strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
David Weber, John Ringo
strona 32

Marsz ku morzu

(fragment powieści)

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Plutonowy Adib Julian z trzeciego plutonu kompanii Bravo Osobistego Pułku Cesarzowej otworzył oczy i rozejrzał się po ciasnym jednoosobowym namiociku. Czuł, że coś się zmieniło, ale nie wiedział, co. Jego instynkt przetrwania niczego nie sygnalizował, mógł więc nie obawiać się szarży hord mardukańskich barbarzyńców. Wrażenie zmiany wciąż jednak nie mijało i było na tyle silne, że wyciągnęło go z otchłani snu. Sprawdził swojego tootsa. Według komputera nie nastał jeszcze świt. Julian ziewnął. Mógł jeszcze pospać, więc przewrócił się na drugi bok, usunął uwierający go kamyk... i zadrżał z zimna.

Otworzył gwałtownie oczy, rozpiął namiot i wyskoczył na zewnątrz.

- Jest zimno! - wrzasnął z zachwytem.

Przez kilka ostatnich dni kompania Bravo maszerowała w górę. Dawno już minęli dolinę rzeki Hadur i zostawili za sobą Marshad i pozostałe miasta na obrzeżach terytorium króla Radj Hoomasa.

Dziennie pokonywali kawał drogi; ostre tempo marszu i coraz bardziej wznoszący się teren powodowały, że kompania potrzebowała chwili wytchnienia. Sprzedaż zdobytej w Voitan broni, fundusze z Q'Nkok i hojne dary od T'Leen Sula i nowej Rady Marshadu pozwalały im zaspokajać w drodze wszystkie potrzeby.

W wielu miastach przyjmowano ich jak prawdziwych dygnitarzy. Ich mieszkańcy, żyjący w ciągłym strachu przed wyzyskiem i politycznymi ambicjami Radj Hoomasa, gotowi byli zrobić wszystko dla obcych, którzy ich od niego uwolnili. Gdzie indziej goście z innego świata budzili powszechną ciekawość, ale często także chęć jak najszybszego pozbycia się ich z miasta.

Wieści o zniszczeniu barbarzyńskiej federacji Kranolta pod Voitan, bitwie pod Pasule i przewrocie w Marshadzie szybko się rozniosły. Zawarta w nich przestroga była jasna: ludziom nie należy się naprzykrzać. Czasami jednak napotykali opór ze strony wyjątkowo głupich Mardukan i wtedy z powodzeniem demonstrowali skuteczność klasycznej rzymskiej taktyki krótkiego miecza i tarczy. Nie musieli nawet korzystać ze śrutówek i dział plazmowych.

Pojawienie się Brązowych Barbarzyńców z Osobistego Pułku Cesarzowej poprzedzała ich budząca grozę reputacja. Zapłacili za nią wprawdzie najwyższą cenę, ale przynajmniej mogli spokojnie maszerować przez wiele tygodni, wylizywać się z ran i przygotowywać do pokonania kolejnej przeszkody - gór.

Na ostatnią wartę wyznaczono Nimashet Despreaux. Uśmiechnęła się do tańczącego z radości Juliana i pochyliła nad ogniem.

- Gorącej kawki? - zaproponowała, podając mu kubek. Kompania zarzuciła picie tego napoju, gdy mardukańskie poranki stały się zbyt upalne.

- Och, dzięki, dzięki, dzięki - zaśmiał się plutonowy. Wziął kubek i upił łyk. - Boże, ależ to paskudne. Ale i tak to uwielbiam.

- Ile jest stopni? - spytał, wczołgując się z powrotem do namiotu po hełm.

- Dwadzieścia trzy - odparła Despreaux z uśmiechem.

- Dwadzieścia trzy? - zdziwił się Gronningen, marszcząc czoło i wciągając nosem zimne powietrze. - Ile to w Fahrenheita?

- Dwadzieścia trzy! - roześmiał się Julian. - Cholera! Dwadzieścia trzy!

- Około siedemdziesięciu trzech - czterech stopni Fahrenheita - zawtórowała mu śmiechem Despreaux.

- Nie jest zimno, ale trochę chłodnawo - powiedział ze stoickim spokojem wielki Asgardczyk. Jeśli nawet marzł, nie dał tego po sobie poznać.

