strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew
strona 03

ZAKUŻONA PLANETA


Drodzy Czytelnicy,

Miast oceny warsztatu literackiego pod tekstem, pozwalam sobie uczynić prolog, by uprzedzić cisnące się niewątpliwie pytania. Treść utworu została przedstawiona w takiej postaci, w jakiej przysłała go do nas Autorka. Została zachowana oryginalna pisownia i interpunkcja.

Uwaga! Autorka jest dysortograficzką i, jak mniemam, dyslektyczką, chociaż w tej konkretnej sytuacji pisze, a nie czyta. I jak jestem w stanie zrozumieć aberracje mózgu Autorki i nie będę się ich czepiała (skoro przed moim nosem pojawi się niewątpliwie zaświadczenie lekarskie), tak nie mogę zrozumieć uprzedzeń Autorki do korzystania ze słownika, który jest wszakże podłączony do każdego edytora tekstu.

I jeszcze dodatkowo pozwalam sobie na przerywanie Wam lektury w paru miejscach, by na gorąco przedstawić gdzie i w jaki sposób Autorka zbłądziła. Bo przecież Zakużona Planeta - czyli warsztaty literackie - ma pomagać w pisaniu: wyciągnąć na światło dzienne talent, pomóc ukryć niedoróbki, czy wyprostować błędy merytoryczne.

Zatem, do dzieła, Panie i Panowie!

 

 

 

Katarzyna Suś

Wilczyca

 

 

Młody mężczyzna biegł przez las w pośpiechu, jego oddech zdał się odbijać echem pośród drzew. Odrzucał torujące mu drogę gałęzie. Dobiegł do rzeki, promienie słońca odbijały się od błękitnej tafli wody. Widział już wysokie budynki miasta, wystarczyło przejść przez rzekę i pobiec promenadą. Za sobą usłyszał warkot, złowieszczy mrożący krew w żyłach. Odwrócił się, była to ostatnia rzecz, jaką zrobił w życiu...

"Straż leśna znalazła rozszarpane zwłoki mężczyzny, prawdopodobnym sprawcą morderstwa były wygłodniałe psy lub wilki....." -Przerwała czytanie gazety. Przyjrzała się makabrycznemu zdjęciu.

-Wilk nie zabija w ten sposób -szepnęła do siebie, po czym wyszła z kawiarni, straciła apetyt.

Jej komórka zadzwoniła natrętnie, odebrała, niezbyt miły głos poinformował ją o prośbie stawienia się w kostnicy miejskiej.

Przedstawiła się w recepcji, siedząca w okienku kobieta poinformowała ja gdzie ma się udać- zupełnie nie potrzebnie, znała drogę. W małej salce stało trzech mężczyzn, koroner, porucznik i jeszcze jeden mężczyzna, którego nie znała.

-Cieszę się, że tak szybko przyjechałaś -przywitał ją porucznik. Skinęła głową na powitanie. Koroner odsłonił zwłoki. Pochyliła się nad nimi i przyjrzała raną.

-Moim zdaniem to może być wilk, lub zdziczały pies -stwierdził koroner. Przecząco pokiwała głową.

Głową się kręci przecząco. Kiwa się potakująco.

-Proszę spojrzeć na rozwarcie szczęk, są zbyt duże i nie regularne jak na wilka lub zdziczałego psa. Poza tym -wskazała na brzegi ran -te są bardziej kłute i cięte niż te zadawane przez wilka, zęby wilka są zbyt tępe, zwierzęta te rozszarpują ofiarę, a nie szatkują. - zakończyła.

Zęby wilka nie są tępe. "Uzębienie typowe dla drapieżców - długie i mocne kły" (Encyklopedia Powszechna PWN).

-Więc, co mogło go zabić? -spytał nieznajomy mężczyzna. Spojrzała na niego, wyglądał na 25 może 27 lat, miał ciemne włosy i oczy. Był wysokim mężczyzną o raczej przeciętnej sylwetce i delikatnych rysach twarzy. Przez moment zatrzymała spojrzenie na jego łagodnych oczach.

-Niestety nie jestem jasnowidzem -odpowiedziała po chwili - Ale jeśli miałabym zgadywać, sugeruje ingerencje człowieka. Więcej będę mogła powiedzieć po obejrzeniu miejsca zbrodni.

-Oczywiście. Rozumiem, że pomożesz nam w śledztwie -spytał porucznik

-Jak zawsze w tego typu sprawach -uśmiechnęła się ciepło

-Frank zawiezie Cię na miejsce, to on prowadzi sprawę -wskazał na nieznajomego

W tekstach literackich nie stosuje się wielkiej litery dla podkreślenia szacunku do interlokutora.

-Miło mi poznać -odparła

W samochodzie przyglądał jej się przez moment. Była wysoką kobietą, o dostojnych rysach, zdawała się mieć kocie ruchy i gracje. Jego uwagę przyciągnęły jej włosy, długie, lśniące, szaro siwe. Przez moment skojarzyły mu się z wilczą sierścią.

Dwie trzecie strony tekstu i trzy podmioty "sprawcze". Trzeba się zdecydować albo na rozszerzenie każdego akapitu i rozdzielenie poszczególnych części jakimś znakiem graficznym (np. gwiazdką), albo na ujęcie tematu z punktu widzenia jednej osoby, z jej pozycji opisywać uczucia innych. A tu już widzimy świat oczami zabitego mężczyzny, pani o jedwabistych włosach i nieznajomego pana, któremu pani się podoba.

-Więc jesteś zoologiem? -spytał zaciekawiony

-Nie, pisarką -odpowiedziała

Spojrzał na nią zdziwiony.

-Moją specjalnością są wilki, studiowałam ich zachowania od lat. Można powiedzieć, że dość dobrze je znam -mówiła dalej nie przejmując się jego zdziwieniem.

W filmach kategorii B do prosektorium wchodzą ludzie profesją nie związani w żaden sposób z denatem. Żeby dokonać oględzin zwłok trzeba być patologiem, rzeczoznawcą, oficerem dochodzeniowym lub krewnym ofiary. Ale nie pisarką, czy nawet zoologiem.

-Ciekawe, przecież to tylko zdziczałe psy, w pewnym sensie rzecz jasna, z psów przynajmniej jest pożytek -zauważył jednocześnie skręcając z głównej drogi

Kwestia wygłoszona przez policjanta to szczyt nonsensu. Jedyny komentarz, jaki przychodzi mi do głowy to taki, że policjant ukończył szkołę średnią chyba jedynie dzięki rewelacyjnym wynikom w zbiórkach surowców wtórnych. Namawiam do zajrzenia powtórnie do Encyklopedii PWN - wilki to nie są zdziczałe psy.

