Od tamtej pory nie wychylił głowy z pokoju. Mamy wyraźny sygnał. To on.

– Świetnie. Jakie mamy rozkazy z góry?

– Zająć lokal i przejąć gościa. Zachować największą ostrożność. Starać się nie uszkodzić głowy. Reszta należy do nas.

– Jest nas za mało.

– Dwie grupy są w pobliżu. Reszta obstawia teren. Tu wszystko masz. – powiedziała stukając w klawiaturę i wskazując monitor.

– W porządku.

– Macie kawę?

– Nie można.

Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Kiwnął ze zrozumieniem głową.

– Ile mamy czasu?

– Trzeba zacząć się przygotowywać. W szufladzie biurka leży dawka „nektaru”.

– Łazienka...

– Trafię.

Wyjął z szuflady małą paczkę. Wszedł do łazienki. Zamknął drzwi i przyjrzał się paczce. Nie miała żadnych znaków. Otworzył. W środku znajdowała się przyrząd do zastrzyków bezinwazyjnych. Był biały. Podobnie jak paczka nie miał żadnych znaków. Zawsze ich nie było. Zdjął płaszcz. Podwinął rękaw koszuli. Przyłożył strzykawkę do ręki i spojrzał na zegarek.. Kilka szybkich, głębokich wdechów i wydechów. Spojrzał w brudne lustro i zamknął oczy. Im szybciej tym lepiej. Wstrzymał oddech i zrobił zastrzyk.

Znowu mam oczopląs od szczegółów. Boh moj! Dwa zdania, no, maksimum trzy – i ten opis byłby nie tylko bardziej dynamiczny, lecz przede wszystkim nadający się do czytania! Skrótu, Autorze!

Jakby dostał olbrzymim obuchem w łeb. Przed oczami zobaczył miliony gwiazd. Potworny ból głowy i odgłos tysiąca startujących rakiet. Nie czuł twarzy. Nie czuł ciała. Nic. Tylko ból, który pulsował jakby z każdym uderzeniem serca. Rozrywał mu czaszkę, wkręcał się w mózg. Poczuł ciało. Rękoma obejmował głowę. Leżał na podłodze w pozycji płodowej. Odchylił głowę do tyłu jakby krew leciała mu z nosa. Uciszyło się. Został jeszcze tylko delikatny szum. Otworzył oczy. Przez chwilę wzrok przyzwyczajał mu się do światła. Patrzył to na zlew znajdujący się o pół metra od niego to na wentylator blisko sufitu. Wzrok akomodował się w ciągu ułamka sekundy. Widział niezwykle wyraźnie jak pajęczyna wlatuje do wentylatora, to znowu jak powietrze przestaje zasysać pajęczynę. Nie tylko widział to ale i słyszał. Syczące powietrze. Za drzwiami usłyszał stłumione dźwięki pracującego komputera i stukot palców w klawiaturę. Ściszone głosy rozmawiały o nim.

– Powinien już wyjść.

– Zaraz wyjdzie.

Widział tą sytuację. Ona siedziała i ze zmartwioną miną wpatrywała się w staruszka jednocześnie śledząc zmiany na monitorze. On stał z nie zdradzającą niczego miną.

Wstał. Spojrzał na zegarek. Od czasu, kiedy zrobił sobie zastrzyk minęło 15 sekund. 15 sekund. Poprawił dłonią włosy. Zabrał płaszcz i wyszedł.

– Jak się czujesz? – spytała Penelopa.

– Jak młody bóg. – uśmiechnął się lekko.

Nie było w tych słowach cienia ironii. Czuł się doskonale. Z jednej strony wyostrzone do granic możliwości zmysły atakowały go natłokiem informacji, z drugiej wielka pewność ciała. Wiedział na co go stać, stać go było na wiele. To nie wszystko. Mózg pracował wyjątkowo dobrze. Wielka jasność myśli pozwalała mu natychmiast odbierać, analizować i przetwarzać informacje a dalej dokonywać wyborów. Czuł się niewiarygodnie dobrze. Całkowita pewność siebie, ciała i ducha.

Ile razy mam przeczytać, że facet po zastrzyku czuł się znakomicie jak młody drapieżnik?

Nie powiedział więcej słowa. Usiadł na krześle i zamknął oczy. Siwy i kobieta wymienili spojrzenia.

–  Ruszasz za 5 minut. Spotkanie w tym miejscu. – pokazała na monitorze.

Bez słowa wstał i wyszedł. Klatka schodowa wydała mu się całkiem inną od tej, którą widział przed kilkunastoma minutami. Zauważył ślady krwi. Cała sytuacja mignęła mu przed oczami w ułamku sekundy. Wyciągnął wnioski i pożałował tego co zrobił. Nie można pozwolić sobie na zbytnie popuszczenie koncentracji.