- Przez ostatnie dwa miesiące maszerowaliśmy w ponad czterdziestostopniowym upale - zauważyła dowódca drużyny. - To trochę zmienia nasz punkt widzenia.

- Oho - powiedział Julian, rozglądając się dookoła. - Ciekawe, jak to znoszą szumowiniaki?

 

- Co mu jest, doktorze? - Książę Roger obudził się, drżąc z zimna, i zobaczył Corda siedzącego po turecku sztywno i bez ruchu. Kilkakrotne próby obudzenia czterorękiego, wielkiego jak niedźwiedź grizzly szamana skończyły się niepowodzeniem.

- Jest mu zimno, sir. Bardzo zimno.

Chorąży Dobrescu zerknął na odczyt monitora, którym badał Mardukanina, i pokręcił głową. Miał zmartwioną minę.

- Muszę zobaczyć, co się dzieje u poganiaczy. Jeśli Cord jest w takim stanie, to z nimi będzie jeszcze gorzej. Oni nie mają tak dobrego okrycia.

- Nic mu nie będzie? - spytał z niepokojem książę.

- Nie wiem. Podejrzewam, że zapadł w rodzaj hibernacji, ale jeśli zrobi się jeszcze zimniej, może nie wytrzymać i umrzeć. - Dobrescu odetchnął głęboko i pokręcił głową. - Zamierzałem dokładnie zbadać fizjologię Mardukan. Wygląda na to, że za długo z tym zwlekałem.

- Musimy więc... - zaczął książę, ale przerwał mu dochodzący z zewnątrz hałas. - Co tam się dzieje, do cholery?

 

- Kurwie syny, puszczać mnie! - wrzasnął Poertena i zwrócił się do roześmianych marines, którzy wypełzali ze swoich namiotów, by odetchnąć porannym powietrzem. - Pomóżta mi, do cholery!

- Spokój wszyscy - powiedział St. John (J.), klaszcząc w ręce. - Pomóżmy mu.

- To dopiero... - stwierdził Roger na widok mechanika, którego ściskało czterech pogrążonych we śnie Mardukan.

Zachichotał i machnął ręką na żołnierzy.

- Pomóżcie mu.

St. John (J.) złapał za jedno z zesztywniałych ramion Denata i zaczął go odciągać od mechanika.

- To obrzydliwe, Poertena - powiedział.

- Mi to, kurwa, mówisz?! Budzę się, a tu wszędzie łapy i śluz!

Roger zaczął odciągać Tratana. Mardukanin jęknął i jeszcze mocniej przytulił się do swojej ofiary.

- Chyba cię lubią, Poertena.

Głos mechanika już zaczynał być trochę przyduszony.

- Oni próbują mnie zabić! Puszczać!

- To przez ciepło jego ciała - mruknął chorąży pomagający Rogerowi. Połączone wysiłki trzech marines nie wystarczyły, by Denat rozluźnił uścisk, co zaczynało grozić uduszeniem mechanika. - Trzeba rozpalić ognisko. Może go puszczą, jak się rozgrzeją.

- Niech ktoś pomoże mi przynieść Corda - powiedział Roger, po czym przypomniał sobie o wadze Mardukanina. - I to raczej kilka osób.

Nagle spojrzał na obozowisko poganiaczy.

- Czy ktoś zauważył, że nie ma jucznych zwierząt? - spytał zdziwiony.

 

- Przeszliśmy przez zimny front atmosferyczny - powiedział medyk. - A przynajmniej przez coś, co go przypomina.

Kapitan Pahner zwołał naradę, by omówić to, co wydarzyło się w nocy. Siedzieli na skraju obozu, patrząc w dół na spowity chmurami las, ciągnący się aż po horyzont. Nad nimi groźnie wznosiły się nieprzebyte góry.

- Jaki zimny front? - spytał Julian. - Nie czułem żadnego zimnego frontu.

- Pamiętasz ten deszcz wczoraj po południu?

- Jasne, ale tu bez przerwy pada.

- Ale ten padał bardzo długo - zauważył Roger. - Normalnie ulewa trwa krótko. Wczoraj padało i padało, i padało.