-Hipokryzja bywa zabójcza -zakończyła temat, po czym zabrała się do wysiadania.

Ile czasu zajęło jej to zabieranie się?

Tak jak podejrzewała miejsce zbrodni wciąż odgrodzone było taśmą policyjną.

Zaczęła przyglądać się uważnie, zarówno śladom na ziemi, jak i krzewom i gałęziom. Cała ta sytuacja musiała wyglądać dość komicznie, gdyż detektyw nie mógł przestać się uśmiechać.

Rewelacyjna uwaga, jakże śmiesznie muszą więc wyglądać członkowie ekip technicznych przy pracy! Wesołe ma zajęcie nasz pan policjant. Przybywa na miejsce zbrodni, spogląda na techników i chichocze radośnie. Gdzie tu sens? A gdzie uzasadnienie dla umieszczenia takiego komentarza w tekście?

Gdy skończyła weszła kawałek w las, również przyglądała się ziemi i drzewom.

-Zauważyłaś coś ciekawego? -spytał z ironią w głosie

-Nie przypominam sobie żebyśmy przeszli na ty detektywie -zauważyła głosem tak zimnym i obojętnym, że poczuł ciarki na plecach.

-Rzeczywiście, przepraszam Panią -odparł trochę zbity z tropu

-Tak zauważyłam coś ciekawego. Naszego denata ścigało dwóch napastników, sądząc po śladach byli to dwaj mężczyźni, jeden był dość masywny i rosły, drugi mógł być mniej więcej pańskiej postury.

-Zna się Pani na tropieniu? -spytał zdziwiony. Akcentowanie przez niego słowa Pani, zaczęło ją irytować.

-Można tak powiedzieć. Są tu też ślady kilku zwierząt. Prawdopodobnie były tu wilki, ale to nie one zabiły -zakończyła swoją wypowiedź

-Skąd ta pewność -zapytał

-To proste proszę przyjrzeć się tym śladom, żadne ze zwierząt nie podeszło na tyle blisko by móc zagryźć ofiarę.

-Dziwne -powiedział przyglądając się jednym ze śladów, które nagle urywały się a następnym śladem był niewielki fragment odcisku ludzkiej stopy-To wygląda tak.....

-Jakby wilk nagle stanął na dwóch nogach i stał się człowiekiem? Od razu widać, że w sprawach śladów jest pan amatorem -uśmiechnęła się dość tajemniczo. -Chyba, że wierzy pan w wilkołaki

-Oczywiście, że nie wierze, człowiek nie jest na tyle głupi by przejmować prymitywne zachowania wilków -powiedział wkładając ręce do kieszeni

Czyli głupota równa się fizjologii? Bo tak z tekstu wynika. Jakby człowiek był mądrzejszy, to przejmowałby mniej prymitywne zachowania? Zmieniałby fizyczną postać w słonia, na przykład?

-Oczywiście -syknęła, zimnym tonem

Jeżeli syczę, to nie utrzymuję tonacji w głosie, a na pewno nie można wywnioskować, czy mój głos jest ciepły, czy zimny.

-Jeśli skończyła Pani oględziny pozwoli Pani, że odwiozę ją do domu -powiedział szarmancko. Skinęła głową potwierdzając, że się zgadza. Jak na gentlemana przystało otworzył jej drzwi. Samochód powoli ruszył leśną drogą, po chwili znaleźli się na twardym podłożu drogi szybkiego ruchu. Dojechali do zabudowań.

-Właśnie zdałem sobie z czegoś sprawę -powiedział skręcając w jedną z bocznych uliczek.

-Jakiegoż to odkrycia Pan dokonał? -spytała drwiąco patrząc wciąż na widok zza okna

-Nie wiem nawet jak się Pani nazywa -spojrzał na nią

-Louve, Amanda Louve -powiedziała od niechcenia wciąż nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem. -Miło mi Pana poznać -powiedział tym razem chłodno i oficjalnie.

Teraz jest czas na wymianę uprzejmości? Przecież już się z nim witała w kostnicy.

Samochód zatrzymał się przed piękną posesją. Duży dom w gotyckim stylu stał dumnie otoczony soczyście zieloną trawą.

Brak przecinków sprawia, że długo się zastanawiałam, czy to stał dom dumnie, czy soczysta trawa była dumna z faktu, że taki dom otacza.

Nieopodal domu zaczynał się gęsty las. Drogi do budowli strzegła solidna, wysoka na 3 metry żeliwna brama, przylegająca do muru z czerwonej cegły.

-Piękny dom -pochwalił przyglądając się posesji z zapartym tchem i wiedząc że nigdy nie będzie sobie mógł na taki pozwolić.

-Cóż mogę powiedzieć, cenię sobie prywatność -uśmiechnęła się, chwytając za klamkę.

-Może zaprosisz mnie na kawę? -spytał z nadzieją w głosie, przyglądając się jej zielonym oczom. Miała w sobie jakiś zwierzęcy magnetyzm. Wskazała palcem na tabliczkę na murze. Napis głosił: "osobą nieupoważnionym wstęp wzbroniony, uwaga dzikie zwierzęta na wolności grozi pogryzieniem"

eee..., słucham?

-Hm, zaryzykuje -uśmiechnął się, opierając rękę na jej fotelu.

Nagle stacja radiowa w samochodzie zatrzeszczała

Duży ten samochód. Mieści w sobie całą rozgłośnię radiową. Miniaturyzacja to potęga. Całą stację, z dyrekcją i personelem? Czy tylko redakcje i nadajniki? Czyżby chodziło o policyjne radio?

-"Frank, jeśli nadal masz tą wilczą Panią doktor, to przywieź ja na Sun Squer" -poinformował męski głos

TĘ wilczą doktor.

-Przyjąłem -powiedział do mikrofonu- Cóż Pani doktor wygląda na to, że jest Pani skazana na moje towarzystwo jeszcze przez jakiś czas -powoli ruszył uśmiechając się przymilnie.

Droga minęła w milczeniu. Dojechali do parku przy Sun Squer, chciał otworzyć jej drzwi jednak uprzedziła go wysiadając szybko. Rozejrzała się dookoła, niedaleko granicy parku znajdował się strumyk, a za nim promenada i las.

Kolejny raz Autorka raczy nas opisami przyrody, które z dalszą akcją nie mają nic wspólnego. Park, strumyk, promenada, las - oczekujemy, że pani Louve wkroczy w las i wylicza sobie w ten sposób czas potrzebny, aby tam dotrzeć, ale nie. Dalszy ciąg wskazuje, że zatrzymujemy się tylko w parku. Przyroda to niepotrzebny zapychacz tekstu.