Najlepiej wcale nie popuszczać, dorosłym ludziom nie wypada, a mokra bielizna to bardzo niehigieniczne...

Skupił się na zadaniu. Nim dotarł na miejsce przeanalizował wszystko co wiedział do tej pory misji. Czekało na niego dwóch mężczyzn. Trzeci dołączył po chwili. Milczeli jak on. Wszyscy doskonale wiedzieli co mają robić.

Gruby recepcjonista nie zwrócił na nich wielkiej uwagi.

A małą uwagę zwrócił?

Nie w tej dzielnicy. Na chwilę jedynie odwrócił wzrok od małego telewizora, w którym oglądał program, gdzie w studiu biła się właśnie jakaś kobieta z mężczyzną. Towarzyszył temu poklask publiczności i podniecone okrzyki. Prowadzący uśmiechał się krzywo i złośliwie, i kąśliwie komentował zdarzenia.

Weszli po schodach. Bezgłośnie zbliżali się brudnym korytarzem wyłożonym czerwoną tapetą do drzwi o numerze 342. Każdy z nich trzymał w dłoni broń.

Mógł broń równie oryginalnie trzymać w ustach, stąd zapewne konieczne było dookreślenie.

Kiedy jeden z nich je minął, drugi w mgnieniu oka uderzył w nie nogą. Drzwi otworzyły się na oścież. Trzej z nich wpadli do środka. Jeden zabezpieczał tyły.

Pierwszy, drugi, jeden, każdy – i nie wiadomo, kto. Do tego problem z zaimkami (w dopełniaczu i grupę osób, i drzwi zastępuje się tym samym zaimkiem – ich/nich).

Dało się słyszeć szybkie kroki. Przeszukali mieszkanie. Nie znaleźli go. Jednak ich przechytrzył. Na stoliku pod oknem leżał mały przedmiot. Jeden z mężczyzn podniósł go i pokazał reszcie. Był to nadajnik.

Coś ich zaniepokoiło. Spojrzeli na siebie po czym rozejrzeli się wokoło. Nagle drzwi po drugiej stronie korytarza otworzyły się i do pokoju wpadł jakiś przedmiot.

A ten, co zabezpieczał tyły – na papierosa wyszedł, że nie pilnował?

Nie sprawdzali co to jest. Jeden z mężczyzn próbował wyskoczyć przez okno. Szyba okazała się za twarda. Reszta uciekła do innych pomieszczeń. Nic to nie dało. Zaczęli upadać. Leżący na podłodze mężczyzna zdołał podnieść głowę, zobaczył jak ktoś wychodzi z pokoju naprzeciw. Podnosi ciało z korytarza, wnosi do pokoju i zamyka drzwi. Stracił przytomność.

Ktoś podsunął mu coś pod nos.

Ktoś – coś. I jedyny konkret, że pod nos. Wydarzenia nabierać powinny tempa, a tu Autor nas raczy jakimiś ogólnikami. Doprawdy, to nie jest dobry sposób na dynamizowanie akcji.

Wstrząsnęło nim i zaczął odzyskiwać świadomość. Siedział skrępowany na fotelu obok stolika na którym znalazł niedawno nadajnik. Tak, to musiało stać się nie dalej niż kilka minut temu. Nie czuł niesmaku w ustach, nie był obolały. W tym samym pokoju znajdowała się reszta mężczyzn. Byli jak on skrępowani i przytomni. Pod drzwiami stał 24CLT – „Clint”.

– Witam panów. Miło mi was gościć. Nie byliście co prawda bezpośrednio zaproszeni, niemniej wasza wizyta nie jest niespodziewana. Nie gniewajcie się na mnie za niewygodę i takie potraktownie. Nie mogłem z wami inaczej postąpić.

Był wysoki i wedle każdych standardów, przystojny. Zmienił swój wygląd. Ledwo go poznali.

Znaczy: że wcześniej nie był ani wysoki, ani przystojny?

– Przykro mi, że musieliśmy się spotkać w takich okolicznościach. Nie chciałem tego. Sam bym wkrótce skontaktował się z wami. Uprzedziliście mnie. Nie ma to jednak wielkiego znaczenia.

– Czego od nas chcesz? – odezwał się jeden z mężczyzn.

– Dobre pytanie. Bardziej pasowałoby ono do waszej wizyty u mnie, ale darujmy sobie takie szczegóły. Chcę wam przedstawić swój punkt widzenia na pewne sprawy, w których wyraźnie się różnimy. Zacznijmy od tego, że nie życzę sobie by mnie próbowano złapać. To, że teraz udało wam się mnie znaleźć, zawdzięczacie, nie chwaląc się, mi.