- Właśnie - kiwnął głową medyk. - A dzisiaj ciśnienie jest wyższe niż wczoraj. Niedużo - ta pieprzona planeta ma dość stabilny układ pogodowy - ale wystarczająco. Tak czy inaczej, pokrywa chmur opadła niżej - wskazał na chmury - obniżyła się wilgotność powietrza, a temperatura...

- Spadła jak kamień - powiedział Pahner. - To już wiemy. Czy tubylcy to wytrzymają?

Medyk westchnął i wzruszył ramionami.

- Tego nie wiem. Większość ziemskich zmienno- i stałocieplnych stworzeń może przez jakiś czas żyć w temperaturze tuż powyżej zera. Ale tak jest na Ziemi. - Znów wzruszył ramionami. - Jeśli chodzi o Mardukan, kapitanie, możemy tylko zgadywać. Jestem lekarzem, a nie biologiem.

 

Kompania miała spory dług wdzięczności wobec D'Nal Corda. Mardukański asi Rogera - w zasadzie jego niewolnik - był jednak przede wszystkim mentorem księcia, i to nie tylko w sprawach broni. Jego wpływ na zachowanie Rogera był bardzo wyraźny.

Dawniej księciu nawet nie przyszłoby do głowy, że ma honorowy dług wobec barbarzyńskich poganiaczy z zapadłej, bagnistej planety. Pahner musiał z niechęcią przyznać, że w ich obecnej sytuacji typowy dla dawnego Rogera brak skrupułów byłby jednak znacznie lepszy.

- Sir - powiedział sztywno. - Będziemy potrzebować zwierząt, żeby przejść te góry. Musimy także natychmiast uzupełnić zaopatrzenie, a nie wiadomo, czy nie skończy się nam ono po drodze. Jeśli nie będziemy mieli zwierząt, musimy zawrócić.

- Kapitanie - odparł spokojnie Roger, zadziwiająco przypominając w tym momencie swoją matkę. - Potrzebujemy flar-ta, ale nie zabierzemy ich poganiaczom, którzy dotąd tak wytrwale nam towarzyszyli. Nie jesteśmy rozbójnikami, więc nie zachowujmy się tak jak oni. A zatem co robimy?

- Możemy im ułatwić podróż - powiedział sierżant Jin. - Owinąć w jakieś ubrania, żeby nie tracili tyle ciepła i wilgoci. Dać na noc namiot z piecykiem. I tak dalej.

D'Len klasnął z żalem w dłonie.

- Nie sądzę, żebym mógł przekonać swoich ludzi, aby szli dalej. Na górze panują straszne warunki.

- Jeśli zdecydujecie, że idziecie dalej - powiedział Cord - moi bratankowie też pójdą. Ja jestem asi Rogera i zawsze za nim pójdę.

- Jestem ciekaw, co wszyscy sądzą o kupnie zwierząt. Głosujmy zatem - zaproponował Roger.

- Dobrze - zgodził się niechętnie kapitan. - Uważam jednak, że będziemy potrzebować pieniędzy po drugiej stronie gór. Despreaux?

Plutonowy odchrząknęła.

- Kupienie zwierząt to był mój pomysł.

- Tak myślałem - uśmiechnął się Pahner. - Rozumiem, że to głos za kupieniem flar-ta?

- Tak, sir. Ale D'Len Pah nie powiedział, że je sprzeda.

- Słuszna uwaga - powiedział Roger. - D'Len? Możemy je od was kupić?

Stary Mardukanin zawahał się, rysując patykiem kółka na ziemi.

- Musimy mieć przynajmniej jedno, żeby wrócić do lasu - powiedział z wahaniem.

- Oczywiście - zgodził się natychmiast książę.

- No i... nie są tanie - dodał poganiacz.

- Wolisz się targować z kapitanem Pahnerem czy Poerteną? - spytał Roger.

- Poerteną? - Mardukanin rozejrzał się przerażony. - Tylko nie z Poerteną!

- Zapłacimy uczciwą cenę - powiedział stanowczo Pahner. - Jeśli zdecydujemy się je kupić.

Zastanawiał się przez chwilę. - A, do diabła. Nie mamy właściwie wyboru, prawda?

- Prawda, kapitanie - stwierdził Roger. - Nie mamy, jeśli chcemy przejść przez góry.

- Chcesz się o nie targować? - spytał kapitan poganiacza. - Klejnoty, złoto i dianda?