-Chodźmy -ponaglił wskazując miejsce, w którym krzątało się kilku mundurowych. Szła za nim, a jemu zdawało się, że stąpa bezszelestnie. Podniósł taśmę policyjną, by mogła przejść, jednocześnie mierząc ją wzrokiem.

-Mamy następnego -wskazał mundurowy, któremu Frank właśnie pokazał odznakę

Ciało leżało na środku murawy, był to mężczyzna, dość znacznej postury, na jego twarzy zastygło przerażenie, jakby zobaczył coś, przed czym nie warto nawet się bronić. Leżące na plecach zwłoki wyglądały na świeżę, a wszechobecna krew wskazywała, że umarł bardzo niedawno.

Świeże zwłoki - nie ma takiego związku frazeologicznego. Całe zdanie jest wyjątkowo niefortunnie zbudowane. A wszechobecna krew jest jak wiadomo powszechnie - znakomitym wyznacznikiem czasu zgonu. Takie głupoty jak stężenie pośmiertne, temperatura ciała itp. są wymysłem kiepskich autorów powieści kryminalnych. W prawdziwej policji nikt o nich nie słyszał.

Podeszła do zwłok, gardło mężczyzny było rozszarpane, jedno spojrzenie wystarczyło, wiedziała. Rozejrzała się zauważając kilka śladów łap. Wyprostowała się.

-To też nie wilk? -spytał Frank, jednak nie było to złośliwe pytanie, a raczej czysta służbowa ciekawość

-Obawiam się, że to możliwe, sądząc po rodzaju ran wnioskuje, że to wilk lub pies -szepnęła smutnym głosem. Jej uwagę zwróciły buty denata, było na nich błoto i małe czerwone plami krwi.

-Mam prośbę, niech twoi ludzie wezmą próbki tej cieczy z butów, mam przeczucie, że to krew a w dodatku nie jego -dodała, marszcząc brwi w zamyśleniu

-Detektywie -jakiś mundurowy podszedł do nich - Znaleźliśmy także to -podał im dwa plastikowe woreczki, w jednym znajdowało się kilka włosów, w drugim metalowe szczęki. Amanda otworzyła ten z sierścią, delikatnie dotknęła jej.

Dotknęła dowodu?! To po co te plastikowe woreczki, nad którymi biedził się laborant?

Młody laborant podszedł do nich.

-I jak Pani myśli? -spytał detektyw

Spojrzała na laboranta.

-Wydaje mi się, że to sierść młodej suki, to chyba sznałcerka, a jak pan sądzi? -spojrzała laborantowi w oczy

Wróżka jak nic! Po dotyku wie, że to sucza sierść.

-Tak też tak uważam -powiedział powoli z zamyśleniem

-Wydaje mi się, że ta sierść nie ma związku ze sprawą, to przecież park, mnóstwo ludzi wyprowadza tu swoje czworonogi, poza tym sznałcerka nie mogłaby zabić takiego potężnego mężczyzny -zauważyła wciąż nie spuszczając wzroku z laboranta

-Tak też zamierzam napisać w raporcie -dodał tamten

W protokole oględzin, nie w raporcie.

Frank przyglądał się temu z uśmiechem. Nigdy nie widział żeby ten skrupulatny młody człowiek wysnuwał jakiekolwiek wnioski bez wcześniejszej konsultacji ze swoim ukochanym mikroskopem, uznał jednak, że to wpływ urody Amandy tak na niego podziałał.

-Wydaje mi się, że ten chłopak, którego zwłoki oglądałaś dziś rano mógł zginąć od tych metalowych szczęk -zauważył Frank, pokazując jej dowód rzeczowy

Zaatakowały go? Samoistnie? Brak rozwinięcia.

-To bardzo prawdopodobne-przytaknęła wkładając ręce do kieszeni

-Ale, dlaczego ktoś miałby to robić? Dlaczego miałby pozorować atak wilków lub innych zwierząt? -spytał retorycznie

-To ty tu jesteś detektywem, ja zrobiłam już swoje, jeśli więc pozwolisz zajmę się teraz własnymi sprawami -powiedziała i powolnym krokiem ruszyła w stronę centrum

-Poczekaj -ruszył za nią i szybkim ruchem zaszedł jej drogę -może gdzieś Cię podwieźć?

-Dziękuje przejdę się

-Posłuchaj wiem, że tą znajomość zaczęliśmy niezbyt miło, ale chętnie dowiedziałbym się czegoś na temat wilków -szepnął uświadamiając sobie, że zachowuje się jak uczniak. Uśmiechnęła się widząc tak żałosny podryw. Wyjęła z portfela wizytówkę i podała mu.

-Poinformuj mnie o postępach w śledztwie -jej głos był dźwięczny i czysty, ruszyła do przodu szybkim krokiem

-Mogę Ci mówić po imieniu? -powiedział głośno by go usłyszała

-Tak Frank -przysiągłby, że się uśmiechnęła.

Podeszła do pierwszej z brzegu taksówki, po chwili pojazd zniknął z jego widnokręgu.

Brak logiki. Albo się przejdę, albo wsiądę do taksówki. Na przestrzeni ośmiu wersów w jednym akapicie bohaterka zmienia zdanie.

Zazdroszczę panu. Ma własny, prywatny widnokrąg.

Amanda wściekle wbiegła na teren swojej posiadłości.

Jak wbiegła?

Dwa wilki wychodzące właśnie z lasu widząc jej wściekłość podkuliły ogony i zastygły w bezruchu. Nawet nie spojrzała w ich stronę. Doszła do ciężkich topornych drzwi, chwyciła potężną klamkę, okute mosiądzem dębowe wrota ustąpiły od razu, jak zwiewna zasłonka.

Brak konsekwencji. Toporne drzwi, wrota nawet, potężna klamka i zwiewna zasłonka.

Wkroczyła do wypełnionego światłem salonu, biały włochaty dywan zdawał się do niej łasić. Wśród antycznych rzeźb stała młoda kobieta. Była podobna do Amandy, miała jednak krótko przystrzyżone szaro -blond włosy i szare oczy.

-To było głupie i nieodpowiedzialne -powiedziała Amanda z wyrzutem patrząc kobiecie w oczy

-To była sprawiedliwość -broniła się kobieta

-Powiedziałabym, że raczej egzekucja, zapomniałaś o czymś takim jak prawo??? -była naprawdę wściekła

-Daj spokój ten skurwiel na to zasłużył, tak uznała większość -zająknęła się

-Nalthia!!! -powiedziała ostro

-Masz rację dałam się ponieść emocjom... -przyznała w końcu ze smutkiem

-W ten sposób ułatwiasz im tylko sprawę wiesz o tym -powiedziała Amanda nieco spokojniejsza

-Ale...