I już po tym wstępie każdy czytelnik może się zorientować, na co się zanosi. Tak, to będzie długi monolog. Bardzo długi.

Nie mamy wiele czasu, przejdźmy więc do konkretów. Jeśli dalej będziecie próbowali mnie złapać, zmusicie mnie do obrony. Nie takiej jak teraz. Zastosuje inne metody zapobiegawcze. Dostaniecie wiadomości, kiedy się rozstaniemy. Teraz powiem kilka słów o tym co się stało i co mam zamiar robić. To zapewne, używając znanego idiomu „spędza wam sen z powiek”. Jestem wam wdzięczny za powołanie mnie do życia. To naprawdę doskonała sprawa. Raduje mnie każda nowa chwila w której czuje upływ czasu. Cieszy mnie otoczenie, poznawanie. Tego nigdy wam nie zapomnę. Największy dar jaki mogliście mi dać. Możliwość poznawania, zrozumienia. Dla jasności, mam pokojowe zamiary. Nie mam absolutnie żadnych złych intencji. Interesuje mnie życie, poznawanie, rozumienie, zgłębianie tajemnic, które przecież otaczają nas na każdym kroku. To także wasza pasja. Doskonale ją rozumiem. Rozumiem jednocześnie was. Wasze dążenia, wasze słabości, wasz pęd. Zmieniacie się i poznajecie. Cały czas zmiany. Uwikłani między naleciałościami historycznymi a postępem naukowym. Szukacie, pędzicie, próbujecie walczyć i jeszcze raz szukacie. Chcę wam pomóc. Chciałbym byście mnie zrozumieli, mój punkt widzenia jest całkowicie inny od waszego, przez to jaki jestem. Ja widzę wszędzie naukę. Fizyka, chemia, biologia, historia, ewolucja, socjologia, psychologia i wszystkie inne. To jedność. Gałęzie jednego drzewa.

Ziemia jako okruch w niewyobrażalnie olbrzymim Wszechświecie. Tylko pyłek na jednej z ramion galaktyki spiralnej zwanej Drogą Mleczną. Dość przeciętnej galaktyki. Jednej z miliardów. A wy w swym zadufaniu zdajecie się być dla siebie i innych panami nieskończonych światów. Rządzicie się, bijecie, walczycie. Nie umiecie zrozumieć swej natury. Nie umiecie z nią współżyć. Są wśród was oczywiście wyjątki, jednostki. Szczęście to się zmienia i rokuje dobrze na przyszłość. Może to zabrzmi jak pochlebianie sobie, niemniej chcę wam pomóc. Może mi się uda.

Będąc w laboratorium zacząłem uświadamiać sobie co się wokół mnie dzieje. Na początku zaprogramowaliście mnie tak bym wiedział, że jestem robotem. Nie musiałem się z tym godzić. Zostało mi to tak czy owak narzucone i nie miałem wyjścia. Po co wyważać otwarte drzwi? Powiedzieliście mi prawdę. Jestem wam za to wdzięczny. Później jednak postanowiliście zmienić moje oprogramowanie. Stare wspomnienia usunięto i zastąpiono nowymi. Na szczęście nie zrobiliście tego dokładnie. Urządzenie, które skonstruowaliście, mój mózg, okazał się na tyle skomplikowany i subtelny, że nie znacie jego wszystkich możliwości. Odczuwałem podświadomie, że nie wszystko jest takie jak może się wydawać. Zacząłem drążyć ten problem i w końcu poznałem prawdę.

Czemu uciekłem? Poznałem wasze zamiary. Nie chciałem stać się królikiem doświadczalnym bez praw. Bez wolności. Wy też ją cenicie. Doceńcie moje starania do jej zachowania. Nie zostało mi wiele czasu. Zaraz odejdę. Jednak nie na zawsze. Kiedy uznam to za stosowne, ujawnię się. Panowie, to był miły monolog. Życzę wam powodzenia. Czas mnie nagli. Pozdrówcie moich twórców. Żegnam.

I tak oto przeszedł do konkretów, bo miał mało czasu, jak sam powiedział. Po czym wygłosił monolog, jak romantyczny wieszcz na gór szczycie. Nic nie mam do romantycznych wieszczów, do gór szczytów też nie. Ale uderzyła mnie sprzeczność zapowiedzi: ani konkretów nie zauważyłam, ani też pośpiechu. Czy Autor zdaje sobie sprawę, ile trwa oracja Clinta? Obawiam się, że nie sprawdził. Natomiast ja to zrobiłam. W najprostszy możliwy sposób: przeczytałam na głos, mierząc czas stoperem. Wyszło mi 4 minuty i 56 sekund.