Mardukanin klasnął w ręce z rezygnacją.

- Flar-ta są dla nas jak dzieci. Ale byliście dobrymi panami, więc na pewno będziecie je dobrze traktować. Dogadamy się. - Opuścił głowę i dodał stanowczo: - Ale nie z Poerteną.

 

- Dobrze, że nie wiedzieli, że podpowiadam panu przez pier... przez radio, sir - powiedział Poertena, machając idącym zboczem poganiaczom.

- No - zgodził się Roger. - Jak mi poszło?

- Opier... Orżnęli nas.

- Chwila - zaczął się bronić książę. - Te zwierzaki są dla nas bezcenne!

- Jasne - zgodził się Poertena. - Ale zapłaciliśmy ze dwa razy więcej, niż są warte. To więcej forsy, niż widzieli przez całe swoje pier... swoje życie.

- Racja - powiedział Roger. - Cieszę się, że Cranla poszedł z nimi. Może uda im się kupić nowe zwierzęta.

- Jasne - odparł mechanik. - Ale teraz brakuje mi czwartego do pików. I co ja zrobię?

- Pików? - spytał książę. - Co to są piki?

 

- Nie mogę uwierzyć, że ograł mnie mój własny książę - zrzędził jakiś czas później Poertena, patrząc razem z Denatem na odchodzącego i pogwizdującego wesoło Rogera. Książę właśnie przeliczał swoją wygraną.

- Zawsze powtarzałeś, że co minutę na świecie rodzi się nowy frajer - powiedział bratanek Corda z wyraźnym brakiem współczucia. - Nie wspomniałeś tylko, że sam jesteś jednym z nich.

 

Cord uniósł brzeg namiotu, kiedy flar-ta stanęło. Przez kilka ostatnich dni, kiedy ludzie szukali drogi przez góry, Mardukanie jechali na jucznych zwierzętach. By uniknąć zimna i wysuszenia skóry, chronili się pod skórzanymi namiotami. Tam, otuleni mokrymi szmatami, spędzali całe dnie pod pochłaniającą promienie słońca czarną skórą.

Zwierzęta dość długo stały bez ruchu, więc Cord postanowił wyjść na zewnątrz, nie zważając na ciężkie warunki atmosferyczne. Odpychając wilgotny kłąb dianda, szaman wyślizgnął się spod namiotu i ruszył na czoło kolumny. Roger uśmiechnął się, kiedy go zobaczył.

- Chyba mamy szczęście - powiedział, wskazując spory stos głazów. Kopiec był dziełem czyichś rąk. Leżał u wejścia do jednej z dolin odchodzących od koryta rzeki, wzdłuż której maszerowali.

Przez półtora tygodnia badali teren, szukając nadającej się do przejścia drogi. Kilka dolin kończyło się trudnymi do pokonania stromiznami. Ta dolina zwężała się gwałtownie i ostro skręcała na południe.

- Może to jakiś podróżny zrobił dowcip - powiedziała Kosutic, wskazując na kamienny kopiec. - Przeprowadzić tamtędy zwierzęta to będzie koszmar.

- Ale to oznacza, że ktoś tu w ogóle był - stwierdził z uporem Roger. - Po co miałby wprowadzać innych w błąd?

Pahner spojrzał w górę.

- Wygląda na to, że tam jest lodowiec. - Kiwnął głową w kierunku potoku wypływającego z hukiem z doliny. - Widzi pan, jaka biała jest ta woda, Wasza Wysokość?

- Tak - odparł Roger. - Widziałem już coś takiego.

- To roztopiony śnieg? - spytała Kosutic.

- Spływ lodowcowy - poprawił ją Pahner. - Drobinki skał ścieranych przez lodowiec. Przynajmniej któryś z dopływów tego potoku ma swe źródło w lodowcu. - Spojrzał na Corda i na flar-ta. - Nie wydaje mi się, żeby dali sobie radę na lodowcu.

- Ja też tak myślę - przyznał Roger, patrząc na śnieżne czapy. - Ale musimy to sprawdzić.

- Nie my - powiedział Pahner. - Pani sierżant!

- Gronningen - odparła natychmiast Kosutic. - Jest z Asgardu, zimno nie robi na nim wrażenia. - Zamyśliła się na chwilę. - Dokkum jest z Nowego Tybetu. Powinien znać się na górach. Wezmę też Damdina.