-Wiem -przerwała jej, westchnęła -nie martw się zatarłam ślady, byłaś nieostrożna zostawiłaś sierść -powiedziała powoli nieco zmęczonym tonem,

W którym momencie nastąpiło to zacieranie śladów? Po raz kolejny Autorka zapomniała co napisała. Albo po prostu wśród tych tchnących rzeczowością szczegółach pracy policyjnej, fakt zacierania umknął mi zupełnie.

Nalthia spojrzała na nią zdziwiona.

-Nie sądziłam, że ją zostawiłam -szepnęła cicho podając jej drinka

-Wyczułam Cię zanim podeszłam do miejsca zbrodni. Wyświadcz mi przysługę i pozwól, że ja zajmę się tą sprawą -poprosiła patrząc jej w oczy. Zaskoczona niezręczną sytuacją krótkowłosa nerwowo potarła kark. Wskazała na liczne tomy najróżniej oprawionych książek.

-Po prostu sądziłam, że tak bardzo wciągnęłaś się w to pisanie, że o nas zapomniałaś -powiedziała z lekkim wyrzutem

-Nigdy nie zapomniałam, kim jestem, dlatego pisze, ludzie muszą zrozumieć. Aha i trzymaj tych swoich renegatów daleko od tej sprawy i od tego detektywa -jej ton nie znosił sprzeciwu -No nie bądź taka zdziwiona wyczułam was.

-Dobrze -przytaknęła

Minęło kilka dni, Amanda siedziała w salonie, przeglądając na komputerze ostatnie poprawki odnośnie swojej najnowszej książki. Gdy skończyła wpisała adres mail wydawnictwa, po czym wysłała wiadomość z załącznikiem. Ciszę przerwał natarczywy dzwonek, podeszła do wideofonu i zobaczyła detektywa przy bramie.

-Wejdź Frank, tylko trzymaj się ścieżki -był to bardziej nakaz niż prośba

Potężne wrota rozwarły się, wjechał na teren posiadłości. Zaparkował w wyznaczonym miejscu, jakieś dwa metry od wejścia. Zobaczył wąską wysypaną kamieniami ścieżkę. Wszedł na nią, poczuł się obserwowany, rozejrzał się. Potężny szary wilk przyglądał mu się wrogo. Detektyw poczuł się nieswojo, przyspieszył kroku. Otworzyła mu drzwi. Wszedł witając ją zdawkowym miło Cię widzieć.

-Cóż Cię do mnie sprowadza -była ciekawa, gestem wskazałaby wszedł do salonu

-Denat z kostnicy, to niejaki Riki Luka słyszałaś o nim? -miała wrażenie, że ją sprawdza

-Tak znałam go, jednak nigdy nie spotkaliśmy się osobiście -przyznała siadając

-Tak, więc wiesz, że był on doradcą burmistrza. Odpowiadał też za ochronę wilków w tym rejonie. Drugi mężczyzna był szefem ochrony w firmie Technology Corporated,

Technology Corporated - nazwa wytrych. Czy naprawdę nie można było wymyślić jakiejś ładnie brzmiącej anglojęzycznej nazwy?

miałaś rację na butach miał krew Rikiego. Jak zapewne wiesz firma stara się wykupić tereny zalesione, w których aktualnie znajduje się rezerwat.

-Nie mogą jednak tego zrobić dopóki są tu chronione przez prawo wilki -dokończyła za niego, proponując mu szklankę soku. Skinął potakująco głową.

Zgodził się z Amandą odnośnie jej wniosku, czy tylko chciało mu się pić? Z jednej strony opisy nic nieznaczących detali, z drugiej w ekspresowym tempie byle do przodu.

-Co by się stało gdyby nagle okazało się, że wilki stanowią zagrożenie dla ludzi? -Zapytał detektyw. Usiadła naprzeciwko niego, zamyśliła się przez chwilę.

-W najlepszym wypadku wilki zostały by przeniesione na tereny nie zaludnione, prawdopodobnie w rejony granicy z Kanadą -oświadczyła spokojnie, sącząc wodę z lodem

-A firma Technology Corp mogłaby wykupić od miasta te tereny -podsumował uśmiechając się z dumą.

-Przesłuchałeś szefa firmy? -Zapytała z ciekawości bawiąc się słomką

-Chwilowo jest nieuchwytny, ale podejrzewamy, że może być w swojej podmiejskiej willi -zastanowił się przez chwilę -mówiłaś, że znałaś Rikiego telefonicznie,

Po pierwsze - nie mówiła! Twierdziła tylko, że nie zna go osobiście. Po drugie - czy ja znam kogoś telefonicznie? Panią z biura numerów, ale czy mogę ją nazwać swoją znajomą?

jednak świadkowie zeznali, że w noc zabójstwa, był ze swoją kochanka, pasujesz do jej opisu. Wysoka, piękna o szarych włosach, nazwisko też się zgadza -mówił powoli, przyglądając się jej bacznie.

Świadek zeznaje: tu był taki pan, trochę wyższy ode mnie, trochę tęższy, miał burą marynarkę, a nazywał się Kowalski.

Do pomieszczenia weszła Nalthia.

-Mówiłam Ci już, że z nim nie sypiałam -powiedziała twardo

I znowu: NIE mówiła, że z nim nie sypia, twierdziła tylko, że zna go telefonicznie.

-Z, kim nie sypiałaś? -Spytała ciekawie nowoprzybyła

-Z Rikim -spojrzała jej w oczy, zdawało się, że z jej twarzy odpłynęła krew

-Frank to moja młodsza siostra Nalthia, Nalthia to detektyw Frank jakiś tam nazwisko wyleciało mi z głowy -przedstawiła ich obojętnym tonem.

-Czy wiecie już, kto go zabił? -Spytała głosem żądającym odpowiedzi

Tu się trochę pogubiłam: mówiła, krzyknęła, spytała... Ale KTO? Od czasu do czasu trzeba czytelnikom przypomnieć między kim toczy się rozmowa.

-Mamy kilku podejrzanych -odparł wymijająco, odstawiając szklankę

-To może ruszy pan tyłek i znajdzie tych, którzy mu to zrobili -wrzasnęła wściekle, w jej oczach błysnęły łzy

-Nalthia -zganiła ją Amanda. Znów patrzały sobie w oczy, detektywowi zdawało się, że rozmawiają bez słów.

-Przepraszam -szepnęła młodsza z sióstr i pognała do kuchni

-Wybacz Frank, zawsze była porywcza. Najwidoczniej był jej -zastanawiała się jakby top powiedzieć -bliskim przyjacielem.