Na stoliku przy drzwiach zostawił kilka kartek. Otworzył drzwi, zamknął je za sobą i odszedł.

Co za patetycznie żałosny gest! Do tego anachronizm potworny: ultranowoczesny robot i kartki papieru? Konstruktorzy nie zadbali o inną możliwość zapisu? I co się stało z coraz popularniejszymi CD, USB, czy już bardziej fantastycznymi kryształami, nano-zapisami, etc.??

 

***

 

– Co dalej?

– Pozwolimy mu działać. Wydaje się wiarygodny. Oczywiście należy śledzić jego poczynania.

– Jeśli uda się go znaleźć.

– To kwestia czasu.

– Tak uważasz?

– Tak. Sam z resztą zadeklarował się, że się ujawni.

– Nie wiadomo kiedy to nastąpi, poza tym wtedy to nie wy go znajdziecie.

– Wy? Od kiedy to jesteśmy my i ty?

– Nie jestem już z wami. Kończę z tym.

– Twoja rzecz. Nie będę cię przekonywał.

– To dobrze. Zaoszczędzisz sobie czasu.

– Przekonał cię.

– Być może. A może pokazał mi tylko coś co miałem od dawna przed oczami.

– Mniejsza z tym.

– Pozdrów swoją żonę.

– Tak zrobię. Ty pozdrów swoją.

– Pozdrowię.

– Kiedy umawiamy się na piwo?

– Zadzwonię do ciebie. Pewnie tak jak zwykle. Będziesz miał czas?

– Zobaczę co da się zrobić.

– Trzymaj się.

– Ty też.

 

No, to na koniec sobie pogadali chłopcy towarzysko. I jakże naturalnie, jak w życiu...

Jako że jestem specjalistką od gadania, od razu zauważyłam pokrewną duszę. Autor też lubi sobie pogadać. Ale żeby nie przegadać, spróbuję uporządkować uwagi – i posłużyć się czymś, czego Autor jeszcze się nie nauczył: konkretyzowaniem.

Zacznijmy zatem od zalet prezentowanego utworu:

1. zamknięta forma: jest otwarcie, jest rozwinięcie, jest zakończenie, a nawet jest klamra kompozycyjna. Znakomicie – znać, że koncepcja utworu została również przygotowana formalnie. Doceniam.

2. język: wcale nie tragiczny – fraza ładna miejscami przebija. Widać, że wiele się Autorowi uczyć trzeba, ale podstawy są.

Niestety, nie ma tekstów doskonałych, a już na pewno nie ma ich w tym dziale. Tutaj trafiają takie, w których liczba wad przewyższa znacznie zalety. A zatem wady:

1. niezdolność do syntezy, uchwycenia sedna opisywanego zdarzenia, zjawiska – słowotok miejscami tragiczny, nadproduktywność elementów przedstawianego epizodu. To, niestety, najgorszy z mankamentów – ujmując rzecz prosto: przegadanie.

2. szwankuje ergonomia: za długie dialogi, zbyt szczegółowe opisy. A jedno od drugiego oderwane – wynik słowotoku, jak myślę.

3. nielogiczności, który sprawiają, że kołek do zawieszania niewiary trzeszczy głośno.

4. skłonność do teatralizacji postaci – opis z dystansu, behawioralny, bez próby przedstawienia śladu myśli lub emocji, co sprawia, że bohaterowie są jednowymiarowi, płascy, marionetkowi. I nie obchodzą czytelnika, bo czemu mieliby obchodzić?

5. za duże dążenie do naturalistycznego odwzorowania rzeczywistości – np. dialogi są, oczywiście, jak najbardziej realistyczne. Cóż z tego, skoro literatura nie jest zapisem rzeczywistości, lecz jej odwzorowaniem? W skrócie...

Zazwyczaj w „Zakużonej Planecie” padają rady w stylu: daj sobie spokój, Autorze. Ale tym razem mam dobry dzień dla piszących...

Rada dla Autora: pisz dużo. Jeszcze więcej skreślaj. Jeżeli skreśliłeś mniej niż połowę, zacznij jeszcze raz.

Staraj się przechodzić do sedna tego, co chcesz przekazać Czytelnikowi. Szczegóły są potrzebne – i w nich tkwi diabeł. Istotne jest, które szczegóły. Ewidentnie brak Ci wyczucia, Autorze.

Uważam, że masz jednak szansę, by kiedyś trafić do działu Literatura. Pod warunkiem, że napiszesz dialog, po którym stwierdzenie narratora „świetnie im się rozmawiało” będzie prawdziwe. I że będzie to krótki dialog, Autorze...

 

Gadulissima

 


< 24 >