Fahrenheit XLIX - grudzień 2oo5
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Spam(ientnika)

<|<strona 09>|>

Spam(ientnika)

 

 

MagMax IV znowu otworzył swoje biuro usługowe.

Święta, zakupy najlepszych ziół, mazi, maści i innych ingrediencji, które, nie wiadomo dlaczego, w tym okresie nabierają szczególnej mocy i najlepiej się potem przez cały rok nadają. Do wszystkiego.

Podobnie rozumują chyba normalni ludzie, sądząc po zakupach – wszystko z tego okresu jest lepsze niż to samo z innego.

Wódka, na przykład?

No, nie wiem, nie wiem...

W każdym razie – wszyscy poza mną rzucili się do sprzątania, odkurzania, meblowania. Ja wykonałam magiczny szyld i go wywiesiłam. Wydawał mi się ogromny – cztery metry na jeden. Ale – jak powiedziała pierwsza (a jak się potem okazało – jedyna) klientka – kompletnie go nie było widać w powodzi świateł, lampek, ogni, rac i pożarów od choinek...

Ale – weszła.

Wyzwolona byznesłumen. Noga na nogę, Marlboro długie, setka miętowa – w usta pokryte Lancomem nieścieralnym, ostentacyjne lekceważenie mobilki.

– Muszę mieć męża sprowadzonego na drogę cnoty – powiedziała.

– Puszcza się? – zapytał MagMax

– Nie. Ja bym mu się puściła! – rzuciła spokojnie. – Nie. Ale nie udziela się w święta. A teraz modne jest przaśne, słowiańskie, nasze, nieeuropejskie, i takie tam... Zatrudnianie dekoratora jest demode. Wszystko sami – kluski, kutia, śledź, sianko. Nie catering, tylko sami. – Zmełła w ustach jakieś słowo na ka, na cha lub na dupa. – Sami nawet pakujemy prezenty.

Wypuściła kłąb dymu, a MagMax włożył weń palec i od niechcenia nawinął dym na czubek, a potem pstryknął i zrobił się z niego mały biały pies. Powisiał, popiszczał, zsiusiał się na biało, i zniknął.

– Ale mój lebieże – powiedziała łumen. – Nie umie, i nie chce. I nie po to, powiada, ciężko haruje, żeby się jeszcze zajebać na święta. Przepraszam, święty czas, ale on tak mówi. Proszę go nawrócić. Zapłacę ile trzeba. – Położyła na stole kartę Golden Classic Nuovo From Me To You. – Mogę też dać coś na dom dziecka, albo inne coś... Byle się ruszył! – pisnęła.

– Się ruszy! – obiecał MagMax IV. Pstryknął, poderwałam się i podleciałam do niego.

Niedbale włożył palec pomiędzy moje karty i zaczął z mądrą miną mnie wertować. Ostatni raz tak robił, jak chciał uwieść jedną taką podobną. Nie skończyło się dobrze, dla obydwojga się nie skończyło. Dobrze.

Wyszukał coś, a ja – ponieważ wertował sam – byłam wyłączona i nie mogła ani podpowiedzieć, ani ingerować. Nawet nie bardzo wiedziałam, co wyszukał.

Rzucił. Zapłaciła.

Wyszła.

MagMax IV kazał szybko wyłączyć neon, bo na cholerę mu robota, skoro już ma szmalu po grdykę.

Dla pewności, sprawdziwszy, co zrobił, usunęłam neon, nazwę ulicy zmieniłam, zmieniłam fronton budynku i kształt okien, a drzwi zlikwidowałam w ogóle.

Baba pewnie ściągnie szwadron czarnych beretów i czterech najdroższych prawników.

Do świat mamy jeszcze cztery dni.

MagMax kazał lebiedze przynieść choinkę własnoręcznie w lesie wyciętą. Żeby efekt był widoczny, że taki rodzinny, męski, świerkowy...

OK. Ale zakończył zaklęcie cyklem zapętlenia. Czyli lebiega będzie w kółko chodził do lasu. I ciągle przynosił.

Jedna choinka zajmie mu ze trzy godziny, a do świąt mamy siedemdziesiąt sześć godzin, czyli dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć choinek jak nic naznosi. Będzie cholernie trendy, jazzy i tak dalej...

Potem tylko kilkadziesiąt mandatów...

No i kto je ubierze?!

 


< 09 >