-Nic się nie stało, pójdę już -powiedział wstając

-Gdybyś czegoś potrzebował znasz mój numer -uśmiechnęła się przymilnie, po czym odprowadziła go do drzwi.

-Zastanawiam się, kto jeszcze mógłby skorzystać na zniszczeniu rezerwatu -myślał głośno opierając dłoń na klamce

-Ja -powiedziała poprawiając niesforny kosmyk włosów

-Nie bardzo rozumiem -patrzył na nią zdziwiony

-Mam prawo pierwokupu, to długa historia -westchnęła pocierając skronie

-A, co zrobiłabyś gdyby wysiedlono stąd wilki i sprzedano Ci tą ziemie? -Spytał. Zastanawiała się czy z ciekawości czy służbowo.

-To chyba jasne, rezerwat dla wilków -uśmiechnęła się

-Aha -powstrzymał się od komentarza

Wyszedł.

Amanda podążyła do kuchni, pomieszczeni było duże, nawet bardzo duże. Podłogę pokrywały zimne błękitne kafelki, szafki wykonane były z surowego drewna pokrytego cienką warstwą lakieru własnej roboty.

Lakier własnej roboty. No, no, przedsiębiorcza panna. Polimeryzowała sobie wieczorami. Dla relaksu.

Przy długim drewnianym blacie stała krótkowłosa, odkrawając dwa potężne kawałki steków. Z impetem wbiła nóż w deskę, ale Amanda nie założyłaby się czy nie przebiła blatu.

Usiadły przy stole, Amanda upiekła swój stek, podczas gdy Nalthia rozszarpała i łapczywie pożarła surowe mięso.

-Daj spokój mogłaś to upiec -zwróciła jej uwagę

-Ogień zabija smak. Co robił ten dupek w moim domu? -Zapytała z wyrzutem

-To jest nasz dom, a ten jak go nazwałaś dupek prowadzi to śledztwo. A moja Panno, jeśli się nie uspokoisz wyjedziesz na długie wakacjię -ostrzegła

 

Frank zastanawiał się czy przypadkiem panna Louve nie planuje odsprzedania ziemi firmie T.Corp. Mogłaby na tym nieźle zarobić. Jednak nie wydawało mu się by była ona zdolna do czegoś takiego dla pieniędzy. Zasięgną o niej nieco informacji, wszyscy jego informatorzy twierdzili, że to kobieta bardzo silnie związana z ochroną przyrody.

Jak, przepraszam, związana? Czym?

Ale on był detektywem a w puli była dość spora suma gotówki.

O proszę! Hazard uprawiają!

A poważnie - należy unikać takich banałów. Wyświechtane frazesy w napływie tandety tylko odstręczają czytelników.

W komisariacie poinformowano go, że Derek -szef firmy zgodził się z nim spotkać.

 

Zapadał zmierzch, księżyc pojawił się na nieboskłonie. Na teren posesji Louve wtargnęło dwóch mężczyzn.

 

Frank wszedł do eleganckiej restauracji, mimo że miał na sobie marynarkę czuł się nie swojo. Obecni w lokalu mężczyźni nosili garnitury, których ceny przekraczały jego roczne zarobki. Zauważył Dereka palącego majestatycznie cygaro w rogu sali.

-Witam Pana detektywa -przywitał go grzecznie wskazując mu miejsce naprzeciw siebie. Detektyw przyjrzał mu się, mężczyzna był podobnej jemu postury, miał jednak włosy koloru jasny blond, ciemne oczy, delikatne rysy twarzy, maniery gentlemana oraz wygląd znacznie młodszy niż jego 32 lata.

Idę o zakład, że wygląd Dereka nie ma żadnego związku ze sprawą. I sam opis jest, raz - ubogi, dwa - nieporadny. Wynika z niego, że Dereka i Franka można by pomylić, gdyby nie kolor włosów.

-Przykro mi ze spotykamy się w takich okolicznościach -zauważył przytomnie detektyw -moje kondolenciię z powodu śmierci zaufanego pracownika -powiedział spokojnym miłym tonem

-Tak, to zaiste smutne -przyznał typowo męskim lekko ochrypłym głosem

Jakim tonem? Czy to znaczy, że typowo męski to ochrypły głos? Wszystkich tenorów do piachu?

-Czy wie pan może, co pański szef ochrony robił nad ranem w parku z dość nietypowym narzędziem zbrodni? -Spytał wprost

-Niestety detektywie moi pracownicy nie spowiadają mi się, a szczerze mówiąc ich życie prywatne niewiele mnie obchodzi -powiedział zaciągając się cygarem

-Rozumiem, ale wiele by pan zyskał gdyby policja uznała rezerwat za zagrożenie -delikatnie zasugerował policjant

-Nie wiem czy tak wiele, ośrodek rekreacyjny mogę postawić gdziekolwiek, na przykład na terenie posesji tej słynnej wilczej pisarki -uśmiechnął się zdawkowo

-Nie rozumiem

-To proste, podobno się wyprowadza, bodajrzę na Alaskę -stwierdził z lekkim zamyśleniem, zataczając łuk cygarem

-Jednak nie ma pan pewności czy sprzeda go panu -zauważył trzeźwo

Błąd logiczny. Stronę wcześniej Amanda informuje Franka, że ma prawo pierwokupu. Nie było mowy o sprzedaży terenów do niej nie należących.

-Oto się raczej nie martwię -uśmiechnął się tajemniczo

-Mam nadzieje, że nie planuje pan wyjazdu z miasta przez najbliższy czas, mogę mieć do pana jeszcze kilka pytań -oświadczył wstając

-W razie ewentualnych pytań proszę kontaktować się z moim adwokatem -powiedział na pożegnanie

Frank opuścił szybko lokal, wsiadł do swojego służbowego samochodu. To był ciężki dzień miał, więc nieopisaną wręcz ochotę na zimne piwo, gorący prysznic i ciepłe łóżko. Leniwie przekręcił kluczy w stacyjce i już miał zamiar ruszyć, gdy policyjne radio zatrzeszczało, zaszumiało, po czym odezwał się z niego znajomy głos

-Jak ja kocham nienormowany czas pracy -jęknął Frank podnosząc mikrofon

-Mów -polecił szybko

-Na teren posesji Louve było włamanie, mamy jednego trupa -oświadczył

Detektyw zaklął głośno, po czym ruszył z piskiem opon.

Przed rezydencjom migotały niebieskie i czerwone światła policyjnych radiowozów, na miejscu była też karetka. Wjechał na teren posesji, parkując w tym samym miejscu, co rano. Pospiesznie wysiadł z samochodu. Wszedł do domu, Amanda siedziała na kanapie, uprana jedynie w ręcznik kąpielowy,

W jakim proszku?

wyglądała na roztrzęsioną. Widząc Franka westchnęła z ulgą.