- Proszę się tym zająć - powiedział kapitan. - My tymczasem rozbijemy tu obóz. - Popatrzył na otaczający ich las. - Przynajmniej jest tu pod dostatkiem drewna.

 

Kosutic rozejrzała się po wąskim wąwozie.

- Myśli pani, że tędy przejdą? - spytał Dokkum. Mały Nepalczyk poruszał się wolnym, równym krokiem, którego nauczył pozostałych: jeden krok na jeden oddech. Szybsze tempo błyskawicznie wyczerpałoby ludzi, zmuszonych do oddychania rozrzedzonym powietrzem i pokonywania stromizm.

Kosutic zmierzyła wąwóz dalmierzem hełmu.

- Na razie przejdą. Ale ledwo ledwo.

- Heja! - krzyknął Gronningen. - Heja!

Wielki Asgardczyk stał na szczycie pochyłości, wymachując trzymanym nad głową karabinem.

- Chyba znaleźliśmy przełęcz - powiedziała Kosutic zmęczonym głosem.

 

- Niech mnie... - Roger patrzył na rozciągający się przed nimi widok.

Rozległa dolina w kształcie litery U była wyraźnie dziełem lodowca; pośrodku rozciągało się ogromne górskie jezioro.

Woda była w kolorze głębokiego błękitu i wyglądała na bardzo zimną. Wokół jeziora i na zboczach otaczającej je doliny leżało miasto.

Było prawie tak duże jak Voitan i nie przypominało spotykanych dotąd mardukańskich osiedli, bezładnie porozrzucanych na szczytach wzgórz.

- Wygląda jak Como - powiedział Roger.

- Albo Shrinagar - dodała cicho O'Casey.

- Cokolwiek to jest - stwierdził Pahner, schodząc z drogi mijającym ich zwierzętom - musimy się tam dostać. Zostało nam niecałe sto kilo jęczmyżu, a zapasy uzupełnień kurczą się z każdym dniem.

- Jak zwykle jest pan optymistą, kapitanie - zauważył złośliwie Roger.

- Nie, jestem pesymistą. Ale za to właśnie płaci mi pana matka - powiedział marine z uśmiechem. Uśmiech ten jednak szybko ustąpił miejsca grymasowi zmartwienia. - Po tym, jak zapłaciliśmy poganiaczom, została nam tylko garstka złota i kilka klejnotów. No i trochę dianda. Potrzebujemy jęczmyżu, wina, owoców, warzyw - wszystkiego. I soli. Prawie nie mamy już soli.

- Damy sobie radę, kapitanie - powiedział książę. - Pan zawsze ma jakieś dobre pomysły.

- Dziękuję - odrzekł kwaśno dowódca. - Nie mamy wyboru. - Poklepał się po kieszeni, ale zapas gumy do żucia już dawno mu się wyczerpał. - Może tam na dole mają tytoń.

- To dlatego żuje pan gumę? - spytał zaskoczony Roger.

- Tak. Dawno temu paliłem pseudonik. Zadziwiające, jak trudno rzucić ten nałóg.

Kapitan spojrzał na przechodzącą wąwozem kolumnę. Mijały ich już ostatnie flar-ta.

- Lepiej wracajmy na czoło.

- Dobrze - zgodził się Roger, patrząc na leżące w oddali miasto. - Nie mogę się już doczekać powrotu do cywilizacji.

- Nie spieszmy się za bardzo. - Kapitan ruszył na czoło kolumny. - To będzie zupełnie nowe doświadczenie. Inne zwyczaje, inne zagrożenia. Góry są skuteczną barierą, dlatego ci Mardukanie na dole mogą być nastawieni nieprzyjaźnie do obcych. Musimy działać powoli i ostrożnie.







Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
A.Mason
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
W.Świdziniewski
Dawid Brykalski
Wojciech Kajtoch
Adam Cebula
Iwona Surmik
Łukasz Orbitowski
Robert Zeman
Tadeusz Oszubski
Piotr Schmidtke
Ondřej Neff
Vladimír Sokol
KRÓTKIE SPODENKI
Adam Cebula
Ryszard Krauze
D.Weber, J.Ringo
KNTT Ziemiańskiego
 

Poprzednia 32 Następna