-Co tu się stało? -Spytał, jeden z mundurowych podszedł do niego podając mu worek na dowody.

Worek na dowody... Osobiste, chyba.

W worku zauważył znajomy kształt żelaznych szczęk.

-Jeden z napastników został postrzelony, wieziemy go na komisariat, drugi zaatakował jej siostrę w ogrodzie dorwały go dwa dobermany. Ma rozerwane gardło, nie miał szans -zakończył mundurowy

-Masz pozwolenie na broń? -Spytał podchodząc do niej

-Tak, to prezent od wydawcy -uśmiechnęła się smutno

Fajna sprawa. Też bym chciała w prezencie pozwolenie na broń. A pistolet kupię sobie sama.

I poważnie - takie skróty myślowe zabijają cały tekst.

-Pani Louve czy może pani zabrać psy? Nie chcą odejść od zwłok -poinformował któryś z policjantów

-Tak oczywiście -wstała, zachwiała się, podtrzymał ją a ona wsparła na ramieniu Franka. Wyszli przed dom. Na trawniku kawałek od nich leżało ciało potężnego mężczyzny. Wyglądał na 32 może 35 lat, koło niego leżał piękny doberman, drugi wciąż trzymał rozszarpane gardło.

-Darknes, Fear do nogi -szepnęła mało przekonywującym głosem, psy podniosły głowy, ale nie ruszyły się z miejsca.

-Do budy już -powiedziała opanowując drżenie głosu, tym razem wstały i biegiem udały się w kierunku domu, zupełnie nie zwracając uwagi na policjantów.

-Jednego nie rozumiem, dlaczego jego zagryzły a nas zdawały się nie zauważyć -ciekawie spytał detektyw drapiąc się w głowę

-Tak są wyszkolone, atakują tylko, gdy życie moje lub siostry jest zagrożone -przyznała

-Nie bardzo rozumiem -przyznał, ona jednak nie słuchała zauważyła kogoś

-Mani -zawołała, rosły mężczyzna niosący pokaźne siatki z zakupami, przedarł się przez kordon policjantów

-Pani, co tu się stało -zapytał

-Kto to jest? -Chciał wiedzieć Frank

-Mój ochroniarz -szepnęła

-Gdzie pan był w czasie włamania? -Spytał rutynowo

-W się sklepie, co tu się stało? -Nadal próbował się dowiedzieć

-Ktoś się włamał, jedź do szpitala do mojej siostry, nie chcę by była sama, ja muszę złożyć zeznania na komisariacie -wydała polecenie, odwrócił się na pięcie i odszedł

Szyk tego zdania jeży włos na głowie. Trzeba to przeczytać przynajmniej ze dwa razy, by dojść do tego, jak brzmiało polecenie i kto komu je wydał.

-Nie wiedziałem, że masz ochroniarza -liczył na komentarz

-Na tym, polega jego praca, ma być w razie potrzeby a nikt nie ma o nim wiedzieć -oświadczyła bardzo zmęczonym tonem

-Rozumiem, a co z systemem kamer? Nagrania powinny wszystko wyjaśnić -zauważył wskazując na odległy punkt migający czerwonym światełkiem

-Niestety to atrapa, poza wideofonem nic nie działa od lat -uśmiechnęła się smutno, -Jeśli pozwolisz chciałabym się ubrać złożyć zeznania i jak najszybciej mieć to wszystko z głowy -jej szept był zmęczony

Kiwnął głową na znak, że się zgadza. Poszedł za nią.

-Chciałbym zobaczyć centrum sterownia kamerami -powiedział, gdy wchodziła po schodach. Skinęłaby poszedł za nią, po czym wskazała na małe drzwi przy dostojnym fikusie. Wszedł do pomieszczenia. Było małe, wręcz ciasne, przy przykrytej brezentem zakurzonej konsoli stało jedno krzesło, na ścianie stał dumnie rząd monitorów również zakurzonych, wyglądających na nieużywane.

A obok "stało" na ścianie, wesoło mrugając kolorowymi diodami urządzenie antygrawitacyjne.

Frank zastanawiał się, po co ktoś kupuje dom z doskonałym systemem ochrony, kamerami alarmami skoro z nich nie korzysta. Wyszedł, zawołałby się pospieszyła. Wyłoniła się zza sąsiednich drzwi, ubrana jedynie w czarne dżinsy i niebieską bluzkę. Jemu jednak i tak wydawało się, że wygląda wyjątkowo pięknie. Swoje nietypowe włosy związała w koński ogon, co dodało jej twarzy powagi.

Powoli przekształca się tekst w Harlequin Romance.

Zawiózł ją na komisariat, przez całą drogę milczała. Zeznania złożyła u jednego z mundurowych, podczas gdy on rozmawiał z kolegą odnośnie przesłuchania podejrzanego.

-Powiedział coś? -Zapytał ciekawie

-Jeszcze nie, ale zaczyna pomału się łamać -powiedział z niezadowoloną miną

-To chyba dobrze, że będzie mówił -zbeształ go detektyw

-Widzisz i to mnie właśnie dziwi, zupełnie jakby bał się kogoś bardziej niż Dereka

-Daj spokój stary, w gruncie rzeczy to nie mafiozo tylko biznesmen, a nasz zatrzymany zapewne miał już kłopoty z prawem, a teraz zręcznie próbuje się wymigać, poczeka aż zaproponujemy mu układ, potem zaśpiewa jak z nut

-Pewnie masz rację, jestem przepracowany -przyznał kolega wracając do pracy

Frank podszedł do Amandy.

-Podsumowując brała pani prysznic, gdy usłyszała niepokojący hałas. Wielokrotnie wołała Pani zarówno siostrę jak i ochroniarza, jednak odpowiedziała pani cisza. Wówczas wzięła pani broń, zeszła do salonu, a obecny tam obcy mężczyzna zagroził pani, że ją zabije. Gdy sięgnął po pistolet, wystrzeliła pani raz. Włączyła pani cichy alarm I mierząc do nieznajomego poczekała na przybycie policji -zakończył mundurowy

-Tak, zgadza się -przyznała, mężczyzna podał jej maszynopis

-Proszę przejrzeć, jeśli wszystko się zgadza podpisać na dole strony -pouczył policjant. Wzięła długopis i złożyła swój podpis pod zeznaniami.

-To wszystko, jest pani wolna

-Dziękuje -wstała, zauważyła Franka

-Mogę skorzystać z telefonu? -Spytała lekko się o niego opierając

-Oczywiście -zaprowadził ją do aparatu.

Po chwili skończyła krótką rozmowę.

-Dzwoniłam do szpitala -oświadczyła -Mani powiedział, że chcą zatrzymać ją do jutra, teraz śpi -jej głos był zatroskany, ale bardzo przyjemny dla ucha

Na pewno zdecydowanie kobiecy, nieprawdaż?

-To był długi dzień odwieść Cię do domu? -Zapytał opierając jej dłoń na ramieniu

-Tak, chętnie skorzystam z propozycji -uśmiechnęła się, wyszli z komisariatu.

Gdy dojechali do posesji spojrzała na niego swoimi zielonymi oczami.

-Może wejdziesz na kaw? -Zaproponowała, odgarniając kosmyk niesfornych włosów

"Nie dziękuję. Na herbat też nie wejdę"

Spojrzał na zegarek, była północ, "rzeczywiście idealna pora na kawę" -pomyślał.

-Chętnie -odparł, wysiadłby otworzyć bramę wejściową, po czym samochód powoli wtoczył się po podjeździe aż pod sam budynek.

No! Mamy wreszcie element fantastyczny. Samochód, który sam się toczy. Jak miło.

Weszli do domu.

-Czego się napijesz? -Zapytała podchodząc do barku, sięgnęła butelkę wina i napełniła kieliszek.

-Masz piwo? -Spytał, rozpinając marynarkę. Sięgnęła butelkę, usunęła kapsel, po czym wlała złocisty płyn do potężnej szklanki. Podała mu ją.

-Jak się czujesz? -Spytał pociągając łyk

-A jak mam się czuć? Nie codziennie dwóch oprychów włamuje się do mojego domu z zamiarem zabicia mnie i mojej siostry -głos jej drżał. Odstawiła kieliszek i ukryła twarz w dłoniach. Również odstawił swoją szklankę, po czym podszedł do niej. Delikatnie objął ją i przytulił. Przez chwile znieruchomiała sztywno, po chwili jednak przylgnęła do niego. Pocałował ją w czoło, jakby chcąc w ten sposób uspokoić. Podniosła głowę spojrzała mu głęboko w oczy. Ich wargi musnęły się nieśmiało.

Harlequin! Wiedziałam!

Chciał coś powiedzieć, lecz przyłożyła mu palec do ust, jej oczy zdawały się mówić, że słowa są zbędne. Nie zauważył nawet, kiedy i w jaki sposób stał się nagi.

No tak, to zawsze trudno zauważyć. Skąd Autorka bierze takie koncepcje? Takie opisy?

Szybkim ruchem pozbawił ją bluzki, następnie zdjął jeansy. Poczuł na klatce piersiowej jej miękkie włosy, pachniała wspaniale, jej skóra była świeża i delikatna. Jej dłonie oplotły jego ciało ich usta spotkały się niczym pielgrzymi poszukujący się od wieków, ich oddechy połączyły się. Rozpiął jej stanik, uwalniając kształtne piersi. Po chwili znaleźli się na włochatym dywanie. Zastanawiał się, co było przyjemniejsze, dotyk dywanu czy jej skóry. Wsunął ją pod siebie, jednocześnie zsuwając jej stringi. Zaczął całować ją namiętnie niczym oszalały, zdawało mu się, że mruczała i powarkiwała, gdy ją pieścił, zaczęli się kochać początkowo delikatnie, potem coraz mocniej, namiętniej, dziko, bez granic. Wreszcie upadli zmęczeni na podłogę.

Spadli z dywanu na podłogę? No no...

Przylgnęła do niego, a on tulił ją długo, aż wreszcie zasnął ukołysany jej miarowym oddechem. Obudzili się niemal równocześnie.

-Dzień dobry -powiedziała z uśmiechem, gryząc go w ucho

-Witaj słoneczko -również się uśmiechnął

-Nie wiem jak ty, ale ja jestem potwornie głodna -stwierdziła przeciągając się, po czym pocałowała go namiętnie

-Mam ochotę na jajecznice na bekonie -powiedział z przekąsem

Dlaczego z przekąsem?

-To się da zrobić -uśmiechnęła się, po czym szybkim ruchem wstała. Powoli kołysząc biodrami udała się do kuchni, pozwalając by cieszył oczy jej widokiem. Gdy zniknęła w kuchni rozejrzał się po salonie. Powoli zaczął się ubierać, gdy skończył znudzony zaczął przerzucać kanały w telewizorze, jednak żaden program go nie zaciekawił. Zauważył odtwarzacz DVD, włączył go, w środku znajdowała się jakaś płyta.

-Ciekawe, co ostatnio oglądałaś -szepnął do siebie włączając film. Po chwili nie mógł uwierzyć własnym oczom, to był zapis z kamery bezpieczeństwa. Zobaczył Nalthia w ogrodzie, następnie napastnika, mężczyzna trzymał coś w ręce, najwyraźniej groził dziewczynie. Wyjął coś z kieszeni, Frank poznał od razu metalowe szczęki, mężczyzna na filmie zamachnął się raniąc dziewczynę, ta upadła, jednak nie wstała...

-Co do cholery -pomyślał widząc jak zamiast dziewczyny na ziemi znajdowała się wilczyca, ta szybko rzuciła się na mężczyznę, gdy ten przestał się ruszać, puściła. Pojawiły się dobermany, które momentalnie zacisnęły szczęki na niedoszłym mordercy. Nalthia wstała wyjęła coś z kieszeni i wytarła zakrwawione usta.

Detektyw nie wierzył własnym oczom, słysząc kroki, natychmiast wyłączył sprzęt. Zadzwoniła jego komórka. Odebrał pośpiesznie.

-Słucham, tak, dobrze, ok., będę, oczywiście, do zobaczenia -wyłączył telefon

-Co się stało? -Spytała Amanda widząc jego minę

-Mężczyzna, który Ci groził złożył zeznania, miał się spotkać po robocie z Derekiem, w leśniczówce, chłopaki będą tam za jakieś 45 minut, sądzę, że, mi droga zajmie góra 20 minut -powiedział pośpiesznie, wstając

-Może pojadę z Tobą -zaproponowała -znam ten las jak własną kieszeń -oświadczyła

-O w to nie wątpię -powiedział kierując się do wyjścia. Wsiadł do samochodu, po czym ruszył z piskiem opon. W drodze uświadomił sobie, że nie zdążył wyjąć płyty z odtwarzacza. Jeśli będzie miał szczęście może jeszcze zdąży to zrobić. Wjechał ostro w las, po chwili zatrzymał samochód, wyjął broń i wysiadł.

Wielki czarny kruk przyglądał mu się z sąsiedniego drzewa, gdy podchodził do leśniczówki. Zbliżał się pomału, zobaczył podejrzanego.

-Policja.... -Nie dokończył, Deryk był szybszy, ciszę lasu przerwał strzał. Detektyw upadł na miękki mech, wszystko wokół zdawało się wirować. Zobaczył jak kruk zlatuje z drzewa, jednak na ziemi stał nie ptak, lecz Amanda. Podeszła do Franka, podniosła jego rękę, w której wciąż tkwił pistolet strzeliła, trafiła w serce.

Kolejny skrót myślowy - znaczy, że dobiła Franka.

Spojrzała na ziemię obok detektywa, po chwili wykiełkował, mały czerwony kwiat. Zerwała go, potarła jego listki, po czym przyłożyła do jego rany. Położyła na niej jego dłoń.

Jak nazwać ten cud przyrody? Czarodziejstwo? I jeszcze jedno: to już nawet przestaje być śmieszne. Założenia polszczyzny i założenia Autorki w ogóle się nie zazębiają. Gdzie wykiełkował ten kwiat? Na ziemi, na detektywie, czy w spojrzeniach Amandy?

-Przyciskaj, to zatrzyma krwawienie -powiedziała przyjemnym dla ucha szeptem

Matko! On umiera, a ona się roznamiętnia!

Z oddali słychać było silniki samochodów

-Twoi koledzy zaraz tu będą, nic Ci nie będzie -Chciała odejść

-Kim ty właściwie jesteś? -Szepnął, świat wciąż nie chciał przestać wirować

-Swoistą strażniczką, dbam o to by człowiek nie skrzywdził za bardzo zwierząt, jestem krzykiem ich zemsty, zresztą nie tylko ja

-Twoja siostra, jest... Jest wilczycą? -Spytał półprzytomnie

-Na razie tak, ja jednak już od dawna nią nie jestem, jesteśmy strażniczkami, jesteśmy wszędzie, zawsze byłyśmy zawsze będziemy, ona też się nią stanie -zakończyła

Coraz bliżej słychać było ludzkie kroki. Chciał jej jeszcze coś powiedzieć, jednak zamiast niej stała szara wilczyca, która zmierzyła go wzrokiem, po czym pomknęła w las.

Kilka dni później Frank obudził się w szpitalu.

-No stary, ale miałeś farta, gdyby nie ten mały kwiatek już byś nie żył -powiedział kumpel siedzący koło jego łóżka

-Wilczyca...

-Spoko stary, ten niepozorny kwiat zatrzymał krwawienie, miał jednak też skutek uboczny, powoduje halucynacje -oświadczył kolega

-Co z Amandą? -Chciał wiedzieć

-Podobno wraz z siostrą wyjechały na Alaskę, zostawiła Ci jednak numer telefonu, gdybyś chciał się z nią skontaktować. Niezła z niej babka, stary masz świetny gust -pochwalił kumpel poklepując go

-Tak

W ciągu następnych dni Franka wypisano ze szpitala, pojechał do posiadłości. Brama zamknięta była łańcuchem oraz solidną kłódką.

-A może to wszystko tylko mi się śniło? -Zapytał siebie stojąc przy bramie. Za bramą zauważył dwa baraszkujące wilki, na łapie jednego z nich zauważył świeże blizny, dokładnie takie same, jakie powinna mieć siostra Amandy.

-Nalthia! -Zawołał, wilczyca odruchowo podniosła łeb, przyjrzała mu się. A on patrzył jej w szare oczy i zdawało mu się, że ją zna, że to siostra Amandy. Wilczyca odwróciła się, po czym czmychnęła do lasu.

-A może to nie był sen? -Zapytał siebie, odpowiedziało mu wycie wiatru.

 

Czas na podsumowanie.

Pomysł był w zamierzeniu dobry, ale wykonanie kompletnie spaprane. Nie znam wieku Autorki, ale mniemam, że to osoba młoda i idealistycznie romantyczna. Zamiast skupić się na budowie akcji, stworzyć wiarygodny świat przedstawiony, wyjaśnić szerzej "bycie strażniczką", serwuje nam namiastkę opowiadania fantastycznego z uwypukleniem wątku romansowego. A autor, twórca dzieła, powinien zaprosić nas do swego świata, podać go nam na tacy, zbudować od postaw. Nie nakazuję w tym miejscu rozciągnięcia opowiadania do potężnej rozmiarów powieści, ale trzeba parę spraw przemyśleć i napisać opowiadanie od nowa.

Jakie uwagi na przyszłość:

Jeśli sięgamy do obcej nam terminologii, obcych spraw, a chcemy wyglądać wiarygodnie w oczach czytelników, musimy zasięgnąć wiedzy u źródeł - tak jak w tym przypadku - dochodzenie policyjne nie opiera się tylko na dotykaniu dowodów rzeczowych, czy wpuszczaniu amatorów do prosektorium.

Postaci - ubożuchne strasznie, papierowe, żadnej głębi. Frank kieruje się tylko i wyłącznie pociągiem fizycznym do Amandy. A Amanda? Ma ładne nazwisko i nic więcej.

Język - wypadł najgorzej. Brak ozdobników (lub ich niepotrzebny nadmiar), ograniczone słownictwo, uproszczona frazeologia, duże skróty myślowe - to powoduje zniecierpliwienie i zniechęcenie czytelników. I przyczepię się jednak trochę strony graficznej opowiadania. Z tego, co mi wiadomo, dysortografia nie ma nic wspólnego z interpunkcją. A tu mam do czynienia z naprawdę niedbałym pisaniem: brak przecinków, kropek na końcu zdania. I tego niechlujstwa nie usprawiedliwi żadne zaświadczenie lekarskie.

Powinna się Autorka zastanowić gruntownie, co tak naprawdę chciała nam tym opowiadaniem przekazać. Jaką historię? Gdzie trzeba położyć nacisk? Na fantastykę? Czy na rozwój wypadków miłosnych? Radziłabym to drugie. W tym kierunku jest Autorka bardziej utalentowana niż w tworzeniu quasi fantastycznej historii, która nie ma ani początku, ani końca, a tym bardziej środka.

 

 

Komentowała: Malicious

 



Koniec




Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
A.Mason
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
W.Świdziniewski
Dawid Brykalski
Wojciech Kajtoch
Adam Cebula
Iwona Surmik
Łukasz Orbitowski
Robert Zeman
Tadeusz Oszubski
Piotr Schmidtke
Ondřej Neff
Vladimír Sokol
KRÓTKIE SPODENKI
Adam Cebula
Ryszard Krauze
D.Weber, J.Ringo
KNTT Ziemiańskiego
 

Poprzednia 03 Następna